Nikt
nie może cofnąć się w czasie i napisać nowego początku, ale każdy może zacząć od dzisiaj
i dopisać nowe zakończenie.
Maria
Robinson
Co
jest?
Ciemność
trwa za długo, zdecydowanie za długo. Zwykle przemieszanie się nie
różniło się aż tak bardzo od zasypiania – chwila i zanim się
obejrzysz budzisz się, nie odczuwając upływu czasu.
Ale
teraz wiem, że trwa to już co najmniej kilka minut, a ja jestem
nadal w ciemnościach, nie mogąc się nawet ruszyć.
Jezus
Maria, czy ja się zabiłem?! Tak wygląda śmierć? Ale to
niemożliwe, żebym umarł! Po prostu niemożliwe!
Zaczynam
panikować, ale nie mogę ruszyć nawet głupim mięśniem, więc
jeszcze bardziej popadam w histerię.
I
nagle, dzięki Bogu, coś się dzieje.
Ostry,
drażniący zapach wypełnia mi nos; kicham, krztuszę się. Oczy mi
łzawią, tak, że widzę tylko rozmazane, kolorowe plamy. Chcę
przetrzeć rękawem twarz, ale nie mogę. Co się dzieje?
Nagle
pewien fakt dociera do mojej świadomości. Nie obudziłem się.
Zostałem obudzony.
Mrugam
oczami, mój obraz się wyostrza.
Jestem
przywiązany do fotela tak mocno, że nie mogę ruszyć żadną z
kończyn, ale mogę obracać głowę, dzięki czemu mogę przyjrzeć
się wystrojowi pokoju.
Wszystko
jest urządzone w stylu wiktoriańskim, tak szczegółowo, że mam
wrażenie, że znalazłem się z jakiegoś powodu na wystawie
muzealnej. Na ścianach wiszą jakieś obrazy. Przede mną znajduje
się stolik, a na nim - wielopoziomowa taca z ciastkami oraz kosz
owoców, z leżącym obok nożem do obierania skórek.
Albo
zabijania siedemnastolatków. Trudno stwierdzić, jakie zamiaru ma
osoba siedząca naprzeciw mnie.
Pierwsze
co zauważam to jego włosy – pofarbowane na jaskraworóżowy kolor
po prostu nie pasują ani do otoczenia, ani do niego. Mężczyzna
ma na sobie maskę podobną do maski Drugiego, ale inną – tutaj
gipsowa twarz jest
wykrzywiona w wyrazie bólu. Maska tragedii.
Jest
dziwnie ubrany; ma białą koszulę, na niej różową kamizelkę
(chyba dobrał ją pod kolor włosów) z wieloma kieszeniami - z
jednej z nich wystaje zegarek na łańcuszku. Na rękach ma brązowe, skórzane rękawiczki.
-
Gdzie jestem? - pytam.
Słyszę
śmiech.
-
O, to ciekawe! - mówi zamaskowany facet. Ma wyższy głos niż się
spodziewałem. - Myślałem, że już oduczyłeś się zadawania tego
pytania w każdej następnej Linii. Arthur, chyba powinieneś
przestać próbować zrozumieć każdy świat, w którym się
znajdujesz. Nic ci to nie da.
-
W takim razie powiedz mi: dlaczego
mnie związałeś? - Staram się mówić spokojnym głosem, ale nie
bardzo mi to wychodzi; za bardzo się boję. Jestem kompletnie
bezbronny. Gdyby tylko ten facet zechciałby mi coś zrobić, nie
byłbym w stanie nawet kiwnąć
palcem.
Przełykam
nerwowo ślinę.
-
To proste – odpowiada tamten. - Żebyś nie uciekał.
-
Ty… Chcesz mnie zabić? - Mój głos drży.
Facet
znów się śmieje.
-
Gdybym chciał to zrobić, to chyba miałem już dość czasu, nie
sądzisz? Po co miałbym czekać, aż się obudzisz?
-
Nie wiem, może jesteś jakimś cholernym psychopatą i wolisz
poczekać, aż będę w pełni świadomy… - mówię powoli.
-
Podoba mi się twój sposób myślenia, ale nie, nie mam na razie
takich planów. Cóż… Kiedy masz zamiar mnie poprosić, żebym
ściągnął maskę?
-
Czemu miałbym to zrobić?
-
Wydawałeś się, um… zawiedziony,
że Drugi tego nie zrobił – mówi powoli.
-
Ty… - Z trudem próbuję cokolwiek powiedzieć przez ściśnięte
gardło. - Ty… Śledziłeś mnie?
-
Odkrycie Ameryki. No jasne! Przecież Drugi ci o ty mówił,
nieprawdaż?
Potrzebuję
jakiś trzech sekund, by uporządkować sobie to wszystko.
-
Jesteś Olivier… Prawda?
-
Tak i nie – powiedział. Powoli,
nie śpiesząc się zdejmuje
maskę. - Jestem Olivier.
Ale jestem też…
...moje
serce staje na sekundę, a potem zaczyna bić milion uderzeń na
minutę…
-...
tobą.
Patrzę
na niego bezmyślnie. Tak, to prawda, różnimy się nieco od siebie
– ma niebieskie oczy, a nie zielone, jak ja, no i te włosy, ale
mamy dosłownie identyczne rysy twarzy.
Mam
przed sobą mordercę.
-
Jezu, od dawna chciałem powiedzieć tę kwestię – oświadcza z
uśmiechem.
Dobra,
to trochę nie zgadza się ze stereotypowym obrazem żądnego krwi
potwora.
Nie
wiem, co powiedzieć, więc po prostu wgapiam się w jego twarz.
Zauważam coraz więcej różnic: na nosie i policzkach ma delikatne
piegi; jest bledszy ode mnie, i, jak sądzę po zapadłych
policzkach, chudszy. No tak, ale pewnie to wynika z otoczenia, w
jakim żył, a nie naszego… Ech… Pokrewieństwa.
Oblizuję
nerwowo usta.
Muszę
to jakoś mądrze rozegrać.
-
Jeśli nie chcesz mnie zabić – zaczynam powoli – to czego ode
mnie chcesz?
Olivier
odwraca głowę w stronę obrazu przedstawiającego jakiś krajobraz
i zerka na mnie kątem oka.
-
Proponuję ci układ. Myślę, że korzystny dla obu stron.
Kiwam
głową. Gorączkowo rozmyślam, jak mógłbym się wydostać z
więzów, bo tamten jakoś się nie kwapi, by mnie uwolnić.
Gdybym
tylko miał wolne ręce, mógłbym chwycić nóż…
-
Chcesz posłuchać? - pyta.
Uśmiecham
się, mam nadzieję, że szczerze; nie mogę tego stwierdzić na
pewno – uniesiecie kącików ust to dla mnie prawdziwy wysiłek.
-
Okej, tylko czy nie mógłbyś, hmm, mnie rozwiązać? Tak byłoby
nam łatwiej rozmawiać – mówię.
Olivier
uniósł jedną brew, jakbym powiedział coś dziwnego, ale
zabawnego.
-
Oj Arthur, Arthur… - kręci głową. - Nie próbuj przechytrzyć
samego siebie, dobrze?
Super.
Gratulacje. Kolejny błyskotliwy plan w pizdu.
-
Wracając do tematu: czy chcesz usłyszeć, o co mi chodzi? - Olivier
lekko przekrzywia głowę w bok.
-
A mam jakiś wybór?
-
Słuszna uwaga. Nie masz żadnego wyboru, musisz słuchać. Co z tym
zrobisz, to już twoja sprawa… Ech, zbaczamy z tematu. Jeśli
zgodzisz się mi pomóc, to odpowiem na wszystkie twoje
pytania, jakiekolwiek by one nie były, i wyjaśnię wszystkie
niejasności dotyczące podróżowania między światami. Ale, co
najważniejsze – na jego twarzy pojawił się uśmieszek – dam ci
świat, do jakiego tak desperacko próbujesz się dostać.
Nagle
zauważam, że mam otwarte usta, więc szybko je zamykam.
Serce
bije mi szybko.
Oto
mam mój cel na wyciągnięcie ręki. Mogę go osiągnąć. Mogę
znaleźć mój idealny świat. To piękna perspektywa, prawda?
Trochę
zbyt piękna.
-
I czego oczekujesz w zamian? - pytam.
-
Och, drobiazgu. - Wzrusza ramionami. - Potrzebuję twojej pomocy w
pozbyciu się Drugiego. Jak pewnie zauważyłeś, cały czas mnie
śledzi… Przeszkadza mi to.
-
Pozbyciu się? Masz na myśli… zabicie go?
-
W sumie można to tak ująć. - Kiwa głową. - A, i muszę zastrzec,
że możliwe, że nie tylko jego trzeba będzie unieszkodliwić.
-
Dlaczego niby trzeba by jeszcze robić krzywdę komuś innemu?!
-
Arthur, pomyśl trochę! - Przewraca oczami. - Drugi jest częścią
czegoś większego, jakiejś organizacji. Możliwe, że trzeba będzie
go tu czymś zwabić.
-
Trupem?
-
Może. Ale niekoniecznie – wystarczy, że nastraszymy kogoś
porządnie, by od razu ogłosił alarm. I uwierz mi; wtedy Drugi
przybiegnie tu w podskokach. - Popatrzył mi prosto w oczy. -
Wchodzisz w to?
-
Co, jeśli się nie zgodzę? - Staram się utrzymać z nim kontakt
wzrokowy. Nie mogę okazać słabości, nie teraz.
-
Cóż… Nic. Zostawię cię tu, ale następnym razem…
Od
niechcenia chwycił leżący na stole nóż i ze znudzoną miną wbił
go w stół tak mocno, że aż podskoczyłem. Zrozumiałem przekaz.
Przełknąłem
ślinę.
Cholera.
Cholera, cholera, cholera!
Nie
podoba mi się cały ten pomysł. To wszystko śmierdzi na kilometr i
nie chcę brać udziału w mordowaniu
...Alice. Alice ma ogromne, przerażone oczy, Boże, jak można mieć takie oczy…
kogokolwiek,
ale w sumie co mnie ten Drugi obchodzi?! Fakt, pomógł mi na
początku, zaczął wszystko wyjaśniać, ale równie prawdziwe było
to, że mnie okłamał. Napisał, że nie ma zamiaru mnie
wykorzystać, a potem – nagle, bez żadnego powodu – chce mnie
wciągnąć w jakiś syf z którym nie mam prawie nic wspólnego.
Oszukał
mnie. Nic dla mnie nie znaczy. Co, do cholery, jestem mu winien? Nie
uratował mi życia, nie pomógł mi, nawet nie próbował wyjaśnić
o co chodzi, ciągle wykręcając się od odpowiedzi. Nic mi nie
powie – mogę jedynie zgadywać rozwiązania. Albo zaufać
Olivierowi.
Znów
mierzę go uważnym spojrzeniem. Jest zbyt zajęty wyjmowaniem noża
z blatu, by zwrócić na mnie uwagę.
Tak
ma wyglądać seryjny morderca? On tak nie wygląda. To znaczy… ja
tak nie wyglądam. Ale to, co wyprawiał z nożem, było przerażające... Uch, to się
staje coraz bardziej zagmatwane.
Potrzebuję
odpowiedzi. Chcę wiedzieć, co się tu dzieje i dlaczego; i przede
wszystkim chcę wrócić do normalnego życia, w którym nie muszę
bać się o dosłownie wszystko. Chcę trafić wreszcie do świata, w
którym wszystko jest w porządku.
I
muszę sobie przypomnieć to, co zapomniałem w Trzeciej Linii. To
coś ważnego, czuję to… A Olivier może mieć klucz do
rozwiązania tej zagadki.
-
Zgoda – mówię w końcu.
Uśmiecha
się szeroko. Przez moją głowę przepływa skojarzenie: kot. Ten
facet uśmiecha się jak jakiś cwany kot, który właśnie złapał
mysz i teraz chwali się swoim właścicielom.
Podpisałem
pakt z diabłem, ale nie mogę się teraz wycofać.
-
Dobrze. Bardzo dobrze – chwali mnie Olivier. - Obiecujesz, że nie
zaczniesz uciekać, jak cię rozwiążę?
-
Um, obiecuję.
Olivier
podnosi się z fotela i podchodzi do mnie z nożem. Przez sekundę
ogarnia mnie przeczucie, że to, koniec i że mój alternatywny
bliźniak po prostu mnie zabije, ale zanim zdążę zrobić coś
głupiego pocięta lina leży już na ziemi.
-
Och, od razu lepiej – mówię do siebie i rozmagnesowuję sobie
nadgarstki, na których widać czerwone pręgi od liny. Co jak co,
ale mocno wiązać sznury to Olivier potrafi.
Teraz
mogę się sobie przyjrzeć; widzę, że jestem ubrany w jakiś
staromodny surdut, a na szyi mam muszkę – wcześniej tego nie
zauważyłem. Na moich dłoniach znajdują się białe, delikatne rękawiczki; prawie
w ogóle ich nie czuję.
-
Dobrze. Teraz czas na zadawanie pytań. - Olivier odchyla się w
fotelu i zakłada nogę na nogę. - Co chcesz wiedzieć?
W
mojej głowię kłębią się setki pytań, tak, że nie umiem się
zdecydować, które zadać pierwsze. W końcu wypalam:
-
Dlaczego zabijasz moje wersje… Nie, powinienem raczej powiedzieć:
nasze. W każdym razie
dlaczego to robisz?
Patrzę
się na niego badawczo. Jestem pewien, że wiedziałbym, gdyby
kłamał; znam siebie. Ten widzi mój wzrok, odwzajemnia spojrzenie,
a jego kąciki ust znów wędrują w górę.
-
Dlaczego? - zamyśla się. - To proste, Artie. Bo jesteś mordercą.
-
Ja?! - prycham. - Nie, nie jestem. To… to był wypadek.
-
Dwukrotnie zabijałeś kogoś we własnej obronie i mam uwierzyć, że
był to wypadek? - Olivier kręci głową ze smutkiem. - Nie, obawiam
się, że nie.
-
To bez sensu! Przecież… Tata mnie zaatakował. A Alice… Zaraz,
skąd o tym wiesz?!
-
Byłem tam, Artie. Przecież się zorientowałeś, prawda?
Ach.
Czyli nie był to tylko i wyłącznie wytwór mojej rozgorączkowanej
wyobraźni… On naprawdę tam był. Wyczuwałem jego obecność. Ale
zaatakowałem Alice.
-
Artie, jeszcze jedna rzecz. -
Olivier
lustruje mnie uważnie. - Sposób, w jaki zabiłeś Alice… To nie
była robota amatora.
-
O czym ty mówisz?!
-
Normalnie człowiek po prostu wbiłby nóż w brzuch i zostawił to
tak. - Dalej nie spuszcza ze mnie wzroku i mógłbym przysiąc, że
nie mrugnął ani razu. - Ale ty zrobiłeś to inaczej; otworzyłeś
jej jamę brzuszną tak, by wypłynęły wnętrzności. To było
ładne, gładkie cięcie, można powiedzieć: chirurgiczne. Zwykli
ludzie tak nie robią.
-
Co chcesz przez to powiedzieć?
-
Arthur… Jest coś, czego nie pamiętasz, prawda? Jakaś biała
plama w twojej pamięci, która pojawiła się nie wiadomo skąd?
Potakuję
bezmyślnie.
Olivier
wzdycha i wtula się w fotel.
-
Lepiej chyba, żebyś sobie nie przypomniał, co się stało.
-
I mówi mi to seryjny morderca – prycham. - Co, jeśli
szlachtowałem ludzi i tego nie pamiętam, to okropne, ale ty możesz
sobie to robić do woli i to jest w porządku?
-
Nie mówię, że to jest w porządku, Artie. Po prostu ktoś musi to
zrobić.
-
Niby po co?!
-
Pozwól, że opowiem ci bajkę – zaczął beztrosko. - Otóż
kiedyś, w innym świecie, żył sobie chłopczyk. Miał kochającą
rodzinę i przyjaciół. Pech chciał, żeby akurat wtedy, kiedy miał
trzynaście lat, wybuchła trzecia wojna światowa. Jako że
chłopczyk mieszkał w Londynie, rodzice zadecydowali o przeniesieniu
się – ot, na wypadek, gdyby ktoś wpadł na fantastyczny pomysł
zbombardowania miasta. - Spojrzenie Oliviera zrobiło się twarde,
czułem się nim praktycznie miażdżony. - Ale nie zdążyli.
Chłopiec został uwięziony w zawalonym domu. Rodzice chłopca
umarli od razu, ale on został sam w gruzach z jego ciałami. Wył i
płakał, ale nikt go nie słyszał. Po paru dniach zgłodniał, a
nie zabrał żadnego jedzenia… Jak myślisz, co zrobił?
-
Znając życie zjadł swoich rodziców, prawda?
-
Cóż za szybka ocena sytuacji. Brawo.
-
Przecież jego rodzice już
nie żyli. On za to musiał przeżyć za wszelką cenę.
-
Tu się mylisz, Artie. - Spojrzenie Oliviera wbijało się we mnie
jak nóż. - Chłopiec popełnił samobójstwo zaraz po tym, jak
zrozumiał, co zrobił.
-
Jak?
-
Zmiażdżył sobie głowę kamieniem.
-
Okropna śmierć. Przykro mi.
-
Artie, nie czuję w twoich słowach ani krzty żalu. Przestań być
hipokrytą, dobrze? - Odchrząknął i ciągnął dalej: - Chłopiec,
jak zapewne się domyślasz, nie umarł, a przeniósł się do innego
świata. Na początku był oczywiście zagubiony, ale po pewnym
czasie odnalazł się w roli Arthura, kochanego syna żyjącego bez
problemów w spokojnym świecie. Ale wiesz, Artie – kąciki ust
Oliviera uniosły się lekko – ten chłopiec nigdy nie zapomniał o
tym wszystkim, co go spotkało. Nie mógł nikomu o tym powiedzieć,
więc powoli świadomość i wyrzuty sumienia zawładnęły nim do
tego stopnia, że znów odebrał sobie życie. I znów odwlekł tylko
nieuniknione. Wylądował gdzie indziej.
-
Co to ma wspólnego…
-
Nie przerywaj mi – zganił mnie. - Chłopiec nie mógł się
nadziwić swoimi umiejętnościami. Pewnego dnia odwiedził go
mężczyzna. Ten mężczyzna nauczył chłopca korzystania z
medalionów i opowiedział wszystko, co chłopiec powinien wiedzieć.
Chłopiec zaczął podróżować tak, by nie zabijać swoich
alternatywnych bliźniaków, ale im dłużej się im przyglądał,
tym bardziej dochodził do wniosku, że są zepsuci, głupi i
okrutni.
-
Obrażasz siebie czy mnie?
-
Nas obu, czyli żadnego. Nasz charakter w dużym stopniu zależy od
warunków, w jakich się wychowamy, wiesz. Kontynuując: chłopiec po
raz pierwszy zabił swojego bliźniaka mając szesnaście lat. I od
razu poczuł się lepszy, ponieważ tamten bliźniak torturował
ludzi dla przyjemności, a potem odbierał im życie w
najboleśniejszy sposób, jaki mógł sobie wyobrazić.
-
To dlaczego Drugi nie zainteresował się nim, tylko tobą?
-
Bo jego obchodzą tylko morderstwa, przy których używa się
uciekania między światami. Nic oprócz tego go nie interesuje; to
sprawy tamtejszych światów. - Pokiwałem głową ze zrozumieniem.
Mówił dalej: - Wtedy chłopiec poczuł, że musi coś
zrobić. Wiedział, że jest specjalny i że wszyscy jego
alternatywni bliźniacy są specjalni; ktoś musiał pilnować, by
nie było więcej morderców podróżujących między światami. Ktoś
musiał pozbywać się niewygodnych wersji, by nie tworzyć jeszcze
większego chaosu.
-
Ten chłopiec to ty, prawda? - patrzę w oczy Olivierowi i nagle
czuję, jak się w nich zapadam, jakby źrenice pochłaniały mnie i
wysysały ze mnie całą energię.
Tam,
w środku, widzę coś dziwnego i przerażającego, co tylko czeka,
żeby się uwolnić, co miota się rozpaczliwie, drapie pazurami i
piszczy przenikliwie, wwiercając się w moja duszę.
Ale
jeszcze bardziej przeraża mnie fakt, że rozpoznaję
to coś. Czy raczej – to coś rozpoznaje mnie, na
swój sposób reaguje na moją obecność, wzywa, kusi, zaprasza.
Demon.
Mój – nie, nasz
własny demon.
-
Tak, Artie. - Uśmiecha się smutno. - To ja. Czy chcesz wiedzieć
coś więcej?
-
Tak – mówię bez wahania. - Na przykład: dlaczego mnie śledziłeś?
Mówiłeś, że nie chcesz mnie zabić, więc czemu?
-
Nie chcę, ale miałem taki zamiar. Twoja amnezja wybiła mnie trochę
z rytmu… A potem zacząłeś przemieszczać się między światami
tak po prostu, bez złych zamiarów. To mi się jeszcze nie zdarzyło,
byłem… zaintrygowany. Ale teraz Drugi zechciał zrobić z ciebie
pionka. Wykonał swój ruch, teraz moja kolej.
Szczerzy
zęby jak kot Cheshire.
-
Nie chcesz niczego złego i szanuję to, więc pomogę ci dostać się
do twojego idealnego świata. Chcę tylko, byś mi pomógł pozbyć
się jedynej osoby, która mi przeszkadza.
-
Drugiego.
-
Dokładnie, Artie. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
-
Jak to jest, że jesteśmy dziećmi tych samych rodziców? - pytam. -
To znaczy… Byłem już w wielu światach, ale za każdym razem
byłem dzieckiem tych samych ludzi… Chyba. No i ty jesteś do mnie
podobny, więc myślę, że i ty masz tych samych rodziców, co ja.
No i znowu – to znaczy, że nie zmienili się nasi dziadkowie,
pradziadkowie… Dlaczego?
Olivier
patrzy na sufit, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
-
Tak, to prawda – mówi powoli. - Też to zauważyłem. Nie wiem,
dlaczego się to dzieje… Ale ludzie mają niesamowitą skłonność
do wiązania się z tymi samymi osobami pomimo różnic światów.
Mimo tego że żyją w kompletnie innych środowiskach zakochują się
w tych samych osobach, jakby podświadomie się przyciągali, albo
jakby łączyła ich jakaś nić… Tak samo jest z przyjaźnią –
zwykle jest to jedna osoba, z którą bez względu na światy dobrze
się dogadujemy, która nas rozumie. Oczywiście od tej zasady są
wyjątki, jak zawsze, ale w większości przypadków właśnie tak
jest. I nikt nie wie dlaczego. - Rozłożył ręce w geście
bezradności. - Widać nawet miłość ma jakąś własną logikę.
-
Jest taka japońska legenda – przypomniałem sobie nagle. - O tym,
że ludzie sobie przeznaczeni są połączeni czerwoną nicią i
dzięki temu zawsze w końcu się spotykają.
Olivier
wzrusza ramionami.
-
Może. Niezależnie od tego wszystkiego, tak po prostu się dzieje. I
dlatego więcej jest światów, w których istnieje Arthur.
-
Właśnie! - Coś wpadło mi do głowy. - Czemu w takim razie
nazywasz się Olivier, a nie Arthur?
-
Cytując Szekspira: „Róża pod innym imieniem pachniałaby równie
słodko”. Imiona są najmniej ważne z tego wszystkiego, nie
przejmuj się nimi.
-
W takim razie co jest ważne? - dopytuję się.
Patrzy
na mnie z uniesionymi brwiami.
-
Spodziewałem się, że będziesz pytać o Drugiego, a tu cisza. On
jest tu ważny. Mam mówić dalej?
-
Mów.
-
Mów, proszę – kładzie nacisk na drugie słowo. Przewracam
oczami.
-
Proszę.
-
No. Nie było to takie trudne, prawda? - uśmiecha się Olivier. -
Taaak… Drugi. Mało o nim wiem, naprawdę mało. Pewny mogę być
dwóch rzeczy: po pierwsze za wszelką cenę chce mnie złapać, a po
drugie zależy mu na tym, by dobrze to ze mną rozegrać. Pierwszy
się z tobą skontaktował, dał ci medalion… Miał szansę, ale ją
zmarnował.
Na
jego twarzy pojawia się mściwy uśmiech.
-
Jak myślisz, Artie: nasza historia to komedia, czy tragedia?
-
Ech? - Nie spodziewałem się takiego pytania. - Nie wiem… To chyba
zależy od zakończenia, prawda?
-
Można to i tak zinterpretować… - Jego wzrok oddala się, staje
nieobecny; ewidentnie jest pogrążony w jakichś rozmyślaniach. O
czym? Tego nie wiem, i chyba się nie dowiem… Pomimo tego, co mi
już powiedział, nie wydaje się szczególnie otwartym gościem.
Patrzę
na moje dłonie w białych rękawiczkach, zastanawiając się, co
mnie czeka.
Podjąłem
grę, wybrałem stronę. Teraz czeka nas rozgrywka.
Podnoszę
wzrok i łapię spojrzenie Oliviera. Widzę uśmiechającego się demona w jego
wnętrzu.
Gra
się rozpoczęła.
_______________
Napisałam. Zawaliłam noc, ale to napisałam. Idę zrobić sobie ze sto kaw. Miłego dnia, zapraszam do komentowaniaaaaaa... - Próbuje ukryć ziewnięcie. - Serwus, towarzysze! Niech moc masła będzie z Wami!
Miałam takie przeczucie, że Olivier jest Arthurem, ale jak przeczytałam to i tak mnie to zdziwiło. Bardziej jednak zastanawia Drugi, on jest taki tajemniczy... i wgl cała ta organizacja, czymkolwiek by nie była xD
OdpowiedzUsuńA sposób mówienia i ogólnie, sposób bycia Oliviera tak mi się podoba *^* Zawładnął mną tym zdaniem " - Jak myślisz, Artie: nasza historia to komedia, czy tragedia?"
Niby zwykłe pytanie, ale jak cwanym trzeba być, by zadać je w tak idealnej chwili, nie?
Olivier jest najlepsszy :3 I nieważne, czy mówi szczerze i pomoże Arthurowi dostać się do tego "lepszego" świata (choć wątpie by taki istniał), czy go wykiwa albo będzie potem próbował zabić i tak najbardziej będę go lubić >.<
Weny życzę, czasu i dużo kawy! Do następnego!