Nieraz
zdarzyło się nam skarżyć we łzach: "Cierpię z powodu
miłości, która tego nie warta." Cierpimy bo czujemy, że
dajemy więcej, niż otrzymujemy w zamian. Cierpimy, bo nasza miłość
nie jest doceniona. Cierpimy, bo nie udaje nam się narzucić naszych
reguł gry.
Paulo Coelho, "Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam"
Od
razu wiedziałem, że coś poszło nie tak. Bardzo
nie
tak.
-Matthew?!
Popatrzył
na mnie smutno; wyglądał jak zbity pies, który potrzebuje
pocieszenia.
-N-nie
udało się.
-Co?!
-Powiedział…
że kogoś już ma - jego oczy napełniły się łzami, a ja zupełnie
osłupiałem.
Nie.
Po prostu… nie.
-Chodź!
- pociągnąłem Matthewa za rękę. Nie stawiał oporu, co uznałem
za zły znak - jeszcze nie tak dawno temu chłopak zareagowałby z
czystym oburzeniem na takie spoufalanie się, ale od tego czasu dużo
się zmieniło. Bardzo dużo.
Ivan
patrzył z lekko uniesionymi brwiami, jak podstawiam Matthewowi
krzesło, żeby usiadł. Rosjanin wydawał się… tak, rozbawiony.
Ale czym? Nie mogłem zrozumieć, gdzie tu niby jest jakiś powód do
śmiechu.
-Mów
- rozkazałem Matthewowi, ale ten tylko pokręcił głową; wydawał
się bliski płaczu, ale z jakiegoś powodu nie zaczynał ryczeć.
-Nie
ma o czym opowiadać… - spuścił głowę i zaczął wpatrywać się
w blat stołu kuchennego, jakby zauważył tam coś fascynującego. -
Powiedział, że nie może być ze mną, bo już kogoś ma. I to
tyle… - nagle podniósł głowę i z wyrzutem popatrzył na Ivana.
- Czy on musi tu być?!
-Tak,
muszę. Przeszkadza ci to? - warknął Ivan, mierząc Matthewa
miażdżącym spojrzeniem. Zaskoczyło mnie to; zaledwie chwilę temu
był taki miły, delikatny… a teraz jakby stał się zupełnie inną
osobą.
-Przestań
- skarciłem Ivana. - Nie widzisz, że przeżywa?
-Ta…
- Ivan wzruszył ramionami. Wskazał kciukiem mój pokój i
powiedział: - Będę u ciebie, jakby co.
-Mhm.
Wyszedł.
Zostaliśmy tylko ja z Matthewem.
-Nie
chcesz jeszcze mi czegoś powiedzieć? Czegokolwiek? - dopytywałem
się. Wciąż nie miałem zbyt dużego doświadczenia w pocieszaniu
ludzi, ale zdążyłem się już nauczyć, że gadaniem można wiele
zdziałać.
Blondyn
tylko pokręcił głową; miał oczy pełne łez. Piękne.
-Ej,
Mattie - pogładziłem go po włosach. - Możesz płakać.
Pokiwał
głową, ale nie wybuchnął płaczem od razu, jak się spodziewałem
- zamiast tego popatrzył mi prosto w oczy i wyszeptał:
-Przepraszam.
-Niby
za co? - zdziwiłem się.
-Ty…
- pociągnął nosem. - Jesteś silny. Spotkało cię tyle złego,
ale nie cierpisz z tego powodu, wytrzymujesz, jakoś żyjesz… A ja…
- zaśmiał się przez łzy i otarł twarz rękawem swojej bluzy. -
Ja naprawdę jestem słaby…
-Nie
jesteś słaby - odpowiedziałem bez zastanowienia; nie wydawało mi
się, by jakakolwiek inna odpowiedź była poprawna. - To normalne,
że chce ci się płakać, gdy jest ci smutno. Nie próbuj tego
powstrzymać, nie trzeba. I nawet nie powinieneś. Przecież właśnie
to, że płaczemy, czyni z nas ludzi.
Matthew
uśmiechnął się lekko - wyglądało to naprawdę uroczo,
zwłaszcza, że łzy wciąż spływały mu po policzkach.
-Heh,
to było bardzo filozoficzne - przyznał, a ja wyszczerzyłem się do
niego w odpowiedzi.
-No
jasne! Jestem w końcu zajebisty, nie?
Teraz
blondyn faktycznie zachichotał, a szeroki, szczery uśmiech pojawił
się na jego twarzy. Poczułem się dumny z siebie.
-Hej,
Gilbert… - popatrzył mi prosto w oczy, a w jego wzroku było
mnóstwo ciepła. - Dziękuję, że ze mną jesteś.
-Nie
ma sprawy. W końcu powinniśmy sobie pomagać, nie? - machnąłem
ręką. To było coś oczywistego, jakby nie mogło być inaczej, niż
teraz.
-Wyjdziesz z tego - kontynuowałem. - Ten Francis to idiota, jeśli
nie potrafi docenić ciebie!
- pogłaskałem go po głowie; miał bardzo miękkie włosy,
przyjemne w dotyku. - Znajdziesz sobie kogoś, kto będzie chciał
być z tobą. Mało to jest ludzi na świecie?
-Taak
- przeciągnął to słowo Matthew. Zmarszczyłem brwi i z udawanym
wyrzutem warknąłem:
-Co
to za niedowierzanie w głosie?! No?! Głowa do góry!
Blondyn
znów się zaśmiał: głośno, ciepło - od samego patrzenia na
niego robiło się mi lepiej. Dla takiego śmiechu chciało się żyć.
-Gilbert,
dziękuję. Ty to potrafisz poprawić mi humor!
Nagle
jakby się zmieszał - popatrzył gdzieś w bok i przygryzł dolną
wargę.
-Ej,
co jest, Mattie? - pstryknąłem mu palcami przed twarzą;
natychmiast odwrócił się do mnie z przepraszającym uśmiechem.
-Ech,
przepraszam. Po prostu przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz,
którą Francis mi powiedział… Nic ważnego.
-Powieeedz!
- popatrzyłem się na niego jak mały szczeniaczek żebrający o
jedzenie.
Zachowywałem
się jak idiota, ale w sumie czemu nie?
Matthew
zmiękł w końcu i mruknął:
-No…
Powiedział mi mniej więcej to, co ty - że gdzieś blisko siebie
muszę mieć osobę, która mnie lubi i chciałaby, żebym to
zauważył… - spojrzał mi prosto w oczy, jakby z jakimś
wyzwaniem. - Nic ważnego. Ale, wiesz…
Wyciągnął
rękę i położył ją na moich włosach; zaczął się bawić
kosmykami, a ja zauważyłem, że to było całkiem przyjemne
uczucie.
-Wiesz…
- ciągnął dalej. - Dało mi to trochę do myślenia.
-I?
- dopytywałem się. Matthew zjechał delikatnie dłonią na mój
kark.
-I
chyba coś zrozumiałem. Coś, o czym zapomniałem. Co przeoczyłem,
a miałem to tuż pod nosem.
Jego
oczy ukryte za okularami przyciągały mój wzrok, nie pozwalały,
bym patrzył gdziekolwiek indziej.
-Co?
- zapytałem się jeszcze raz.
Nie
dostałem odpowiedzi.
Zamiast
tego gwałtownie pociągnął mnie do siebie, tak, że niemal
niemożliwe było, by zdołał mnie pocałować.
No…
niemal.
***
CO.
CO. CO?!
Mój
mózg nie pracował. Wyłączył się, spakował manatki i zwiał,
zostawiając mnie samego z tą dziwną sytuacją.
To było... Słodkie, przyjemne - Ivan smakował męsko, ostro. Matthew był delikatniejszy, subtelniejszy... i to też mi smakowało.
Nie…
nie! Ja przecież… Ivan, cholera! Co jest ze mną nie tak?! Co jest
z Matthewem nie tak?!
Jakby
usłyszał moje wołanie, Ivan wlazł bez zaproszenia do kuchni.
-Co
tak długo… - zaczął i wtedy nas zauważył. Stanął jak wryty;
Matthew oderwał się ode mnie, zawstydzony.
-Ivan…
- zacząłem, ale on mnie nie słuchał. Podszedł do Matthewa i
trzasnął go pięścią z takim impetem, że drobny blondyn spadł z
krzesła.
-Przestań!
- stanąłem pomiędzy Ivanem a Mattem, rozkładając szeroko ręce.
- To nie tak, jak myślisz!
-A
niby jak?! - wrzasnął na mnie Ivan; jego oczy, takie podobne do
tych Matta, patrzyły na mnie z nienawiścią. - Myślałem, że
jesteśmy razem!
-Wy…
serio? - Matthew patrzył to na mnie, to na Ivana szeroko otwartymi,
niedowierzającymi oczami. - Ja… przepraszam! Nie wiedziałem!
Teraz
naprawdę zaczął płakać. Ivan popatrzył na niego z obrzydzeniem.
-Spadam
stąd - oświadczył i obrócił się na pięcie.
-Zaczekaj!
- zawołałem za nim. Nie obrócił się.
Zakląłem
i poleciałem za nim. Zbiegałem za nim po schodach, cały czas go
nawołując; musiał mnie słyszeć, ale demonstracyjnie ignorował
mnie, jakbym stał się niegodny jego uwagi.
Zdołałem
złapać go tuż przed blokiem. Chwyciłem go za ramię i mocno
pociągnąłem do siebie.
-Ej,
Ivan! Cholera, posłuchaj mnie! - patrzył na mnie spode łba. Byłem
w stanie go zrozumieć; zachowałem się jak kompletny idiota.
Przecież wystarczyłoby, gdybym delikatnie odsunął od siebie
Matthewa, wyjaśnił mu całą sytuację, przeprosił…
Ale
nie zrobiłem tego. Nie mogłem. Może ze współczucia, może z
innego powodu… Ale coś kazało mi zostać w miejscu, nie ruszać
się, pozwolić na to wszystko.
-Czego?
- warknął na mnie.
-Przepraszam
- powiedziałem. - Nie chciałem tego… Zaskoczył mnie, to
wszystko. Przepraszam.
-Przeprosiny
tu nie pomogą - prychnął Ivan. - Czy ty tego nie widzisz?
-Czego
nie
widzę?
-Owinął
sobie ciebie wokół palca! Robisz wszystko, co on by chciał!
-Ivan,
zrozum, Matthewa naprawdę ma problem…
-Matthew,
Matthew, ciągle Matthew!
-
wrzasnął na mnie chłopak. - Przestań już! On na tobie
pasożytuje, nie pozwoli ci normalnie żyć! Całe życie będzie
tylko żył na czyjejś łasce, ale to nie musisz być to ty.
Opamiętaj się i zostaw go!
Popatrzyłem
na niego jak na wariata.
-Ivan…
Ale…
-Nie
ma żadnego “ale”! - warknął jeszcze raz. - Jeśli go nie
zostawisz, to przyczepi się do ciebie na zawsze i nigdy nie da ci
spokoju - zawsze będziesz musiał go pocieszać, nakłaniać do
wszystkiego… On się tobą bawi.
-Matthew
naprawdę potrzebuje pomocy - powiedziałem i pokręciłem głową. -
Nie mogę pozwolić, żeby…
-No
właśnie. Nie
możesz
-
westchnął ciężko Ivan. Nagle spojrzał na mnie i otworzył
szerzej oczy.
-Co
jest? - spytałem.
-Drżysz.
Faktycznie.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że wychodzenie na dwór w zimie bez
chociażby bluzy nie było dobrym pomysłem.
-Masz
- Ivan ściągnął swój płaszcz i narzucił mi go na ramiona.
-Dzięki
- mruknąłem. - Ivan…
-Nie
chcę słuchać twojego przepraszania - przerwał mi. - Gilbert…
musisz się zdecydować, co chcesz.
-Nie
rozumiem - odpowiedziałem zgodnie z prawdą; czułem się kompletnie
zbity z tropu.
-Musisz
wybrać, czy masz zamiar pomagać temu idiocie do końca jego dni,
czy pozwolić mu skończyć tak, jak na to zasługuje.
-Jak
możesz tak mówić… - pokręciłem głową. - Nie zasługuje na
to, by umrzeć, jak inni ćpuni…
-Zasługuje
- Ivan patrzył mi prosto w oczy. - Wiele osób sięga po narkotyki z
takich czy innych powodów, ale większość nie
zdaje sobie sprawy
z
tego, co może się z nimi stać. Matthew wiedział, ale mimo to -
albo właśnie dlatego - zaczął brać. To była jego samodzielna
decyzja.
-On
już nie chce tego robić. Powiedział mi, że nie chce…
-Wierzysz
mu?
Zdziwiło
mnie to pytanie.
-Jasne.
Czemu miałbym mu nie wierzyć?
Ivan
westchnął i pokręcił głową.
-Dajesz
się manipulować… Ale ja nie mogę podjąć za ciebie decyzji.
-Jakiej
decyzji? Wyrażaj się wreszcie tak, żeby zrozumiał!
-Krótko
mówiąc: albo ja, albo Matthew. Daj mi znać, kiedy się
zdecydujesz, dobrze? - powiedział Ivan, po czym odwrócił się i
poszedł w swoją stronę. Nie wołałem za nim, stałem tylko w jego
ciepłej kurtce z kompletnym chaosem w głowie.
Powoli
wszedłem na górę po schodach. Matthew płakał cicho na podłodze
w kuchni.
On
na tobie pasożytuje, nie pozwoli ci normalnie żyć!
Komu
miałem wierzyć?
-Gilbert…?
- zapytał cicho Matthew; przestał płakać i wyszedł mnie
zobaczyć, ale nie podchodził do mnie za blisko - musiał wyczytać
coś w mojej twarzy, co go zaniepokoiło.
-O
co chodzi? - zapytałem. Wyszło mi to chłodniej, niż zamierzałem.
-Ja…
Przepraszam. Przepraszam.
-Nie
masz za co przepraszać.
-Nie
mów tak, przecież wiem, że…
-Zamknij
się - mruknąłem cicho.
-Co
mówiłeś?
-ZAMKNIJ
SIĘ! - wrzasnąłem, a Matt się skulił. - Mam to gdzieś! Mam to
wszystko gdzieś!
-O
czym ty…
-Daj
mi spokój - powiedziałem. - Po prostu… daj mi spokój.
Musiałem
wybrać.
I
niezależnie od tego, co bym zrobił, kogoś bym zranił.
Musiałem
dokonać decyzji.
***
Jedynym
sposobem podjęcia właściwej decyzji jest uświadomienie sobie jaka
decyzja byłaby zła /.../. Trzeba rozważyć inne możliwości, bez
obaw i trzeźwo oceniając ich walory, a potem dokonać wyboru
Paulo Coelho, Pielgrzym s.210
____
Zaczyna się robić poważnie... A tak serio - jak wam się podoba ten rozwój wypadków? Przyznam szczerze, że postacie niekoniecznie robią to, co jak bym sobie życzyła, żeby robiły xD Dziękuję za komentarze i miłego dnia/wieczoru!
O matko, właśnie tak myślałam, że Gilbert będzie musiał podjąć taką decyzję. ;-; Jestem ciekawa kogo wybierze D:
OdpowiedzUsuńHahah, na początku zachowywali się, jak typowe nastolatki xD
OdpowiedzUsuńJak ja to kocham, jak potrafisz zrobić najpierw coś takiego... No mniej smutnego, a kończy się to tak poważnie :)
Coś tak myślałam, że Gilbert będzie musiał między nimi wybierać i szczerze...
Wolałabym, gdyby wybrał Matthewa ^-^
I ten jego wybuch na końcu, biedny Matt :( Tak mi się przykro zrobiło, jak go ochrzanił :'(
Przecież chciał tylko troszku ciepła i miłości, a Gil ją dawał, więc czemu miałby nie skorzystać?
A ten na niego nakrzyczał ;-; Zero sprawiedliwości...
Czekam na kolejny rozdział :3