– A
któż ci powiedział – rzekł widzący chaos jego myśli garbus –
że miłość musi być dobra? Na Szerń, żeglarzu, w imię tego
uczucia popełniono na świecie więcej zbrodni niż w imię
czegokolwiek innego, wyjąwszy może władzę! To najbardziej
podstępne, okrutne i zaborcze uczucie, jakie może dotknąć
człowieka, wyzwala bowiem inne: zawiść, zazdrość i gniew.
Wszystko, co w nim dobre dotyczy tylko jednej osoby. Pomyśl zatem,
synu, nim nazwiesz znów dobrym owo coś, nie będące niczym innym
jak kaleką, wynaturzoną, przepoczwarzoną przyjaźnią, która
zaiste jest wzniosła i piękna. Mówię ci z całą mocą, że bez
miłości świat byłby szczęśliwszy, pod warunkiem, że
pozostałaby na nim przyjaźń.
Od
tego czasu Ivan stał się bardzo częstym gościem w naszym
mieszkaniu. Nie było tak, jakby z dnia na dzień stał się naszym
dobrym przyjacielem, ale tak już jest - czasami, mimo że ludzie
bardzo dobrze się ze sobą dogadują i mają do siebie szacunek,
wolą trzymać się na dystans… choć przez jakiś czas.
-Gdzie
idziesz? - zapytał mnie Ivan. Ledwo wpadł do nas do domu, by
usiąść, zrobić sobie herbatę i coś poczytać, a ja już się
zbierałem do wyjścia.
-Do
kościoła - odpowiedziałem, wkładając kurtkę. - Przecież jest
niedziela, wypadałoby się wybrać, nie? Chcesz iść ze mną?
-Ja…
- pokręcił głową. - Jestem prawosławny.
-A
tam, raz możesz pójść ze mną na mszę, chyba od tego nie
spłoniesz w piekle? - przewróciłem oczami. - Dopijaj herbatę i
chodź, bo się spóźnimy.
Chłopak
nie oponował i wkrótce siedzieliśmy razem w kościele razem z
tradycyjnym zastępem moherów. Ale - co mnie zdziwiło - było także
dużo innych osób, których nie znałem; wyglądało na to, że
niektórzy przypomnieli sobie o tym, że jednak miło od czasu do
czasu przyjść i się wynudzić.
Śpiewaliśmy
dużo psalmów i chyba wtedy zauważyłem, że Ivan wcale nie ma
najgorszego głosu; patrzyłem na niego przez chwilę, a on jakby
wyczuł moje spojrzenie - przekręcił głowę i spojrzał mi prosto
w oczy, uśmiechając się. Jego tęczówki miały podobny kolor, co
Matthewa - no, były po prostu ładne. Ale jednak z jakiegoś powodu
uznałem, że są… inne,
niż Matta. Bardziej czułem, niż widziałem różnicę; Ivan był
niemal idealnym przeciwieństwem Matthewa - Matt sprawiał wrażenie
silnego, a był słaby; Ivan udawał niepozornego, ale wiedziałem,
że taki nie jest.
Bardzo
dziwne uczucie.
W
kościele było chłodno - większość ludzi miała na rękach
rękawiczki. Większość, ale nie Ivan.
Odmrozi
sobie palce,
pomyślałem. Zdjąłem moje rękawiczki i podałem mu; on tylko na
nie spojrzał i pokręcił przecząco głową z uśmiechem, jakby
chciał mi powiedzieć, że i tak jakoś sobie poradzi. Trochę mnie
to zirytowało - przecież już zacząłem się nim de
facto opiekować!
A jeśli zacząłem coś robić, miałem zamiar doprowadzić to do
końca.
Złapałem
jego dłoń. Była zimna jak lód… jak śnieg. Miałem wrażenie,
że wysysa całe ciepło z mojego ciała.
Ivan
spojrzał na mnie zaskoczonym wzrokiem, ale nie wyrywał ręki.
Uśmiechnął się tylko lekko i z powrotem zwrócił twarz w stronę
ołtarza.
Uścisnął
lekko moją dłoń, ale teraz nie wiedziałem, co chciałby mi
powiedzieć. Może “Dziękuję”?
Msza
wkrótce się skończyła, ruszyliśmy do domu.
W
sumie to dziwne - nigdy nie myślałem o tym mieszkaniu jako o domu,
ale to się zaczęło nagle zmieniać i sam już w sumie nie
wiedziałem, kiedy i dlaczego się przestawiłem na to właśnie
słowo. Może to miało związek z tym, że teraz miałem tam po co
wracać? Że nareszcie nie było tak, że włóczyłem się po
ulicach bez celu, tylko dlatego, żeby opóźnić przyjście do
mieszkania?
Szliśmy
w ciszy - słychać było tylko odgłos naszych kroków odbijający
się od bruku i budynków; od czasu do czasu przejeżdżało jakieś
auto albo mijał nas jakiś człowiek… Ale oprócz tego byliśmy
całkiem sami. I, co najdziwniejsze, wcale się go nie bałem… Nie,
to zabrzmiało głupio.
Chodzi
mi o to, że myślałem, że utrzymujemy
dystans…
A
teraz czułem się co najmniej dziwnie, i w dodatku czułem, że ufam
Ivanowi, a to już samo w sobie było niezwykłe.
No
bo… Spójrzmy racjonalnie: Ivan był wielki, trochę wyższy ode
mnie, ale zdecydowanie lepiej zbudowany; sprzedawał
narkotyki
Matthewowi,
a ja mimo to nie potrafiłem mu nie
ufać.
Z jakiegoś powodu czułem, że mogę mu zaufać, że on mnie
zdradzi, jak wszyscy.
Jak
rodzina, jak Matthew.
Kim
jest dla mnie Matthew?,
przemknęło mi nagle przez myśl. Nie miałem zielonego pojęcia jak
odpowiedzieć na to pytanie, ale zanim zdążyłem całkowicie
pogrążyć się w myślach, odezwał się do mnie Ivan.
-Gilbert…
-Tak?
Ivan
zamilkł na chwilę; zaczęło robić się już powoli ciemno - w
końcu była już późna jesień. Światło latarni oświetlało
tylko niewielkie kawałki chodnika, koncentrując się bardziej na
drogach, przez co nie widziałem dobrze jego twarzy, ale mogłem
przysiąc, że wpatruje się w niebo. Spojrzałem mniej więcej w tym
samym kierunku i zobaczyłem gwiazdy; rzadko je widywałem - w końcu
nieczęsto była pogoda, żeby je dostrzec, a z resztą nigdy jakoś
nie miałem czasu, by obserwować coś odległego o tysiące
kilometrów, co w żaden sposób nie mogło mi pomóc w życiu, i
nigdy nie rozumiałem tych, którzy lubili to robić.
-Piękne,
prawda? - uśmiechnął się do mnie chłopak. To było dziwne, że
potrafił się tak uśmiechać - jednocześnie smutno i wesoło. Miał
za sobą sporo przykrych doświadczeń, tak jak i ja, ale nie
rozpaczał nad swoim losem jak Matthew.
-Nie
znam się na tym - odpowiedziałem, wzruszając ramionami. - Według
mnie zdecydowanie ładniejsze jest niebo w dzień. Niewiele ludzi tak
myśli, co? - zaśmiałem się, ale Ivan nie zawtórował mi; słuchał
uważnie. - Większość woli zachwycać się gwiazdami, które są
tak strasznie daleko, ale nie mają czasu spojrzeć na coś, co jest
zdecydowanie bliżej. Ironiczne, nie?
-Tak
- kiwnął głową Ivan. - Chyba masz rację. I, Gilbert…
-Mmm?
- mruknąłem.
Ivan
powoli, z wahaniem, wyciągnął swoją rękę, a potem złączył
swoje palce z moimi. Drgnąłem, zaskoczony; ale jego dłonie nie
były już zimne - jakby oddawały całe ciepło, które mu dałem.
To
było dziwne - szedłem
trzymając się za rękę z chłopakiem mniej więcej w moim wieku,
ale wcale mi to nie przeszkadzało, ba! - zaryzykowałbym
stwierdzenie, że było to… przyjemne.
Pamiętałem
to uczucie - dawno, dawno temu, czyli rok temu, czułem dokładnie to
samo.
Rok
temu poznałem ją…
Ale
nie chciałem o tym teraz rozmyślać: chciałem zepchnąć to gdzieś
do podświadomości, gdzie nie będzie mogło to wypełznąć, by
mnie dręczyć nawet, gdy jestem całkowicie przytomny - wystarczy mi
to, ze jestem dręczony prze koszmary. Chyba nie zrobiłem aż tyle
złego, bym nie mógł zapominać, prawda?
Prawda?
Dotarliśmy
pod mój blok - tutaj musieliśmy się rozdzielić; on musiał pójść
do siebie, do domu, do którego wcale nie chciał wracać, a ja do
Matthewa, by się nim opiekować, bo jeszcze nie doszedł całkiem do
siebie.
Chłopak
niechętnie puścił moją dłoń.
-Chyba…
musisz iść - powiedziałem. Ivan pokiwał głową ze smutnym
uśmiechem.
-Na
to wygląda. I jeszcze jedno.
Ujął
moją twarz w swoje dłonie; stanąłem jak sparaliżowany. Tego
się
nie spodziewałem.
-Uważaj
na siebie - mruknął swoim niskim głosem, a potem zawahał się
lekko, po czym delikatnie musnął swoimi wargami moje czoło.
Jak
błogosławieństwo,
pomyślałem,
gdy wbiegałem po schodach do domu.
W
głowie panował mi zupełny mętlik.
***
Matthew
musiał się już czuć całkiem nieźle, bo buszował w lodówce i
pożerał wszystko, co wpadało mu w ręce.
-Ej,
zostaw coś dla mnie, co? - warknąłem. Chłopak odwrócił się do
mnie z wrednym uśmieszkiem, ale nic nie powiedział.
Westchnąłem
ciężko i wygrzebałem coś do jedzenia; padłem na krzesło obok
Matthewa i spokojnie zaczęliśmy jeść kolację.
-I
co? - zapytałem całkiem bezwiednie.
-Z
czym?
-No…
Z Francisem. Masz zamiar coś z tym zrobić, czy coś?
Matthew
zesztywniał, wbijając wzrok w talerz. Odsunął g od siebie, jakby
nagle stracił apetyt.
-Nie.
-Nie?
- zdziwiłem się. To było zupełnie nielogiczne. - Przecież
dlatego ćpasz, prawda? Więc czemu nie chcesz nic
z
tym zrobić?
-To
nie ma nic wspólnego z ćpaniem! - popatrzył na mnie ze złością;
kompletnie nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak się wkurzył.
-Ej,
uspokój się! - przewróciłem oczami. - Przecież chcę ci tylko
pomóc!
-To
nie twoja sprawa.
-Myśl,
co chcesz, ale to jest
moja
sprawa! - prawie krzyknąłem, co zaskoczyło mnie nie mniej, niż
jego. I czemu w ogóle to mu mówiłem? - Ćpasz! Rozwalasz sobie
życie! A że teraz mieszkasz u mnie, to jest
moja
sprawa, do cholery! Wkurwia mnie, że potrafisz tylko narzekać, a
nic nie chcesz zrobić! Niech do ciebie dotrze wreszcie, że inni też
mają problemy, dużo gorsze od twojej urażonej dumy.
Matthew
najeżył się; niemal czułem, jak narasta w nim złość.
-Mam
problemy i się nimi przejmuję! To takie dziwne?! - wrzasnął i
poderwał się z krzesła. Ja także wstałem.
-Więc
niech do ciebie w końcu dotrze, że nie jesteś jedyny, a inni jakoś
próbują sobie radzić, a ty tylko uciekasz! UCIEKASZ, a nic nie
chcesz zmienić! Kochasz się w facecie - spoko! Twojego brata za to
wywalono z domu - spoko! Ale nikogo to nie interesuje, więc przestań
jęczeć i zrób cokolwiek!
-Odpierdol
się od moich problemów, jasne?! - wrzasnął Matthew; podszedł do
mnie, a jego twarz wykrzywiona była w złości. - Nie potrzebuję
twojej litości!
-To
czemu cały czas mi pierdolisz o jednym i tym samym?! NIE OBCHODZI
MNIE TO! - darłem się. Coś bolało mnie w środku, ale nie
zwracałem na to uwagi; wściekłość pochłonęła mnie bez reszty,
usypiając zdrowy rozsądek, zostawiając tylko ból, który musiałem
wyrzucić z siebie. - INNI MAJĄ GORZEJ!
-NA
PRZYKŁAD?! - krzyknął chłopak; myślałem, że mnie uderzy.
-NA
PRZYKŁAD JA! - nie wytrzymywałem, musiałem to wyrzucić, musiałem.
- OJCIEC ZABIŁ MI MATKĘ! MOJA DZIEWCZYNA SIĘ ZABIŁA! I PRÓBUJĘ
ŻYĆ NORMALNIE, ALE NIE MOGĘ, BO WSZYSCY LUDZIE TO IDIOCI, KTÓRYCH
NIC NIE OBCHODZI DRUGI CZŁOWIEK!
Złość
nagle uciekła ze mnie jak powietrze z przebitego balona; nie miałem
siły już na nic. Wszystko ze mnie wyparowało, został tylko żal -
żal, że wszystko jest tak, jak jest.
-Wszyscy…
- powiedziałem jeszcze łamiącym się głosem i nagle zauważyłem,
że po moich policzkach płynął łzy; gorące, upokarzające. Ale
miałem już gdzieś, czy patrzy na mnie Matthew, czy nie - chciałem
tylko skulić się w kłębek i płakać.
-Gilbert…
- mruknął cicho chłopak; jego oczy były wielkie, zdziwione;
wydawał się kompletnie zbity z tropu. - Przepraszam… Ja… nie
wiedziałem…
-Jasne,
że nie wiedziałeś. Jak mogłeś wiedzieć - przecież nie pytałeś.
Nie obchodzi cię to. Nikogo to nie obchodzi - otarłem łzy rękawem.
- Przepraszam… Nie powinienem się tak rozklejać, no i nie
powinienem wrzeszczeć…
Matthew
milczał - chyba był zawstydzony sobą i swoim zachowaniem. Naprawdę
był dużo bardziej delikatny, niż udawał - chyba nie chciał mnie
zranić. Nie chciał robić przykrości.
Zapadła
niezręczna cisza; nie miałem zielonego pojęcia, co mam zrobić -
na szczęście od palnięcia czegoś głupiego powstrzymał mnie
Matthew.
-Pogadam
z nim - powiedział tylko.
-Co?
-Pogadam
z Francisem. Może się ułoży… jakoś.
-Acha.
Chłopak
popatrzył na mnie smutno zza szkieł okularów.
-Ej,
Gilbert - zaczął. - Chcesz wiedzieć, dlaczego wcześniej nie
chciałem z nim gadać?
-Ech…
Jeśli chcesz mi powiedzieć, to wal śmiało.
-Chyba
myślałem, że lepiej by było, gdybym żył marzeniami.
Uniosłem
jedną brew.
-Chyba
nie bardzo rozumiem…?
-Chodzi
mi o to, że teraz mogę sobie spokojnie marzyć, planować; nie
muszę nic robić, zmierzać się z rzeczywistością, cierpieć. A
gdybym normalnie spróbował się z nim umówić, to musiałbym się
liczyć z tym, że po prostu może mnie spławić i będę zraniony…
Rozumiesz?
Popatrzyłem
na niego - mówił szczerze ,i… Tak, rozumiałem go.
Nawet
bardzo.
-Tak.
-I
rzucę ćpanie. Serio, postaram się.
Pokiwałem
głową.
-Fajnie.
Starałem
się cieszyć, czy chociaż wydobyć z siebie jakieś pozytywne
emocje, ale nie potrafiłem - dziś zdarzyło
się po prostu za
dużo.
-Pójdę
już spać, okej? - rzuciłem tylko, ale nie miałem zamiaru słuchać
odpowiedzi.
Zamknąłem
się w sypialni na klucz i dopiero wtedy rozryczałem się na serio.
Czasem
tak po ludzku
współczujesz
nam - Boże
bo
nawet Ty nie zawsze
pomóc
nam już możesz
Nie
żebyś boskość
czy
moc swoją tracił
lecz
zbyt jasno widzisz
że
my wciąż mali tacy
Chowasz
więc nasze sprawy
do
bocznej kieszeni
i
czasem zapominasz
że
my tu na Ziemi
Samotni
jak gwiazdy
które
w ruch puściłeś
lub
jak kruche gałęzie
którym
wiatr skradł siłę…
Stare
Dobre Małżeństwo, Samotni
jak gwiazdy
___
Dziękuję za komentarze ^^ Trudno się pisze to opowiadanie, ale myśl, że ktoś to czyta, dodaje mi sił :) Pozdrawiam!
Wreszcie wiadomo co sie stało Gilbertowi. Jejku aż mi się smutno zrobiło :<
OdpowiedzUsuńNajpierw obejrzałam "Wilcze dzieci", tarza przeczytałam to i... ryczę xD Ryczę, jak jakiś bachor >.< Jak mi się smutno zrobiło przez Gilberta :'( Ale ten romansik z Ivanem, no, no :P Czekam na kolejny rozdzialik :D
OdpowiedzUsuń