niedziela, 13 września 2015

Nieskończoność minus jeden - Czwarta Linia


Wyszedł z hotelu, jak ptak z przetrąconym skrzydłem przefrunął przez jezdnię i nie oglądając się za siebie, zniknął w kotłującym się tłumie.
Gustaw Herling-Grudziński, Inny świat


   Nie miałem zamiaru spać z dwóch powodów: po pierwsze nie mogłem wyzbyć się z głowy myśli o tym, że za szybą czai się coś, co mnie obserwuje, a po drugie i najważniejsze: wciąż próbowałem sobie wszystko przypomnieć (bezskutecznie).
   Cholera, ciemność zdecydowanie za bardzo porusza wyobraźnię.
   Pozostawało mi tylko czekać, aż Alfred się obudzi. Co prawda mogłem już opuścić ten świat – na pewno byłbym w stanie coś wymyślić – ale coś skręcało się we mnie na samą myśl, że mogę tak po prostu stąd uciec. To by było po prostu okrutne.
   Coś we mnie drgnęło. Poczucie winy? Może. Powinienem czuć się winny, w końcu zabrałem mu przyjaciela, kogoś, komu ufał. Kto wie, może tamten Arthur był jednym z powodów, dla którego Alfred w ogóle jeszcze żył? Tego nie dowiem się nigdy. I chyba lepiej, żebym nie wiedział, co zniszczyłem.
   To tylko jeden z wielu światów, zganiłem się w myślach. To, co się tutaj dzieje, nie ma żadnego znaczenia.
   Prawda. Ale mimo to…
   Przecież dla ludzi mieszkających tu to jedyny świat. Nie znają innego, nawet nie wyobrażają sobie, że może być inaczej.
   Nagle w mojej głowie pojawia się pomysł, ale zanim zdążę go ubrać w słowa słyszę głośne, przeciągłe ziewnięcie.
   - Cześć, Alfred – mówię, nie odwracając się. Chłopak odmrukuje coś w odpowiedzi.
   - Co powiedziałeś?
   - Nic ważnego – słyszę, po czym znowu ziewa. - Ech, nie myślałem, że taki z ciebie ranny ptaszek.
   - Nie spałem.
   - To dużo wyjaśnia.
   Obserwuję go kątem oka, gdy wstaje z łóżka i przeciąga się. Odchrząkuję znacząco dając do zrozumienia, że chcę coś powiedzieć.
   - Alfred – zaczynam. - Masz jakąś broń? Pistolet, nóż…?
   - Nie, po co… - odpowiada bez wahania znudzonym głosem, po czym prawda nagle dociera do niego. - Ach. - Przełyka nerwowo ślinę. - Mogę… mogę dać ci jakąś truciznę, jeśli chcesz.
   Kiwam głową. To chyba nie najgorszy sposób na zakończenie swojego życia, prawda?
   Szybkim krokiem podchodzi do szafki i grzebie między różnymi buteleczkami, szukając tej właściwej. W końcu znajduje to, czego szukał – podaje mi szklany pojemnik i strzykawkę jednorazową. (Jednorazową tylko z nazwy – widać, że była wielokrotnie używana. Może w innych okolicznościach bardziej bym się tym przejmował, ale teraz już wszystko mi jedno, jak zginę. Brudna igła już mi bardziej nie zaszkodzi.)
   Biorę sprzęt do rąk, ale nie bardzo wiem, jak go użyć. Jakoś nigdy nie kręciło mnie wbijanie sobie ostrych przedmiotów w żyłę.
   - Al, pomożesz mi? - pytam. Bez słowa przyjmuje z powrotem przyszłe narzędzia zbrodni i napełnia strzykawkę żółtym, mętnym płynem. Ciekawe, co to…
   - Podwiń rękaw – rozkazuje Alfred nie patrząc mi w oczy. Posłusznie wykonuję polecenie.
   - Dobra, teraz się nie ruszaj…
   - Ej, poczekaj chwilę! - przerywam mu. Dłoń ze strzykawką zamiera parę centymetrów od mojego ramienia. - Nie chcesz czegoś powiedzieć? Czegokolwiek?
   Widzę, że jego ręce drżą.
   - Nie.
   - Przestań kłamać. - Przewracam oczami. - Jeśli chcesz coś mi powiedzieć, coś zrobić, to teraz. Za chwilę stracisz ostatnią szansę na…
   - Wiem – przerywa mi. Podnosi wzrok i widzę, że jego czy wyrażają czystą pogardę. Brzydzi się mną, brzydzi tym, co robię.
   Przygryzam nerwowo wargę.
   - Dobrze, w takim razie powiedz mi coś – Al uśmiecha się do mnie, ale nie ma w tym ani odrobiny radości. - Co sprawiło, że tu przybyłeś? Co było tak ważne, by spieprzyć życia tylu ludziom?
   Nie spodziewałem się tego; otwieram i zamykam usta jak złota rybka wyciągnięta z wody.
   On wie, że jego Arthur już nigdy nie wróci i że to ja jestem za to odpowiedzialny. Wie, że jestem osobą, która dla własnego szczęścia rozwala wszystko inne. Zabawne, jak mogę tak po prostu niszczyć dosłownie wszystko w tych światach…
   Nabieram powietrza w płuca i odpowiadam:
   - Chciałem wszystko odwrócić. Wierz mi lub nie, ale nie pamiętam dokładnie, co się stało… Jedyne, czego jestem pewien to fakt, że zrobiłem coś okropnego i bardzo tego żałowałem. Chciałem się zabić. Nie wyszło. A potem tak się potoczyło, że… Jestem tutaj.
   - Że jesteś tutaj – powtarza sucho.
   - Tak.
   - I musisz iść dalej?
   - Jestem już za daleko, by się zatrzymać.
   Cała złość Ala jakby się gdzieś ulatnia, zostawiając po sobie pustkę. Zwiesza głowę.
   Pomysł. Powiedz to teraz.
   - Alfred – zwracam się do niego. Nie reaguje. - Słuchasz mnie?
   - Tak – potwierdza cicho.
   - Chciałbyś ze mną pójść? Dalej?
   Podnosi głowę i patrzy się na mnie z nieukrywanym zaskoczeniem.
   - Dlaczego miałbym to zrobić?
   Teraz to ja mam zaskoczony wyraz twarzy.
   - Nie nudzi cię tę świat? Możesz podróżować tak jak ja, aż w końcu trafisz do świata, który ci pasuje. Czy to nie wystarczający powód?
   Alfred śmieje się, po czym mierzy mnie uważnym spojrzeniem. Mimo że kąciki jego ust wygięte są w delikatnym uśmiechu dalej czują tą… pogardę.
   - To jest właśnie ta różnica między nami – cedzi powoli. - Ty jesteś gotowy niszczyć wszystko i wszystkich dla samego siebie, dla swojego szczęścia. Ja nie jestem taki. Muszę tu zostać, poradzić sobie sam z moim światem. Nie uciekać, jak ty.
   Zapiera mi dech. To zabolało. Bolało, ale w gruncie rzeczy… to prawda.
  Kiwam głową.
   - Rozumiem – kłamię. - Jest jeszcze coś, co…
   - Nie. Jemu może chciałbym coś powiedzieć, ale nie tobie. - Jego oczy są zimne, wwiercają się we mnie z wrogością. Przełykam ślinę.
   - To… zrób to. - Mój głos jest żałośnie słaby w porównaniu z jego.
   Alfred zbliża się i wbija igłę w moje przedramię, wprowadzając truciznę do żyły; czuję nieprzyjemne ukłucie, a zaraz potem ciepło rozchodzące się powoli po ciele.
   - Już. Usiądź – słyszę głos Ala. Posłusznie padam na materac, kładę się wygodnie. Może to tylko moja wyobraźnia, ale niemal wyczuwałem, jak toksyna płynie moimi żyłami.
   Ile to może trwać? Ile się umiera, gdy trujesz się jakimś świństwem?
   - Arthur… - Głos Alfreda jest miękki, czy to tylko halucynacja umierającego ciała? - Nie zapomnij. Nie zatrać się. Nie…
   Mgła powoli zasłania mi rzeczywistość, słuch jest coraz słabszy, powietrze, którym oddycham jest coraz cięższe…
   - Nie… powtórzyć… Arthur… przypomnij…
   Otacza mnie całkowita ciemność, a mimo to wciąż słyszę jego głos.
   - Pamiętaj…
   Co się dzieje?! Czy już nie żyję?! Jak mogę słyszeć jego głos?!
   Nic nie widzę, nie mogę oddychać, nie mogę, nie mogę, nie mo
   Ze świstem wciągam do płuc haust powietrza. Jeden, drugi… Ciemność odpływa. Wszystko odpływa.
   Udało się, jestem już gdzie indziej. Leżę na jaskrwozielonej trawie, wokół mnie przechodzi mnóstwo ludzi, ale nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi.
   Ale… Coś jest nie tak… Coś z moimi oczami? Nie…
   Nie, po prostu wszystko jest… narysowane?
   Patrzę się na moje ciało z mieszanką zdziwienia i fascynacji. To naprawdę ja?
   Wstaję z ziemi, otrzepuję się. Nie ma wątpliwości; te same ruchy, nawet ubranie… Jak? Co się tu dzieje?
   Wyszarpuję telefon z kieszeni; on także jest jakby narysowany w ten śmieszny, kreskówkowy sposób. Na szczęście działa normalnie. Piszę:
   „Jestem w Czwartej Linii. Jesteś tu?”
   Bip.
   Jestem.
   Żadnych dodatkowych informacji, żadnych podpowiedzi, gdzie mam go szukać. Albo jest niedomyślny, albo…
   Czuję dotyk na ramieniu. Obracam się i widzę postać wyższą ode mnie. Facet – bo to musi być facet, sądząc po budowie ciała – ma na sobie dżinsy i czarną bluzę z kapturem, chowającą jego rysy. Ale i bez tego trudno byłoby go rozpoznać; na twarzy ma białą, uśmiechniętą maskę – jedną z tych teatralnych, z przerysowanymi do bólu emocjami.
   - To ty jesteś Drugi? - pytam.
   Kiwa głową i pokazuje mi gestem, bym za nim poszedł, po czym zagłębia się w tłum.
   Dobra, oczywiście możecie pomyśleć: „Ale dlaczego ufasz komuś takiemu? Z daleka widać, że gość jest podejrzany!” I wiecie co? To jednocześnie prawda i kłamstwo.
   Gość jest podejrzany, fakt. Ale bynajmniej nie bardziej niż wszystko, co przechodziło wokół mnie.
   Trudno mi ich w ogóle klasyfikować jako cokolwiek; to był ciągle zmieniający się tłum, cały czas przekształcający się – każda osoba co chwilę zmieniała kształt. Na przykład tamta dziewczyna o jasnych włosach – kreskówkowa dziewczyna – która za chwilę zamigotała i skurczyła się, stając się pomarszczoną staruszką o siwych włosach.
   Ale nie mogę się za bardzo skupiać się na obserwowaniu otoczenia; jestem zbyt zajęty wypatrywaniem w tłumie Drugiego i modleniem się, by go nie zgubić. Jeszcze tego by brakowało… Chociaż znając go, pewnie i tak by mnie jakimś cudem znalazł.
   Prowadzi mnie przez tłum, aż w końcu wchodzi do jakiegoś budynku z neonowym napisem nad wejściem. Bar? Tak, chyba tak… Albo raczej jego przepoczwarzona, karykaturalna wersja.
   Tutaj wszystko jest jakieś takie… nienaturalne. Jakby wszyscy za bardzo chcieli być autentyczni.
   Wchodzimy do środka. Wszędzie mnóstwo ludzi; Drugi prowadzi mnie do stolika przy kącie, siada i wskazuje krzesło naprzeciw siebie.
   Siadam, moje plecy wyczuwają mięciutkie oparcie, zupełnie niepasujące do takiego miejsca.
   - Więc… - zaczynam. Muszę mówić trochę głośniej, bo ludzie wokół nas robią niesamowity hałas. - Miło by było, gdybyś wyjaśnił mi parę rzeczy.
   - Na przykład? - mówi, a ja kulę się mimowolnie. To nie jest głos człowieka; brzmi to bardziej tak, jakby przerabiał dźwięk tak, bym słyszał głos wyższy o parę oktaw, żebym go nie rozpoznał.
   - No właśnie – zaczynam. - Ten strój, twój… Głos… Czemu to robisz? Boisz się mnie?
   - Nie. Mam swoje powody. - Odchyla się w krześle, huśta się na nim jak jakiś dzieciak w podstawówce. Jakiś odruch nerwowy czy co?
   - Masz powody? - prycham. - To ty mnie tu ściągnąłeś, więc miło by było, gdybyś mi powiedział dlaczego.
   - Najpierw muszę zadać ci parę pytań – mówi. Ocho, zaczyna się przesłuchanie. - Po pierwsze… Napisałeś mi, że czegoś nie pamiętasz.
   Kiwam głową.
   - Tak. Było pewne… ważne dla mnie wydarzenie. I jestem pewien, że było naprawdę istotne… Ale go nie pamiętam. Więc pomyślałem, że to może być wina tego, że skaczę pomiędzy światami. Wzruszam ramionami. Patrzę na maskę, ale ona wciąż ma ten sam cholerny wyraz głupkowatego zadowolenia. Nawet nie widzę jego oczu przez dziury… Irytujące.
   - Dobrze – kiwa głową.
   Spodziewam się, że powie coś więcej, ale nie; milczy, jakby zastanawiając się, co ma mi powiedzieć. Pomału zaczynają puszczać mi nerwy.
   - Wiesz dlaczego nie pamiętam, prawda? - mierzę go uważnym spojrzeniem, próbując wywnioskować cokolwiek z jego mowy ciała, ale nie – dalej huśta się na tym cholernym krześle, a ja nic z tego nie rozumiem. - Powiedz mi, co tu się dzieje! - żądam.
   - Chciałbym, ale nie mogę.
   - Dlaczego?! - krzyczę. Nikt nie zwraca na to uwagi. - Czemu nie możesz…
   - Arthur. - Drugi mówi tylko moje imię, ale jakaś nuta w tym zmodyfikowanym głosie mówi mi, żebym był cicho. - Muszę z tobą porozmawiać, a twoje krzyki bynajmniej nie sprawią, że powiem ci więcej, niż mogę. Zachowuj się.
   Mam ochotę coś mu odpyskować, ale nie mogę. Coś w Drugim mówi mi, że gdybym tylko spróbował, drogo bym za to zapłacił.
   Kiwam głową zachęcając go, by mówił dalej.
   - Tak już lepiej. - Mogę przysiąc, że uśmiechnął się pod maską. - Co widzisz?
   - Em… Ludzi. Chyba – odpowiadam.
   - Dlaczego „chyba”?
   - No… Wszystko cały czas się zmienia. - Machnąłem ręką w stronę tłumu i ścian lokalu, w którym właśnie zmieniła się tapeta. Jak wzór w kalejdoskopie. - Przecież to niemożliwe, żeby wszystko tak się zachowywało, prawda?
   - Panta rhei.
   - Co?
   - Wszystko płynie, wszystko jest względne, wszystko się zmienia. Choć tu akurat masz rację… - Rozgląda się po tłumie. - Nic, co tu widzisz, nie jest prawdziwe. To tylko iluzja; umiejętnie zbudowana, to prawa, ale wciąż iluzja. Choć dla ludzi żyjących tu to jedyna prawdziwa rzeczywistość… - Kręci głową i wzdycha. - Dlatego to idealne miejsce na spotkania. Bardzo trudno kogoś znaleźć, jeśli można się zmienić w każdej chwili w kogoś innego i nawet tego nie zauważyć.
   - Tak… - mówię, nie wiedząc, co innego mogę wtrącić. - Ty też podróżujesz? Jak się dostałeś do tego samego świata, co ja? Ja nie mogę tego kontrolować…
   - Ja, ja, ciągle ja – prycha Drugi. - Cały czas zachowujesz się, jakby chodziło tylko o ciebie, ale tak nie jest. Myśl trochę.
   Jestem z nim tu tylko parę minut, ale już wiem: nie lubię go. Bardzo go nie lubię. Może i pomagał mi, ale teraz zachowuje się po prostu jak dupek.
   Chciałbym mu to powiedzieć, ale tylko zaciskam mocno usta. Nie mogę go teraz wkurzyć, bo stracę możliwość dowiedzenia się, co się tu w ogóle dzieje.
   - Odpowiadając na twoje pytanie: tak, podróżuję, lecz nie w tak… brutalny sposób jak ty – mówi.
   - Czyli jak?
   - Są dwa sposoby na przemieszczanie się między światami; ten, którego używasz ty, oraz bardziej elegancki, mechaniczny.
   Drugi wyjmuje z kieszeni bluzy coś w rodzaju medalionu na długim łańcuszku z dużym, czerwonym kamieniem.
   - Tutaj wprowadzasz namiary, numer świata… - pokazuje mi, gdzie co jest - … potem naciskasz o, tutaj, i się przenosisz.
   Widzę, że to, co wziąłem za kamień, tak naprawdę jest przyciskiem. Sprytne.
   - Dzięki temu nie niszczysz ciał swoich alternatywnych bliźniaków w innych światach – tłumaczy dalej. - Chcę ci dać coś takiego.
   - Tak? To fajnie, ale dlaczego to robisz? Jakoś trudno mi uwierzyć, że tylko z bezinteresownej dobroci serca – prycham.
   Drugi kładzie na stole medalion i popycha go lekko w moją stronę.
   - Może być ci potrzebny. Bezpieczniej jest podróżować w ten sposób.
   Unoszę do góry jedną brew w wyrazie zdziwienia.
   - Jak to: bezpieczniej? Przecież…
   - Miałeś, jak na razie, szczęście – przerywa mi Drugi. - Z niektórych światów nie da się wyjść inaczej niż mechanicznie; na przykład wtedy, gdy docierasz do świata, w którym jako tako nie ma twojego alternatywnej wersji. Gdy spróbujesz uciec z tego świata przez samobójstwo, po prostu się zabijesz.
   Przełykam ślinę, gdy w pełni dociera do mnie, co powiedział Drugi.
   Mogłem zginąć. Mogłem umrzeć w każdym cholernym momencie.
   - To czemu mówisz mi o tym teraz?! - prawie wrzeszczę. - Przecież mogłem… Mogłem się zabić, do cholery!
   - Czy tego nie chciałeś zrobić na początku? - powiedział chłodno Drugi. - Nie mogłem ci o tym powiedzieć wcześniej, dlatego robię to teraz. Ten świat jest jednym z tych, które musisz opuścić mechanicznie.
   - Dzięki, że zdecydowałeś się mi o tym teraz powiedzieć. - Przewracam oczami. - Szybki jesteś.
   Drugi ignoruje ironię w moim głosie i ciągnie dalej:
   - Jest jeszcze coś, o czym muszę ci powiedzieć.
   - Śmiało, nie krępuj się.
   - Ktoś za tobą podąża. Grozi ci niebezpieczeństwo.
   - Jakiś inny podróżnik?
   - Można tak to ująć – kiwa głową Drugi.
   - „Można tak to ująć”? O co ci chodzi? Po prostu powiedz mi, jak jest.
   - Nie do końca jest podróżnikiem. - Drugi uważnie dobiera słowa, jakby zastanawiając się, ile dokładnie może mi powiedzieć. - Nie próbuje znaleźć świata, w którym wszystko będzie mu odpowiadało; on ucieka w ten sposób.
   - Przed kim?
   - Przed nami… Innymi.
   - Dzięki za odpowiedź, która nic mi nie powiedziała. Naprawdę cholernie mi pomogłeś.
   - Nie bądź ironiczny. Nie mogę ci jeszcze powiedzieć. To, co musisz wiedzieć to to, że jest niebezpieczny.
   - Przecież jest nieskończenie wiele światów. Jak niby mnie śledzi? I jak WY mnie śledzicie?
   - Twój telefon – odpowiada Drugi, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Przerobiłem go tak, żebym mógł cię namierzyć niezależnie od świata, w jakim się znajdziesz.
   - Niby jak to zrobiłeś?! Jak dorwałeś się do moich rzeczy?!
   - Jestem bliżej, niż ci się wydaje. - Znów wyczuwam, że się uśmiecha, ale mi bynajmniej nie jest do śmiechu.
   Biorę parę głębszych oddechów, po czym znów pytam:
   - Ale dlaczego niby grozi mi niebezpieczeństwo? I czemu on wam ucieka?
   - Nazywa się Olivier – powiedział Drugi. - On wykorzystuje światy, by zabijać. W każdym świecie, w którym się pojawia, zabija kogoś. Ale niedawno zaczął zachowywać się dziwnie… Podążać za tobą. Boimy się, że może chcieć zabić także ciebie.
   - I nie możecie go złapać, bo…?
   - Jest niesamowicie inteligentny i potrafi idealnie się ukrywać. Gra z nami w kotka i myszkę, ukrywając się przed wszystkimi… Ale jest pewien wzór, dzięki któremu wiemy, że to on.
   - Jaki?
   - Wszystkie ofiary… To ty, twoje alternatywne wersje. Zabija tylko ciebie.
   Wszystko przycichło; śmiechy, głosy, muzyka. Czuję, jak moje serce obija się o wnętrze żeber, jakby miało wyskoczyć na zewnątrz. Zalewa mnie nowe uczucie, które paraliżuje wszystkie moje kończyny.
   Strach.
   - I chcesz… Chcecie… - Oblizuję nerwowo usta. - Chcecie, żebym wam pomógł go złapać?
   - Tak. - Kiwa głową.
   - Zostawiając mnie samego na pastwę losu? Mam być przynętą, tak?
   Kolejne kiwnięcie głową, a ja czuję, jak strach powoli odpływa, zastąpiony nowym uczuciem: złością.
   - Chcecie podać mu mnie na talerzu, żebym go złapać, tak?
   - Dokładnie.
   - Wiesz co? - Patrzę na niego w miejsce, w którym powinny znajdować się jego oczy. - W dupie mam taki układ. Chcę podróżować między światami, by wreszcie mieć święty spokój. Całe moje życie było cholerną porażką, a teraz wy chcecie odebrać mi jeszcze tą jedną, jedyną szansę, bym wreszcie zaczął żyć?!
   - Arthur, uspokój się, to nie o to…
   - W takim razie walcie się! Nie mam zamiaru grać w te wasze pierdolone gierki! Łapcie sobie go sami, jak jesteście tacy wszechwiedzący i wszechmocni! Nie będziecie mi mówić, co mam robić, kiedy wreszcie mogę sam o sobie decydować!
   - Nic nie rozumiesz…
   - Bynajmniej nie pomagasz mi zrozumieć, cały czas obchodząc temat i ukrywając przede mną prawdę! Nie mam zamiaru z wami współpracować, rozumiesz?! Nie. Mam. Zamiaru!
   Wyjmuję z kieszeni telefon i rzucam go na stół. Wytrzymuje, ale pojawiają się na nim pęknięcia; zresztą nie obchodzi mnie to już. Nie potrzebuję go.
   - Arthur! Zastanów się, czy…
   - Spierdalaj. Nie znajdzie mnie, jeśli wy nie będziecie w stanie.
   Wybiegam z baru na dwór.
   Nie wiem, nie wiem, nie mam pojęcia, co robię.
   Krew buzuje mi w uszach, gdy w biegu nastawiam medalion na losowe współrzędne. Nie mam pojęcia, co mam zrobić, ale i tak tylko to mi zostało.
   Jeśli Drugi mnie nie znajdzie, to ten gość, Oliver, też nie będzie mógł.
   Zakładam medalion na szyję i naciskam przycisk.
   Wszystko rozpływa się w ciemności, we mgle.


______________________

Coraz bardziej wkręcam się w tą historię... :) Ciao!

5 komentarzy:

  1. Coś mi mówi, że ten Drugi to właśnie ten Oliver, ale nie mam pewności. :0 Zastanawia mnie tylko jak to się skończy, ale mam szczerą nadzieję, że szybko to się nie skończy :')

    OdpowiedzUsuń
  2. Tym Drugim może być Artur lub Al, lecz także mogą oni też być tym, który przeskakuje między światami i zabija każdą jego wersję... Taki jeden mściwy Artur, który również się wtedy zabił i przeskakuje między światami szukając tego odpowiedniego ale bez cienia litości czy współczucia. Możliwe, że postał w wyniku pierwszego strzału i chce się zemścić za odebranie mu najlepszego ze światów brnąc nieustannie naprzód z nienawiścią w sercu...
    Albo taki Al, który nie ma nic do stracenia, bo Artur zabił wersję, która żyła w jego świecie więc idzie się zemścić czy coś...
    Śledzę jak odcinki ulubionego serialu ^^ I oby ten opek trwał w nieskończoność minus jeden.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja lubię Drugiego xD
    Fajny typek, takie tajemnice zawsze mnie jarały, między innymi dlatego kocham twoje opki :D
    Swoją drogą, skoro to nie Arthur wstrzyknął sobie truciznę, to powinien umrzeć, bo przecież nie popełnił jako takiego samobósjtwa, tylko Al go zabił, a to że ten się zgodził nie zmienia faktu, że sam tego nie zrobił. Miło chociaż, że Arthur sobie uświadamia czym to podróżowanie skutkuje, powoli bo powoli, ale zawsze >.<
    A ta komiksowa kreska... w to mi graj *^*
    Od razu przypomniał mi się wszystkie gry typu The Walking Dead, The Walking Dead Season 2, Wilk pośród nas itd.
    Nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału, choć pewnie i tak znajdę czas na przeczytanie z trzy dni później, jak teraz, ale co poradzić? Okrutne, że człowiek ma czas dopiero jak jest chory, ale po wyzdrowieniu będzie musiał pracować o wiele więcej i ciężej ;-;
    Weny przede wszystkim ci życzę, czasu i chęci także i do następnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej w sumie racja... Choć poprzez samobójstwo można rozumieć iż to coś z czym musisz się zgodzić. Jak ktoś Cię tak znienacka strzeli to raczej z tym się nie godzisz, a samobójstwo poprzedzone (niezawsze) pożegnaniem ze światem (w sensie czymś więcej niż "Goodbye World!"), jest w pełni zaakceptowaną formą odejścia przez samego siebie...

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń