sobota, 26 września 2015

Nieskończoność minus jeden - Szósta Linia

Nikt nie może cofnąć się w czasie i napisać nowego początku, ale każdy może zacząć od dzi­siaj i dopisać nowe zakończenie. 
Maria Robinson



   Co jest?
   Ciemność trwa za długo, zdecydowanie za długo. Zwykle przemieszanie się nie różniło się aż tak bardzo od zasypiania – chwila i zanim się obejrzysz budzisz się, nie odczuwając upływu czasu.
   Ale teraz wiem, że trwa to już co najmniej kilka minut, a ja jestem nadal w ciemnościach, nie mogąc się nawet ruszyć.
   Jezus Maria, czy ja się zabiłem?! Tak wygląda śmierć? Ale to niemożliwe, żebym umarł! Po prostu niemożliwe!
   Zaczynam panikować, ale nie mogę ruszyć nawet głupim mięśniem, więc jeszcze bardziej popadam w histerię.
   I nagle, dzięki Bogu, coś się dzieje.
   Ostry, drażniący zapach wypełnia mi nos; kicham, krztuszę się. Oczy mi łzawią, tak, że widzę tylko rozmazane, kolorowe plamy. Chcę przetrzeć rękawem twarz, ale nie mogę. Co się dzieje?
   Nagle pewien fakt dociera do mojej świadomości. Nie obudziłem się. Zostałem obudzony.
   Mrugam oczami, mój obraz się wyostrza.
   Jestem przywiązany do fotela tak mocno, że nie mogę ruszyć żadną z kończyn, ale mogę obracać głowę, dzięki czemu mogę przyjrzeć się wystrojowi pokoju.
   Wszystko jest urządzone w stylu wiktoriańskim, tak szczegółowo, że mam wrażenie, że znalazłem się z jakiegoś powodu na wystawie muzealnej. Na ścianach wiszą jakieś obrazy. Przede mną znajduje się stolik, a na nim - wielopoziomowa taca z ciastkami oraz kosz owoców, z leżącym obok nożem do obierania skórek.
   Albo zabijania siedemnastolatków. Trudno stwierdzić, jakie zamiaru ma osoba siedząca naprzeciw mnie.
   Pierwsze co zauważam to jego włosy – pofarbowane na jaskraworóżowy kolor po prostu nie pasują ani do otoczenia, ani do niego. Mężczyzna ma na sobie maskę podobną do maski Drugiego, ale inną – tutaj gipsowa twarz jest wykrzywiona w wyrazie bólu. Maska tragedii.
   Jest dziwnie ubrany; ma białą koszulę, na niej różową kamizelkę (chyba dobrał ją pod kolor włosów) z wieloma kieszeniami - z jednej z nich wystaje zegarek na łańcuszku. Na rękach ma brązowe, skórzane rękawiczki.
   - Gdzie jestem? - pytam.
   Słyszę śmiech.
   - O, to ciekawe! - mówi zamaskowany facet. Ma wyższy głos niż się spodziewałem. - Myślałem, że już oduczyłeś się zadawania tego pytania w każdej następnej Linii. Arthur, chyba powinieneś przestać próbować zrozumieć każdy świat, w którym się znajdujesz. Nic ci to nie da.
   - W takim razie powiedz mi: dlaczego mnie związałeś? - Staram się mówić spokojnym głosem, ale nie bardzo mi to wychodzi; za bardzo się boję. Jestem kompletnie bezbronny. Gdyby tylko ten facet zechciałby mi coś zrobić, nie byłbym w stanie nawet kiwnąć palcem.
   Przełykam nerwowo ślinę.
   - To proste – odpowiada tamten. - Żebyś nie uciekał.
   - Ty… Chcesz mnie zabić? - Mój głos drży.
   Facet znów się śmieje.
   - Gdybym chciał to zrobić, to chyba miałem już dość czasu, nie sądzisz? Po co miałbym czekać, aż się obudzisz?
   - Nie wiem, może jesteś jakimś cholernym psychopatą i wolisz poczekać, aż będę w pełni świadomy… - mówię powoli.
   - Podoba mi się twój sposób myślenia, ale nie, nie mam na razie takich planów. Cóż… Kiedy masz zamiar mnie poprosić, żebym ściągnął maskę?
   - Czemu miałbym to zrobić?
   - Wydawałeś się, um… zawiedziony, że Drugi tego nie zrobił – mówi powoli.
   - Ty… - Z trudem próbuję cokolwiek powiedzieć przez ściśnięte gardło. - Ty… Śledziłeś mnie?
   - Odkrycie Ameryki. No jasne! Przecież Drugi ci o ty mówił, nieprawdaż?
   Potrzebuję jakiś trzech sekund, by uporządkować sobie to wszystko.
   - Jesteś Olivier… Prawda?
   - Tak i nie – powiedział. Powoli, nie śpiesząc się zdejmuje maskę. - Jestem Olivier. Ale jestem też…
   ...moje serce staje na sekundę, a potem zaczyna bić milion uderzeń na minutę…
   -... tobą.
   Patrzę na niego bezmyślnie. Tak, to prawda, różnimy się nieco od siebie – ma niebieskie oczy, a nie zielone, jak ja, no i te włosy, ale mamy dosłownie identyczne rysy twarzy.
   Mam przed sobą mordercę.
   - Jezu, od dawna chciałem powiedzieć tę kwestię – oświadcza z uśmiechem.
   Dobra, to trochę nie zgadza się ze stereotypowym obrazem żądnego krwi potwora.
   Nie wiem, co powiedzieć, więc po prostu wgapiam się w jego twarz. Zauważam coraz więcej różnic: na nosie i policzkach ma delikatne piegi; jest bledszy ode mnie, i, jak sądzę po zapadłych policzkach, chudszy. No tak, ale pewnie to wynika z otoczenia, w jakim żył, a nie naszego… Ech… Pokrewieństwa.
   Oblizuję nerwowo usta.
   Muszę to jakoś mądrze rozegrać.
   - Jeśli nie chcesz mnie zabić – zaczynam powoli – to czego ode mnie chcesz?
   Olivier odwraca głowę w stronę obrazu przedstawiającego jakiś krajobraz i zerka na mnie kątem oka.
   - Proponuję ci układ. Myślę, że korzystny dla obu stron.
   Kiwam głową. Gorączkowo rozmyślam, jak mógłbym się wydostać z więzów, bo tamten jakoś się nie kwapi, by mnie uwolnić.
   Gdybym tylko miał wolne ręce, mógłbym chwycić nóż…
   - Chcesz posłuchać? - pyta.
   Uśmiecham się, mam nadzieję, że szczerze; nie mogę tego stwierdzić na pewno – uniesiecie kącików ust to dla mnie prawdziwy wysiłek.
   - Okej, tylko czy nie mógłbyś, hmm, mnie rozwiązać? Tak byłoby nam łatwiej rozmawiać – mówię.
   Olivier uniósł jedną brew, jakbym powiedział coś dziwnego, ale zabawnego.
   - Oj Arthur, Arthur… - kręci głową. - Nie próbuj przechytrzyć samego siebie, dobrze?
   Super. Gratulacje. Kolejny błyskotliwy plan w pizdu.
   - Wracając do tematu: czy chcesz usłyszeć, o co mi chodzi? - Olivier lekko przekrzywia głowę w bok.
   - A mam jakiś wybór?
   - Słuszna uwaga. Nie masz żadnego wyboru, musisz słuchać. Co z tym zrobisz, to już twoja sprawa… Ech, zbaczamy z tematu. Jeśli zgodzisz się mi pomóc, to odpowiem na wszystkie twoje pytania, jakiekolwiek by one nie były, i wyjaśnię wszystkie niejasności dotyczące podróżowania między światami. Ale, co najważniejsze – na jego twarzy pojawił się uśmieszek – dam ci świat, do jakiego tak desperacko próbujesz się dostać.
   Nagle zauważam, że mam otwarte usta, więc szybko je zamykam.
   Serce bije mi szybko.
   Oto mam mój cel na wyciągnięcie ręki. Mogę go osiągnąć. Mogę znaleźć mój idealny świat. To piękna perspektywa, prawda?
   Trochę zbyt piękna.
   - I czego oczekujesz w zamian? - pytam.
   - Och, drobiazgu. - Wzrusza ramionami. - Potrzebuję twojej pomocy w pozbyciu się Drugiego. Jak pewnie zauważyłeś, cały czas mnie śledzi… Przeszkadza mi to.
   - Pozbyciu się? Masz na myśli… zabicie go?
   - W sumie można to tak ująć. - Kiwa głową. - A, i muszę zastrzec, że możliwe, że nie tylko jego trzeba będzie unieszkodliwić.
   - Dlaczego niby trzeba by jeszcze robić krzywdę komuś innemu?!
   - Arthur, pomyśl trochę! - Przewraca oczami. - Drugi jest częścią czegoś większego, jakiejś organizacji. Możliwe, że trzeba będzie go tu czymś zwabić.
   - Trupem?
   - Może. Ale niekoniecznie – wystarczy, że nastraszymy kogoś porządnie, by od razu ogłosił alarm. I uwierz mi; wtedy Drugi przybiegnie tu w podskokach. - Popatrzył mi prosto w oczy. - Wchodzisz w to?
   - Co, jeśli się nie zgodzę? - Staram się utrzymać z nim kontakt wzrokowy. Nie mogę okazać słabości, nie teraz.
   - Cóż… Nic. Zostawię cię tu, ale następnym razem…
   Od niechcenia chwycił leżący na stole nóż i ze znudzoną miną wbił go w stół tak mocno, że aż podskoczyłem. Zrozumiałem przekaz.
   Przełknąłem ślinę.
   Cholera. Cholera, cholera, cholera!
   Nie podoba mi się cały ten pomysł. To wszystko śmierdzi na kilometr i nie chcę brać udziału w mordowaniu
   ...Alice. Alice ma ogromne, przerażone oczy, Boże, jak można mieć takie oczy…
kogokolwiek, ale w sumie co mnie ten Drugi obchodzi?! Fakt, pomógł mi na początku, zaczął wszystko wyjaśniać, ale równie prawdziwe było to, że mnie okłamał. Napisał, że nie ma zamiaru mnie wykorzystać, a potem – nagle, bez żadnego powodu – chce mnie wciągnąć w jakiś syf z którym nie mam prawie nic wspólnego.
   Oszukał mnie. Nic dla mnie nie znaczy. Co, do cholery, jestem mu winien? Nie uratował mi życia, nie pomógł mi, nawet nie próbował wyjaśnić o co chodzi, ciągle wykręcając się od odpowiedzi. Nic mi nie powie – mogę jedynie zgadywać rozwiązania. Albo zaufać Olivierowi.
   Znów mierzę go uważnym spojrzeniem. Jest zbyt zajęty wyjmowaniem noża z blatu, by zwrócić na mnie uwagę.
   Tak ma wyglądać seryjny morderca? On tak nie wygląda. To znaczy… ja tak nie wyglądam. Ale to, co wyprawiał z nożem, było przerażające... Uch, to się staje coraz bardziej zagmatwane.
   Potrzebuję odpowiedzi. Chcę wiedzieć, co się tu dzieje i dlaczego; i przede wszystkim chcę wrócić do normalnego życia, w którym nie muszę bać się o dosłownie wszystko. Chcę trafić wreszcie do świata, w którym wszystko jest w porządku.
I muszę sobie przypomnieć to, co zapomniałem w Trzeciej Linii. To coś ważnego, czuję to… A Olivier może mieć klucz do rozwiązania tej zagadki.
   - Zgoda – mówię w końcu.
   Uśmiecha się szeroko. Przez moją głowę przepływa skojarzenie: kot. Ten facet uśmiecha się jak jakiś cwany kot, który właśnie złapał mysz i teraz chwali się swoim właścicielom.
   Podpisałem pakt z diabłem, ale nie mogę się teraz wycofać.
   - Dobrze. Bardzo dobrze – chwali mnie Olivier. - Obiecujesz, że nie zaczniesz uciekać, jak cię rozwiążę?
   - Um, obiecuję.
   Olivier podnosi się z fotela i podchodzi do mnie z nożem. Przez sekundę ogarnia mnie przeczucie, że to, koniec i że mój alternatywny bliźniak po prostu mnie zabije, ale zanim zdążę zrobić coś głupiego pocięta lina leży już na ziemi.
   - Och, od razu lepiej – mówię do siebie i rozmagnesowuję sobie nadgarstki, na których widać czerwone pręgi od liny. Co jak co, ale mocno wiązać sznury to Olivier potrafi.
   Teraz mogę się sobie przyjrzeć; widzę, że jestem ubrany w jakiś staromodny surdut, a na szyi mam muszkę – wcześniej tego nie zauważyłem. Na moich dłoniach znajdują się białe, delikatne rękawiczki; prawie w ogóle ich nie czuję.
   - Dobrze. Teraz czas na zadawanie pytań. - Olivier odchyla się w fotelu i zakłada nogę na nogę. - Co chcesz wiedzieć?
   W mojej głowię kłębią się setki pytań, tak, że nie umiem się zdecydować, które zadać pierwsze. W końcu wypalam:
   - Dlaczego zabijasz moje wersje… Nie, powinienem raczej powiedzieć: nasze. W każdym razie dlaczego to robisz?
   Patrzę się na niego badawczo. Jestem pewien, że wiedziałbym, gdyby kłamał; znam siebie. Ten widzi mój wzrok, odwzajemnia spojrzenie, a jego kąciki ust znów wędrują w górę.
   - Dlaczego? - zamyśla się. - To proste, Artie. Bo jesteś mordercą.
   - Ja?! - prycham. - Nie, nie jestem. To… to był wypadek.
   - Dwukrotnie zabijałeś kogoś we własnej obronie i mam uwierzyć, że był to wypadek? - Olivier kręci głową ze smutkiem. - Nie, obawiam się, że nie.
   - To bez sensu! Przecież… Tata mnie zaatakował. A Alice… Zaraz, skąd o tym wiesz?!
   - Byłem tam, Artie. Przecież się zorientowałeś, prawda?
   Ach. Czyli nie był to tylko i wyłącznie wytwór mojej rozgorączkowanej wyobraźni… On naprawdę tam był. Wyczuwałem jego obecność. Ale zaatakowałem Alice.
   - Artie, jeszcze jedna rzecz. - Olivier lustruje mnie uważnie. - Sposób, w jaki zabiłeś Alice… To nie była robota amatora.
   - O czym ty mówisz?!
   - Normalnie człowiek po prostu wbiłby nóż w brzuch i zostawił to tak. - Dalej nie spuszcza ze mnie wzroku i mógłbym przysiąc, że nie mrugnął ani razu. - Ale ty zrobiłeś to inaczej; otworzyłeś jej jamę brzuszną tak, by wypłynęły wnętrzności. To było ładne, gładkie cięcie, można powiedzieć: chirurgiczne. Zwykli ludzie tak nie robią.
   - Co chcesz przez to powiedzieć?
   - Arthur… Jest coś, czego nie pamiętasz, prawda? Jakaś biała plama w twojej pamięci, która pojawiła się nie wiadomo skąd?
   Potakuję bezmyślnie.
   Olivier wzdycha i wtula się w fotel.
   - Lepiej chyba, żebyś sobie nie przypomniał, co się stało.
   - I mówi mi to seryjny morderca – prycham. - Co, jeśli szlachtowałem ludzi i tego nie pamiętam, to okropne, ale ty możesz sobie to robić do woli i to jest w porządku?
   - Nie mówię, że to jest w porządku, Artie. Po prostu ktoś musi to zrobić.
   - Niby po co?!
   - Pozwól, że opowiem ci bajkę – zaczął beztrosko. - Otóż kiedyś, w innym świecie, żył sobie chłopczyk. Miał kochającą rodzinę i przyjaciół. Pech chciał, żeby akurat wtedy, kiedy miał trzynaście lat, wybuchła trzecia wojna światowa. Jako że chłopczyk mieszkał w Londynie, rodzice zadecydowali o przeniesieniu się – ot, na wypadek, gdyby ktoś wpadł na fantastyczny pomysł zbombardowania miasta.    - Spojrzenie Oliviera zrobiło się twarde, czułem się nim praktycznie miażdżony. - Ale nie zdążyli. Chłopiec został uwięziony w zawalonym domu. Rodzice chłopca umarli od razu, ale on został sam w gruzach z jego ciałami. Wył i płakał, ale nikt go nie słyszał. Po paru dniach zgłodniał, a nie zabrał żadnego jedzenia… Jak myślisz, co zrobił?
   - Znając życie zjadł swoich rodziców, prawda?
   - Cóż za szybka ocena sytuacji. Brawo.
   - Przecież jego rodzice już nie żyli. On za to musiał przeżyć za wszelką cenę.
   - Tu się mylisz, Artie. - Spojrzenie Oliviera wbijało się we mnie jak nóż. - Chłopiec popełnił samobójstwo zaraz po tym, jak zrozumiał, co zrobił.
   - Jak?
   - Zmiażdżył sobie głowę kamieniem.
   - Okropna śmierć. Przykro mi.
   - Artie, nie czuję w twoich słowach ani krzty żalu. Przestań być hipokrytą, dobrze? - Odchrząknął i ciągnął dalej: - Chłopiec, jak zapewne się domyślasz, nie umarł, a przeniósł się do innego świata. Na początku był oczywiście zagubiony, ale po pewnym czasie odnalazł się w roli Arthura, kochanego syna żyjącego bez problemów w spokojnym świecie. Ale wiesz, Artie – kąciki ust Oliviera uniosły się lekko – ten chłopiec nigdy nie zapomniał o tym wszystkim, co go spotkało. Nie mógł nikomu o tym powiedzieć, więc powoli świadomość i wyrzuty sumienia zawładnęły nim do tego stopnia, że znów odebrał sobie życie. I znów odwlekł tylko nieuniknione. Wylądował gdzie indziej.
   - Co to ma wspólnego…
   - Nie przerywaj mi – zganił mnie. - Chłopiec nie mógł się nadziwić swoimi umiejętnościami. Pewnego dnia odwiedził go mężczyzna. Ten mężczyzna nauczył chłopca korzystania z medalionów i opowiedział wszystko, co chłopiec powinien wiedzieć. Chłopiec zaczął podróżować tak, by nie zabijać swoich alternatywnych bliźniaków, ale im dłużej się im przyglądał, tym bardziej dochodził do wniosku, że są zepsuci, głupi i okrutni.
   - Obrażasz siebie czy mnie?
   - Nas obu, czyli żadnego. Nasz charakter w dużym stopniu zależy od warunków, w jakich się wychowamy, wiesz. Kontynuując: chłopiec po raz pierwszy zabił swojego bliźniaka mając szesnaście lat. I od razu poczuł się lepszy, ponieważ tamten bliźniak torturował ludzi dla przyjemności, a potem odbierał im życie w najboleśniejszy sposób, jaki mógł sobie wyobrazić.
   - To dlaczego Drugi nie zainteresował się nim, tylko tobą?
   - Bo jego obchodzą tylko morderstwa, przy których używa się uciekania między światami. Nic oprócz tego go nie interesuje; to sprawy tamtejszych światów. - Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Mówił dalej: - Wtedy chłopiec poczuł, że musi coś zrobić. Wiedział, że jest specjalny i że wszyscy jego alternatywni bliźniacy są specjalni; ktoś musiał pilnować, by nie było więcej morderców podróżujących między światami. Ktoś musiał pozbywać się niewygodnych wersji, by nie tworzyć jeszcze większego chaosu.
   - Ten chłopiec to ty, prawda? - patrzę w oczy Olivierowi i nagle czuję, jak się w nich zapadam, jakby źrenice pochłaniały mnie i wysysały ze mnie całą energię.
   Tam, w środku, widzę coś dziwnego i przerażającego, co tylko czeka, żeby się uwolnić, co miota się rozpaczliwie, drapie pazurami i piszczy przenikliwie, wwiercając się w moja duszę.
   Ale jeszcze bardziej przeraża mnie fakt, że rozpoznaję to coś. Czy raczej – to coś rozpoznaje mnie, na swój sposób reaguje na moją obecność, wzywa, kusi, zaprasza.
   Demon. Mój – nie, nasz własny demon.
   - Tak, Artie. - Uśmiecha się smutno. - To ja. Czy chcesz wiedzieć coś więcej?
   - Tak – mówię bez wahania. - Na przykład: dlaczego mnie śledziłeś? Mówiłeś, że nie chcesz mnie zabić, więc czemu?
   - Nie chcę, ale miałem taki zamiar. Twoja amnezja wybiła mnie trochę z rytmu… A potem zacząłeś przemieszczać się między światami tak po prostu, bez złych zamiarów. To mi się jeszcze nie zdarzyło, byłem… zaintrygowany. Ale teraz Drugi zechciał zrobić z ciebie pionka. Wykonał swój ruch, teraz moja kolej.
   Szczerzy zęby jak kot Cheshire.
   - Nie chcesz niczego złego i szanuję to, więc pomogę ci dostać się do twojego idealnego świata. Chcę tylko, byś mi pomógł pozbyć się jedynej osoby, która mi przeszkadza.
   - Drugiego.
   - Dokładnie, Artie. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
   - Jak to jest, że jesteśmy dziećmi tych samych rodziców? - pytam. - To znaczy… Byłem już w wielu światach, ale za każdym razem byłem dzieckiem tych samych ludzi… Chyba. No i ty jesteś do mnie podobny, więc myślę, że i ty masz tych samych rodziców, co ja. No i znowu – to znaczy, że nie zmienili się nasi dziadkowie, pradziadkowie… Dlaczego?
   Olivier patrzy na sufit, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
   - Tak, to prawda – mówi powoli. - Też to zauważyłem. Nie wiem, dlaczego się to dzieje… Ale ludzie mają niesamowitą skłonność do wiązania się z tymi samymi osobami pomimo różnic światów. Mimo tego że żyją w kompletnie innych środowiskach zakochują się w tych samych osobach, jakby podświadomie się przyciągali, albo jakby łączyła ich jakaś nić… Tak samo jest z przyjaźnią – zwykle jest to jedna osoba, z którą bez względu na światy dobrze się dogadujemy, która nas rozumie. Oczywiście od tej zasady są wyjątki, jak zawsze, ale w większości przypadków właśnie tak jest. I nikt nie wie dlaczego. - Rozłożył ręce w geście bezradności. - Widać nawet miłość ma jakąś własną logikę.
   - Jest taka japońska legenda – przypomniałem sobie nagle. - O tym, że ludzie sobie przeznaczeni są połączeni czerwoną nicią i dzięki temu zawsze w końcu się spotykają.
   Olivier wzrusza ramionami.
   - Może. Niezależnie od tego wszystkiego, tak po prostu się dzieje. I dlatego więcej jest światów, w których istnieje Arthur.
   - Właśnie! - Coś wpadło mi do głowy. - Czemu w takim razie nazywasz się Olivier, a nie Arthur?
   - Cytując Szekspira: „Róża pod innym imieniem pachniałaby równie słodko”. Imiona są najmniej ważne z tego wszystkiego, nie przejmuj się nimi.
   - W takim razie co jest ważne? - dopytuję się.
   Patrzy na mnie z uniesionymi brwiami.
   - Spodziewałem się, że będziesz pytać o Drugiego, a tu cisza. On jest tu ważny. Mam mówić dalej?
   - Mów.
   - Mów, proszę – kładzie nacisk na drugie słowo. Przewracam oczami.
   - Proszę.
   - No. Nie było to takie trudne, prawda? - uśmiecha się Olivier. - Taaak… Drugi. Mało o nim wiem, naprawdę mało. Pewny mogę być dwóch rzeczy: po pierwsze za wszelką cenę chce mnie złapać, a po drugie zależy mu na tym, by dobrze to ze mną rozegrać. Pierwszy się z tobą skontaktował, dał ci medalion… Miał szansę, ale ją zmarnował.
   Na jego twarzy pojawia się mściwy uśmiech.
   - Jak myślisz, Artie: nasza historia to komedia, czy tragedia?
   - Ech? - Nie spodziewałem się takiego pytania. - Nie wiem… To chyba zależy od zakończenia, prawda?
   - Można to i tak zinterpretować… - Jego wzrok oddala się, staje nieobecny; ewidentnie jest pogrążony w jakichś rozmyślaniach. O czym? Tego nie wiem, i chyba się nie dowiem… Pomimo tego, co mi już powiedział, nie wydaje się szczególnie otwartym gościem.
   Patrzę na moje dłonie w białych rękawiczkach, zastanawiając się, co mnie czeka.
   Podjąłem grę, wybrałem stronę. Teraz czeka nas rozgrywka.
   Podnoszę wzrok i łapię spojrzenie Oliviera. Widzę uśmiechającego się demona w jego wnętrzu.
   Gra się rozpoczęła.

_______________

Napisałam. Zawaliłam noc, ale to napisałam. Idę zrobić sobie ze sto kaw. Miłego dnia, zapraszam do komentowaniaaaaaa... - Próbuje ukryć ziewnięcie. - Serwus, towarzysze! Niech moc masła będzie z Wami!

1 komentarz:

  1. Miałam takie przeczucie, że Olivier jest Arthurem, ale jak przeczytałam to i tak mnie to zdziwiło. Bardziej jednak zastanawia Drugi, on jest taki tajemniczy... i wgl cała ta organizacja, czymkolwiek by nie była xD
    A sposób mówienia i ogólnie, sposób bycia Oliviera tak mi się podoba *^* Zawładnął mną tym zdaniem " - Jak myślisz, Artie: nasza historia to komedia, czy tragedia?"
    Niby zwykłe pytanie, ale jak cwanym trzeba być, by zadać je w tak idealnej chwili, nie?
    Olivier jest najlepsszy :3 I nieważne, czy mówi szczerze i pomoże Arthurowi dostać się do tego "lepszego" świata (choć wątpie by taki istniał), czy go wykiwa albo będzie potem próbował zabić i tak najbardziej będę go lubić >.<
    Weny życzę, czasu i dużo kawy! Do następnego!

    OdpowiedzUsuń