sobota, 16 maja 2015

Za daleko, za blisko... Rozdział V: Matthew - Wyznania


Czym jest życie? Szaleństwem?
Czym życie? Iluzji tłem,
Snem cieniów, nicości dnem.
Cóż szczęście dać może nietrwałe,
Skoro snem życie jest całe
I nawet sny tylko snem!
Pedro Calderón de la Barca, Życie snem





   Czułem się jak śmieć.
   To wszystko, co mi powiedział Gilbert, bolało - chyba dlatego, że wszystko to było prawdą. Ale nie tylko o to mi chodziło; Gilbert na chwilę otworzył się przede mną i pokazał - jak to się poetycko mówi - swoje demony i musiałem przyznać, że naprawdę nieźle sobie radził z ukrywaniem tego wszystkiego.
   Chociaż naprawdę cierpiał.
   I on, tak silny, w końcu nie wytrzymał. On, który chciał pomóc mi bez żadnej logicznej przyczyny, płakał przede mną jak dziecko.
   Kompletnie nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Jednego byłem pewien - nie mogłem tak tego po prostu zostawić, gdy zaszedłem już tak daleko. Nie byłbym w stanie zasnąć, gdybym nie poznał historii Gilberta do końca, jakkolwiek trudna by ona nie była. Jakkolwiek by go nie bolała prawda.
   Ale jeszcze nie teraz; muszę dać mu jeszcze trochę czasu. Przecież mogę przez chwilę tu posiedzieć i pomyśleć, prawda?
   Już trochę tematów się nagromadziło.
   Po pierwsze - bez względu na wszystko muszę rzucić herę. Muszę to zrobić - dla siebie, dla Gilberta… i nawet dla rodziców. Przecież dlatego tutaj uciekłem! Jednak łączy się to z jeszcze jednym tematem…
   Francis. I co ja mam z tobą zrobić?
   Obiecałem Gilbertowi, że się z tobą spotkam… Ale czy starczy mi sił, by choć spróbować? Może nawet - uchroń, Boże - będę musiał się pogodzić z tym, że zostanę spławiony?
   Ale musiałem to zrobić. Miałem już dość - dość tego, że pozwalałem, by wszyscy się mną zajmowali. Nadszedł czas, bym zrobił coś sam dla siebie i poniósł tego konsekwencje, jakiekolwiek by one nie były.
   I muszę przeprosić Gilberta. Gdy tylko ta szopka się skończy, przeproszę go z całego serca - już na początku wyczułem, że jest… inny. Nie, to złe określenie - on po prostu chciał pomagać ludziom.    Chciał coś robić - radzić sobie ze sobą i z innymi ludźmi. Chciał coś zmieniać.
   Ja byłem jego dokładnym przeciwieństwem i nienawidziłem się za to.
   Westchnąłem i zabrałem się za sprzątanie talerzy ze stołu. Grzecznie włożyłem wszystko do zmywarki - zawsze robił to Gilbert. Dopiero teraz zaczynałem doceniać, jak wiele dla mnie robił.
   Nie skarżył się. Nic ode mnie nie wymagał oprócz tego, bym rzucił ćpanie.
   A ja nawet tego nie mogłem dla niego zrobić.
   To nie będzie łatwe. Ale mogę się przynajmniej postarać coś zmienić.
  Zapukałem do drzwi sypialni Gilberta.
   -Ej, Gilbert, mogę wejść? - zapytałem niepewnie. Nie usłyszałem odpowiedzi, co uznałem za odpowiedź twierdzącą.
  Białowłosy leżał na łóżku, nawet nie przykryty kołdrą i udawał, że śpi. Wiedziałem, że udaje - oddychał zbyt szybko, a poza tym wiedziałem, że zwykle potrzebuje dużo czasu, aby zasnąć.
   Usiadłem przy nim na łóżku. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy - on udając, że śpi, a ja udając, że się na to nabrałem. Delikatnie, z wahaniem położyłem dłoń na jego włosach.
   Zawsze mnie fascynowały; Gilbert zdecydowanie zwracał przez nie uwagę. Piękne.
   Chłopak drgnął lekko, ale udałem, że nie zauważyłem tego.
   Pogłaskałem go po miękkich włosach; przeczesywałem palcami kosmyk za kosmykiem, nie mówiąc nic.
   -Chcesz pogadać? - szepnąłem, ale byłem pewien, że mnie usłyszał.
   -Niby o czym?
   -O… o wszystkim. Jeśli chcesz.
   -Po co? - otworzył oczy; te przenikliwe, czerwone oczy patrzyły wprost na mnie, próbując wykryć najmniejszy fałsz czy zawahanie. Chciał sprawdzić, czy może mi jeszcze zaufać; czy go nie zdradzę.
   -To pomaga, wiesz? - jeszcze raz przeciągnąłem dłoń po jego włosach. - Chyba już czas, żebyś tego w sobie dłużej nie trzymał. Nie powiem nikomu.
   -Obiecujesz? - znowu ten wzrok. Ale ja byłem zdecydowany pomóc mu; musiałem spłacić mój dług.
   -Obiecuję - szepnąłem, a Gilbert zaczął opowiadać.



***



   -Nazywała się Elizaveta. Miała siłę, ambicje… i kłopoty. Wiedziała, co się dzieje u mnie - nawet sam nie wiem skąd; najpewniej się po prostu domyśliła - zawsze była bardzo inteligenta. I bardzo empatyczna - nie potrafiła wytrzymać tego, że cierpiałem; pocieszała mnie, jak mogła. I zakochałem się w niej.
   Byliśmy razem szczęśliwi.
   Tak to wtedy czułem.
   Teraz już wiem, że byłem okropny. Pasożytowałem na niej - tak, było mi lepiej, ale przez to, że przelałem cały swój ból na nią. A ona nigdy się nie poskarżyła, przeciwnie - było nam ze sobą coraz lepiej, mieliśmy wspólne plany, marzenia… Wszystko. Wydawało mi się, że po prostu nie może być inaczej.
   A potem… potem skoczyła.
   -Skoczyła?
   -Z… z balkonu. W tym domu.
   Jego oczy były cały czas utkwione we mnie; szukał czegoś - pocieszenia? Współczucia? Nie miałem pojęcia.
   Milczałem dalej.
   -To moja wina. To wszystko moja wina. Gdybym nie truł jej tak życia, to wciąż by żyła. I chyba nie powinienem ci tego mówić… bo ty też możesz… - głos mu się załamał, ale w jego oczach nie było łez; wydawał się całkiem wypruty ze wszelkich emocji.
   Jakby już wypłakał wszystkie łzy.
   -Na pewno to nie jest twoja wina - mruknąłem. - Nie możesz się winić za to, że chciałeś mieć kogoś, kto cię pocieszy.
   -Ale to ja miałem tą… tą obsesję. Przejmowałem się tym, że… Że nie pomogłem mamie… A teraz jeszcze Elizaveta… moja wina.
   -Nie - pokręciłem głową. - To ona to zrobiła i nie wiesz, dlaczego. Wiesz, - uśmiechnąłem się do niego lekko - myślę, że ona nie chciałaby, żebyś się tak zamartwiał. Nie możesz pozwolić, żeby twoja przeszłość zatruwała ci teraźniejszość.
   Gilbert zamknął oczy i westchnął ciężko.
   -Może i masz rację - mruknął, ale nie wydawało mi się, żeby był przekonany.
   -Gilbert… Gil - powiedziałem, a białowłosy drgnął - nie możesz tego tak ciągnąć. Pamiętaj o niej, ale nie pozwól, żeby rządziła twoim życiem, bo inaczej jeszcze inni będą cierpieć, rozumiesz?
   -Ro-rozumiem - wydusił z siebie w końcu chłopak. - Matthew…
  -Tak?
   -Zostań ze mną.
  -Aż zaśniesz?
  -Mhm.
   Uśmiechnąłem się lekko; to zupełnie do niego nie pasowało. Ale jeśli mogło mu to w jakikolwiek sposób pomóc, to czemu nie?
   Położyłem się koło niego na łóżku; na szczęście było na tyle duże, że zdołaliśmy się pomieścić. Leżeliśmy twarzami do siebie - przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, ale gilbert dość szybko odwrócił wzrok. Nie wiem czemu, ale nagle poczułem chłód; byłem pewien, że o czymś mi nie powiedział. O czymś ważnym, co może nie zdarzyło się dawno temu, ale sprawiło, że białowłosy chciał mnie utrzymać na dystans.
   Byliśmy za daleko. Za blisko.
   Uśmiechnąłem się do niego.
   -To co, liczymy owieczki?
   -Spadaj - mruknął.
   Nie minęło dużo czasu, aż zasnęliśmy. I tym razem wiedziałem, że Gilbert nie obudził się w nocy - nie miał snów o przeszłości, które go tak dręczyły.
   I sama ta myśl wystarczała, bym się uśmiechał.



***



   Obudziliśmy się rano niemal równocześnie, przytuleni do siebie. Mi to całkiem odpowiadało - ach, te gejowskie zapędy - ale Gilbert natychmiast odkleił się ode mnie z przepraszającym uśmiechem.
   -Pójdę zrobić śniadanie - zaoferował się. To był już nasz zwyczaj - ja robiłem obiad i kolację, a on śniadanie. Zawsze.
   To było miłe uczucie - budzić się rano i wiedzieć, że kuchni czeka na ciebie ciepła herbata zrobiona przez kogoś innego.
   Jakbyśmy byli małżeństwem, zaśmiałem się w duchu. Zaśmiałem się, prawda…?
   Rzecz w tym, że jakiejś części mojego umysłu ten stan bardzo by odpowiadał. Chyba po prostu bardzo potrzebowałem kogoś, z kim mógłbym normalnie pogadać.
   Byłem zakochany we Francisie. Kropka. I to, że znałem go tylko z widzenia, wcale nie miało tu jakiegoś większego wpływu.
   Ale dziś był ten dzień.
   Poniedziałek. Dziś zrobię tak, jak obiecałem Gilbertowi - pójdę na uczelnię, zagadam do Francisa, umówię się z nim na kawę czy coś. Nareszcie zmienię coś - nareszcie nie będę uciekał, nie będę się bał.
   -Gotowy? - zapytał mnie Gilbert, gdy tylko wszedłem do kuchni. Wyglądał już lepiej; coś się w nim zmieniło, jakby naprawdę posłuchał moich słów. A między nami także coś się pojawiło - jakaś nić porozumienia, łącząca nasze dusze. Nie byliśmy już dla siebie całkowicie różnymi ludźmi; byliśmy przyjaciółmi.
   Mam nadzieję, że przyjaciółmi… Ze mną to nic nie wiadomo.
   -Jasne - ucichnąłem się.
   Dzisiaj wszystko się rozstrzygnie. Na pewno.
   Dam radę, prawda?



   Nawet jeśli pozostawisz,
   w moim sercu gorzki żal,
   i co jeszcze, jeszcze sprawisz,
   nie obchodzi mnie i tak.



   Bo po co, po co to,
   to co, tak zraniło,
  nie dam, nie dam się!
  Zobaczysz!



   Nawet jeśli pozostawisz,
   w moim sercu gorzki żal,
   słowa, które wtedy mogły zabić płyną w siną dal,
   bo trzeba twardym, być jak stal.



   I po co, po co to,
  to co, tak zraniło,
  nie dam, nie dam się!

  Zobaczysz!

___
Przepraszam za krótki rozdział - po prostu chcę już przejść do następnych rozdziałów... No i mam jeszcze parę pomysłów na fice - o, jak dużo! Na pewno UsUK będzie ;) I pytanko - jakie paringi najchętniej byście tu widzieli? Pozdrawiam! :)

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział, tylko tak, jak sama napisałaś, krótki :( Mam nadzieję, że kolejny będzie szybko :)
    Weny życzę C:

    OdpowiedzUsuń