Przebaczenie
jest najtrudniejszą miłością.
Albert
Schweitzer,
Diabeł
Dzisiaj
był wielki dzień.
Może to
dziwne, ale czułem się… dumny.
To
była dobra lekcja dla nas obu, to przebywanie ze sobą.
-Powodzenia!
- uśmiechnąłem się do niego, gdy wychodziliśmy ze szkoły po
lekcjach; miał niepewną minę. Klepnąłem go po plecach.
-Hej,
nie przejmuj się - spróbowałem go pocieszyć. - Będzie dobrze.
-Ta.
-Słuchasz
mnie w ogóle?
-Ta.
-Ile
jest dwa dodać dwa?
-Ta…
-Śpiący
królewiczu, budź się! - pstryknąłem mu palcami przed nosem;
Matthew zamrugał parę razy i spojrzał na mnie z zakłopotaniem.
-Prze-przepraszam
- pokręcił głową. - Trochę się denerwuję… wiesz.
-Nie
masz czego się bać! - wyszczerzyłem do niego zęby. - Po prostu do
niego podbij i potem już będzie prosto. Plotki mówią, że jest
biseksualistą, więc masz szansę!
-Może
- Matthew rzucił smętne spojrzenie na swoje buty. Walnąłem go
pięścią w plecy, aż poleciał do przodu i ledwo zdołał się
utrzymać na nogach. - Au, a to za co było?!
-Głowa
do góry, lamo! Myśl pozytywnie! - zmierzwiłem jego włosy. -
Wierzę w ciebie!
-Heh,
dzięki - uśmiechnął się do mnie lekko. - Dobrze, idę. - Uniósł
głowę i popatrzył mi prosto w oczy, jakby szykował się do
jakiejś wielkiej walki.
-Powodzenia
- powtórzyłem jeszcze raz. Matthew pomachał mi i odszedł w bliżej
niesprecyzowanym kierunku; nie pytałem, gdzie będzie - nie
obchodziło mnie to. Jedyne, co się teraz liczyło, to sam wynik
tego spotkania z Francisem. Naprawdę dużo to znaczyło dla Matthewa
- gdyby tylko to ode mnie zależało, byłbym gotów nawet zastraszyć
tego Francuza, by umówił się z nim, bo naprawdę mogłoby to pomóc
temu chłopakowi wybrnąć z tego bagna, w jakie się wpakował.
I
błagałem Boga, żeby mu się powiodło, bo Matthew musiał
wyzdrowieć,
po prostu musiał. Nie miałem pojęcia, co bym zrobił, gdyby tak
się nie
stało,
i nie chciałem o tym myśleć - to było zbyt straszne, zbyt
okropne.
Pogrążony
w myślach nie zwracałem kompletnie na nic uwagi; potknąłem się o
krawężnik i wpadłem na jakiegoś faceta.
-Uch,
przepraszam - mruknąłem. Spojrzałem mu na twarz i zamarłem.
Jasnoniebieskie
oczy mojego brata wpatrywały się we mnie ze zdziwieniem, jakby
zobaczył mnie po raz pierwszy.
-Gilbert…?
- zapytał z wahaniem w głosie, jakby kręciło się tu tak wiele
albinosów, że nie był pewien, że to ja.
-Cześć,
Ludwig - odpowiedziałem chłodno i wyminąłem go; poszedłbym
dalej, gdy nagle złapał mnie mocno za nadgarstek.
-Gilbert,
poczekaj! - zawołał. - Porozmawiajmy. Chodźmy do jakiejś kawiarni
czy coś…
-Nie
mam o czym z tobą rozmawiać!
Spróbowałem
wyrwać rękę, ale trzymał mnie mocno - nie miał zamiaru puszczać,
przeciwnie, jeszcze bardziej zacisnął palce na moim nadgarstku, aż
musiałem się powstrzymać od krzyku z bólu.
-Gilbert,
proszę!
-
pociągnął mnie do siebie tak, bym spojrzał mu w oczy; te jasne
tęczówki, które odziedziczył po matce. Szybko spuściłem wzrok.
-Spadaj.
-Braciszku…
- zawsze się tak do mnie zwracał, gdy czegoś chciał; kiedy
ostatnio słyszałem, jak to do mnie mówił? Chyba wieki temu. -
Tylko chwilę.
Nie
mogłem mu spojrzeć w oczy. Wycedziłem przez zęby:
-Masz
pięć minut.
***
W
kawiarence, do której weszliśmy, grała spokojna, wesoła muzyczka;
strasznie mnie irytowała. Gdybym mógł wybrać, co miałoby teraz
lecieć w tej kafejce, byłby to z pewnością jakiś metal z wyjącym
wokalem.
Atmosfera
pomiędzy mną a Ludwigiem była tak ciężka, że niemal namacalna;
wręcz emanowałem wrogością i dobrze o tym wiedziałem. Mój brat
nie wiedział kompletnie, co ma ze sobą zrobić; rzucał mi
ukradkowe spojrzenia i co jakiś czas upijał łyk ze swojej
filiżanki.
-To
czego chcesz? - zacząłem, oglądając swoje paznokcie u ręki;
musiałem sprawiać wrażenie, że nic mnie to nie obchodziło… i w
sumie czy tak nie było?
-Gilbert…
- popatrzył na mnie poważnie Ludwig - wróć do domu.
-Prosiłeś
mnie o to milion razy i moja odpowiedź jest taka sama - warknąłem,
spoglądając na brata spode łba. - Nigdy
nie
wrócę do tego domu, nie ma mowy.
-On
się zmienił, naprawdę - pokręcił głową Ludwig. Znowu próbował
mnie przekonać do tego samego, co poprzednio, parę lat temu; wtedy
był jeszcze dzieckiem, a teraz już widziałem, jak bardzo się
zmienił. Stawał się prawdziwym mężczyzną, wysokim i dobrze
zbudowanym; niebezpiecznie podobnym do ojca.
Bałem
się o niego… i bałem się jego.
-Nie
wierzę w to - upiłem łyk herbaty; gorący płyn sparzył mi język.
Stłumiłem przekleństwo.
-On
żałuje tego, co się stało. I już od dawna nie pije.
-Mam
to gdzieś - parsknąłem ponurym śmiechem. - Zrobił mi, nie -
zrobił nam
coś
okropnego, niewybaczalnego, a ty chcesz, żebym do niego wrócił?
Nie rozmieszaj mnie!
Trzasnąłem
pięścią w stół, aż filiżanki podskoczyły, rozlewając gorący
płyn na wszystkie strony.
-No
i popatrz, co zrobiłeś - zganił mnie Ludwig; można było
pomyśleć, że to właśnie on powinien być tym starszym bratem,
rozsądnym, opiekuńczym. Ale było inaczej.
To
ja tuliłem do siebie Ludwiga, gdy ojciec wyżywał się na mamie. To
ja go broniłem, gdy ojciec pijany wracał do domu i chciał go
pobić.
Gdyby
Ludwig przeżył to wszystko, to zrozumiałby, dlaczego tak
nienawidzę naszego ojca; gdyby to był on, nie próbowałby tak
uporczywie znowu połączyć naszą kochaną rodzinkę.
-Wal
się - warknąłem. - Nic nie rozumiesz. Nic.
-To
ty nic nie rozumiesz - pokręcił głową mój brat. - Każdy może
się zmienić. I on bardzo, bardzo żałuje tego, co zrobił i
chciałby, żebyśmy znowu zamieszkali razem. Trzeba wybaczać
ludziom… zwłaszcza z naszej rodziny.
-O-czy-wiś-cie
- wycedziłem powoli. - Tak, oczywiście, wybaczę mu, że lał mnie
i ciebie bez żadnego powodu! Jasne, od dawna chciałem mu wybaczyć,
że zatłukł mamę na śmierć! A teraz wrócimy do domku i będziemy
znowu szczęśliwą rodzinką, prawda?! - zaśmiałem się
histerycznie; nie poznawałem sam siebie. Ludzie obecni w kawiarni
popatrzyli na mnie, zdziwieni.
-Słyszałem,
że jesteś religijny - Ludwig znowu popatrzył na mnie tymi
smutnymi, niebieskimi oczami. - Wiesz, katolicy powinni wybaczać
grzechy.
-Powinni.
Ale ja nie jestem do końca dobrym katolikiem… I nie jestem do
końca dobrym dzieckiem, więc wątpię, by tatuś
-
to słowo wręcz ociekało ironią - chętnie przyjął mnie pod swój
dach. Nie głupie, niedorobione dziecko, prawda? - wyszczerzyłem
zęby; mój brat spojrzał na mnie z szokiem.
-O
czym ty mówisz…?
-Nie
mów, że nie pamiętasz! - pokręciłem głową z udawanym zawodem.
- Już zapomniałeś, jak nasza kochana babcia tylko spojrzała na
nas i od razu walnęła sakramentalne słowa: “Ten Ludwig to
naprawdę prawdziwy Niemiec, widać od razu! Za to Gilbert jakiś
niedorobiony…”
Pamiętałem
te słowa tak wyraźnie, jakbym usłyszał je wczoraj; byłem pewien,
że zapamiętam je na całe życie - pierwsze słowa, które w życiu
usłyszałem od swojej ukochanej babci.
Niedorobiony.
Innymi słowy, gorszy.
Traktowała
mnie jak śmiecia właściwie od zawsze; miałem być pierworodnym
rodziny Beilschmidt, a przyniosłem tylko żal i rozczarowanie. Nie
byłem taki, jak chcieli, i to była najgorsza zbrodnia, jaką tylko
mogłem popełnić.
W
sumie w tym byłem podobny do Matthewa.
Tak
na marginesie, to ciekawe, jak mu idzie,
pomyślałem mimowolnie. Zacisnąłem kurczowo dłonie na filiżance,
aż myślałem, że pęknie.
-O
czym myślisz, braciszku? - zapytał mnie Ludwig, i to wyrwało mnie
z rozmyślań.
-Nie
twoja sprawa.
-Dziewczyna?
- zapytał z uśmiechem na twarzy; miałem ochotę wylać mu wrzątek
na twarz.
-Nie.
-Och.
Znów
zapatrzyliśmy się w nasze herbaty; już dawno zapomnieliśmy, jak
mamy ze sobą rozmawiać, zresztą nie było o czym. Ja wyprowadziłem
się z domu tak szybko, jak tylko zdobyłem mieszkanie po babci, a on
został sam z ojcem - odciąłem się od nich. Nie chciałem ich
znać.
Miałem
dosyć własnych koszmarów i nie potrzebowałem, by jeszcze ktoś mi
o nich przypominał; wystarczyły mi wspomnienia, zżerające mnie
powoli od środka.
-Wybacz
mu, proszę - odezwał się cicho Ludwig. Podniósł głowę i nasze
spojrzenia się spotkały; jego oczy były tak łagodne, jak oczy
mamy, kiedy ze mną rozmawiała, gdy byłem jeszcze całkiem mały.
Ale
posiadanie oczu matki nie znaczyło to jeszcze, że musiałem się
zgadzać ze wszystkim, co mówił.
-Nie,
Ludwig. Ja już zdecydowałem i nie zmienię zdania - pokręciłem
głową, po czym dodałem z wahaniem: - Przykro mi.
-Jeśli
jest ci przykro, to znaczy, że nie robisz tego, co czujesz, że
powinieneś zrobić - mój brat patrzył się na mnie przenikliwym
wzrokiem. - Jak myślisz, czy mama chciałaby, żebyś nas unikał?
-A
jak myślisz, chciała być martwa? - syknąłem. - Nie wrócę.
Jestem dorosły, potrafię o siebie zadbać bez niczyjej pomocy.
-Jak
tam chcesz - wzruszył ramionami Ludwig, jakby było mu już wszystko
jedno. Westchnął głęboko, boleśnie; wstał. - Cóż, w takim
razie nie zatrzymuję cię. Masz tu mój numer, jakbyś chciał
kiedyś zadzwonić - dodał, podając mi kartkę z napisanym ręcznie
numerem telefonu; musiał napisać to już wcześniej. Czyli
przewidywał, że się nie zgodzę od samego początku. z jakiegoś
powodu rozzłościło mnie to.
-Do
widzenia, Ludwigu - uśmiechnąłem się fałszywie. - Przekaż ojcu,
że jest idiotą.
-Przecież
wiesz, że tego nie zrobię.
-Ale
zawszę mogę próbować, nie?
Mój
brat odwrócił się na pięcie i wyszedł z kawiarni, a ja nie
wiedziałem już, czy chcę za nim wrzasnąć, by został, czy raczej
wywalić go za drzwi kopniakiem w tyłek.
Skomplikowany
jest ten człowiek, który jest mną.
***
Ledwie
rozwaliłem się w domu, a już usłyszałem dzwonek do drzwi.
-Idę,
idę! - wrzasnąłem, niechętnie podrywając się z wygodnej kanapy.
Za drzwiami stał Ivan; natychmiast rozpromienił się, gdy mnie
zobaczył.
-Cześć
- przesłał mi uśmiech.
-Cześć
- odparłem, także się do niego uśmiechając. - Co tam? -
wypaliłem, zanim zdążyłem cokolwiek pomyśleć.
A
jak ma nicy być w patologicznej rodzinie, gdzie praktycznie to Ivan
utrzymuje ich wszystkich? Co masz nadzieję, że ci odpowie, co?,
pomyślałem, mentalnie dając sobie w twarz za taki popis głupoty.
Jednak
Ivan nie wyglądał na zdziwionego czy wytrąconego z uwagi.
-Nieźle
- odparł. - Miło, że pytasz.
Zdjął
buty i płaszcz i poszedł zrobić nam herbaty. Nie wiem dlaczego
czekając na niego tak strasznie się denerwowałem; przecież nie
było żadnego konkretnego powodu! ŻADNEGO!
Ale
cały czas po głowie chodziło mi wspomnienie - tego delikatnego
pocałunku, jakim mnie obdarzył: co to miało znaczyć? Co chciał
mi przez to powiedzieć ten chłopak, który tak bardzo prosił o
kogokolwiek, kto by go chciał wysłuchać?
Wrócił;
wręczył mi kubek gorącego płynu. Upiłem delikatnie łyk; jakimś
cudem ta herbata była milion razy lepsza niż napar, który piłem z
Ludwigiem w kawiarni.
-Co
u ciebie? - spytał się mnie Ivan, a ja pokręciłem głową.
-Matthew
dziś idzie do Francisa i będzie próbował się z nim umówić. W
sumie, to już może być po rozmowie… - zrobiłem dziwny ruch, coś
między potaknięciem głową a wzruszeniem ramionami. - Mam
nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Matthew się załamie, jak
tamten go odrzuci.
-Nie
bój się - mruknął Ivan; jego niski głos był bardzo przyjemny
dla moich uszu. - Wszystko się ułoży, na pewno. A propos jego
uzależnienia, to znam parę dobrych ośrodków, które by mu mogły
pomóc.
-Serio?
- obróciłem twarz do Ivana i nagle zdałem sobie sprawę, jak
blisko siebie jesteśmy; prawie dotykaliśmy się nosami. Zaschło mi
w ustach, a w uszach czułem pulsowanie.
Piękne,
fioletowe oczy Ivana wpatrywały się we mnie; rozpływałem się w
nich.
Oddychaliśmy
tym samym powietrzem - to było niesamowite.
Nie
powinienem tak myśleć. Nie powinienem tak się czuć, nie przy
Ivanie; nie przy innym facecie. Ale moje ciało nie należało już
do mnie - nie mogłem się ruszyć ani na centymetr.
-Mogę?
- zapytał cicho Ivan; jego ciepły oddech otulił moją twarz;
pachniał ostrą miętą, jakby właśnie umył zęby.
Otworzyłem
usta, żeby coś odpowiedzieć, ale nie zdążyłem wydusić z siebie
żadnego słowa, zanim zamknął mi usta pocałunkiem.
Kompletnie
nie wiedziałem, co się ze mną dzieje i dlaczego tak mi się to
bardzo podoba; straciłem głowę, oszalałem.
Ivan
objął mnie, tak delikatnie, jakbym był z drogocennej porcelany.
Smakował
ostro, słono - męsko - ale podobało mi się to. Cholera, jak mi
się to podobało!
Byłem
trochę zawiedziony, kiedy wreszcie się ode mnie oderwał. Popatrzył
na mnie z uśmiechem.
-Więcej?
- zapytał.
-Mhm.
Znowu
nasze usta się odnalazły; Ivan zjechał dłońmi na moje biodra, a
ja przytuliłem się do niego całym ciałem.
Niech
się dzieje, co chce!
Zapomniałem
o wszystkim, nawet o Matthewie.
Zwłaszcza
o Matthewie.
____
Witom. Wróciłam, żyję :P Dziękuję za komentarze! ^^ Jeśli chcecie, bym pisała więcej takich ficów, jak ten o wyborach, dajcie mi znać - jakieś tematy do sparodiowania zawsze się znajdą xD Możecie mi coś podesłać, jeśli chcecie. Dobranoc! :)
Witom. Wróciłam, żyję :P Dziękuję za komentarze! ^^ Jeśli chcecie, bym pisała więcej takich ficów, jak ten o wyborach, dajcie mi znać - jakieś tematy do sparodiowania zawsze się znajdą xD Możecie mi coś podesłać, jeśli chcecie. Dobranoc! :)
Nareszcie! W końcu nowy rozdział!
OdpowiedzUsuńStęskniłam się ;-;
Na szczęście Ivan poprawił humor Gilbertowi po spotkaniu z bratem, bo już myślałam, że znów będzie zły siedział >.<
Ciekawe, dlaczego jego brat próbuje go namówić do powrotu...
Rozdzialik świetny, jak zawsze :D
Czekam na kolejny, zobaczymy, czy Matthew sobie poradził :)
Nareszcie dowiedzieliśmy się czegoś o relacjach Gilberta z Ludwigiem. Czekałam na to od dłuższego czasu, super! >:3 Czekam na kolejne rozdziały ^o^
OdpowiedzUsuń