NOTKA:Przepraszam za trzytygodniowe opóźnienie. No, późno, ale jest: ostatni rozdział. Nawet nie wiecie, jak ciężko się pisze takie sceny... :c
Nie
czuli bólu gdy śmierć przyszła cicho
Zabrała życie i łzy
Zabrała życie i łzy
Wilki,
Sid
i Nancy
Pierwsza
myśl: Nie zginąłem. Dobrze.
Otwieram
gwałtownie oczy i od razu myślę, że chyba jednak umarłem. Bo w
końcu dlaczego jest tu tak biało? Wszystko, dosłownie wszystko
było lśniąco białe, bez najmniejszej skazy… A może po prostu
tak się to wydawało moim zmęczonym gałkom ocznym.
I
wtedy zauważyłem, że ktoś trzyma mnie za rękę.
-
Al, co ty… - zacząłem powoli, ale coś w jego oczach kazało mi
przerwać. - Ej, o co chodzi? Co się dzieje?!
-
Obudziłeś się. Mówili, że nie… Że ty nie… - Pokręcił
głową, cały czas patrząc na mnie, jakbym właśnie wleciał tu
przez otwarte okno.
-
Cóż, nie mam zamiaru tak szybko umierać – zakpiłem,
przewracając oczami. - Jeszcze mam trochę czasu, nie?
Nie
zdążyłem powiedzieć nic więcej, bo rzucił się na mnie.
-
Ej! Zostaw, cholera! Alfred!
-
Martwiłem się o ciebie! Nie rób tak więcej!
-
Wiesz, że to nie moja wina! - wrzasnąłem, próbując się od niego
uwolnić. - Ile spałem? Trzy dni?
-
Nie. Więcej.
-
Em… Cztery?
-
Trzynaście, Arthur. - Jego oczy stały się puste; to szczęście,
które pojawiło się przed chwilą, zniknęło.
Powoli
zaczęło do mnie docierać to, co mówił.
-
I-ile?
-
Trzynaście. Arthur…
Koniec.
Czas się skończył.
-
Jesteś… Jesteś pewien?
-
Siedziałem przy twoim łóżku cały czas. Załatwiłem ci dokumenty
ze Stanów, skontaktowałem się z twoim lekarzem, zdobyłem jego
numer…
-
Ha, tylko mi z nim nie flirtuj.
-
Bardzo śmieszne. - Przewrócił oczami. - W każdym razie… Byłem
tu.
-
Dzięki.
-
Nie ma sprawy. Ale, cholera… Minęło równo trzynaście dni,
Arthur.
-
Al, dziękuję. - Uśmiechnąłem się do niego najcieplej, jak
potrafiłem.
-
Przestań – mruknął.
-
Co mam przestać?
-
Zachowywać się w ten sposób.
-
W jaki sposób?!
-
Udajesz, znowu udajesz. - Popatrzył na mnie lodowato. - Nie musisz
mnie tu mamić słodkimi słówkami, wiesz? Mamy za mało czasu, żeby
zachowywać się w ten sposób.
Mamy
za mało czasu. Zawsze mieliśmy za mało czasu.
Te
trzydzieści dni dobiega już końca. Za szybko i za wolno.
Nigdy
nie lubiłem pożegnań, a to… To jest ostatnie. Czuję, jak pieką
mnie oczy, ale nie mam zamiaru płakać. Dość już traciłem czasu
na płacz. Teraz nie mogę sobie pozwolić na ten luksus; każda
sekunda jest ważna, każdy oddech zdaje się być czymś niezwykłym.
To takie dziwne, że nagle, w jednej chwili zacząłem to wszystko
doceniać…
Wcześniej
– jasne, wiedziałem że umrę, ale nie rozumiałem.
A teraz śmierć jest prawie namacalna. Śmierć pachnie środkami
dezynfekującymi, lekami, śnieżnobiałą pościelą; pachnie jak
włosy Alfreda i mydło w hotelu, w którym się zatrzymaliśmy.
To
wszystko to szczegóły. Ale czy nie ze szczegółów składa się
życie? Z fragmentów, których nie doceniamy, a które stanowią
większość naszych przeżyć?
To
mi się na filozofię zebrało,
przebiegło mi przez myśl.
A,
cholera. Mogę sobie chwilę pofilozofować. Przecież już jutro
umrę.
Nagle
przypomniałem sobie o czymś.
- Alfred?
-
Hmm?
-
Nasze rzeczy są dalej w hotelu?
-
Tak. Czemu pytasz?
-
W mojej walizce jest koperta. Chciałbym, żebyś przeczytał to, co
jest w niej napisane, kiedy ja umrę.
Jego
całe ciało zesztywniało, kiedy wypowiadałem ostatnie słowo.
-
Napisałeś list? Taki jak samobójcy?
-
Cóż, samobójcą bym się nie nazwał… - prychnąłem. - Jeśli
nie chcesz, to nie czytaj, proszę bardzo.
-
Hm. Chcę to przeczytać, ale śmierdzi mi to za bardzo jakimiś
tanimi dramatami.
-
Cholera jasna, jeszcze raz powiesz coś takiego, a przysięgam…
-
Dobra, przepraszam. - Pocałował mnie w czoło. - Jesteś głodny?
To jedzenie tutaj nie wygląda na zdatne do spożycia, a ty cały
czas żyłeś na kroplówce…
-
Nie powinieneś skonsultować tego z lekarzem?
-
A tam, lekarze. - Machną dłonią. - Pod koniec życia chyba można
sobie pozwolić na jakiś fajny posiłek, nie?
I
nie zwlekając, wyszedł z sali.
Szczerze,
to nie chciałem, żeby mnie zostawiał – teraz bardziej niż
kiedykolwiek odczuwałem potrzebę ludzkiej obecności. Ale
jednocześnie widziałem, jak cała ta sytuacja go przerażała –
nie mógł usiedzieć na miejscu. Chciał działać, walczyć, jakbym
był piękną księżniczką, a on chciał mnie uratować przed
smokiem.
Tyle
że ten smok był częścią mnie i żaden książę, nawet Alfred,
nie byłby w stanie go zabić.
Boże,
to porównanie było naprawdę bez sensu...
Przekręcam
głowę, opadam na poduszki.
Jestem
zmęczony, bardzo zmęczony, ale nie mogę spać. Czy zmarnowanie
ostatnich chwil życia na sen jest mądre? Cóż… Chyba mogę
liczyć na to, że Alfred mnie obudzi? Prawda?
Powoli
zapadam w sen. Będę śnić o tym, co by mogło być, gdyby nie...
***
Alfred,
Co
by było, gdybym Ci powiedział, że jutro jest koniec świata? Jak
spędziłbyś ten czas? Do kogo byś się udał? Pomyśl…
Chciałbym
Cię przeprosić, powiedzieć ci, jak mi przykro.
To
puste słowa. Jest za późno, o wiele za późno, by mogły mieć
jakikolwiek efekt. Co nie znaczy, że nie są prawdziwe; naprawdę
chciałbym to powiedzieć - głośno, wyraźnie. Ale przecież nic to
nie zmieni.
Żałuję,
wiesz? Że tego nie mówiłem. Nigdy nawet nie sądziłem, że będę
musiał. Człowiek żyje sobie tak po prostu, nie przejmując się
niczym i trzymając w sercu parę tajemnic: niektóre dotyczą nas
samych, ale jest też jeden, mały sekret, i on dotyczy kogoś
innego. Jednej, jedynej osoby. Ale zbyt boimy się to powiedzieć,
chowamy się pod różnymi maskami. Tyle że w środku nie możemy
tego ukrywać.
To
normalne, ale jednak… To nie tak, że żałuję tego, co zrobiłem.
To właśnie to, czego nie zrobiłem boli najbardziej. Gdybyśmy
mieli więcej czasu… Gdybyśmy mogli… Nie wiem… Zrobić
cokolwiek. Gdybym mógł ci to powiedzieć wcześniej, zanim…
Ach,
zapętlam się. To bez sensu. Kartka się skończy, zanim wreszcie
będę w stanie wysłowić się tak, jak chcę.
Chcę
ci tylko powiedzieć, że te trzydzieści dni było najlepszymi w
moim życiu. Przez te trzydzieści dni odkryłem siebie, odkryłem
to, kim byliśmy osobno – i kim staliśmy się razem. Jedyne, czego
żałuję to to, że nie było nam dane być dłużej ze sobą. Ale,
jakby nie patrzeć, i tak bylibyśmy kiedyś w tej sytuacji – ja
lub Ty, w podeszłym wieku, zachorowalibyśmy i umarli, zostawiając
drugiego całkowicie samego na świecie. Tyle że mielibyśmy za sobą
tyle wspomnień, tyle chwil spędzonych razem, że byłoby to tego
warte. A teraz?
Z
całą szczerością mówię: tak. Nie żałuję ani jednej sekundy
spędzonej z Tobą. Cały ten czas, który dzieliliśmy, był wart
tego, bym teraz tu, w tym momencie, kiedy mnie już prawdopodobnie
nie ma, mógł przekazać ci za pomocą papieru i atramentu: kocham
Cię. Do cholery, kocham Cię! Nie chcę cię zostawiać! Boję się
być sam!
Ale
wiesz co? Walić to. Może tym razem mi się poszczęści. Może
okaże się, że faktycznie Raj istnieje naprawdę (choć biorąc pod
uwagę cośmy robili, to trafię do Piekła.)
Jeżeli
jest jakieś miejsce, do którego trafiamy po śmierci, to będę tam
na ciebie czekał. A jeśli przez tą swoją głupotę i naiwność
trafisz do Nieba, to obiecuję ci, że urwę ci te głupie skrzydełka
i zaciągnę do najgłębszych czeluści piekieł, żebyś nigdy,
przenigdy mi nie uciekł. Rozumiesz?
Chciałbym
przekazać ci jeszcze wiele słów, wiele rzeczy, ale to teraz bez
znaczenia. Acha, prawie bym zapomniał: nie masz prawda mieć
depresji czy czegoś w tym stylu, rozumiesz? Świat potrzebuje ciebie
z tym twoim kretyńskim uśmiechem. Masz się uśmiechać tak, jak
zawsze. Poradzisz sobie z tym – zawsze byłeś silny, choć tego
nie pokazywałeś. Wierzę w ciebie.
Alfred,
jeśli kiedykolwiek poczujesz się samotny, pisz do mnie listy. Nie
wysyłaj ich, po protu dawaj je obok mojego grobu, a ja je
przeczytam. Znajdę sposób.
Nie
jesteś sam, Al.
Kocham
Cię.
Arthur
Kirkland
***
-
Że co?!
Alfred
patrzył się na słuchawkę telefonu jak na jadowitego pająka. To,
co właśnie powiedział ten lekarz… To było chore. Przecież nie
zrobiłby mu czegoś takiego, prawda?
Lekarz
dalej mówił swoim spokojnym głosem. Alfred słuchał wszystkiego
uważnie. Gdy wreszcie tamten skończył wykład, Alfred zaczął
płakać – otwarcie, głośno. Miał gdzieś, co myślą inni
ludzie. Miał prawo płakać, gdy tylko chciał.
Zwłaszcza
teraz.
Pobiegł
co sił w nogach do szpitala, prosto do Arthura.
-
Arthur? - powiedział cicho.
Tamten
nie poruszył się. Nie, nie…
List
w kieszeni jego kurtki wydał mu się nagle nieprawdopodobnie ciężki.
Wpadł do hotelu tylko po ten list. Nie otworzył go, oczywiście –
po prostu chciał go mieć przy sobie na wypadek, gdyby…
Przełknął
ślinę. W końcu zebrał się w sobie i potrząsnął ramieniem
Arthura.
-
Ej, Arthur. Arthur!
Twarz Arthura na białym prześcieradle wyglądała upiornie. Wydawała się
całkowicie pozbawiona krwi, jakby ostatnie ślady życia uciekały z
ciała chłopaka.
Alfred
nie dawał za wygraną.
-
Cholera, Arthur! Wiem, że śpisz!
Uderzył
go lekko w policzek. Brak jakiejkolwiek reakcji. W umysł Alfreda
wdarła się panika.
-
Ej, nie zrobiłbyś mi tego… Nie zrobiłbyś, prawda? Arthur?!
Cisza
była najgorszą z możliwych odpowiedzi.
Alfred
nie wiedział, kiedy łza spłynęła mu po policzku. Jedna. Druga…
I
nagle usta Arthura wykrzywiły się w uśmiechu.
-
Cholernie łatwo cię nabrać, idioto.
-
Jezusie i Matko Przenajświętsza, aleś ty mnie wystraszył! -
wrzasnął Alfred. - Prawie dostałem przez ciebie zawału!
-
Taaak. - Arthur szybko zlustrował otoczenie wzrokiem. - Gdzie to
jedzenie? Czy może już wszystko zeżarłeś?
-
Pfff… Skończ z ironią. Mam coś ważniejszego.
-
Coś ważniejszego od jedzenia? Uch, sprawa jest naprawdę poważna –
zakpił Arthur. -Mów, nie mamy całego dnia.
Alfred
wyciągnął swój telefon i wybrał odpowiedni numer, po czym podał
urządzenie Arthurowi. Tamten popatrzył się na niego niepewnie, ale
Alfred pokiwał zachęcająco głową.
-
No nie bój się, to cię nie zje.
Arthur
przewrócił oczami i wsłuchał się w sygnał. Jeden. Drugi…
-
Halo? - powiedział z nienagannym brytyjskim akcentem. Alfred nigdy
mu tego nie powiedział, ale uwielbiał ten sposób mówienia.
-
Och, pan doktor… - mruknął Arthur. Zamilkł na chwilę,
wsłuchując się w to, co jego lekarz miał do powiedzenia. Im
dłużej słuchał tym, jego oczy robiły się większe ze
zdziwienia.
-
Że… co? - mruknął po paru minutach. - Chce pan powiedzieć, że…
Alfred
patrzył z ciekawością na Arthura. Najpierw rzuci telefonem, czy na
niego nawrzeszczy?
-
To jakiś żart?! Czy ma pan czelność… Jeśli to jest dowcip, to,
przysięgam na Boga…
Arthur
przeniósł wzrok na Alfreda. Uch, powiedział mu, pomyślał
Alfred.
-
Ach. Wszystko jasne – mruknął w końcu. - Przepraszam za kłopot.
Rozłączył
się. Był spokojny. Zbyt spokojny.
Cisza
prze burzą. A właściwie przed apokalipsą.
-
Czyli chcesz mi powiedzieć – zaczął mówić powoli Arthur – że
mam JEBANE ZAPALENIE OSKRZELI?!
-
Em, właściwie to… - zaczął Alfred, ale tamten od razu mu
przerwał.
-
USTAWIŁEŚ TO WSZYSTKO, BO CHCIAŁEŚ, ŻEBYM DO CIEBIE PRZYJECHAŁ?!
POPROSIŁEŚ TEGO DEBILA, KTÓRY ŚMIE NAZYWAĆ SIĘ LEKARZEM, ŻEBY
POWIEDZIAŁ MI, ŻE UMIERAM, ŻEBYM DO CIEBIE PRZYJECHAŁ?!
-
No teraz to faktycznie brzmi głupio, ale Matthew się zgodził, no
i…
-
Do. Kurwy. Nędzy - wycedził Arthur. - Ty chory debilu, idioto!
Rzucił
w Alfreda poduszką.
-
Nie chcę cię więcej widzieć!
-
Też cię kocham, Arthur! - zaśmiał się Alfred.
-
Nienawidzę cię! Nienawidzę!
-
Bałem się o ciebie, wiesz? Jak zemdlałeś. Myślałem, że ci się
pogorszyło i że naprawdę cię zabiłem.
-
Ta. Prędzej to ja zabiję ciebie za robienie takich debilnych rzeczy.
Wystarczyło zadzwonić, do cholery!
-
Wtedy nie byłoby zabawy. A poza tym nie znałem twojego numeru.
-
Nienawidzę cię!
Alfred
znów się zaśmiał, patrząc na naburmuszoną twarz Arthura.
Chłopak wyglądał na wściekłego – i miał święte prawo taki
być – ale nie mógł ukryć ulgi.
Mieli
jeszcze przed sobą dużo dni, ale to właśnie te trzydzieści
zapamiętali najlepiej.
---
Niczego nie żałuję!
To było świetne. Kocham Cię za to zakończenie. No kc po prostu. Nie wiem co bym zrobiła gdyby umarł, ale i cudowne przeżycie i umarnięcie wydaje się być prymitywne i byłam ciekawa jak to skończysz, a skończyłaś to zajebiście. To dla mnie chyba najlepszy fanfik jaki napisałaś. Pisz dalej, pisz inne fanfiki i opowiadania. Jesteś świetna <3
OdpowiedzUsuńHahahaha, jesu, ta końcówka jest piękna :")
OdpowiedzUsuńCieszę się, że skończyło się happy endem, choć już od początku zapowiadało się inaczej :)
Jak dla mnie i tak najlepszym twoim FF były Przypadki Torisa, tego po prostu nic nie pobije xD
Jednak ten opek był świetny, super wychodzą ci takie suprisowe scenki, jaką był np. ten rozdział. Uwielbiam czytać twojego bloga, choć też nie zawsze mam czas.
Czekam na więcej twoich opowiadań i oczywiście życzę ci wiele pomysłów i dużo weny na przyszłość :D