poniedziałek, 28 września 2015

Trzydzieści dni - Rozdział IX


NOTKA:Przepraszam za trzytygodniowe opóźnienie. No, późno, ale jest: ostatni rozdział. Nawet nie wiecie, jak ciężko się pisze takie sceny... :c 

Nie czuli bólu gdy śmierć przyszła cicho
Zabrała życie i łzy
Wilki, Sid i Nancy

   Pierwsza myśl: Nie zginąłem. Dobrze.
   Otwieram gwałtownie oczy i od razu myślę, że chyba jednak umarłem. Bo w końcu dlaczego jest tu tak biało? Wszystko, dosłownie wszystko było lśniąco białe, bez najmniejszej skazy… A może po prostu tak się to wydawało moim zmęczonym gałkom ocznym.
   I wtedy zauważyłem, że ktoś trzyma mnie za rękę.
   - Al, co ty… - zacząłem powoli, ale coś w jego oczach kazało mi przerwać. - Ej, o co chodzi? Co się dzieje?!
   - Obudziłeś się. Mówili, że nie… Że ty nie… - Pokręcił głową, cały czas patrząc na mnie, jakbym właśnie wleciał tu przez otwarte okno.
   - Cóż, nie mam zamiaru tak szybko umierać – zakpiłem, przewracając oczami. - Jeszcze mam trochę czasu, nie?
   Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, bo rzucił się na mnie.
   - Ej! Zostaw, cholera! Alfred!
   - Martwiłem się o ciebie! Nie rób tak więcej!
   - Wiesz, że to nie moja wina! - wrzasnąłem, próbując się od niego uwolnić. - Ile spałem? Trzy dni?
   - Nie. Więcej.
   - Em… Cztery?
   - Trzynaście, Arthur. - Jego oczy stały się puste; to szczęście, które pojawiło się przed chwilą, zniknęło.
   Powoli zaczęło do mnie docierać to, co mówił.
   - I-ile?
   - Trzynaście. Arthur…
   Koniec. Czas się skończył.
   - Jesteś… Jesteś pewien?
   - Siedziałem przy twoim łóżku cały czas. Załatwiłem ci dokumenty ze Stanów, skontaktowałem się z twoim lekarzem, zdobyłem jego numer…
   - Ha, tylko mi z nim nie flirtuj.
   - Bardzo śmieszne. - Przewrócił oczami. - W każdym razie… Byłem tu.
   - Dzięki.
   - Nie ma sprawy. Ale, cholera… Minęło równo trzynaście dni, Arthur.
   - Al, dziękuję. - Uśmiechnąłem się do niego najcieplej, jak potrafiłem.
   - Przestań – mruknął.
   - Co mam przestać?
   - Zachowywać się w ten sposób.
   - W jaki sposób?!
   - Udajesz, znowu udajesz. - Popatrzył na mnie lodowato. - Nie musisz mnie tu mamić słodkimi słówkami, wiesz? Mamy za mało czasu, żeby zachowywać się w ten sposób.
   Mamy za mało czasu. Zawsze mieliśmy za mało czasu.
   Te trzydzieści dni dobiega już końca. Za szybko i za wolno.
   Nigdy nie lubiłem pożegnań, a to… To jest ostatnie. Czuję, jak pieką mnie oczy, ale nie mam zamiaru płakać. Dość już traciłem czasu na płacz. Teraz nie mogę sobie pozwolić na ten luksus; każda sekunda jest ważna, każdy oddech zdaje się być czymś niezwykłym. To takie dziwne, że nagle, w jednej chwili zacząłem to wszystko doceniać…
   Wcześniej – jasne, wiedziałem że umrę, ale nie rozumiałem. A teraz śmierć jest prawie namacalna. Śmierć pachnie środkami dezynfekującymi, lekami, śnieżnobiałą pościelą; pachnie jak włosy Alfreda i mydło w hotelu, w którym się zatrzymaliśmy.
   To wszystko to szczegóły. Ale czy nie ze szczegółów składa się życie? Z fragmentów, których nie doceniamy, a które stanowią większość naszych przeżyć?
   To mi się na filozofię zebrało, przebiegło mi przez myśl.
   A, cholera. Mogę sobie chwilę pofilozofować. Przecież już jutro umrę.
   Nagle przypomniałem sobie o czymś.
   - Alfred?
   - Hmm?
   - Nasze rzeczy są dalej w hotelu?
   - Tak. Czemu pytasz?
   - W mojej walizce jest koperta. Chciałbym, żebyś przeczytał to, co jest w niej napisane, kiedy ja umrę.
   Jego całe ciało zesztywniało, kiedy wypowiadałem ostatnie słowo.
   - Napisałeś list? Taki jak samobójcy?
   - Cóż, samobójcą bym się nie nazwał… - prychnąłem. - Jeśli nie chcesz, to nie czytaj, proszę bardzo.
   - Hm. Chcę to przeczytać, ale śmierdzi mi to za bardzo jakimiś tanimi dramatami.
   - Cholera jasna, jeszcze raz powiesz coś takiego, a przysięgam…
   - Dobra, przepraszam. - Pocałował mnie w czoło. - Jesteś głodny? To jedzenie tutaj nie wygląda na zdatne do spożycia, a ty cały czas żyłeś na kroplówce…
   - Nie powinieneś skonsultować tego z lekarzem?
   - A tam, lekarze. - Machną dłonią. - Pod koniec życia chyba można sobie pozwolić na jakiś fajny posiłek, nie?
   I nie zwlekając, wyszedł z sali.
   Szczerze, to nie chciałem, żeby mnie zostawiał – teraz bardziej niż kiedykolwiek odczuwałem potrzebę ludzkiej obecności. Ale jednocześnie widziałem, jak cała ta sytuacja go przerażała – nie mógł usiedzieć na miejscu. Chciał działać, walczyć, jakbym był piękną księżniczką, a on chciał mnie uratować przed smokiem.
   Tyle że ten smok był częścią mnie i żaden książę, nawet Alfred, nie byłby w stanie go zabić.
   Boże, to porównanie było naprawdę bez sensu...
   Przekręcam głowę, opadam na poduszki.
   Jestem zmęczony, bardzo zmęczony, ale nie mogę spać. Czy zmarnowanie ostatnich chwil życia na sen jest mądre? Cóż… Chyba mogę liczyć na to, że Alfred mnie obudzi? Prawda?
   Powoli zapadam w sen. Będę śnić o tym, co by mogło być, gdyby nie...


***


   Alfred,
   Co by było, gdybym Ci powiedział, że jutro jest koniec świata? Jak spędziłbyś ten czas? Do kogo byś się udał? Pomyśl…
   Chciałbym Cię przeprosić, powiedzieć ci, jak mi przykro.
   To puste słowa. Jest za późno, o wiele za późno, by mogły mieć jakikolwiek efekt. Co nie znaczy, że nie są prawdziwe; naprawdę chciałbym to powiedzieć - głośno, wyraźnie. Ale przecież nic to nie zmieni.
   Żałuję, wiesz? Że tego nie mówiłem. Nigdy nawet nie sądziłem, że będę musiał. Człowiek żyje sobie tak po prostu, nie przejmując się niczym i trzymając w sercu parę tajemnic: niektóre dotyczą nas samych, ale jest też jeden, mały sekret, i on dotyczy kogoś innego. Jednej, jedynej osoby. Ale zbyt boimy się to powiedzieć, chowamy się pod różnymi maskami. Tyle że w środku nie możemy tego ukrywać.
   To normalne, ale jednak… To nie tak, że żałuję tego, co zrobiłem. To właśnie to, czego nie zrobiłem boli najbardziej. Gdybyśmy mieli więcej czasu… Gdybyśmy mogli… Nie wiem… Zrobić cokolwiek. Gdybym mógł ci to powiedzieć wcześniej, zanim…
   Ach, zapętlam się. To bez sensu. Kartka się skończy, zanim wreszcie będę w stanie wysłowić się tak, jak chcę.
   Chcę ci tylko powiedzieć, że te trzydzieści dni było najlepszymi w moim życiu. Przez te trzydzieści dni odkryłem siebie, odkryłem to, kim byliśmy osobno – i kim staliśmy się razem. Jedyne, czego żałuję to to, że nie było nam dane być dłużej ze sobą. Ale, jakby nie patrzeć, i tak bylibyśmy kiedyś w tej sytuacji – ja lub Ty, w podeszłym wieku, zachorowalibyśmy i umarli, zostawiając drugiego całkowicie samego na świecie. Tyle że mielibyśmy za sobą tyle wspomnień, tyle chwil spędzonych razem, że byłoby to tego warte. A teraz?
   Z całą szczerością mówię: tak. Nie żałuję ani jednej sekundy spędzonej z Tobą. Cały ten czas, który dzieliliśmy, był wart tego, bym teraz tu, w tym momencie, kiedy mnie już prawdopodobnie nie ma, mógł przekazać ci za pomocą papieru i atramentu: kocham Cię. Do cholery, kocham Cię! Nie chcę cię zostawiać! Boję się być sam!
   Ale wiesz co? Walić to. Może tym razem mi się poszczęści. Może okaże się, że faktycznie Raj istnieje naprawdę (choć biorąc pod uwagę cośmy robili, to trafię do Piekła.)
   Jeżeli jest jakieś miejsce, do którego trafiamy po śmierci, to będę tam na ciebie czekał. A jeśli przez tą swoją głupotę i naiwność trafisz do Nieba, to obiecuję ci, że urwę ci te głupie skrzydełka i zaciągnę do najgłębszych czeluści piekieł, żebyś nigdy, przenigdy mi nie uciekł. Rozumiesz?
   Chciałbym przekazać ci jeszcze wiele słów, wiele rzeczy, ale to teraz bez znaczenia. Acha, prawie bym zapomniał: nie masz prawda mieć depresji czy czegoś w tym stylu, rozumiesz? Świat potrzebuje ciebie z tym twoim kretyńskim uśmiechem. Masz się uśmiechać tak, jak zawsze. Poradzisz sobie z tym – zawsze byłeś silny, choć tego nie pokazywałeś. Wierzę w ciebie.
   Alfred, jeśli kiedykolwiek poczujesz się samotny, pisz do mnie listy. Nie wysyłaj ich, po protu dawaj je obok mojego grobu, a ja je przeczytam. Znajdę sposób.
   Nie jesteś sam, Al.
   Kocham Cię.
   Arthur Kirkland


***


   - Że co?!
   Alfred patrzył się na słuchawkę telefonu jak na jadowitego pająka. To, co właśnie powiedział ten lekarz… To było chore. Przecież nie zrobiłby mu czegoś takiego, prawda?
   Lekarz dalej mówił swoim spokojnym głosem. Alfred słuchał wszystkiego uważnie. Gdy wreszcie tamten skończył wykład, Alfred zaczął płakać – otwarcie, głośno. Miał gdzieś, co myślą inni ludzie. Miał prawo płakać, gdy tylko chciał.
   Zwłaszcza teraz.
   Pobiegł co sił w nogach do szpitala, prosto do Arthura.
   - Arthur? - powiedział cicho.
   Tamten nie poruszył się. Nie, nie…
   List w kieszeni jego kurtki wydał mu się nagle nieprawdopodobnie ciężki. Wpadł do hotelu tylko po ten list. Nie otworzył go, oczywiście – po prostu chciał go mieć przy sobie na wypadek, gdyby…
   Przełknął ślinę. W końcu zebrał się w sobie i potrząsnął ramieniem Arthura.
   - Ej, Arthur. Arthur!
   Twarz Arthura na białym prześcieradle wyglądała upiornie. Wydawała się całkowicie pozbawiona krwi, jakby ostatnie ślady życia uciekały z ciała chłopaka.
   Alfred nie dawał za wygraną.
   - Cholera, Arthur! Wiem, że śpisz!
   Uderzył go lekko w policzek. Brak jakiejkolwiek reakcji. W umysł Alfreda wdarła się panika.
   - Ej, nie zrobiłbyś mi tego… Nie zrobiłbyś, prawda? Arthur?!
   Cisza była najgorszą z możliwych odpowiedzi.
   Alfred nie wiedział, kiedy łza spłynęła mu po policzku. Jedna. Druga…
   I nagle usta Arthura wykrzywiły się w uśmiechu.
   - Cholernie łatwo cię nabrać, idioto.
   - Jezusie i Matko Przenajświętsza, aleś ty mnie wystraszył! - wrzasnął Alfred. - Prawie dostałem przez ciebie zawału!
   - Taaak. - Arthur szybko zlustrował otoczenie wzrokiem. - Gdzie to jedzenie? Czy może już wszystko zeżarłeś?
   - Pfff… Skończ z ironią. Mam coś ważniejszego.
   - Coś ważniejszego od jedzenia? Uch, sprawa jest naprawdę poważna – zakpił Arthur. -Mów, nie mamy całego dnia.
   Alfred wyciągnął swój telefon i wybrał odpowiedni numer, po czym podał urządzenie Arthurowi. Tamten popatrzył się na niego niepewnie, ale Alfred pokiwał zachęcająco głową.
   - No nie bój się, to cię nie zje.
   Arthur przewrócił oczami i wsłuchał się w sygnał. Jeden. Drugi…
   - Halo? - powiedział z nienagannym brytyjskim akcentem. Alfred nigdy mu tego nie powiedział, ale uwielbiał ten sposób mówienia.
   - Och, pan doktor… - mruknął Arthur. Zamilkł na chwilę, wsłuchując się w to, co jego lekarz miał do powiedzenia. Im dłużej słuchał tym, jego oczy robiły się większe ze zdziwienia.
   - Że… co? - mruknął po paru minutach. - Chce pan powiedzieć, że…
   Alfred patrzył z ciekawością na Arthura. Najpierw rzuci telefonem, czy na niego nawrzeszczy?
   - To jakiś żart?! Czy ma pan czelność… Jeśli to jest dowcip, to, przysięgam na Boga…
   Arthur przeniósł wzrok na Alfreda. Uch, powiedział mu, pomyślał Alfred.
   - Ach. Wszystko jasne – mruknął w końcu. - Przepraszam za kłopot.
   Rozłączył się. Był spokojny. Zbyt spokojny.
   Cisza prze burzą. A właściwie przed apokalipsą.
   - Czyli chcesz mi powiedzieć – zaczął mówić powoli Arthur – że mam JEBANE ZAPALENIE OSKRZELI?!
   - Em, właściwie to… - zaczął Alfred, ale tamten od razu mu przerwał.
   - USTAWIŁEŚ TO WSZYSTKO, BO CHCIAŁEŚ, ŻEBYM DO CIEBIE PRZYJECHAŁ?! POPROSIŁEŚ TEGO DEBILA, KTÓRY ŚMIE NAZYWAĆ SIĘ LEKARZEM, ŻEBY POWIEDZIAŁ MI, ŻE UMIERAM, ŻEBYM DO CIEBIE PRZYJECHAŁ?!
   - No teraz to faktycznie brzmi głupio, ale Matthew się zgodził, no i…
   - Do. Kurwy. Nędzy - wycedził Arthur. - Ty chory debilu, idioto!
   Rzucił w Alfreda poduszką.
   - Nie chcę cię więcej widzieć!
   - Też cię kocham, Arthur! - zaśmiał się Alfred.
   - Nienawidzę cię! Nienawidzę!
   - Bałem się o ciebie, wiesz? Jak zemdlałeś. Myślałem, że ci się pogorszyło i że naprawdę cię zabiłem.
   - Ta. Prędzej to ja zabiję ciebie za robienie takich debilnych rzeczy. Wystarczyło zadzwonić, do cholery!
   - Wtedy nie byłoby zabawy. A poza tym nie znałem twojego numeru.
   - Nienawidzę cię!
   Alfred znów się zaśmiał, patrząc na naburmuszoną twarz Arthura. Chłopak wyglądał na wściekłego – i miał święte prawo taki być – ale nie mógł ukryć ulgi.

   Mieli jeszcze przed sobą dużo dni, ale to właśnie te trzydzieści zapamiętali najlepiej. 

---

Niczego nie żałuję!

2 komentarze:

  1. To było świetne. Kocham Cię za to zakończenie. No kc po prostu. Nie wiem co bym zrobiła gdyby umarł, ale i cudowne przeżycie i umarnięcie wydaje się być prymitywne i byłam ciekawa jak to skończysz, a skończyłaś to zajebiście. To dla mnie chyba najlepszy fanfik jaki napisałaś. Pisz dalej, pisz inne fanfiki i opowiadania. Jesteś świetna <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahahaha, jesu, ta końcówka jest piękna :")
    Cieszę się, że skończyło się happy endem, choć już od początku zapowiadało się inaczej :)
    Jak dla mnie i tak najlepszym twoim FF były Przypadki Torisa, tego po prostu nic nie pobije xD
    Jednak ten opek był świetny, super wychodzą ci takie suprisowe scenki, jaką był np. ten rozdział. Uwielbiam czytać twojego bloga, choć też nie zawsze mam czas.
    Czekam na więcej twoich opowiadań i oczywiście życzę ci wiele pomysłów i dużo weny na przyszłość :D

    OdpowiedzUsuń