Czym
życie? Iluzji tłem,
Snem
cieniów, nicości dnem.
Cóż
szczęście dać może nietrwałe,
Skoro
snem życie jest całe
I
nawet sny tylko snem!
Pedro
Calderón de la Barca, Życie
snem
Czułem
się jak śmieć.
To
wszystko, co mi powiedział Gilbert, bolało - chyba dlatego, że
wszystko to było prawdą. Ale nie tylko o to mi chodziło; Gilbert
na chwilę otworzył się przede mną i pokazał - jak to się
poetycko mówi - swoje demony i musiałem przyznać, że naprawdę
nieźle sobie radził z ukrywaniem tego wszystkiego.
Chociaż
naprawdę cierpiał.
I
on, tak silny, w końcu nie wytrzymał. On, który chciał pomóc mi
bez żadnej logicznej przyczyny, płakał przede mną jak dziecko.
Kompletnie
nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Jednego byłem pewien - nie
mogłem tak tego po prostu zostawić, gdy zaszedłem już tak daleko.
Nie byłbym w stanie zasnąć, gdybym nie poznał historii Gilberta
do końca, jakkolwiek trudna by ona nie była. Jakkolwiek by go nie
bolała prawda.
Ale
jeszcze nie teraz; muszę dać mu jeszcze trochę czasu. Przecież
mogę przez chwilę tu posiedzieć i pomyśleć, prawda?
Już
trochę tematów się nagromadziło.
Po
pierwsze - bez względu na wszystko muszę
rzucić
herę. Muszę to zrobić - dla siebie, dla Gilberta… i nawet dla
rodziców. Przecież dlatego tutaj uciekłem! Jednak łączy się to
z jeszcze jednym tematem…
Francis.
I co ja mam z tobą zrobić?
Obiecałem
Gilbertowi, że się z tobą spotkam… Ale czy starczy mi sił, by
choć spróbować? Może nawet - uchroń, Boże - będę musiał się
pogodzić z tym, że zostanę spławiony?
Ale
musiałem to zrobić. Miałem już dość - dość tego, że
pozwalałem, by wszyscy się mną zajmowali. Nadszedł czas, bym
zrobił coś sam dla siebie i poniósł tego konsekwencje,
jakiekolwiek by one nie były.
I
muszę przeprosić Gilberta. Gdy tylko ta szopka się skończy,
przeproszę go z całego serca - już na początku wyczułem, że
jest… inny. Nie, to złe określenie - on po prostu chciał pomagać
ludziom. Chciał coś robić - radzić sobie ze sobą i z innymi
ludźmi. Chciał coś zmieniać.
Ja
byłem jego dokładnym przeciwieństwem i nienawidziłem się za to.
Westchnąłem
i zabrałem się za sprzątanie talerzy ze stołu. Grzecznie włożyłem
wszystko do zmywarki - zawsze robił to Gilbert. Dopiero teraz
zaczynałem doceniać, jak wiele dla mnie robił.
Nie
skarżył się. Nic ode mnie nie wymagał oprócz tego, bym rzucił
ćpanie.
A
ja nawet tego nie mogłem dla niego zrobić.
To
nie będzie łatwe. Ale mogę się przynajmniej postarać coś
zmienić.
Zapukałem
do drzwi sypialni Gilberta.
-Ej,
Gilbert, mogę wejść? - zapytałem niepewnie. Nie usłyszałem
odpowiedzi, co uznałem za odpowiedź twierdzącą.
Białowłosy
leżał na łóżku, nawet nie przykryty kołdrą i udawał, że śpi.
Wiedziałem, że udaje - oddychał zbyt szybko, a poza tym
wiedziałem, że zwykle potrzebuje dużo czasu, aby zasnąć.
Usiadłem
przy nim na łóżku. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy - on
udając, że śpi, a ja udając, że się na to nabrałem.
Delikatnie, z wahaniem położyłem dłoń na jego włosach.
Zawsze
mnie fascynowały; Gilbert zdecydowanie zwracał przez nie uwagę.
Piękne.
Chłopak
drgnął lekko, ale udałem, że nie zauważyłem tego.
Pogłaskałem
go po miękkich włosach; przeczesywałem palcami kosmyk za
kosmykiem, nie mówiąc nic.
-Chcesz
pogadać? - szepnąłem, ale byłem pewien, że mnie usłyszał.
-Niby
o czym?
-O…
o wszystkim. Jeśli chcesz.
-Po
co? - otworzył oczy; te przenikliwe, czerwone oczy patrzyły wprost
na mnie, próbując wykryć najmniejszy fałsz czy zawahanie. Chciał
sprawdzić, czy może mi jeszcze zaufać; czy go nie zdradzę.
-To
pomaga, wiesz? - jeszcze raz przeciągnąłem dłoń po jego włosach.
- Chyba już czas, żebyś tego w sobie dłużej nie trzymał. Nie
powiem nikomu.
-Obiecujesz?
- znowu ten wzrok. Ale ja byłem zdecydowany pomóc mu; musiałem
spłacić mój dług.
-Obiecuję
- szepnąłem, a Gilbert zaczął opowiadać.
***
-Nazywała
się Elizaveta. Miała siłę, ambicje… i kłopoty. Wiedziała, co
się dzieje u mnie - nawet sam nie wiem skąd; najpewniej się po
prostu domyśliła - zawsze była bardzo inteligenta. I bardzo
empatyczna - nie potrafiła wytrzymać tego, że cierpiałem;
pocieszała mnie, jak mogła. I zakochałem się w niej.
Byliśmy
razem szczęśliwi.
Tak
to wtedy czułem.
Teraz
już wiem, że byłem okropny. Pasożytowałem na niej - tak, było
mi lepiej, ale przez to, że przelałem cały swój ból na nią. A
ona nigdy się nie poskarżyła, przeciwnie - było nam ze sobą
coraz lepiej, mieliśmy wspólne plany, marzenia… Wszystko.
Wydawało mi się, że po prostu nie może być inaczej.
A
potem… potem skoczyła.
-Skoczyła?
-Z…
z balkonu. W tym domu.
Jego
oczy były cały czas utkwione we mnie; szukał czegoś -
pocieszenia? Współczucia? Nie miałem pojęcia.
Milczałem
dalej.
-To
moja wina. To wszystko moja wina. Gdybym nie truł jej tak życia, to
wciąż by żyła. I chyba nie powinienem ci tego mówić… bo ty
też możesz… - głos mu się załamał, ale w jego oczach nie było
łez; wydawał się całkiem wypruty ze wszelkich emocji.
Jakby
już wypłakał wszystkie łzy.
-Na
pewno to nie jest twoja wina - mruknąłem. - Nie możesz się winić
za to, że chciałeś mieć kogoś, kto cię pocieszy.
-Ale
to ja miałem tą… tą obsesję. Przejmowałem się tym, że… Że
nie pomogłem mamie… A teraz jeszcze Elizaveta… moja wina.
-Nie
- pokręciłem głową. - To ona to zrobiła i nie wiesz, dlaczego.
Wiesz, - uśmiechnąłem się do niego lekko - myślę, że ona nie
chciałaby, żebyś się tak zamartwiał. Nie możesz pozwolić, żeby
twoja przeszłość zatruwała ci teraźniejszość.
Gilbert
zamknął oczy i westchnął ciężko.
-Może
i masz rację - mruknął, ale nie wydawało mi się, żeby był
przekonany.
-Gilbert…
Gil
-
powiedziałem, a białowłosy drgnął - nie możesz tego tak
ciągnąć. Pamiętaj o niej, ale nie pozwól, żeby rządziła twoim
życiem, bo inaczej jeszcze inni będą cierpieć, rozumiesz?
-Ro-rozumiem
- wydusił z siebie w końcu chłopak. - Matthew…
-Tak?
-Zostań
ze mną.
-Aż
zaśniesz?
-Mhm.
Uśmiechnąłem
się lekko; to zupełnie do niego nie pasowało. Ale jeśli mogło mu
to w jakikolwiek sposób pomóc, to czemu nie?
Położyłem
się koło niego na łóżku; na szczęście było na tyle duże, że
zdołaliśmy się pomieścić. Leżeliśmy twarzami do siebie - przez
chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, ale gilbert dość szybko
odwrócił wzrok. Nie wiem czemu, ale nagle poczułem chłód; byłem
pewien, że o czymś mi nie powiedział. O czymś ważnym, co może
nie zdarzyło się dawno temu, ale sprawiło, że białowłosy chciał
mnie utrzymać na dystans.
Byliśmy
za daleko. Za blisko.
Uśmiechnąłem
się do niego.
-To
co, liczymy owieczki?
-Spadaj
- mruknął.
Nie
minęło dużo czasu, aż zasnęliśmy. I tym razem wiedziałem, że
Gilbert nie obudził się w nocy - nie miał snów o przeszłości,
które go tak dręczyły.
I
sama ta myśl wystarczała, bym się uśmiechał.
***
Obudziliśmy
się rano niemal równocześnie, przytuleni do siebie. Mi to całkiem
odpowiadało - ach, te gejowskie zapędy - ale Gilbert natychmiast
odkleił się ode mnie z przepraszającym uśmiechem.
-Pójdę
zrobić śniadanie - zaoferował się. To był już nasz zwyczaj - ja
robiłem obiad i kolację, a on śniadanie. Zawsze.
To
było miłe uczucie - budzić się rano i wiedzieć, że kuchni czeka
na ciebie ciepła herbata zrobiona przez kogoś innego.
Jakbyśmy
byli małżeństwem,
zaśmiałem się w duchu. Zaśmiałem się, prawda…?
Rzecz
w tym, że jakiejś części mojego umysłu ten stan bardzo by
odpowiadał. Chyba po prostu bardzo potrzebowałem kogoś, z kim
mógłbym normalnie pogadać.
Byłem
zakochany we Francisie. Kropka. I to, że znałem go tylko z
widzenia, wcale nie miało tu jakiegoś większego wpływu.
Ale
dziś był ten dzień.
Poniedziałek.
Dziś zrobię tak, jak obiecałem Gilbertowi - pójdę na uczelnię,
zagadam do Francisa, umówię się z nim na kawę czy coś. Nareszcie
zmienię coś - nareszcie nie będę uciekał, nie będę się bał.
-Gotowy?
- zapytał mnie Gilbert, gdy tylko wszedłem do kuchni. Wyglądał
już lepiej; coś się w nim zmieniło, jakby naprawdę posłuchał
moich słów. A między nami także coś się pojawiło - jakaś nić
porozumienia, łącząca nasze dusze. Nie byliśmy już dla siebie
całkowicie różnymi ludźmi; byliśmy przyjaciółmi.
Mam
nadzieję, że przyjaciółmi… Ze mną to nic nie wiadomo.
-Jasne
- ucichnąłem się.
Dzisiaj
wszystko się rozstrzygnie. Na pewno.
Dam
radę, prawda?
Nawet
jeśli pozostawisz,
w
moim sercu gorzki żal,
i
co jeszcze, jeszcze sprawisz,
nie
obchodzi mnie i tak.
Bo
po co, po co to,
to
co, tak zraniło,
nie
dam, nie dam się!
Zobaczysz!
Nawet
jeśli pozostawisz,
w
moim sercu gorzki żal,
słowa,
które wtedy mogły zabić płyną w siną dal,
bo
trzeba twardym, być jak stal.
I
po co, po co to,
to
co, tak zraniło,
nie
dam, nie dam się!
Zobaczysz!
___
Przepraszam za krótki rozdział - po prostu chcę już przejść do następnych rozdziałów... No i mam jeszcze parę pomysłów na fice - o, jak dużo! Na pewno UsUK będzie ;) I pytanko - jakie paringi najchętniej byście tu widzieli? Pozdrawiam! :)
Świetny rozdział, tylko tak, jak sama napisałaś, krótki :( Mam nadzieję, że kolejny będzie szybko :)
OdpowiedzUsuńWeny życzę C:
Genialne jak zawsze :3
OdpowiedzUsuń