wtorek, 26 maja 2015

Za daleko, za blisko... Rozdział VI: Gilbert - Wybaczenie

Przebaczenie jest najtrudniejszą miłością.
Albert Schweitzer, Diabeł



   Dzisiaj był wielki dzień.
   Może to dziwne, ale czułem się… dumny.
   To była dobra lekcja dla nas obu, to przebywanie ze sobą.
   -Powodzenia! - uśmiechnąłem się do niego, gdy wychodziliśmy ze szkoły po lekcjach; miał niepewną minę. Klepnąłem go po plecach.
   -Hej, nie przejmuj się - spróbowałem go pocieszyć. - Będzie dobrze.
   -Ta.
   -Słuchasz mnie w ogóle?
   -Ta.
   -Ile jest dwa dodać dwa?
   -Ta…
   -Śpiący królewiczu, budź się! - pstryknąłem mu palcami przed nosem; Matthew zamrugał parę razy i spojrzał na mnie z zakłopotaniem.
   -Prze-przepraszam - pokręcił głową. - Trochę się denerwuję… wiesz.
   -Nie masz czego się bać! - wyszczerzyłem do niego zęby. - Po prostu do niego podbij i potem już będzie prosto. Plotki mówią, że jest biseksualistą, więc masz szansę!
   -Może - Matthew rzucił smętne spojrzenie na swoje buty. Walnąłem go pięścią w plecy, aż poleciał do przodu i ledwo zdołał się utrzymać na nogach. - Au, a to za co było?!
   -Głowa do góry, lamo! Myśl pozytywnie! - zmierzwiłem jego włosy. - Wierzę w ciebie!
   -Heh, dzięki - uśmiechnął się do mnie lekko. - Dobrze, idę. - Uniósł głowę i popatrzył mi prosto w oczy, jakby szykował się do jakiejś wielkiej walki.
   -Powodzenia - powtórzyłem jeszcze raz. Matthew pomachał mi i odszedł w bliżej niesprecyzowanym kierunku; nie pytałem, gdzie będzie - nie obchodziło mnie to. Jedyne, co się teraz liczyło, to sam wynik tego spotkania z Francisem. Naprawdę dużo to znaczyło dla Matthewa - gdyby tylko to ode mnie zależało, byłbym gotów nawet zastraszyć tego Francuza, by umówił się z nim, bo naprawdę mogłoby to pomóc temu chłopakowi wybrnąć z tego bagna, w jakie się wpakował.
   I błagałem Boga, żeby mu się powiodło, bo Matthew musiał wyzdrowieć, po prostu musiał. Nie miałem pojęcia, co bym zrobił, gdyby tak się nie stało, i nie chciałem o tym myśleć - to było zbyt straszne, zbyt okropne.
   Pogrążony w myślach nie zwracałem kompletnie na nic uwagi; potknąłem się o krawężnik i wpadłem na jakiegoś faceta.
   -Uch, przepraszam - mruknąłem. Spojrzałem mu na twarz i zamarłem.
   Jasnoniebieskie oczy mojego brata wpatrywały się we mnie ze zdziwieniem, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy.
   -Gilbert…? - zapytał z wahaniem w głosie, jakby kręciło się tu tak wiele albinosów, że nie był pewien, że to ja.
  -Cześć, Ludwig - odpowiedziałem chłodno i wyminąłem go; poszedłbym dalej, gdy nagle złapał mnie mocno za nadgarstek.
  -Gilbert, poczekaj! - zawołał. - Porozmawiajmy. Chodźmy do jakiejś kawiarni czy coś…
   -Nie mam o czym z tobą rozmawiać!
   Spróbowałem wyrwać rękę, ale trzymał mnie mocno - nie miał zamiaru puszczać, przeciwnie, jeszcze bardziej zacisnął palce na moim nadgarstku, aż musiałem się powstrzymać od krzyku z bólu.
   -Gilbert, proszę! - pociągnął mnie do siebie tak, bym spojrzał mu w oczy; te jasne tęczówki, które odziedziczył po matce. Szybko spuściłem wzrok.
   -Spadaj.
   -Braciszku… - zawsze się tak do mnie zwracał, gdy czegoś chciał; kiedy ostatnio słyszałem, jak to do mnie mówił? Chyba wieki temu. - Tylko chwilę.
   Nie mogłem mu spojrzeć w oczy. Wycedziłem przez zęby:
   -Masz pięć minut.



***



   W kawiarence, do której weszliśmy, grała spokojna, wesoła muzyczka; strasznie mnie irytowała. Gdybym mógł wybrać, co miałoby teraz lecieć w tej kafejce, byłby to z pewnością jakiś metal z wyjącym wokalem.
   Atmosfera pomiędzy mną a Ludwigiem była tak ciężka, że niemal namacalna; wręcz emanowałem wrogością i dobrze o tym wiedziałem. Mój brat nie wiedział kompletnie, co ma ze sobą zrobić; rzucał mi ukradkowe spojrzenia i co jakiś czas upijał łyk ze swojej filiżanki.
  -To czego chcesz? - zacząłem, oglądając swoje paznokcie u ręki; musiałem sprawiać wrażenie, że nic mnie to nie obchodziło… i w sumie czy tak nie było?
   -Gilbert… - popatrzył na mnie poważnie Ludwig - wróć do domu.
   -Prosiłeś mnie o to milion razy i moja odpowiedź jest taka sama - warknąłem, spoglądając na brata spode łba. - Nigdy nie wrócę do tego domu, nie ma mowy.
   -On się zmienił, naprawdę - pokręcił głową Ludwig. Znowu próbował mnie przekonać do tego samego, co poprzednio, parę lat temu; wtedy był jeszcze dzieckiem, a teraz już widziałem, jak bardzo się zmienił. Stawał się prawdziwym mężczyzną, wysokim i dobrze zbudowanym; niebezpiecznie podobnym do ojca.
   Bałem się o niego… i bałem się jego.
   -Nie wierzę w to - upiłem łyk herbaty; gorący płyn sparzył mi język. Stłumiłem przekleństwo.
   -On żałuje tego, co się stało. I już od dawna nie pije.
   -Mam to gdzieś - parsknąłem ponurym śmiechem. - Zrobił mi, nie - zrobił nam coś okropnego, niewybaczalnego, a ty chcesz, żebym do niego wrócił? Nie rozmieszaj mnie!
   Trzasnąłem pięścią w stół, aż filiżanki podskoczyły, rozlewając gorący płyn na wszystkie strony.
   -No i popatrz, co zrobiłeś - zganił mnie Ludwig; można było pomyśleć, że to właśnie on powinien być tym starszym bratem, rozsądnym, opiekuńczym. Ale było inaczej.
   To ja tuliłem do siebie Ludwiga, gdy ojciec wyżywał się na mamie. To ja go broniłem, gdy ojciec pijany wracał do domu i chciał go pobić.
   Gdyby Ludwig przeżył to wszystko, to zrozumiałby, dlaczego tak nienawidzę naszego ojca; gdyby to był on, nie próbowałby tak uporczywie znowu połączyć naszą kochaną rodzinkę.
   -Wal się - warknąłem. - Nic nie rozumiesz. Nic.
   -To ty nic nie rozumiesz - pokręcił głową mój brat. - Każdy może się zmienić. I on bardzo, bardzo żałuje tego, co zrobił i chciałby, żebyśmy znowu zamieszkali razem. Trzeba wybaczać ludziom… zwłaszcza z naszej rodziny.
   -O-czy-wiś-cie - wycedziłem powoli. - Tak, oczywiście, wybaczę mu, że lał mnie i ciebie bez żadnego powodu! Jasne, od dawna chciałem mu wybaczyć, że zatłukł mamę na śmierć! A teraz wrócimy do domku i będziemy znowu szczęśliwą rodzinką, prawda?! - zaśmiałem się histerycznie; nie poznawałem sam siebie. Ludzie obecni w kawiarni popatrzyli na mnie, zdziwieni.
   -Słyszałem, że jesteś religijny - Ludwig znowu popatrzył na mnie tymi smutnymi, niebieskimi oczami. - Wiesz, katolicy powinni wybaczać grzechy.
   -Powinni. Ale ja nie jestem do końca dobrym katolikiem… I nie jestem do końca dobrym dzieckiem, więc wątpię, by tatuś - to słowo wręcz ociekało ironią - chętnie przyjął mnie pod swój dach. Nie głupie, niedorobione dziecko, prawda? - wyszczerzyłem zęby; mój brat spojrzał na mnie z szokiem.
   -O czym ty mówisz…?
   -Nie mów, że nie pamiętasz! - pokręciłem głową z udawanym zawodem. - Już zapomniałeś, jak nasza kochana babcia tylko spojrzała na nas i od razu walnęła sakramentalne słowa: “Ten Ludwig to naprawdę prawdziwy Niemiec, widać od razu! Za to Gilbert jakiś niedorobiony…”
   Pamiętałem te słowa tak wyraźnie, jakbym usłyszał je wczoraj; byłem pewien, że zapamiętam je na całe życie - pierwsze słowa, które w życiu usłyszałem od swojej ukochanej babci.
   Niedorobiony. Innymi słowy, gorszy.
   Traktowała mnie jak śmiecia właściwie od zawsze; miałem być pierworodnym rodziny Beilschmidt, a przyniosłem tylko żal i rozczarowanie. Nie byłem taki, jak chcieli, i to była najgorsza zbrodnia, jaką tylko mogłem popełnić.
   W sumie w tym byłem podobny do Matthewa.
   Tak na marginesie, to ciekawe, jak mu idzie, pomyślałem mimowolnie. Zacisnąłem kurczowo dłonie na filiżance, aż myślałem, że pęknie.
   -O czym myślisz, braciszku? - zapytał mnie Ludwig, i to wyrwało mnie z  rozmyślań.
  -Nie twoja sprawa.
   -Dziewczyna? - zapytał z uśmiechem na twarzy; miałem ochotę wylać mu wrzątek na twarz.
   -Nie.
   -Och.
   Znów zapatrzyliśmy się w nasze herbaty; już dawno zapomnieliśmy, jak mamy ze sobą rozmawiać, zresztą nie było o czym. Ja wyprowadziłem się z domu tak szybko, jak tylko zdobyłem mieszkanie po babci, a on został sam z ojcem - odciąłem się od nich. Nie chciałem ich znać.
   Miałem dosyć własnych koszmarów i nie potrzebowałem, by jeszcze ktoś mi o nich przypominał; wystarczyły mi wspomnienia, zżerające mnie powoli od środka.
   -Wybacz mu, proszę - odezwał się cicho Ludwig. Podniósł głowę i nasze spojrzenia się spotkały; jego oczy były tak łagodne, jak oczy mamy, kiedy ze mną rozmawiała, gdy byłem jeszcze całkiem mały.
   Ale posiadanie oczu matki nie znaczyło to jeszcze, że musiałem się zgadzać ze wszystkim, co mówił.
   -Nie, Ludwig. Ja już zdecydowałem i nie zmienię zdania - pokręciłem głową, po czym dodałem z wahaniem: - Przykro mi.
   -Jeśli jest ci przykro, to znaczy, że nie robisz tego, co czujesz, że powinieneś zrobić - mój brat patrzył się na mnie przenikliwym wzrokiem. - Jak myślisz, czy mama chciałaby, żebyś nas unikał?
   -A jak myślisz, chciała być martwa? - syknąłem. - Nie wrócę. Jestem dorosły, potrafię o siebie zadbać bez niczyjej pomocy.
   -Jak tam chcesz - wzruszył ramionami Ludwig, jakby było mu już wszystko jedno. Westchnął głęboko, boleśnie; wstał. - Cóż, w takim razie nie zatrzymuję cię. Masz tu mój numer, jakbyś chciał kiedyś zadzwonić - dodał, podając mi kartkę z napisanym ręcznie numerem telefonu; musiał napisać to już wcześniej. Czyli przewidywał, że się nie zgodzę od samego początku. z jakiegoś powodu rozzłościło mnie to.
   -Do widzenia, Ludwigu - uśmiechnąłem się fałszywie. - Przekaż ojcu, że jest idiotą.
   -Przecież wiesz, że tego nie zrobię.
   -Ale zawszę mogę próbować, nie?
   Mój brat odwrócił się na pięcie i wyszedł z kawiarni, a ja nie wiedziałem już, czy chcę za nim wrzasnąć, by został, czy raczej wywalić go za drzwi kopniakiem w tyłek.
   Skomplikowany jest ten człowiek, który jest mną.



***



   Ledwie rozwaliłem się w domu, a już usłyszałem dzwonek do drzwi.
   -Idę, idę! - wrzasnąłem, niechętnie podrywając się z wygodnej kanapy. Za drzwiami stał Ivan; natychmiast rozpromienił się, gdy mnie zobaczył.
  -Cześć - przesłał mi uśmiech.
  -Cześć - odparłem, także się do niego uśmiechając. - Co tam? - wypaliłem, zanim zdążyłem cokolwiek pomyśleć.
   A jak ma nicy być w patologicznej rodzinie, gdzie praktycznie to Ivan utrzymuje ich wszystkich? Co masz nadzieję, że ci odpowie, co?, pomyślałem, mentalnie dając sobie w twarz za taki popis głupoty.
   Jednak Ivan nie wyglądał na zdziwionego czy wytrąconego z uwagi.
  -Nieźle - odparł. - Miło, że pytasz.
  Zdjął buty i płaszcz i poszedł zrobić nam herbaty. Nie wiem dlaczego czekając na niego tak strasznie się denerwowałem; przecież nie było żadnego konkretnego powodu! ŻADNEGO!
Ale cały czas po głowie chodziło mi wspomnienie - tego delikatnego pocałunku, jakim mnie obdarzył: co to miało znaczyć? Co chciał mi przez to powiedzieć ten chłopak, który tak bardzo prosił o kogokolwiek, kto by go chciał wysłuchać?
   Wrócił; wręczył mi kubek gorącego płynu. Upiłem delikatnie łyk; jakimś cudem ta herbata była milion razy lepsza niż napar, który piłem z Ludwigiem w kawiarni.
   -Co u ciebie? - spytał się mnie Ivan, a ja pokręciłem głową.
   -Matthew dziś idzie do Francisa i będzie próbował się z nim umówić. W sumie, to już może być po rozmowie… - zrobiłem dziwny ruch, coś między potaknięciem głową a wzruszeniem ramionami. - Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Matthew się załamie, jak tamten go odrzuci.
   -Nie bój się - mruknął Ivan; jego niski głos był bardzo przyjemny dla moich uszu. - Wszystko się ułoży, na pewno. A propos jego uzależnienia, to znam parę dobrych ośrodków, które by mu mogły pomóc.
   -Serio? - obróciłem twarz do Ivana i nagle zdałem sobie sprawę, jak blisko siebie jesteśmy; prawie dotykaliśmy się nosami. Zaschło mi w ustach, a w uszach czułem pulsowanie.
  Piękne, fioletowe oczy Ivana wpatrywały się we mnie; rozpływałem się w nich.
  Oddychaliśmy tym samym powietrzem - to było niesamowite.
   Nie powinienem tak myśleć. Nie powinienem tak się czuć, nie przy Ivanie; nie przy innym facecie. Ale moje ciało nie należało już do mnie - nie mogłem się ruszyć ani na centymetr.
   -Mogę? - zapytał cicho Ivan; jego ciepły oddech otulił moją twarz; pachniał ostrą miętą, jakby właśnie umył zęby.
   Otworzyłem usta, żeby coś odpowiedzieć, ale nie zdążyłem wydusić z siebie żadnego słowa, zanim zamknął mi usta pocałunkiem.
   Kompletnie nie wiedziałem, co się ze mną dzieje i dlaczego tak mi się to bardzo podoba; straciłem głowę, oszalałem.
   Ivan objął mnie, tak delikatnie, jakbym był z drogocennej porcelany.
   Smakował ostro, słono - męsko - ale podobało mi się to. Cholera, jak mi się to podobało!
  Byłem trochę zawiedziony, kiedy wreszcie się ode mnie oderwał. Popatrzył na mnie z uśmiechem.
  -Więcej? - zapytał.
  -Mhm.
  Znowu nasze usta się odnalazły; Ivan zjechał dłońmi na moje biodra, a ja przytuliłem się do niego całym ciałem.
  Niech się dzieje, co chce!
  Zapomniałem o wszystkim, nawet o Matthewie.
  Zwłaszcza o Matthewie.



____
Witom. Wróciłam, żyję :P Dziękuję za komentarze! ^^ Jeśli chcecie, bym pisała więcej takich ficów, jak ten o wyborach, dajcie mi znać - jakieś tematy do sparodiowania zawsze się znajdą xD Możecie mi coś podesłać, jeśli chcecie. Dobranoc! :)


2 komentarze:

  1. Nareszcie! W końcu nowy rozdział!
    Stęskniłam się ;-;
    Na szczęście Ivan poprawił humor Gilbertowi po spotkaniu z bratem, bo już myślałam, że znów będzie zły siedział >.<
    Ciekawe, dlaczego jego brat próbuje go namówić do powrotu...
    Rozdzialik świetny, jak zawsze :D
    Czekam na kolejny, zobaczymy, czy Matthew sobie poradził :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie dowiedzieliśmy się czegoś o relacjach Gilberta z Ludwigiem. Czekałam na to od dłuższego czasu, super! >:3 Czekam na kolejne rozdziały ^o^

    OdpowiedzUsuń