Jeżeli
was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził.
Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją
własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was
wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi.
To
było głupie, po prostu głupie. Zupełnie niedojrzałe. Kolejny raz
pokazuję, że jestem tylko zasmarkanym dzieciakiem.
Impuls.
Tylko jeden impuls, jedna iskierka gniewu wystarczyła, żebym
stracił nad sobą panowanie.
Rzecz
w tym, że miałem ku temu powody. Naprawdę. Bo w końcu ile można
znieść, gdy nagle cały twój świat wywala się do góry nogami?
Kiedy zrozumiałem, że byłem tak naprawdę cały czas wodzony za
nos, jestem jakimś durnym pionkiem w rozgrywce między dwoma
graczami, których nie znam?
To
nie miało tak wyglądać. To miało być… proste.
Ale,
jak widać, musiałem spieprzyć jeszcze bardziej i tak już mocno
skomplikowaną sytuację.
Czuję
ukłucie wyrzutów sumienia. I… niepokój. Tak, to niepokój;
uczucie, które mówi ci, że jesteś całkowicie sam przeciw czemuś
– komuś – czego nie widzisz, co skrada się do ciebie powoli,
powolutku, czekając na odpowiednią chwilę, by nagle…
Cholera,
nie powinienem wyrzucać tego telefonu.
Potrząsam
bezwiednie głową, jakby moje ciało samo chciało przekazać mi
odpowiedź. Nie, myślenie w ten sposób to już kompletna głupota;
muszę zacząć sobie radzić bez Drugiego, bez tego całego syfu…
Muszę skupić się na celu. Idealnym świecie, w którym wszystko
jest na swoim miejscu.
Może
ten świat będzie dobry? Bo na razie wygląda całkiem nieźle. Mam
nawet wrażenie, jakbym… zaczął wracać.
Druga
linia była jeszcze podobna do Pierwszej – różniły
się od siebie tylko małymi, nieznacznymi szczegółami.
Ale już Trzecia i Czwarta Linia odleciały daleko od tej historii,
jaką znam. Jednak
tu, w Piątej Linii, poczułem się jak w domu.
To
znaczy… Oczywiście, widziałem różnice: mniej sklepów, nieco
inne budynki – ale to były drobiazgi. Miałem nadzieję, że
przeczucia mnie nie mylą. Może to właśnie tego świata szukam?
Ludzie
idą w swoje strony, nie zwracając na mnie uwagi. Miło. Są zajęci
swoimi sprawami, zabiegani, z obojętnymi minami – zupełnie jak w
domu. Jeśli mają prawo być obojętni, to znak, że nikt ich nie
kontroluje… Przynajmniej nie tak jak w Trzeciej Linii.
Ciekawe,
co się stało z tamtym Alfredem,
przebiega mi przez myśl.
Wciąż
widzę wyraźnie jego ciemne oczy patrzące na mnie z wyrzutem. Wciąż
czuję, jak trucizna rozlewa się po moim ciele…
Jakie
to było uczucie pomagać komuś przy samobójstwie? W ogóle można
używać takiego sformułowania? To było samobójstwo, bez dwóch
zdań: chciałem zginąć. Tak, dałem mu przyjemność wprowadzenia
toksyny do organizmu, ale tak naprawdę dla tego świata już byłem
martwy z chwilą, kiedy zdecydowałem się go opuścić.
Ale
jestem pewien, że nigdy więcej nie pozwolę nikomu tego zrobić.
Dla tamtego Alfreda zrobiłem wyjątek – mały gest w jego stronę,
pozwolenie na symboliczną zemstę, jednak nie mogę tak ryzykować
następnym razem. Nie znam jeszcze dobrze zasad tej gry, a nie chcę
jej przegrać.
Nie
teraz, gdy zaszedłem już tak daleko.
Idę
spokojnie, nie spiesząc się. Nie chcę być taki, jak inni; czuję
wyraźnie, jakby instynktownie, że jestem od nich trochę inny –
jakbym był innym gatunkiem.
Drapieżnikiem.
Wilkiem w stadzie owiec.
Dobra,
ta myśl dziwi nawet mnie. Jak mi to w ogóle przyszło do głowy?
Uch, zaczynam powoli wariować od tego wszystkiego… Mam nadzieję,
że będę mógł tu zostać, bo inaczej pewnie dostanę jakiegoś
załamania.
Idę
spokojnie w nieokreślonym kierunku. Skręcam losowo najpierw w
prawo, potem wybieram drogę prosto, i…
Biblioteka.
Dobrze,
w Drugiej Linii byłem w stanie to zrozumieć: w końcu mogłem jakoś
bezwiednie przyjść do miejsca, w którym lubiłem się zaszywać. W
Czwartej – no, dobra, pewnie da się to jakoś wytłumaczyć. Ale
teraz, gdy jestem już w Piątej i znowu idąc naprawdę byle
gdzie trafiam na dokładnie ten sam budynek, to normalne?!
Mam
mętlik w głowie, nie wiem, co o tym myśleć. Przyglądam się
budowli dokładniej.
Jest
identycznie zbudowana, dokładnie tak, jak w poprzednich liniach;
wszystkie inne budynki pozmieniały się choć trochę, ale nie ten.
Dlaczego?
Ryk
syreny policyjnej wyrywa mnie z rozmyślań. Patrzę przez ramię i
widzę, jak policjanci gramolą się z samochodów. Co się stało?
Wystarczy
mi tylko jedno spojrzenie, by wiedzieć, że mam przerąbane.
Wszyscy,
absolutnie wszyscy gliniarze mają wzrok utkwiony we mnie. Nie mam
zamiaru czekać, aż zaczną mnie gonić; rzucam się biegiem w
najbliższą uliczkę. Za sobą słyszę krzyki i strzały; mógłbym
przysiąc, że jakaś kula przeleciała mi tuż nad głową i wbiła
się w ścianę budynku obok mnie.
Cholera,
cholera, cholera!
Co
takiego narobił mój alternatywny bliźniak, że aż tak ma
przerąbane?!
W
płucach zaczyna mnie kłuć, coraz trudniej mi złapać oddech…
Nigdy nie lubiłem wysiłku, więc kondycji też nie mam za grosz;
mimo to staram się dalej biec. Długo tak nie pociągnę, muszę coś
wymyślić! Szybko!
I
jakby na zawołanie otwierają się przede mną drzwi jakiegoś
mieszkania. Niewiele myśląc wpadam do środka i zatrzaskuję za
sobą drzwi ku wyraźnemu zdziwieniu dziewczyny, która właśnie
chciała wyjść.
-
Ten, um… - Wymachuję rękami. - Ja tylko, ten… Na chwilę.
Dziewczyna
stoi dalej ze zdziwieniem malującym się na jej twarzy. Patrzę się
na nieszczęsną dziewoję i widzę, że ma długie blond włosy
spięte w dwa kucyki po bokach głowy, przez co wygląda jak
wyrośnięte dziecko z podstawówki. Zielone oczy ma schowane za
grubymi okularami, ale i tak widzę, że chyba ma jakiś
problem z zaakceptowaniem tego, co widzi.- Jak tylko policja stąd pójdzie, to się wyniosę – mówię powoli. - Rozumiesz?
Oczekuję jakiejś reakcji – potaknięcia, czy coś, ale ona dalej gapi się na mnie jakby widziała ducha.
- Em, to może pójdę do jakiegoś salonu, czy coś… - proponuję i nie czekając na odpowiedź obracam się na pięcie, ale zanim zdążę zrobić choćby jeden krok, słyszę głośno i wyraźnie:
- Nie ruszaj się. Nawet nie drgnij!
Kątem oka widzę, że celuje do mnie z pistoletu. Unoszę ręce do góry.
- Ty też?! Co jest nie tak z wszystkimi?! - wołam.
- Co jest nie tak z TOBĄ?! - wydziera się. Obracam się powoli, by jej nie sprowokować i widzę, że w jej oczach gromadzą się łzy. - Nie było cię tyle czasu! Wszyscy myśleli, że uciekłeś gdzieś daleko, że nie żyjesz, a teraz zjawiasz się tu jak gdyby nigdy nic?!
Tupie nogą w bardzo dziecinny sposób. Łzy płyną jej po policzkach.
- Do jasnej cholery! Nie ufasz mi?! MI?! Własnej, kurwa, siostrze nie możesz powiedzieć, że żyjesz, tylko stawiasz całą policję w mieście na nogi i TERAZ dopiero jesteś łaskawy przyjść?!
- No… Tak – mówię powoli. - Ale przyszedłem.
- Zamknij się! - krzyczy. Jej ręce trzymające pistolet drżą. - Jak mogłeś… Jak mogłeś mi to zrobić! Jak mogłeś mu to zrobić!
Dobra… Nic nie rozumiem. Nic. Null. A wyjaśnianie całej sytuacji dziewczynie z rozstrojem nerwowym chyba nie jest w takiej sytuacji najlepszym pomysłem.
- Przyszedłem powiedzieć: PRZEPRASZAM! - prawie krzyczę. Robię krok w jej stronę.
- Nie zbliżaj się! - krzyczy, unosząc lekko spluwę. - Bo cię postrzelę!
Ignoruję
to; przeczucie mówi mi, że nic mi nie zrobi. Jest załamana, ale
również czuje ulgę – nie
skrzywdzi mnie.
Nie mogłaby.
Podchodzę
do niej i bez słowa przytulam do siebie. Dziewczyna poddaje się i
zaczyna rozpaczliwie łkać, chowając twarz.
-
Oj, Arthur… Tak się bałam…
Nieśmiało
głaskam ją po plecach, szepcząc jakieś głupie słowa otuchy bez
żadnego znaczenia.
Tak,
Arthur, oficjalnie jesteś sadystą; dajesz wypłakać się w rękaw
biednej dziewczynie zmartwionej o swojego brata i udajesz, że nim
jesteś. Po prostu super. Gratulacje.
Na
szczęście dziewczyna szybko bierze się w garść i nawet uśmiecha
się nieśmiało.
-
Ech, nie rozklejałam się tak odkąd miałam osiem lat… Cholera,
to wszystko twoja wina.
-
Może.
-
Tsk… - Udaje obrażoną, ale nie potrafi ukryć radości. Wtula się
we mnie jeszcze bardziej. - Powiedz… Gdzie byłeś? Czemu przez
cały ten czas nie mogłeś się odezwać?
-
Miałem swoje powody – mruczę jej do ucha. Odkleja się ode mnie i
przewraca oczami.
-
Hm,
nie chcesz mówić, to nie mów. Ale nie oczekuj, że będę ci
gotować.- Spokojnie, potrafię sam sobie zrobić jakieś żarcie.
- Wątpię. Takiego antytalentu nie można się pozbyć! - Na jej twarzy znów pojawia się uśmiech.
-
Nie wierzysz w swojego braciszka?
-
Nie, nie wierzę. Wystarczająco dużo razy musiałam pomagać ci
sprzątać po tym, jak wysadzałeś kuchnię w powietrze.
-
Heh… - No szybko, Arthur, wymyśl coś mądrego! Cokolwiek! - W
takim razie może ty zrobisz żarcie, a ja… em… pozwiedzam dom…?
Dziewczyna
unosi jedną brew do góry, ale nic nie mówi. Uznaję to za
pozwolenie i znikam w jednym z pokoi. Salon. Duża kanapa z narzutą
w kratkę, dwa fotele, kominek i półki z książkami – słowem,
żyć nie umierać; aż dziw, że to wszystko w - jakby nie patrzeć
– moim domu. Dobra, mojej… siostry… Ale jednak!
Podchodzę
do półki z książkami i szybko przejeżdżam wzrokiem po tytułach.
Nic nadzwyczajnego. To znaczy, nie ma żadnych dodatkowych, dziwnych
rzeczy, które sugerowałyby jakieś istotne zmiany w tej Linii.
Wyciągam
jedną z książek na chybił trafił - „Rozwiązanie problemu
głodu”. Na stronie tytułowej widzę dedykację:
Dla
Alice od kochającego brata. Trzymaj się, mała! Arthur
Ach,
więc nazywa się Alice i dostała tą książkę ode mnie… od
mojej alternatywnej wersji. Dlaczego akurat tę książkę?
Zabawnie. No, teraz przynajmniej wiem, jak się do niej zwracać.
Wkrótce
Alice przychodzi z talerzem pełnym kanapek z szynką. Biorę
pierwszą z brzegu i wgryzam się w nią.
-
Mmm, dobre! - mówię z pełnymi ustami. - To mięso jest
nieziemskie. Z czego
to?
Dziewczyna
patrzy na mnie wzrokiem zdumionego bazyliszka.
-
Wiesz, że nie lubię o tym rozmawiać – mówi chłodno. Teraz to
ja jestem zdziwiony. Co jest takiego obraźliwego w mięsie?
-
Jesteś wegetarianką czy co? - wypalam bez zastanowienia. Daję
sobie mentalnie w twarz.
Alice
marszczy brwi.
-
Tak, od zawsze… O co ci chodzi? Mam ci dokładnie powiedzieć,
dlaczego nie lubię jeść mięsa z czegoś, co chodziło i myślało?
-
Kłóciłbym się, czy zwierzęta myślą – wzruszam ramionami.
Alice z jakiegoś powodu prycha.
-
Ale ty jesteś… - przewraca oczami. - Dobra, rób, co chcesz, ja
idę już spać. Pogadamy rano, gdy się ogarniesz. I ty śpisz na
kanapie.
Wyszła.
Dziwna
osoba, ale… No, nawet dało się ją lubić. W jakiś sposób
czułem, że to moja siostra.
Zawsze
chciałem mieć rodzeństwo – osobę, która jest z tobą na dobre
i na złe, która zawsze, bez względu na wszystko trzyma twoją
stronę i pomoże ci wydostać się z najgorszych tarapatów. Ale,
niestety, byłem sam. I jestem. I chyba się to nie zmieni.
Dojadam
kanapkę i wstaję. Łapię do ręki książkę
z dedykacją - „Rozwiązanie
problemu głodu”. Dość
zagadkowy tytuł; z tyłu okładki jakiś recenzent rozpisuje się
nad innowacyjnością i genialnością pomysłów autora i informuje,
że ta książka stała się bestsellerem i została przetłumaczona
na paręnaście języków – typowa pisanie o niczym tylko po to,
bym kupił tego gniota. Ale cóż, jak mówią, nie można oceniać
książki po okładce…
Zabieram
się za lekturę.
W
XXI wieku musimy zmierzyć się z wieloma problemami, ale za
największy z nich uznaję – i myślę, że wszyscy powinni uznać
– problem braku wystarczającej ilości żywności na świecie. Ale
okazuje się, że już wkrótce ten problem, zdawałoby się – nie
do rozwiązania, zniknie w przeciągu dekady. Jak?
Odpowiedź
jest stosunkowo prosta; humanitarny ubój nieproduktywnych zasobów
ludzkich.
Co?
Dozwolony
przez większość państw wchodzących w skład ONZ, równocześnie
pozwoli na usunięcie dwóch największych bolączek naszych czasów:
głodu i przeludnienia. Jak dokładnie działa ten system? Na jakiej
podstawie wybiera się osobniki do uboju? Jak przerabiane jest mięso,
zanim trafia do naszych sklepów? Tego wszystkiego dowiecie się z
lektury tej książki!
Nie
mogę wydusić z siebie słowa. Nie mogę wymyślić nic, co w jakiś
sposób oddawałoby to, jak się teraz czuję. Mój wzrok bezwiednie
pada na talerz z jedzeniem.
Czy
ja właśnie…?
Nie,
nie można wyciągać pochopnych wniosków; wstaję i idę do kuchni.
Zrobiło się już ciemno,
muszę wszędzie pozapalać światła. Zaglądam
do lodówki i znajduję opakowanie szynki. Rzucam okiem na etykietkę
modląc się, by nie potwierdziły się moje przypuszczenia, ale
chyba Bóg mnie nienawidzi.
Ekologiczne
mięso z humanitarnego uboju.
Ekologiczne?!
Pod jakim, kurwa, względem?! Czy
naprawdę wszystkie straszne rzeczy muszą mieć mądre nazwy?
Oddycham
głęboko.
Właśnie
zeżarłem kanapki z ludzką szynką.
Chciałbym
powiedzieć, że zrobiło mi się niedobrze. Naprawdę chciałbym,
ale byłoby to kłamstwo w żywe oczy: mój żołądek miał się
świetnie. To nie jakiś tani serial, bym teraz padł na kolana i
zaczął efektywnie rzygać. To rzeczywistość. Popieprzona
rzeczywistość.
Muszę
się stąd wydostać, muszę, muszę.
Teraz?
A
dlaczego by nie?! Czemu nie miałbym uciec stąd jak najszybciej?!
Przecież wiem, że nie chcę tu zostać ani chwili dłużej!
Alice?
Co z Alice? Poradzi sobie! Nie obchodzi mnie! Nie ma jej!
Nie
chcę tu być, nie chcę, nie chcę…
Myszkuję
po domu szukając jakiegoś sposobu, by się zabić, ale nic nie
umiem znaleźć… Może się powiesić jakoś na ubraniach? Nie,
zaraz, nawet nie wiem, jak się powinno robić pętlę… Jestem
idiotą.
W
takim razie co? CO MAM ZROBIĆ?!
Oczywiście!
Jestem debilem, że nie pomyślałem o tym wcześniej… Śmieję się
nerwowo.Powinienem dostać antynobla w dziedzinie logiki.
Idę
spokojnym krokiem do kuchni. Zaglądam do szuflad, aż w końcu
znajduję to, czego szukałem: piękny zestaw noży do mięsa. Heh.
Chwytam
ten, który wydaje mi się najostrzejszy, i przystawiam do
nadgarstka.
Jeden
szybki ruch. Jeden ruch i będzie po wszystkim…
Taaak,
i zapaskudzę krwią całą kuchnię. Muszę
zacząć wreszcie myśleć. Zresztą
będzie to potwornie boleć, jeśli zrobię to w ten sposób.
Znajduję
łazienkę, nalewam gorącej wody do wanny. Rozbieram się; odrzucam
na bok ubrania i nagle moja ręka zamiera, gdy wyczuwam łańcuszek.
Medalion.
Przecież
mogę podróżować bez samobójstwa! To lepsze, prawda? Prawda?
Rzecz
w tym, że wcale tak nie uważam. Lekki uśmiech pojawia się na
moich ustach, gdy ściągam medalion z szyi i kładę na
nieposkładanych ubraniach. Nie jest mi potrzebny. Walić Drugiego i
jego zasady! Całkiem prawdopodobnie, że po prostu mnie wkręcał
mówiąc, że w niektórych przypadkach tylko tak da się podróżować
między światami. Może chciał po prostu wkręcić mi kolejny
nadajnik czy coś takiego… Ale nie ze mną te numery.
Kładę
się do wanny, ciepło dostaje się do każdego kawałka mojego
ciała. To ciekawe uczucie, tak grzać się w wodzie i wiedzieć, że
nawet gdy będę umierać, to ciepło będzie mnie ogarniać,
pochłaniać…
Przykładam
nóż do nadgarstka i przeciągam ostrzem po ciele, otwierając żyły.
Krew
wpada do wody, tworząc jakby abstrakcyjne, ciągle zmieniające się
kwiaty na powierzchni.
Szybko, szybko…
Różowa
woda wygląda przepięknie.
Opieram
głowę o oparcie wanny, pozwalam sobie na odpoczynek, przymykam
lekko oczy i…
Czuję
na sobie czyjś wzrok. Ktoś tu jest. Ktoś stoi w drzwiach. Ktoś
zakradł się tu tak cicho, że go nie usłyszałem.
Moja
głowa obraca się w tamtym kierunku. Faktycznie, widzę sylwetkę
człowieka, ale jest skryta w mroku korytarza i nie mogę jej
rozpoznać. Uśmiecham się triumfalnie. Jeśli to ten Olivier, to
się spóźnił; nie można zabić kogoś, kto właśnie popełnia
samobójstwo.
Kap,
kap. Kolejne krople krwi zabarwiają wodę na różowo.
-
Nic nie możesz zrobić, rozumiesz? - śmieję się chrapliwie. - Nie
możesz mnie zabić! Przegrywasz! Nie znajdziesz mnie więcej!
I
nagle gaśnie światło.
Śmiech
zamiera mi na ustach. Wyraźnie słyszę, że coś się porusza w
mroku coś, czego nie mogę zobaczyć, ale wiem, że tu jest.
Zacząłem się bać tym pierwotnym strachem małego zwierzątka
przed ciemnością i… śmiercią? Co za ironia. Przecież
obiektywnie rzecz biorąc już byłem martwy.
Coś
się porusza. Ostrożnie wstaję w wannie, ściskając nóż w
śliskiej od wody dłoni. Czuję, jak ciepła krew spływa mi po
ręce.
Ruch.
Bardziej zobaczyłem niż wyczułem, ale wiem mniej więcej, gdzie
jest; zbliża się. Jest tu, tak rzeczywiste, namacalne…
Srogo
się przeliczy. Oj, pożałuje tego, jestem pewien. Pożałuje.
Krok
w moją stronę, jeszcze troszeczkę, a cię dosięgnę… Podejdź
tu, proszę… Proszę…
Ale
on jakby wyczuł niebezpieczeństwo; cofa się coraz dalej, daleko
poza mój zasięg, tuż pod ścianę. Powoli, bezszelestnie wychodzi
z łazienki.
Czuję,
że jestem coraz słabszy przez utratę krwi, ale nie mogę sobie
pozwolić na to, by mi teraz uciekł. Muszę go dopaść, zanim on
dopadnie mnie, proste. Okazał słabość, więc role się odwrócą.
Wychodzę
z wanny; moje stopy uderzają o kafelki z pluskiem. Krzywię się,
gdy to słyszę. Świetnie, na pewno już zorientował się, że za
nim idę. Nie mam czasu na ceregiele.
Niemal
wybiegam z łazienki. Wszystkie światła są pogaszone, choć
pamiętam, że je zapalałem – gość pogasił je, a teraz pewnie
szykuje na mnie zasadzkę gdzieś w ciemnym kącie, czeka tylko na
okazję do ataku…
Moja
krew kapie na podłogę, ale nie zwracam na to uwagi. Nie teraz.
Ostrożnie
stawiam krok za krokiem, starając się to robić bez tworzenia
hałasu. Bardzo chciałbym zapalić światło – to by naprawdę
pomogło – ale nie mogę teraz ryzykować ujawnienia. Równie
dobrze mógłbym zacząć się drzeć: „Hej, tu jestem! Nie
uciekaj, chcę cię tylko zabić! Albo ty możesz zabić mnie, ale to
i tak nic ci nie da!”
Przemierzam
powoli pokoje, aż nagle wypatruję go. Ledwo widzę jego sylwetkę w
ciemnościach, ale chyba nie zauważa mnie. Podkradam się tak cicho,
jak tylko potrafię; powoli, powolutku zbliżam się do niego…
Nóż
ciąży mi w dłoni.
Oczy
mam utkwione w cienistej kreaturze.
Sprężam
się do skoku i szybkim płynnym ruchem wbijam mu nóż w brzuch, po
czym precyzyjnym ruchem ciągnę ostrze w dół, z łatwością
przecinając skórę. Na podłogę z obrzydliwym plaskiem coś upada,
coś obryzguje mi stopy. Krzyczy, zaskoczony… zaskoczona?!
Wymacuję
kontakt i zapalam światło.
Przede
mną leży Alice z wypatroszonym brzuchem.
-
O Boże… - wyrywa mi się.
Jej
koszula nocna nasiąkała krwią – musiała wstać z łóżka i z
jakiegoś powodu nie zapalić światła.
Nie
było najgorsze to, że jej jelita prawie całkowicie walały się
poza jamą brzuszną.
Najgorsze było to, że wciąż żyła.
Żyła
i patrzyła się na mnie z niedowierzaniem, strachem… Jej wielkie
oczy mówiły tylko o strachu i
bólu.
Głupie.
-
Co mam zrobić?! - mówię ni do niej, ni do siebie. Cholera jasna,
przecież Alice mi nie odpowie!
Czas,
czas ucieka i dla mnie, i dla niej.
Mogę
jej pomóc tylko w jeden sposób. Przykucam przy jej głowie,
głaszczę ją po włosach i szepcę, żeby się uspokoiła. Słucha
mnie, zamyka oczy.
Oddycham
ciężko, ale zmuszam się do ostatniego wysiłku; wbijam nóż
głęboko w jej gardło. Fala krwi zalewa moje i tak brudne ręce.
Alice przestaje się ruszać.
Jest
mi zimno.
Kładę
się na podłodze obok niej. Patrzę, jak krew powoli wypływa z nas
obu, aż w końcu wszystko ginie w mroku.
Wszystko
znika, oprócz jednego.
Wrażenia,
że On mnie obserwuje.
__________________
Jak brutalnie. O-O Zaczyna się robić coraz dziwniej
OdpowiedzUsuńTak myślałam, że to Alice xD
OdpowiedzUsuńWbrew pozorom przyjemny rozdzialik, albo ja mam coś nie tak z mózgowicą... to drugie jest bardziej prawdopodne niestety. Dałabym tu jeszcze taki moment zawachania, zanim zabije Alice, ale to tylko taki kaprys.
Już nie mogę się doczekać kolejnej linii! ^^
(Czytałam ten rozdział chyba z 3 dni, nie polecam plastyka, bo więcej zajęć, a do tego jeszcze zajęćia dodatkowe :"D)
Robi się coraz ciekawiej i psychiczniej, co uwielbiam, więc weny ci życzę i czasu, którego ja nie mam :')