Czuł
się zupełnie sam. Przeszłość była martwa, przyszłość
niewyobrażalna.
George
Orwell, Rok
1984
Alfred
podnosi z ziemi czerwoną tabletkę i przygląda się jej z uwagą.
-
A oto, proszę państwa, esencja wszelkiego szczęścia – mówi.
-
Co masz na myśli? - pytam, a on uśmiechnął się do mnie
porozumiewawczo.
-
Endorfiny. Wiesz, co...?
-
Tak, tak. To hormony szczęścia, prawda? Jak coś takiego może być
szkodliwe?
-
Cóż... Powoduje to, ze stajesz się rozluźniony, rozpogodzony... I
byłoby to nawet niezłe, gdyby nie to, że przy okazji dodano mocny
środek uspokajający. Nie zabije cię, jasne, ale sprawi, że ledwo
będziesz mógł myśleć... I o to właśnie chodzi.
-
O to, że mam nie myśleć?
-
Dokładnie. Ale chyba i bez takiego wspomagania jesteś skończonym
kretynem. Dlaczego włazisz
do biblioteki publicznej, chociaż
wiesz, że cię obserwują, i w dodatku szukasz informacji, których
zdecydowanie nie powinieneś?! - warczy
Francis.
-
Em... to długa historia –
uśmiecham
się lekko.
Tutaj
jestem chyba winny parę słów wyjaśnienia. Ja i Francis byliśmy
dobrymi kolegami od dawna – oboje byliśmy, jak to się ładnie
mówi, "problematycznymi dziećmi", więc dość łatwo się
dogadaliśmy.
Cóż...
Tak było w Pierwszej Linii. Tutaj pewnie było zupełnie inaczej...
Ale, jak widzę, kumplami jesteśmy nadal. Pewnie po prostu pewne
osobowości ciągnął do siebie bez względu na wszystko.
Co
prowadzi nas do kolejnej osoby. Osoby o imieniu Alfred.
Patrzę
na niego, gdy jego dłonie w lateksowych rękawiczkach miętolą
pigułkę, po czym delikatnie odkłada ją na jakiś szklany talerz
leżący na szafce. Nie, nie talerz... To ta dziwna soczewka używana
w laboratoriach – widziałem coś takiego na chemii... Szalka
Petriego, czy coś... Ale skąd to się tutaj wzięło?
Teraz,
gdy widzę już dobrze, rozglądam się po pomieszczeniu. Koniec sali
skryty jest w mroku; tutaj, gdzie dociera światło, znajduje się
nie wyglądające na wygodne łóżko, a na ziemi leży dmuchany
materac. Blisko nas stoi szafka, którą już wcześniej wspomniałem;
z drugiej strony widzę umywalkę i... To tyle.
Odwracam
wzrok i napotykam spojrzenie Francisa; przygląda się mi uważnie.
Ups. Chyba nie powinienem się tak rozglądać, w końcu teoretycznie
jestem tu nie pierwszy raz...
Francis
otwiera usta i chyba ma zamiar coś powiedzieć, ale zanim zdąży
wydać jakikolwiek dźwięk, Alfred mówi:
-
Mam coś superfajnego! Chodźcie, zobaczcie... - Zachęca nas gestem
dłoni, żebyśmy poszli dalej, w mrok. Mam złe przeczucia, ale ufam
mu; w końcu jest dla mnie kimś specjalnym, nawet tu.
Ja
i Francis powoli zanurzamy się w ciemność, ostrożnie stawiając
każdy krok. Nagle słyszę proste „pstryk!" i światło
znów razi moje gałki oczne z pełną mocą.
Zakląłem
i zasłoniłem oczy. Na szczęście teraz nie byłem tyle w
ciemnościach, by moje oczy jakoś bardzo się do nich przyzwyczaiły,
więc szybko się zbieram i mogę zauważyć...
...stół
sekcyjny i przywiązaną do niego pasami dziewczynkę. Zapiera mi
dech. Dziewczynka ma jakieś osiem lat, może mniej; jest
nieprzytomna, do jej żyły na przedramieniu jest przymocowana rurka,
przez którą sączy się do niej jakiś płyn.
Francis
wygląda na równie zaskoczonego jak ja, ale bynajmniej nie na
zszokowanego.
-
Jak...? - pyta zafascynowanym głosem. - Czy to jest...?
-
Tak – odpowiada Alfred z dumą – to Glowing Child.
„Glowing
Child"? Świecące dziecko? O co tu chodzi? Mam tyle pytań, nic
nie rozumiem, ale nie mogę o nic pytać, bo to od razu by mnie
wydało.
Francis
podchodzi bliżej. Wyciąga rękę jakby chciał dotknąć
dziewczynki, ale nagle ją cofa. Patrzy się pytająco na Alfreda, a
ten śmieje się.
-
Tak, możesz jej dotknąć – odpowiada na nieme pytanie.
-
I myślisz, że to... bezpieczne... trzymać ją tutaj? - mówi
Francis, ale jakoś nie może się zdobyć na to, by dotknąć
dziecka. Dlaczego?
-
Usunąłem jej nadajnik, jest niewykrywalna – kręci głową
Alfred. - A teraz jest pod tak silną narkozą, że tylko leki mogą
ją wybudzić.
-
Czemu to robisz? Przecież możesz jej zrobić krzywdę! - odzywam
się wreszcie. Al unosi jedną brew i patrzy się na mnie z
delikatnym zdziwieniem. Cholera, kolejne niewłaściwe pytanie.
-
Lepiej żebyśmy jej zrobili krzywdę, niż ona nam – mówi powoli.
Nic z tego nie rozumiem. Jak takie małe dziecko może zrobić komuś
krzywdę? Przecież nawet jeśliby próbowała, to jest za mała i za
słaba, by faktycznie narobić jakiś szkód. Gdyby jakiś cudem była
supersilna czy coś podobnego, to przecież wystarczy parę strzałów
z broni palnej, by ją zabić...
Francis
nareszcie otrząsa się z szoku i patrzy na Alfreda z niepewną miną.
-
Co zamierzasz z nią zrobić?
-
Wiesz... Mam parę, hm.. pomysłów – mówi z uśmiechem Al.
Nie podoba mi się to. Bardzo mi się to nie podoba.
Francis
wzdycha.
-
Tylko się nie przeforsuj.
-
Tak, tak... Będę uważał, jak zawsze – kiwa głową.
-
Dobrze... Zostawiam was tu. Al, nie zrób nic głupiego...
-
Ech? - zdziwiony głos wydobywa się z moich ust, zanim zdążę
pomyśleć. Francis patrzy się na mnie ze zmrużonymi oczami.
-
Co, nie chcesz tu zostać? Mówiłem ci już, że nie musisz się o
nic martwić; przekierowuję sygnał tak, jakby się wydawało, że
jesteś na powierzchni. Nie znajdą was.
-
To... dobrze – mówię powoli. Nie mogę nie zauważyć
ukradkowego, pełnego strachu spojrzenia, jakie rzuca mi Francis, gdy
wychodzi przez śluzę.
Stalowe
drzwi bezszelestnie się za nim zamykają, pozostawiając mnie i
Alfreda samych.
Oczywiście
nie licząc pogrążonej w śpiączce dziewczynki na stole.
O
jakim sygnale mówił Francis? I dlaczego mam tu zostać? Czy to
dlatego, że w tym świecie relacja moja i Alfreda jest... Em, jakby
to ująć... Trochę bliższa, niż się spodziewałem?
Patrzę
mu prosto w oczy. Wytrzymuje moje spojrzenie, patrzy się badawczo,
jakbym był interesującym, nowym gatunkiem jakiegoś zwierzęcia.
Ciecz
z kroplówki powoli kapie do żył dziewczynki, a ja zaczynam się
bać.
-
Alfred... - zaczynam, ale on bezceremonialnie mi przerwa.
-
Kim jesteś? - pyta.
On
wie, przemyka mi przez myśl.
-
A-Arthur Kirkland – odpowiadam lekko trzęsącym się głosem.
-
W to nie wątpię – mówi powoli. - Ale...
Uderza
mnie pięścią w twarz, fala bólu rozchodzi się po moim ciele, gdy
upadam na betonową posadzkę, wydaję z siebie okrzyk. Zrobił to
kompletnie bez żadnego ostrzeżenia, nic!
-
Oszalałeś?! - krzyczę. - To bolało, idioto!
-
Tak. Przepraszam. - Kuca i podaje mi rękę, bym mógł wstać, ale
nie chwytam jej.
- „Przepraszam"?! - wrzeszczę. - Co to, kurwa, miało być?!
-
Tylko sprawdzałem, czy nie stałeś się tacy, jak... - zawiesza
głos w iście teatralnym stylu - ...oni.
-
Oni? Jacy oni?! Przestań gadać zagadkami!
-
Najpierw ty mi powiedz, kim jesteś – mówi Alfred. - Bo nie jesteś
tym Arthurem, którego znam.
Zamieram.
On wie, on wie, on wie. Nie uwierzy ci. Kto normalny by ci
uwierzył?! To porąbane, głupie, naiwne, pomyśli, że albo jesteś
szalony, albo po prostu go wkręcasz i nie będzie tak miło...
Ale
nie mam wyboru. Nigdy nie byłem dobry w wymyślaniu historyjek na
poczekaniu,a teraz jestem już zmęczony.
-
Pewnie nie uwierzysz – mówię.
-
Daj mi szansę. Mało jest rzeczy, w które bym nie uwierzył.
Nie
mogę kłamać. Nie jemu.
-
Dobrze – daję za wygraną – ale chodź stąd. Nie za przyjemnie
się zwierza, kiedy obok ciebie leży obezwładniona małolata.
***
Na
łóżku zwijam się w kłębek, a on siedzi na materacu i patrzy an
mnie uważnie.
Jedno
trzeba przyznać Alfredowi: naprawdę potrafi słuchać. Nie odezwał
się ani razu, kiedy gadałem o wszystkim; o tym jak się
przeniosłem, jak Drugi się do mnie odezwał... Myślałem, że
będzie mi przerywać, by zadawać pytania, ale nie – tylko
słuchał. Szczerze mówiąc wyprowadzało mnie to lekko z równowagi
– Al, którego pamiętam, nigdy nie dawał drugiej osobie za długo
mówić, zbyt lubił sam to robić. Ale teraz słuchał uważnie,
niemal spijając każde słowo z moich warg.
Choć
wyglądał tak samo jak ten Alfred, którego znałem, była to
kompletnie inna osoba. Z jakiegoś powodu przeraża mnie to.
Nie
wspominam tylko o jednej rzeczy – co stało się na przyjęciu. Co
zamieniło moje życie w koszmar. Nie jestem jeszcze gotowy to takich
wyznań, ba; nie mogę jeszcze za bardzo przyznawać się do tego
przed samym sobą. Te rany są jeszcze zbyt świeże.
O
jedno słowo za dużo; potem już za późno, by cokolwiek zmienić.
Boli? Dobrze, że boli. To znaczy, że żyjesz... Jeszcze. Czy
uwolnienie od bólu nie jest łaską? Więc zrób to, nie pozwól
dłużej cierpieć...
Potrząsam
głową, wyrzucam wspomnienia z myśli.
-
I tak znalazłem się tutaj – kończę. - Nie wiem, kim właściwie
jestem, dlaczego tu się znalazłem i co robicie. Nic nie wiem o tym
świecie. Nic! Wiem, że to brzmi strasznie głupio, i nie musisz mi
wierzyć...
-
Wierzę – odpowiada szybko.
-
Ech? Ale... - Jego reakcja kompletnie zbija mnie z tropu. - To
przecież niedorzeczne! Wszystko brzmi jak bredzenie szaleńca!
-
Co ty próbujesz osiągnąć, Arthur? - mówi powoli Alfred, patrząc
na mnie spokojnie. - Uwierzyłem ci. Cel osiągnięty. Dlaczego
próbujesz zniszczyć teraz wszystko, co osiągnąłeś?
Jego
wzrok jest zupełnie bez emocji. To do niego niepodobne – z ręką
na sercu mogę powiedzieć, że Alfred jest najbardziej uczuciową
osobą, jaką znam. Czy raczej – znałem. Ten tutaj... Był inny.
Zupełnie inny.
-
Nie rozumiem – mówię tylko. - Ja...
-
Jesteś roztrzęsiony – przerywa mi Alfred. - Może poszedłbyś
już spać?
Potrząsam
gwałtownie głową.
-
Nie, dopóki mi nie odpowiesz na wszystkie pytania! Ja ci już
powiedziałem o sobie. Teraz ty!
Alfred
wzdycha w bardzo niealfredowy sposób.
-
Co mogę ci powiedzieć o tym
świecie...? Jest zakłamany.
-
Zakłamany? Rozwiń.
-
Żyjemy w kłamstwie, dla kłamstwa i przez kłamstwo. - Na jego
ustach pojawia się delikatny uśmieszek. - Od początku życia
wmawia się nam, że ludzie są niedoskonali i że naturalnym
porządkiem rzeczy jest, że ludzie stają się maszynami...
-
Ej, powoli. - Macham rękami. - Ludzie stają się maszynami? Jak?
-
Cóż... To jest nagroda. Jeśli dobrze wykonujesz swoje obowiązki,
możesz liczyć na to, że pewnego dnia całe dane z mózgu... Twoje
wspomnienia, doświadczenia... Zostaną przeniesione do androida. Wiesz, co to android?
-
No... tak. To robot udający człowieka, prawda?
-
Już nie „udający" – mówi Alfred. - Teraz to po prostu
ludzie. Pozbawieni ludzkich odruchów, ale ludzie. Dlatego cię
uderzyłem – one nie okazują bólu. - W
jego głosie zabrzmiała jakaś nuta, której nie potrafiłem
rozpoznać. Gorycz? Smutek? - A, pytałeś jeszcze o ten sygnał. Wszyscy ludzie mają w sobie chipy, nadają cały czas twoje położenie... Francis zmodyfikował go tak, żeby wydawało się, że jesteś na powierzchni, a nie setkę metrów pod ziemią. Cały czas cię monitorują.
-
To... Straszne – odpowiadam w końcu. - A te całe... Glowing
Children...
-
Przykład najgorszej rzeczy, którą można zrobić człowiekowi.
Najsilniejszym dzieciom tuż po urodzeniu wszczepia się chipy blisko
mózgu, które kontrolują impulsy elektryczne, tak, by były prawie
całkowicie kontrolowane przez centralę, czyli ARCHEO. Takie dziecko
to szpieg; rośnie razem z innymi dziećmi, prawie całkowicie nie do
odróżnienia od zwykłych. Szpieguje swoją rodzinę i innych ludzi.
Musiałeś je zauważyć.
Przypomniałem
sobie o tym dzieciach na ulicy, które się nie uśmiechały.
Przełknąłem ślinę.
-
A dlaczego nazywa się je „Glowing Children"? - zapytałem.
Mam nadzieję, że mój głos nie zabrzmiał tak słabo, jak się
obawiałem.
-
Chipy powodują z czasem coś w rodzaju reakcji alergicznej w oczach
– mówi Al. - Białka oczy stają się srebrzyste i lśniące;
odbijają praktycznie całe światło, które do nich dociera, tak,
że wydaje się, jakby świeciły. Przez to po jakimś czasie Glowing
Children mają problemy ze wzrokiem... Ale to około szesnastu,
siedemnastu lat. Większość nie dożywa tak długo.
-
Dlaczego? Nie są potrzebni aż tak bardzo, skoro ARCHEO tak łatwo
się ich pozbywa? - nie mogę ukryć zdziwienia.
-
Nie są potrzebne. Dzieci są najlepsze do szpiegowania, a
do innych celów są inni ludzie... i inne androidy. Ale przez to, że
GC przekazują właściwie wszystko, co się wokół nich dzieje,
bardzo trudno je złapać. Bardzo, bardzo trudno... Trzeba znać
pewne szczegóły. Oczywiście wszystko jest ściśle tajne i tak
dalej.
-
To skąd o tym wiesz? - pytam.
Alfred
patrzy mi prosto w oczy i uśmiecha się lekko.
-
Bo sam jestem Glowing Child.
Nie
mogę złapać oddechu. O co chodzi?! Czy to pułapka na mnie, coś w
tym stylu? Ale po co?!
Muszę
mieć naprawdę śmieszny wyraz twarzy, bo Alfred parska śmiechem w
bardzo ludzki sposób. Nie, przecież gdyby chciał mi coś zrobić,
miał już wiele okazji – zdołał powalić mnie na ziemię jednym
uderzeniem, więc nie miałby żadnych problemów z zabiciem mnie.
Zaczynam
myśleć jak paranoik.
Biorę
głęboki oddech, wypuszczam powietrze. Spokojnie.
-
Ale... Teraz już nie jesteś? - pytam. Trochę boję się odpowiedzi
- tutaj nie mogę mieć stuprocentowej pewności odnośnie
czegokolwiek – ale szeroki uśmiech Alfreda wystarcza mi, by
opuściły mnie wszystkie wątpliwości. Odwzajemniam uśmiech i
dopytuję się dalej:
-
Jak to zrobiłeś? Powiedziałeś, że wszczepia się jakiś chip do
mózgu. Więc...?
Patrzę
na niego pytająco, a on wyszczerza się jeszcze bardziej.
-
Tylko ja byłem na tyle porąbany, by tego próbować, ale udało się
– mówi z dumą. - No, domyśl się.
Wzdycham.
-
Al, to nie jest moment na zgadywanki.
-
Oj tam. Spróbować możesz.
Przewracam
oczami. Myślę o najgłupszej odpowiedzi, jaką mogę mu dać, i po
chwili rzucam:
-
Raziłeś się prądem, żeby usmażyć chip?
-
Pudło! - Alfred kręci głową. - Prawda jest jeszcze lepsza.
-
Czyli...?
-
Wyjąłem go sobie. Nie miałem ani znieczulenia, ani jakiegoś
sprzętu, ale się udało.
Dosłownie
opada mi szczęka.
-
Ale... JAK?! - niemal krzyczę. - Czym?!
-
Hehe... - chichocze Alfred, z wyraźną przyjemnością patrząc na
moją reakcję. - Wiertarką.
-
ŻE CO?! Przedziurawiłeś sobie czaszkę wiertarką i wyjąłeś coś
z mózgu?!
-
No... Mniej więcej.
Robi
mi się słabo.
-
Jesteś kretynem, wiesz?! - warczę. - A co, jeśli by ci się coś
stało?
-
Ale nie stało. A zresztą... Lepiej, żebym umarł w taki sposób
niż żył nadal – odpowiada. Dalej się uśmiecha, jednak to
rozluźnienie, jakie czułem przed chwilą, już minęło. Alfred
znów stał się kimś... innym.
Ciekawe,
czy czuł to samo, gdy na mnie patrzył.
-
Wiesz, to tak bardzo nie bolało – mówi, siląc się na uśmiech.
- GC zdrowieją nieco szybciej niż inni ludzie, i mają nieco
zaburzone odczuwanie, więc... - Wzrusza ramionami. - No, z drugiej
strony nie czuję smaku większości potraw, jak nie są supersłodkie
albo za słone. I prawie nie czuję przyjemności.
-
Przyjemności...?
Alfred
odwraca głowę i patrzy mi w oczy.
-
Tak, Arthur. Seks, et cetera.
-
Ej, nie prosiłem o precyzowanie, tylko potwierdzenie.
-
Taa... - Al parska śmiechem. - Ale te... zaburzenia odczuwania...
jestem w stanie leczyć. Posiadanie wiedzy medycznej przydaje się w
życiu.
-
To... Fajnie – mówię w końcu.
Jestem
idiotą, jestem idiotą.
Alfred
ziewa.
-
Cóż, nie wiem jak ty, ale ja mam już dosyć przesłuchania –
mówi. - Idę spać więc zejdź, z łaski swojej, z łóżka.
-
Tak właściwie – zaczynam – czemu śpię u ciebie?
- Arthur przeniósł się do Francisa, gdy jego matka stała
się androidem. Nie chciał mieć z nią kontaktu. Potem odkryliście,
że tu jestem, ale zamiast mnie zgłosić ARCHEO pomogliście mi... -
Celowo mówi o „Arthurze", nie o mnie. Nie jestem tym
Arthurem; to w jakiś sposób mnie boli. - Zaprzyjaźniliśmy się...
Chyba. Zresztą Arthur mówi, że woli tu spać, bo go to uspokaja.
-
Hm, trudno mówić o „uspokojeniu", kiedy tuż obok leży
dziewczynka w śpiączce.
-
Przecież zamknąłem drzwi – mówi Alfred. Tak, to prawda; nie
zauważyłem ich wcześniej, ale były tam – rozsuwane drzwi z
jakiegoś przeźroczystego materiału. Kuloodporne. Tak na wszelki
wypadek.
Przewracam
oczami.
-
To nie pomaga. Wiem, że obok mnie, w ciemności leży mały potwór,
który może się obudzić w każdej chwili... Trochę przerażająca
perspektywa.
-
Nie obudzi się. Za dużo leków – pokręcił głową Alfred. -
Kładź się. Pościel leży pod łóżkiem, podaj ją.
Schylam
się, daję mu kołdrę i poduszkę.
-
Em, Alfred?
-
Tak?
-
Gdzie jest mój komplet?
-
Nie ma.
-
Co?!
-
Śpisz na materacu, ciesz się. Tam jest przynajmniej miękko.
-
Ale będzie mi cholernie zimno! Już jest!
-
To twój problem.
Prycham
ze złością. Alfred mówi z irytacją:
-
Dobra, chodź tu.
-
E... Co?
-
Słyszałeś. Zmieścimy się na tym łóżku.
-
A nie lepiej by było, gdybyś po prostu ty spał na materacu?
-
Bez kołdry? A w życiu! Dobra, idziesz tu czy nie?
Patrzę
na niego podejrzliwie. To jakiś żart? To by było bardzo w stylu
Alfreda, ale...
-
No dobra – mówię w końcu.
Grzecznie
obracamy się do siebie plecami, przykrywamy się kołdrą. Było
dość niewygodnie, ale przynajmniej ciepło – widać mimo tak
zaawansowanej technologii nikt nie pomyślał, by zrobić tu
centralne ogrzewanie czy choćby piecyk. Al naciska jakiś przycisk w
ścianie i światło gaśnie.
Zaczynam
już powoli zasypiać, gdy nagle Alfred odwraca się i wtula nos w
mój kark.
Dobra,
to jest dziwne.
-
Co ty robisz? - pytam, desperacko próbując ukryć panikę.
-
Nic. Zastanawiam się.
-
Możesz się zastanawiać nie dotykając mnie?
Cisza.
Nie rusza się.
-
To dziwne – mówi. - Wyglądasz zupełnie jak on, ale...
Urywa.
Co chciał powiedzieć? Dlaczego w jego głosie jest tyle...
zrezygnowania?
Wzdycha;
ciepłe powietrze otula mi kark. Nieprzyjemne uczucie. Wzdrygam się.
-
Przepraszam.
Odwraca
się znów na drugi bok i jestem pewien, że po paru minutach
zasypia, bo słyszę jego lekkie pochrapywanie. Mimo to ja nie umiem
zasnąć. To wszystko to po prostu... za dużo. Muszę to wszystko
jeszcze raz przemyśleć. Czy mam tu zostać?
Nie,
to głupota. Lepiej podróżować dalej; jutro rano, gdy tylko
wstanę, odejdę stąd. Tuta nigdy bym się nie odnalazł, nie mówiąc
już o tym, że ten Alfred mnie nie...
Nie
co? Nie lubi? Nie akceptuje?
Przykro
mi, Al. Nie mogę być tym, kim chciałbyś, żebym był.
I
znów pojawia się to dziwne uczucie; tak samo było, kiedy...
Kiedy...
Zaraz.
Zaraz, zaraz, zaraz!
Myśl,
Arthur. Impreza. Impreza...
Nie
pamiętam. NIE PAMIĘTAM!
Nie
umiem sobie przypomnieć, co się wtedy stało! Próbuję przywołać
te wspomnienia, cokolwiek, jakieś odczucie z tym związane, ale nic
z tego – pustka. Czerń. Nic.
Panikuję.
Wychodzę z łóżka, zaczynam krążyć po pomieszczeniu; Alfred się
nie budzi, ale mało mnie to teraz obchodzi.
Czy
to przez, to, że podróżuję? Zabiera mi wspomnienia?! Dlaczego?!
Drżącymi
rękami wyszarpuję komórkę z kieszeni i piszę wiadomość do
Drugiego.
„Czy
to możliwe, że moje wspomnienia zaczną znikać?"
Czekam
z niecierpliwością na odpowiedź. To zaważy o wszystkim. Bo jeśli
mogę się przemieszczać kosztem własnych wspomnień, to... To nie
jest tego warte.
Straciłem
coś ważnego. Coś bardzo ważnego, o czym za wszelką cenę miałem
nie zapomnieć. Coś, co sprawiło, że wszystko się zawaliło.
Czegoś brakuje.
Nie,
to niemożliwe.
Oddycham
z ulgą. Ale w takim razie... Co się dzieje?!
Biip.
Kolejna wiadomość.
Ale
powinieneś o czymś wiedzieć: za każdym razem, gdy się
przenosisz, to właściwie twój umysł podróżuje. Twoje pierwotne
ciało nie żyje, podobnie jak każde, które zostawiasz za sobą. I
dlatego już nigdy nie wrócisz do tych światów.
Patrzę
tępo na tekst. Czy to znaczy, że... Że praktycznie rzecz biorąc
mordowałem sam siebie?
Moje spojrzenie wędruje samoistnie na śpiącego Alfreda. Ja zamordowałem jego Arthura. Stracił
go bezpowrotnie, a przecież...
Zanim
zdążę skończyć tę myśl, przychodzi kolejna wiadomość.
Arthur...
Musimy się spotkać.
„Jak?"
Naprowadzę
cię przy twoim następnym skoku.
Nie
pytam, jak dokładnie to zrobi. Nie ma sensu. Odpisuję.
„Do
zobaczenia."
___________
Dziękuję za komentarze. Aż się łza w oku kręci, jak czytam niektóre... :) Wiecie, jak zmotywować człowieka! Ciao!
Co nowszy rozdział to lepszy. Wciągające i pomysłowe. W życiu nie wpadłabym na takie pomysły na opowiadania jak ty. Poza tym to jest pierwszy blog z opowiadaniami, który naprawdę mnie wciągnął. Oby nie skończyła Ci się wena i obyś nie straciła chęci do tworzenia tego ^^
OdpowiedzUsuńWoah, już nie mogę się doczekać 4 lini :3
OdpowiedzUsuńCo to może być? Jakiś kompletnie inny, Sci-fi albo fantasy, może normalny... coś czuję, że to nie da mi w nocy spokoju >.<
Sorki, że nie czytałam one-shota, ale mam straszne urwanie głowy i ledwo przeczytałam ten rozdział, a komentarz piszę parę godzin po :/
I jakoś bardzo do shota mnie nie ciągnie xD
Także tego, weny, czasu, chęci oczywiście i do następnego :*
Obiecuję, że przeczytam ^_^
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWow! To jest po prostu niesamowite, aż chce się złożyć ofiary by cała historia wyszła za jednym razem a nie po rozdziałach...
OdpowiedzUsuńTo jest na razie jedyne niedokończone opowiadanie w moim życiu, które śledzę z zapartym tchem. Mogłabym czytać to tysiąc lat i tysiąc więcej.
Wspaniały pomysł na wiele światów, ich zróżnicowanie i koszt podróżowania między nimi. Gimme mor!~
Niech wena i faza będą z tobą!~
Może w innym świecie już wyszły wszystkie rozdziały? To nie byłoby takie głupie... Gdzie ten pistolet...