czwartek, 7 maja 2015

Za daleko, za blisko... Rozdział II: Matthew - Ucieczki


Grzech pierworodny nie polegał na tym, że Ewa zjadła jabłko, tylko że podzieliła się z Adamem, aby ze swoim odkryciem nie czuć się samotna.
Paulo Coelho, Jedenaście minut





   Jestem ciekawy, kiedy zacząłem uciekać.
   To śmieszne - na początku człowiek tego nie zauważa, a potem - bum! - wchodzi ci to w nawyk tak bardzo, że nie da się już tego uniknąć, i nawet gdy wszyscy mówią ci, że musisz stanąć do walki - uciekasz. Za każdym razem uciekasz.
   Moja rodzina była jedną z tych tak zwanych “dobrych” - piękna matka, ambitny ojciec wspinający się po szczeblach kariery, oraz - oczywiście - dwójka pięknych, cudownych dzieci. Nie mogło być inaczej - wszystko musiało być perfekcyjne, łącznie ze mną i Alfredem.
   Z moim bratem jakoś się udawało; miał w sobie coś takiego, że zwracał na siebie uwagę, nawet gdy specjalnie się o to nie starał. Był ulubieńcem wszystkim, gwiazdą szkoły - był naprawdę świetny we wszystkim, czego tylko się podjął. Idealny syn.
   Ze mną było coś nie tak - jakkolwiek bym się nie starał, nikt nie zwracał na mnie uwagi; nawet gdy udawało mi się zabłysnąć, szybko o mnie zapominano.
   Nienawidziłem tego.
   Po pewnym czasie zaczęło mi to kompletnie zwisać - ci wszyscy idioci, którzy chcieli, żebym był taki, jak Alfred, nie byli warci mojego czasu. Znalazłem sobie inne zajęcia, niż próby dogodzenia im wszystkim.
   Nawet się już z tym wszystkim pogodziłem - z tym, że będę zawsze tym drugim synek - gdy zdarzyło się coś, co kompletnie wywaliło mój świat do góry nogami.
   Okazało się, że Alfred umawia się z facetem.
   Najpierw rodzice potraktowali to jako żart - to było niemożliwe, żeby ich idealny synek stał się nie taki, jakby chcieli. Dopiero kiedy Alfred przedstawił im Arthura - jego chłopaka - rozpętało się piekło.
   Kochani rodzice nie wytrzymali presji i wywalili go z domu - nie życzyli sobie, by niszczył ich idealną rodzinkę - tą iluzję, w której wszyscy żyliśmy; którą się truliśmy.
   Odczuwałem jakąś mściwą satysfakcję, że ten pupilek wszystkich okazał się nie tak idealny, jak uważali, ale z drugiej strony…
   Nawet go podziwiałem za to, że był w stanie sprzeciwić się wszystkim i zrobić co chciał. Ja nie miałem tyle odwagi. Nigdy.
   W każdym razie… Myślałem, że po tym wszystko się ułoży. Niestety, nie było tak miło i przyjemnie, jakbym chciał.
   Jakkolwiek bym się nie starał, i tak byłem niewidzialny - dosłownie, bo naprawdę nikt mnie nie zauważał… A zwłaszcza osoba, którą błagałem w myślach, by choć troszeczkę zwróciła na mnie uwagę.
   Francis.
   Byłem zszokowany, gdy tylko odkryłem, co do niego tak dokładnie czułem - zakochałem się właściwie bez żadnego powodu, bez sensu, idiotycznie. I siebie za to też znienawidziłem; okazałem się taki sam, jak Alfred, tylko jeszcze gorszy.
   I zacząłem uciekać - najpierw na imprezy, gdzie podłapałem łatwy sposób na uspokojenie się - hasz. Śmieszna sprawa; żadne leki antydepresyjne mi nigdy nie pomagały, a to zadziałało od razu - nareszcie zacząłem się choć trochę odprężać.
   Ale to był początek, bo w sumie jak można wytrzymać na czymś tak słabym? Po pewnym czasie przyzwyczaiłem się i nie było już tak dobrze, no i wziąłem coś mocniejszego…
   Gdy tylko rodzice zaczęli coś podejrzewać, stwierdziłem, że należy szybko ziewać, bo mnie też wywalą z domu. Nie zrozumcie mnie źle - mimo wszystko kochałem ich, ale znałem ich pogląd na takie rzeczy.
   Musiałem znowu uciekać.
   Poprosiłem o pomoc Gilberta - usłyszałem mimochodem, jak mówiono o tym, że dostał jakieś duże mieszkanie, więc poprosiłem go, by pozwolił mi u siebie zostać. W sumie nie spodziewałem się, że się zgodzi… ale to zrobił.
   Żyć, nie umierać.
   Zostanę tu tak długo, jak będę musiał, a potem się wyniosę i zapomnimy o sprawie - i mi, i jemu będzie z tym lepiej; nikt nie chce znać ćpuna.



***



   Musiałem odlecieć na dłuższy czas - pamiętałem, jak wziąłem dawkę hery, ale co było dalej? Miałem tylko jakieś zamazane wspomnienia, które za nic nie umaiły poskładać się w jakąś sensowną całość…
   Tak, jakbym się upił, ale bez kaca. Super.
   Otworzyłem oczy - leżałem na łóżku Gilberta, co mnie zdziwiło; przecież zakazał mi spać na jego łóżku już w pierwszym dniu, gdy się do niego wprowadziłem!
   Chciałem wstać z łóżka, ale zanim zdążyłem wykonać jakikolwiek ruch, białowłosy wszedł do pokoju. Jego twarz powiedziała mi wszystko.
   On wie, pomyślałem z dziwną obojętnością, jakby było mi już wszystko jedno…
   W sumie było.
   -Siemka - wyszczerzyłem się do niego bezczelnie. - Jak tam?
   Nie odpowiedział, tylko dalej się na mnie patrzył karcącym wzrokiem z założonymi rękami; sprawiło to, że poczułem się nieswojo - byłoby lepiej, żeby po prostu na mnie nawrzeszczał. Do tego byłem przyzwyczajony. Ale takie stanie i gapienie się - o, to było coś nowego, czego się nie spodziewałem.
   -Co tak się gapisz? - jeszcze bardziej poszerzyłem uśmiech. - Mogę ci odstąpić działkę, jeśli chcesz…
   -Przykro mi cię rozczarować, ale nie jestem tak głupi jak ty - wycedził Gilbert. Jego czerwone oczy były okropne - wyglądały strasznie nienaturalnie, a do tego sprawiały wrażenie dzikich; jakby Gil był nie człowiekiem, a wściekłym wilkiem, czekającym tylko, żeby rozszarpać nieostrożnego dzieciaczka w lesie.
   Z drugiej strony wiedziałem, że to tylko przykrywka - pod tym całym mrocznym ubrankiem i wyglądem rodem z horroru ukrywał się najzwyklejszy w świecie chłopak, który po prostu dopasowywał się do wyobrażenia innych o nim - ot, samospełniająca się przepowiednia; ludzie myśleli, że jest chuliganem i wandalem - bum, Gilbert zachowywał się dokładnie tak, jak się spodziewali, ale bynajmniej nie z własnej woli.
   W sumie byliśmy całkiem do siebie podobni - ja, chowający się w kącie i warczący na każdego, kto się zbliży, on - udający macho.
   Nie umiałem tylko rozpracować, kim on był tak naprawdę, ale w sumie nic mnie to nie obchodziło - ważne było tylko to, by dał mi u siebie zamieszkać na parę tygodni. Zgodził się. Koniec historii.
   Nie planowałem tylko, by się dowiedział, że daję sobie w żyłę - może mu coś strzelić do głowy i zacznie o tym mówić, a ja będę miał przerąbane; muszę to inteligentnie rozegrać - tak, by dał mi święty spokój i nie pchał nosa w nie swoje sprawy.
   -Bla bla bla - przewróciłem oczami i usiadłem na łóżku. Przeciągnąłem się. - Jestem cholernie głodny, jest coś jeszcze w lodówce?
   -Nie zmieniaj tematu! - wrzasnął, a ja wyczułem w jego głosie coś dziwnego; nie panikę, ale coś bardzo, bardzo bliskiego. Jakby się bał, ale nawet nie widział, czego. - Masz problem i nie próbuj mi wmówić, że jest inaczej.
   -Nie mam żadnego problemu.
   -Taak? - zapytał ironicznie. - Ćpasz! Do cholery, ćpasz!
   -Łaał, nie widziałem. Dzięki za informacje, panie reporter.
   -Przestań! - warknął po raz kolejny; był już porządnie zdenerwowany. Dobrze. Teraz trzeba było go uspokoić.
   -Gil, wiesz, to tylko tak jeden raz. Nie bój się, nic mi się nie sta…
   -NIE MÓW NA  MNIE “GIL”! - wrzasnął niespodziewanie, aż się przestraszyłem; o co mu mogło chodzić?
   -Ej, spokojnie - mruknąłem, podnosząc dłonie do góry w geście poddania się. - Zrozumiałem, nie ma powodu wrzeszczeć.
   Oddychał ciężko, jego oczy przygasły.
   -Prze-przepraszam - burknął w stronę podłogi. - Po prostu… Przypomniałeś mi coś.
   -Zgaduję, że nieprzyjemnego.
   -Nie twoja sprawa!
   -No i widzisz, mówisz mi, że to nie moja sprawa, a ja mam ci się ze wszystkiego zwierzać, tak? - wzruszyłem ramionami. - I jak ty niby chcesz ze mną gadać, jak sam tylko wymagasz, a nic nie robisz, hę?
   Nie odpowiedział - dalej tylko wpatrywał się w podłogę, jakby okazała się nader interesującym obiektem badań.
   -Okej - odpowiedział tylko. - Pamiętaj tylko… Jeszcze jeden raz zrobisz coś takiego, i wywalę cię stąd. Nie żartuję.
   -Nie wątpię - pokiwałem głową z udawaną powagą. - To był ostatni raz, słowo.
   Nic nie powiedział, tylko wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samego z moimi myślami.
   Ciekawe, czemu zareagował tak żywiołowo na proste zdrobnienie jego imienia. Coś faktycznie musiało być na rzeczy…
   Ale ja nie byłem wredny, tak jak on - umiałem uszanować prywatność drugiego człowieka i nie miałem zamiaru wybadać, o co chodzi. Czy Gilbert ma jakieś trupy w szafie czy nie, to jego prywatna sprawa, i mam nadzieję, że zrozumie, że to, że u niego mieszkam, nie znaczy jeszcze, że musimy zwierzać się sobie ze swoich sekretów… Chociaż największy mój sekret on już w sumie znał… Moje dwa sekrety - Francisa i herę.
   W sumie to nic strasznego, wpasowuję się w statystykę - ponad 27 milionów ludzi na świecie bierze, więc w sumie mieszczę się w normie. I bardzo dobrze,
   Uspokoję rodziców i wracam. Wracam do zajebistego, idealnego życia, w którym wszyscy zgodnie udajemy, że żyje się nam zajebiście.
   I tak właśnie funkcjonuje ten świat - każdego dnia oszukujemy, jeśli nie siebie, to wszystkich innych.
   Tak, czuję się dobrze.
   Tak, wszystko w porządku, czemu pytasz?
   Nic, tylko  mi się coś zdawało… Udawajmy dalej, że nic ci nie jest, a ja dalej będę udawał, że mi zależy, żeby ci pomóc, dobrze?
   Nienawidzę tego. Nienawidzę.
   Dzisiaj oleję szkołę - poradzę sobie bez niej, i tak nikt nawet nie zauważy różnicy - mogę równie dobrze pójść na jakąkolwiek imprezę i udawać, że się tam dobrze bawię. Wezmę dawkę tam - nie ma co drażnić Gilberta.
   Idealnie.



***



   jeśli tematem sztuki
   będzie dzbanek rozbity
   mała rozbita dusza
   z wielkim żalem nad sobą



   to co po nas zostanie
   będzie jak płacz kochanków
   w małym brudnym hotelu
   kiedy świtają tapety

Zbigniew Herbert, Dlaczego klasycy

___
I jest - świeżutki, nowy rozdzialik! :D Mam nadzieję, że podoba się Wam opowiadanie - wiem, trochę ciężkie... W każdym razie- czekam na komentarze. Miłego wieczoru lub dnia!

2 komentarze:

  1. Zaczyna mnie coraz bardziej ciekawić co dręczy Gilberta *o*

    OdpowiedzUsuń
  2. Za krótkie! Wracam do domu, cieszę się, że nowy rozdzialik i tu... Dup! Przeczytałam w 10 minut :( Wkręcić się na całego przez parę minut to albo głupota z mojej strony, albo geniusz z twojej. Może być też to i to xD Czekam na kolejny rozdział, więc szybko go napisz, PROSZĘ!

    OdpowiedzUsuń