niedziela, 31 maja 2015

Za daleko, za blisko... Rozdział VII: Gilbert - Wybór

Nieraz zdarzyło się nam skarżyć we łzach: "Cierpię z powodu miłości, która tego nie warta." Cierpimy bo czujemy, że dajemy więcej, niż otrzymujemy w zamian. Cierpimy, bo nasza miłość nie jest doceniona. Cierpimy, bo nie udaje nam się narzucić naszych reguł gry.

Paulo Coelho, "Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam"




   Od razu wiedziałem, że coś poszło nie tak. Bardzo nie tak.
   -Matthew?!
   Popatrzył na mnie smutno; wyglądał jak zbity pies, który potrzebuje pocieszenia.
   -N-nie udało się.
   -Co?!
   -Powiedział… że kogoś już ma - jego oczy napełniły się łzami, a ja zupełnie osłupiałem.
   Nie. Po prostu… nie.
   -Chodź! - pociągnąłem Matthewa za rękę. Nie stawiał oporu, co uznałem za zły znak - jeszcze nie tak dawno temu chłopak zareagowałby z czystym oburzeniem na takie spoufalanie się, ale od tego czasu dużo się zmieniło. Bardzo dużo.
   Ivan patrzył z lekko uniesionymi brwiami, jak podstawiam Matthewowi krzesło, żeby usiadł. Rosjanin wydawał się… tak, rozbawiony. Ale czym? Nie mogłem zrozumieć, gdzie tu niby jest jakiś powód do śmiechu.
   -Mów - rozkazałem Matthewowi, ale ten tylko pokręcił głową; wydawał się bliski płaczu, ale z jakiegoś powodu nie zaczynał ryczeć.
   -Nie ma o czym opowiadać… - spuścił głowę i zaczął wpatrywać się w blat stołu kuchennego, jakby zauważył tam coś fascynującego. - Powiedział, że nie może być ze mną, bo już kogoś ma. I to tyle… - nagle podniósł głowę i z wyrzutem popatrzył na Ivana. - Czy on musi tu być?!
   -Tak, muszę. Przeszkadza ci to? - warknął Ivan, mierząc Matthewa miażdżącym spojrzeniem. Zaskoczyło mnie to; zaledwie chwilę temu był taki miły, delikatny… a teraz jakby stał się zupełnie inną osobą.
   -Przestań - skarciłem Ivana. - Nie widzisz, że przeżywa?
   -Ta… - Ivan wzruszył ramionami. Wskazał kciukiem mój pokój i powiedział: - Będę u ciebie, jakby co.
  -Mhm.
   Wyszedł. Zostaliśmy tylko ja z Matthewem.
   -Nie chcesz jeszcze mi czegoś powiedzieć? Czegokolwiek? - dopytywałem się. Wciąż nie miałem zbyt dużego doświadczenia w pocieszaniu ludzi, ale zdążyłem się już nauczyć, że gadaniem można wiele zdziałać.
   Blondyn tylko pokręcił głową; miał oczy pełne łez. Piękne.
   -Ej, Mattie - pogładziłem go po włosach. - Możesz płakać.
   Pokiwał głową, ale nie wybuchnął płaczem od razu, jak się spodziewałem - zamiast tego popatrzył mi prosto w oczy i wyszeptał:
   -Przepraszam.
   -Niby za co? - zdziwiłem się.
   -Ty… - pociągnął nosem. - Jesteś silny. Spotkało cię tyle złego, ale nie cierpisz z tego powodu, wytrzymujesz, jakoś żyjesz… A ja… - zaśmiał się przez łzy i otarł twarz rękawem swojej bluzy. - Ja naprawdę jestem słaby…
   -Nie jesteś słaby - odpowiedziałem bez zastanowienia; nie wydawało mi się, by jakakolwiek inna odpowiedź była poprawna. - To normalne, że chce ci się płakać, gdy jest ci smutno. Nie próbuj tego powstrzymać, nie trzeba. I nawet nie powinieneś. Przecież właśnie to, że płaczemy, czyni z nas ludzi.
   Matthew uśmiechnął się lekko - wyglądało to naprawdę uroczo, zwłaszcza, że łzy wciąż spływały mu po policzkach.
   -Heh, to było bardzo filozoficzne - przyznał, a ja wyszczerzyłem się do niego w odpowiedzi.
   -No jasne! Jestem w końcu zajebisty, nie?
   Teraz blondyn faktycznie zachichotał, a szeroki, szczery uśmiech pojawił się na jego twarzy. Poczułem się dumny z siebie.
   -Hej, Gilbert… - popatrzył mi prosto w oczy, a w jego wzroku było mnóstwo ciepła. - Dziękuję, że ze mną jesteś.
   -Nie ma sprawy. W końcu powinniśmy sobie pomagać, nie? - machnąłem ręką. To było coś oczywistego, jakby nie mogło być inaczej, niż teraz.
   -Wyjdziesz z tego - kontynuowałem. - Ten Francis to idiota, jeśli nie potrafi docenić ciebie! - pogłaskałem go po głowie; miał bardzo miękkie włosy, przyjemne w dotyku. - Znajdziesz sobie kogoś, kto będzie chciał być z tobą. Mało to jest ludzi na świecie?
   -Taak - przeciągnął to słowo Matthew. Zmarszczyłem brwi i z udawanym wyrzutem warknąłem:
   -Co to za niedowierzanie w głosie?! No?! Głowa do góry!
   Blondyn znów się zaśmiał: głośno, ciepło - od samego patrzenia na niego robiło się mi lepiej. Dla takiego śmiechu chciało się żyć.
   -Gilbert, dziękuję. Ty to potrafisz poprawić mi humor!
   Nagle jakby się zmieszał - popatrzył gdzieś w bok i przygryzł dolną wargę.
   -Ej, co jest, Mattie? - pstryknąłem mu palcami przed twarzą; natychmiast odwrócił się do mnie z przepraszającym uśmiechem.
   -Ech, przepraszam. Po prostu przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz, którą Francis mi powiedział… Nic ważnego.
   -Powieeedz! - popatrzyłem się na niego jak mały szczeniaczek żebrający o jedzenie.
   Zachowywałem się jak idiota, ale w sumie czemu nie?
   Matthew zmiękł w końcu i mruknął:
   -No… Powiedział mi mniej więcej to, co ty - że gdzieś blisko siebie muszę mieć osobę, która mnie lubi i chciałaby, żebym to zauważył… - spojrzał mi prosto w oczy, jakby z jakimś wyzwaniem. - Nic ważnego. Ale, wiesz…
   Wyciągnął rękę i położył ją na moich włosach; zaczął się bawić kosmykami, a ja zauważyłem, że to było całkiem przyjemne uczucie.
   -Wiesz… - ciągnął dalej. - Dało mi to trochę do myślenia.
   -I? - dopytywałem się. Matthew zjechał delikatnie dłonią na mój kark.
   -I chyba coś zrozumiałem. Coś, o czym zapomniałem. Co przeoczyłem, a miałem to tuż pod nosem.
   Jego oczy ukryte za okularami przyciągały mój wzrok, nie pozwalały, bym patrzył gdziekolwiek indziej.
   -Co? - zapytałem się jeszcze raz.
   Nie dostałem odpowiedzi.
   Zamiast tego gwałtownie pociągnął mnie do siebie, tak, że niemal niemożliwe było, by zdołał mnie pocałować.
   No… niemal.



***



   CO. CO. CO?!
   Mój mózg nie pracował. Wyłączył się, spakował manatki i zwiał, zostawiając mnie samego z tą dziwną sytuacją.
   To było... Słodkie, przyjemne - Ivan smakował męsko, ostro. Matthew był delikatniejszy, subtelniejszy... i to też mi smakowało. 
   Nie… nie! Ja przecież… Ivan, cholera! Co jest ze mną nie tak?! Co jest z Matthewem nie tak?!
   Jakby usłyszał moje wołanie, Ivan wlazł bez zaproszenia do kuchni.
   -Co tak długo… - zaczął i wtedy nas zauważył. Stanął jak wryty; Matthew oderwał się ode mnie, zawstydzony.
   -Ivan… - zacząłem, ale on mnie nie słuchał. Podszedł do Matthewa i trzasnął go pięścią z takim impetem, że drobny blondyn spadł z krzesła.
   -Przestań! - stanąłem pomiędzy Ivanem a Mattem, rozkładając szeroko ręce. - To nie tak, jak myślisz!
   -A niby jak?! - wrzasnął na mnie Ivan; jego oczy, takie podobne do tych Matta, patrzyły na mnie z nienawiścią. - Myślałem, że jesteśmy razem!
   -Wy… serio? - Matthew patrzył to na mnie, to na Ivana szeroko otwartymi, niedowierzającymi oczami. - Ja… przepraszam! Nie wiedziałem!
   Teraz naprawdę zaczął płakać. Ivan popatrzył na niego z obrzydzeniem.
   -Spadam stąd - oświadczył i obrócił się na pięcie.
   -Zaczekaj! - zawołałem za nim. Nie obrócił się.
   Zakląłem i poleciałem za nim. Zbiegałem za nim po schodach, cały czas go nawołując; musiał mnie słyszeć, ale demonstracyjnie ignorował mnie, jakbym stał się niegodny jego uwagi.
   Zdołałem złapać go tuż przed blokiem. Chwyciłem go za ramię i mocno pociągnąłem do siebie.
   -Ej, Ivan! Cholera, posłuchaj mnie! - patrzył na mnie spode łba. Byłem w stanie go zrozumieć; zachowałem się jak kompletny idiota. Przecież wystarczyłoby, gdybym delikatnie odsunął od siebie Matthewa, wyjaśnił mu całą sytuację, przeprosił…
   Ale nie zrobiłem tego. Nie mogłem. Może ze współczucia, może z innego powodu… Ale coś kazało mi zostać w miejscu, nie ruszać się, pozwolić na to wszystko.
   -Czego? - warknął na mnie.
   -Przepraszam - powiedziałem. - Nie chciałem tego… Zaskoczył mnie, to wszystko. Przepraszam.
   -Przeprosiny tu nie pomogą - prychnął Ivan. - Czy ty tego nie widzisz?
   -Czego nie widzę?
   -Owinął sobie ciebie wokół palca! Robisz wszystko, co on by chciał!
   -Ivan, zrozum, Matthewa naprawdę ma problem…
   -Matthew, Matthew, ciągle Matthew! - wrzasnął na mnie chłopak. - Przestań już! On na tobie pasożytuje, nie pozwoli ci normalnie żyć! Całe życie będzie tylko żył na czyjejś łasce, ale to nie musisz być to ty. Opamiętaj się i zostaw go!
   Popatrzyłem na niego jak na wariata.
   -Ivan… Ale…
   -Nie ma żadnego “ale”! - warknął jeszcze raz. - Jeśli go nie zostawisz, to przyczepi się do ciebie na zawsze i nigdy nie da ci spokoju - zawsze będziesz musiał go pocieszać, nakłaniać do wszystkiego… On się tobą bawi.
   -Matthew naprawdę potrzebuje pomocy - powiedziałem i pokręciłem głową. - Nie mogę pozwolić, żeby…
   -No właśnie. Nie możesz - westchnął ciężko Ivan. Nagle spojrzał na mnie i otworzył szerzej oczy.
   -Co jest? - spytałem.
   -Drżysz.
   Faktycznie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że wychodzenie na dwór w zimie bez chociażby bluzy nie było dobrym pomysłem.
   -Masz - Ivan ściągnął swój płaszcz i narzucił mi go na ramiona.
   -Dzięki - mruknąłem. - Ivan…
   -Nie chcę słuchać twojego przepraszania - przerwał mi. - Gilbert… musisz się zdecydować, co chcesz.
   -Nie rozumiem - odpowiedziałem zgodnie z prawdą; czułem się kompletnie zbity z tropu.
   -Musisz wybrać, czy masz zamiar pomagać temu idiocie do końca jego dni, czy pozwolić mu skończyć tak, jak na to zasługuje.
   -Jak możesz tak mówić… - pokręciłem głową. - Nie zasługuje na to, by umrzeć, jak inni ćpuni…
   -Zasługuje - Ivan patrzył mi prosto w oczy. - Wiele osób sięga po narkotyki z takich czy innych powodów, ale większość nie zdaje sobie sprawy z tego, co może się z nimi stać. Matthew wiedział, ale mimo to - albo właśnie dlatego - zaczął brać. To była jego samodzielna decyzja.
   -On już nie chce tego robić. Powiedział mi, że nie chce…
   -Wierzysz mu?
   Zdziwiło mnie to pytanie.
   -Jasne. Czemu miałbym mu nie wierzyć?
   Ivan westchnął i pokręcił głową.
   -Dajesz się manipulować… Ale ja nie mogę podjąć za ciebie decyzji.
   -Jakiej decyzji? Wyrażaj się wreszcie tak, żeby zrozumiał!
   -Krótko mówiąc: albo ja, albo Matthew. Daj mi znać, kiedy się zdecydujesz, dobrze? - powiedział Ivan, po czym odwrócił się i poszedł w swoją stronę. Nie wołałem za nim, stałem tylko w jego ciepłej kurtce z kompletnym chaosem w głowie.
   Powoli wszedłem na górę po schodach. Matthew płakał cicho na podłodze w kuchni.
   On na tobie pasożytuje, nie pozwoli ci normalnie żyć!
   Komu miałem wierzyć?
   -Gilbert…? - zapytał cicho Matthew; przestał płakać i wyszedł mnie zobaczyć, ale nie podchodził do mnie za blisko - musiał wyczytać coś w mojej twarzy, co go zaniepokoiło.
   -O co chodzi? - zapytałem. Wyszło mi to chłodniej, niż zamierzałem.
   -Ja… Przepraszam. Przepraszam.
   -Nie masz za co przepraszać.
   -Nie mów tak, przecież wiem, że…
   -Zamknij się - mruknąłem cicho.
   -Co mówiłeś?
   -ZAMKNIJ SIĘ! - wrzasnąłem, a Matt się skulił. - Mam to gdzieś! Mam to wszystko gdzieś!
   -O czym ty…
   -Daj mi spokój - powiedziałem. - Po prostu… daj mi spokój.
   Musiałem wybrać.
   I niezależnie od tego, co bym zrobił, kogoś bym zranił.
   Musiałem dokonać decyzji.



***



Jedynym sposobem podjęcia właściwej decyzji jest uświadomienie sobie jaka decyzja byłaby zła /.../. Trzeba rozważyć inne możliwości, bez obaw i trzeźwo oceniając ich walory, a potem dokonać wyboru

Paulo Coelho, Pielgrzym s.210


____
Zaczyna się robić poważnie... A tak serio - jak wam się podoba ten rozwój wypadków? Przyznam szczerze, że postacie niekoniecznie robią to, co jak bym sobie życzyła, żeby robiły xD Dziękuję za komentarze i miłego dnia/wieczoru!

2 komentarze:

  1. O matko, właśnie tak myślałam, że Gilbert będzie musiał podjąć taką decyzję. ;-; Jestem ciekawa kogo wybierze D:

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahah, na początku zachowywali się, jak typowe nastolatki xD
    Jak ja to kocham, jak potrafisz zrobić najpierw coś takiego... No mniej smutnego, a kończy się to tak poważnie :)
    Coś tak myślałam, że Gilbert będzie musiał między nimi wybierać i szczerze...
    Wolałabym, gdyby wybrał Matthewa ^-^
    I ten jego wybuch na końcu, biedny Matt :( Tak mi się przykro zrobiło, jak go ochrzanił :'(
    Przecież chciał tylko troszku ciepła i miłości, a Gil ją dawał, więc czemu miałby nie skorzystać?
    A ten na niego nakrzyczał ;-; Zero sprawiedliwości...
    Czekam na kolejny rozdział :3

    OdpowiedzUsuń