Wyszedł
z hotelu, jak ptak z przetrąconym skrzydłem przefrunął przez
jezdnię i nie oglądając się za siebie, zniknął w kotłującym
się tłumie.
Gustaw
Herling-Grudziński,
Inny
świat
Nie
miałem zamiaru spać z dwóch powodów: po pierwsze nie mogłem
wyzbyć się z głowy myśli o tym, że za szybą czai się coś, co
mnie obserwuje, a po drugie i najważniejsze: wciąż próbowałem
sobie wszystko przypomnieć (bezskutecznie).
Cholera,
ciemność zdecydowanie za bardzo porusza wyobraźnię.
Pozostawało
mi tylko czekać, aż Alfred się obudzi. Co prawda mogłem już
opuścić ten świat – na pewno byłbym w stanie coś wymyślić –
ale coś skręcało się we mnie na samą myśl, że mogę tak po
prostu stąd uciec. To by było po prostu okrutne.
Coś
we mnie drgnęło. Poczucie winy? Może. Powinienem czuć się winny,
w końcu zabrałem mu przyjaciela, kogoś, komu ufał. Kto wie, może
tamten Arthur był jednym z powodów, dla którego Alfred w ogóle
jeszcze żył? Tego nie dowiem się nigdy. I chyba lepiej, żebym nie
wiedział, co zniszczyłem.
To
tylko jeden z wielu światów, zganiłem
się w myślach. To, co
się tutaj dzieje, nie ma żadnego znaczenia.
Prawda.
Ale mimo to…
Przecież
dla ludzi mieszkających tu to jedyny
świat.
Nie znają innego, nawet nie wyobrażają sobie, że może być
inaczej.
Nagle
w mojej głowie pojawia się pomysł, ale zanim zdążę go ubrać w
słowa słyszę głośne, przeciągłe ziewnięcie.
-
Cześć, Alfred – mówię, nie odwracając się. Chłopak odmrukuje
coś w odpowiedzi.
- Co powiedziałeś?
- Co powiedziałeś?
-
Nic ważnego – słyszę, po czym znowu ziewa. - Ech, nie myślałem,
że taki z ciebie ranny ptaszek.
-
Nie spałem.
-
To dużo wyjaśnia.
Obserwuję
go kątem oka, gdy wstaje z łóżka i przeciąga się. Odchrząkuję
znacząco dając do zrozumienia, że chcę coś powiedzieć.
-
Alfred – zaczynam. - Masz jakąś broń? Pistolet, nóż…?
-
Nie, po co… - odpowiada bez wahania znudzonym głosem, po czym
prawda nagle dociera do niego. - Ach. - Przełyka nerwowo ślinę. -
Mogę… mogę dać ci jakąś truciznę, jeśli chcesz.
Kiwam
głową. To chyba nie najgorszy sposób na zakończenie swojego
życia, prawda?
Szybkim
krokiem podchodzi do szafki i grzebie między różnymi buteleczkami,
szukając tej właściwej. W końcu znajduje to, czego szukał –
podaje mi szklany pojemnik i strzykawkę jednorazową. (Jednorazową
tylko z nazwy – widać, że była wielokrotnie używana. Może w
innych okolicznościach bardziej bym się tym przejmował, ale teraz
już wszystko mi jedno, jak zginę. Brudna igła już mi bardziej nie
zaszkodzi.)
Biorę
sprzęt do rąk, ale nie bardzo wiem, jak go użyć. Jakoś nigdy nie
kręciło mnie wbijanie sobie ostrych przedmiotów w żyłę.
-
Al, pomożesz mi? - pytam. Bez słowa przyjmuje z
powrotem przyszłe narzędzia zbrodni i napełnia strzykawkę żółtym,
mętnym płynem. Ciekawe, co to…
-
Podwiń rękaw – rozkazuje Alfred nie patrząc mi w oczy.
Posłusznie wykonuję polecenie.
-
Dobra, teraz się nie ruszaj…
-
Ej, poczekaj chwilę! - przerywam mu. Dłoń ze strzykawką zamiera
parę centymetrów od mojego ramienia. - Nie chcesz czegoś
powiedzieć? Czegokolwiek?
Widzę,
że jego ręce drżą.
-
Nie.
-
Przestań kłamać. - Przewracam oczami. - Jeśli chcesz coś mi
powiedzieć, coś zrobić, to teraz. Za chwilę stracisz ostatnią
szansę na…
-
Wiem – przerywa mi. Podnosi wzrok i widzę, że jego czy wyrażają
czystą pogardę. Brzydzi się mną, brzydzi tym, co robię.
Przygryzam
nerwowo wargę.
-
Dobrze, w takim razie powiedz mi coś – Al uśmiecha się do mnie,
ale nie ma w tym ani odrobiny radości. - Co sprawiło, że tu
przybyłeś? Co było tak ważne, by spieprzyć życia tylu ludziom?
Nie
spodziewałem się tego; otwieram i zamykam usta jak złota rybka
wyciągnięta z wody.
On
wie, że jego Arthur już nigdy nie wróci i że to ja jestem za to
odpowiedzialny. Wie, że jestem osobą, która dla własnego
szczęścia rozwala wszystko inne. Zabawne, jak mogę tak po prostu
niszczyć dosłownie wszystko w tych światach…
Nabieram
powietrza w płuca i odpowiadam:
-
Chciałem wszystko odwrócić. Wierz mi lub nie, ale nie pamiętam
dokładnie, co się stało… Jedyne, czego jestem pewien to fakt, że
zrobiłem coś okropnego i bardzo tego żałowałem. Chciałem się
zabić. Nie wyszło. A potem tak się potoczyło, że… Jestem
tutaj.
-
Że jesteś tutaj – powtarza sucho.
-
Tak.
-
I musisz iść dalej?
-
Jestem już za daleko, by się zatrzymać.
Cała
złość Ala jakby się gdzieś ulatnia, zostawiając po sobie
pustkę. Zwiesza głowę.
Pomysł.
Powiedz to teraz.
-
Alfred – zwracam się do niego. Nie reaguje. - Słuchasz mnie?
-
Tak – potwierdza cicho.
-
Chciałbyś ze mną pójść? Dalej?
Podnosi
głowę i patrzy się na mnie z nieukrywanym zaskoczeniem.
-
Dlaczego miałbym to
zrobić?
Teraz
to ja mam zaskoczony wyraz twarzy.
-
Nie nudzi cię tę świat? Możesz podróżować tak jak ja, aż w
końcu trafisz do świata, który ci pasuje. Czy to nie wystarczający
powód?
Alfred
śmieje się, po czym mierzy mnie uważnym spojrzeniem. Mimo że
kąciki jego ust wygięte są w delikatnym uśmiechu dalej czują tą…
pogardę.
-
To jest właśnie ta różnica między nami – cedzi powoli. - Ty
jesteś gotowy niszczyć wszystko i wszystkich dla samego siebie, dla
swojego
szczęścia. Ja nie jestem taki. Muszę tu zostać, poradzić sobie
sam z moim światem. Nie uciekać, jak ty.
Zapiera mi dech. To zabolało.
Bolało, ale w gruncie rzeczy… to prawda.
Kiwam głową.
-
Rozumiem – kłamię. - Jest jeszcze coś, co…
-
Nie. Jemu
może chciałbym coś powiedzieć, ale nie tobie. - Jego oczy są
zimne, wwiercają się we mnie z wrogością. Przełykam ślinę.
-
To… zrób to. - Mój głos jest żałośnie słaby w porównaniu z
jego.
Alfred
zbliża się i wbija igłę w moje przedramię, wprowadzając
truciznę do żyły; czuję nieprzyjemne ukłucie, a zaraz potem
ciepło rozchodzące się powoli po ciele.
-
Już. Usiądź – słyszę głos Ala. Posłusznie padam na materac,
kładę się wygodnie. Może to tylko moja wyobraźnia, ale niemal
wyczuwałem, jak toksyna płynie moimi żyłami.
Ile
to może trwać? Ile się umiera, gdy trujesz się jakimś świństwem?
-
Arthur… - Głos Alfreda jest miękki, czy to tylko halucynacja
umierającego ciała? - Nie zapomnij. Nie zatrać się. Nie…
Mgła
powoli zasłania mi rzeczywistość, słuch jest coraz słabszy,
powietrze, którym oddycham jest coraz cięższe…
-
Nie… powtórzyć… Arthur… przypomnij…
Otacza
mnie całkowita ciemność, a mimo to wciąż słyszę jego głos.
-
Pamiętaj…
Co
się dzieje?! Czy już nie żyję?! Jak mogę słyszeć jego głos?!
Nic
nie widzę, nie mogę oddychać, nie mogę, nie mogę, nie mo…
Ze
świstem wciągam do płuc haust powietrza. Jeden, drugi… Ciemność
odpływa. Wszystko odpływa.
Udało
się, jestem już gdzie indziej. Leżę
na jaskrwozielonej trawie, wokół mnie przechodzi mnóstwo ludzi,
ale nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi.
Ale…
Coś jest nie tak… Coś z moimi oczami? Nie…
Nie,
po prostu wszystko jest… narysowane?
Patrzę
się na moje ciało z mieszanką zdziwienia i fascynacji. To naprawdę
ja?
Wstaję
z ziemi, otrzepuję się. Nie ma wątpliwości; te same ruchy, nawet
ubranie… Jak? Co się tu dzieje?
Wyszarpuję
telefon z kieszeni; on także jest jakby narysowany w ten śmieszny,
kreskówkowy sposób. Na szczęście działa normalnie. Piszę:
„Jestem
w Czwartej Linii. Jesteś tu?”
Bip.
Jestem.
Żadnych
dodatkowych informacji, żadnych podpowiedzi, gdzie mam go szukać.
Albo jest niedomyślny, albo…
Czuję
dotyk na ramieniu. Obracam się i widzę postać wyższą ode mnie.
Facet – bo to musi być facet, sądząc po budowie ciała – ma na
sobie dżinsy i czarną bluzę z kapturem, chowającą jego rysy. Ale
i bez tego trudno byłoby go rozpoznać; na twarzy ma białą,
uśmiechniętą maskę – jedną z tych teatralnych, z
przerysowanymi do bólu emocjami.
-
To ty jesteś Drugi? - pytam.
Kiwa
głową i pokazuje mi gestem, bym za nim poszedł, po czym zagłębia
się w tłum.
Dobra,
oczywiście możecie pomyśleć: „Ale dlaczego ufasz komuś
takiemu? Z daleka widać, że gość jest podejrzany!” I wiecie co?
To jednocześnie prawda i kłamstwo.
Gość
jest podejrzany, fakt. Ale bynajmniej nie bardziej niż wszystko, co
przechodziło wokół mnie.
Trudno
mi ich w ogóle klasyfikować jako cokolwiek; to był ciągle
zmieniający się tłum, cały czas przekształcający się – każda
osoba co chwilę zmieniała kształt. Na przykład tamta dziewczyna o
jasnych włosach – kreskówkowa dziewczyna – która za chwilę
zamigotała i skurczyła się, stając się pomarszczoną staruszką
o siwych włosach.
Ale
nie mogę się za bardzo skupiać się na obserwowaniu otoczenia;
jestem zbyt zajęty wypatrywaniem w tłumie Drugiego i modleniem się,
by go nie zgubić. Jeszcze tego by brakowało… Chociaż znając go,
pewnie i tak by mnie jakimś cudem znalazł.
Prowadzi
mnie przez tłum, aż w końcu wchodzi do jakiegoś budynku z
neonowym napisem nad wejściem. Bar? Tak, chyba tak… Albo raczej
jego przepoczwarzona, karykaturalna wersja.
Tutaj
wszystko jest jakieś takie… nienaturalne. Jakby wszyscy za bardzo
chcieli być autentyczni.
Wchodzimy
do środka. Wszędzie mnóstwo ludzi; Drugi prowadzi mnie do stolika
przy kącie, siada i wskazuje krzesło naprzeciw siebie.
Siadam,
moje plecy wyczuwają mięciutkie oparcie, zupełnie niepasujące do
takiego miejsca.
-
Więc… - zaczynam. Muszę mówić trochę głośniej, bo ludzie
wokół nas robią niesamowity hałas. - Miło by było, gdybyś
wyjaśnił mi parę rzeczy.
-
Na przykład?
- mówi, a ja kulę się mimowolnie. To nie jest głos człowieka;
brzmi to bardziej tak, jakby przerabiał dźwięk tak, bym słyszał
głos wyższy o parę oktaw, żebym go nie rozpoznał.
-
No właśnie – zaczynam. - Ten strój, twój… Głos… Czemu to
robisz? Boisz się mnie?
-
Nie. Mam swoje
powody.
-
Odchyla się w krześle, huśta się na nim jak jakiś dzieciak w
podstawówce. Jakiś odruch nerwowy czy co?
-
Masz powody?
- prycham. - To ty mnie tu ściągnąłeś, więc miło by było,
gdybyś mi powiedział dlaczego.
-
Najpierw muszę
zadać ci parę pytań
– mówi. Ocho, zaczyna się przesłuchanie. - Po
pierwsze… Napisałeś mi, że czegoś nie pamiętasz.
Kiwam
głową.
-
Tak. Było pewne… ważne dla mnie wydarzenie. I jestem pewien, że
było naprawdę istotne… Ale go nie pamiętam. Więc pomyślałem,
że to może być wina tego, że skaczę pomiędzy światami. Wzruszam ramionami. Patrzę na maskę, ale ona wciąż ma ten sam
cholerny wyraz głupkowatego zadowolenia. Nawet nie widzę jego oczu
przez dziury… Irytujące.
-
Dobrze
– kiwa głową.
Spodziewam
się, że powie coś więcej, ale nie; milczy, jakby zastanawiając
się, co ma mi powiedzieć. Pomału zaczynają puszczać mi nerwy.
-
Wiesz dlaczego nie pamiętam, prawda? - mierzę go uważnym
spojrzeniem, próbując wywnioskować cokolwiek z jego mowy ciała,
ale nie – dalej huśta się na tym cholernym krześle, a ja nic z
tego nie rozumiem. - Powiedz mi, co tu się dzieje! - żądam.
-
Chciałbym, ale nie
mogę.
-
Dlaczego?! - krzyczę. Nikt nie zwraca na to uwagi. - Czemu nie
możesz…
-
Arthur.
- Drugi mówi tylko moje imię, ale jakaś nuta w tym zmodyfikowanym
głosie mówi mi, żebym był cicho. - Muszę
z tobą porozmawiać, a twoje krzyki bynajmniej nie sprawią, że
powiem ci więcej, niż mogę.
Zachowuj się.
Mam
ochotę coś mu odpyskować, ale nie mogę. Coś w Drugim mówi mi,
że gdybym tylko spróbował, drogo bym za to zapłacił.
Kiwam
głową zachęcając go, by mówił dalej.
-
Tak już lepiej.
- Mogę przysiąc, że uśmiechnął się pod maską. - Co
widzisz?
-
Em… Ludzi. Chyba – odpowiadam.
-
Dlaczego „chyba”?
-
No… Wszystko cały czas się zmienia. - Machnąłem ręką w stronę
tłumu i ścian lokalu, w którym właśnie zmieniła się tapeta.
Jak wzór w kalejdoskopie. - Przecież to niemożliwe, żeby wszystko
tak się zachowywało, prawda?
-
Panta rhei.
-
Co?
-
Wszystko płynie,
wszystko jest względne, wszystko się zmienia. Choć tu akurat masz rację… -
Rozgląda się po tłumie. - Nic,
co tu widzisz, nie jest prawdziwe. To tylko iluzja; umiejętnie
zbudowana, to prawa, ale wciąż iluzja. Choć dla ludzi żyjących
tu to jedyna prawdziwa rzeczywistość… - Kręci
głową i wzdycha. - Dlatego
to idealne miejsce na spotkania. Bardzo trudno kogoś znaleźć,
jeśli można się zmienić w każdej chwili w kogoś innego i nawet
tego nie zauważyć.
-
Tak…
- mówię, nie wiedząc, co innego mogę wtrącić. - Ty też
podróżujesz? Jak się dostałeś do tego samego świata, co ja? Ja
nie mogę tego kontrolować…
-
Ja, ja, ciągle
ja – prycha
Drugi. - Cały
czas zachowujesz się, jakby chodziło tylko o ciebie, ale tak nie
jest. Myśl trochę.
Jestem
z nim tu tylko parę minut, ale już wiem: nie lubię go. Bardzo go
nie lubię. Może i pomagał mi, ale teraz zachowuje się po prostu
jak dupek.
Chciałbym
mu to powiedzieć, ale tylko zaciskam mocno usta. Nie mogę go teraz
wkurzyć, bo stracę możliwość dowiedzenia się, co się tu w
ogóle dzieje.
-
Odpowiadając na
twoje pytanie: tak, podróżuję, lecz nie w tak… brutalny sposób
jak ty
– mówi.
-
Czyli jak?
-
Są dwa sposoby
na przemieszczanie się między światami; ten, którego używasz ty,
oraz bardziej elegancki, mechaniczny.
Drugi
wyjmuje z kieszeni bluzy coś w rodzaju medalionu na długim
łańcuszku z dużym, czerwonym kamieniem.
-
Tutaj wprowadzasz namiary, numer świata… - pokazuje mi,
gdzie co jest - … potem naciskasz o, tutaj, i się przenosisz.
Widzę,
że to, co wziąłem za kamień, tak naprawdę jest przyciskiem.
Sprytne.
-
Dzięki temu nie niszczysz ciał swoich alternatywnych bliźniaków w
innych światach – tłumaczy
dalej. - Chcę ci dać coś takiego.
-
Tak? To fajnie, ale dlaczego to robisz? Jakoś trudno mi uwierzyć,
że tylko z bezinteresownej dobroci serca – prycham.
Drugi
kładzie na stole medalion i popycha go lekko w moją stronę.
-
Może być ci potrzebny. Bezpieczniej jest podróżować w ten
sposób.
Unoszę
do góry jedną brew w wyrazie zdziwienia.
-
Jak to: bezpieczniej? Przecież…
-
Miałeś, jak na razie, szczęście – przerywa mi Drugi. - Z
niektórych światów nie da się wyjść inaczej niż mechanicznie;
na przykład wtedy, gdy docierasz do świata, w którym jako tako nie
ma twojego alternatywnej wersji. Gdy spróbujesz uciec z tego świata
przez samobójstwo, po prostu się zabijesz.
Przełykam
ślinę, gdy w pełni dociera do mnie, co powiedział Drugi.
Mogłem
zginąć. Mogłem umrzeć w każdym cholernym momencie.
-
To czemu mówisz mi o tym teraz?! - prawie wrzeszczę. - Przecież
mogłem… Mogłem się zabić, do cholery!
-
Czy tego nie chciałeś zrobić na początku? - powiedział
chłodno Drugi. - Nie mogłem ci o tym powiedzieć wcześniej,
dlatego robię to teraz. Ten świat jest jednym z tych, które musisz
opuścić mechanicznie.
-
Dzięki, że zdecydowałeś się mi o tym teraz powiedzieć. -
Przewracam oczami. - Szybki jesteś.
Drugi
ignoruje ironię w moim głosie i ciągnie dalej:
-
Jest jeszcze coś, o czym muszę ci powiedzieć.
-
Śmiało, nie krępuj się.
-
Ktoś za tobą podąża. Grozi ci niebezpieczeństwo.
-
Jakiś inny podróżnik?
-
Można tak to ująć – kiwa głową Drugi.
-
„Można tak to ująć”? O co ci chodzi? Po prostu powiedz mi, jak
jest.
-
Nie do końca jest podróżnikiem. - Drugi uważnie dobiera
słowa, jakby zastanawiając się, ile dokładnie może mi
powiedzieć. - Nie próbuje znaleźć świata, w którym wszystko
będzie mu odpowiadało; on ucieka w ten sposób.
-
Przed kim?
-
Przed nami… Innymi.
-
Dzięki za odpowiedź, która
nic mi nie powiedziała. Naprawdę cholernie mi pomogłeś.
-
Nie bądź ironiczny. Nie mogę ci jeszcze powiedzieć. To,
co musisz wiedzieć to to, że jest niebezpieczny.
-
Przecież jest nieskończenie
wiele światów. Jak niby mnie śledzi? I jak WY mnie śledzicie?
-
Twój telefon –
odpowiada Drugi, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na
świecie. - Przerobiłem go tak, żebym mógł cię
namierzyć niezależnie od świata, w jakim się znajdziesz.
-
Niby jak to zrobiłeś?! Jak dorwałeś się do moich rzeczy?!
-
Jestem bliżej, niż ci się wydaje. - Znów wyczuwam, że się
uśmiecha, ale mi bynajmniej nie jest do śmiechu.
Biorę
parę głębszych oddechów, po czym znów pytam:
-
Ale dlaczego niby grozi mi niebezpieczeństwo? I czemu on wam ucieka?
-
Nazywa się Olivier – powiedział Drugi. - On
wykorzystuje światy, by zabijać. W każdym świecie, w którym się
pojawia, zabija kogoś. Ale niedawno zaczął zachowywać się
dziwnie… Podążać za tobą. Boimy się, że może chcieć zabić
także ciebie.
-
I nie możecie go złapać, bo…?
-
Jest niesamowicie inteligentny i potrafi idealnie się ukrywać.
Gra z nami w kotka i myszkę, ukrywając się przed wszystkimi… Ale
jest pewien wzór, dzięki któremu wiemy, że to on.
-
Jaki?
-
Wszystkie ofiary… To ty, twoje alternatywne wersje. Zabija tylko
ciebie.
Wszystko
przycichło; śmiechy, głosy, muzyka. Czuję, jak moje serce obija
się o wnętrze żeber, jakby miało wyskoczyć na zewnątrz. Zalewa
mnie nowe uczucie, które paraliżuje wszystkie moje kończyny.
Strach.
-
I chcesz… Chcecie… - Oblizuję nerwowo usta. - Chcecie, żebym
wam pomógł go złapać?
-
Tak. - Kiwa głową.
-
Zostawiając mnie samego na pastwę losu? Mam być przynętą, tak?
Kolejne
kiwnięcie głową, a ja czuję, jak strach powoli odpływa,
zastąpiony nowym uczuciem: złością.
-
Chcecie podać mu mnie na talerzu, żebym go złapać, tak?
-
Dokładnie.
-
Wiesz co? - Patrzę na niego w miejsce, w którym powinny znajdować
się jego oczy. - W dupie mam taki układ. Chcę podróżować między
światami, by wreszcie mieć święty spokój. Całe moje życie było
cholerną porażką, a teraz wy chcecie odebrać mi jeszcze tą
jedną, jedyną szansę, bym wreszcie zaczął żyć?!
-
Arthur, uspokój się, to nie o to…
-
W takim razie walcie się! Nie mam zamiaru grać w te wasze
pierdolone gierki! Łapcie sobie go sami, jak jesteście tacy
wszechwiedzący i wszechmocni! Nie będziecie mi mówić, co mam
robić, kiedy wreszcie mogę sam o sobie decydować!
-
Nic nie rozumiesz…
-
Bynajmniej nie pomagasz mi zrozumieć, cały czas obchodząc temat i
ukrywając przede mną prawdę! Nie mam zamiaru z wami współpracować,
rozumiesz?! Nie. Mam. Zamiaru!
Wyjmuję
z kieszeni telefon i rzucam go na stół. Wytrzymuje, ale pojawiają
się na nim pęknięcia; zresztą nie obchodzi mnie to już. Nie
potrzebuję go.
-
Arthur! Zastanów się, czy…
-
Spierdalaj. Nie znajdzie mnie, jeśli wy nie będziecie w stanie.
Wybiegam
z baru na dwór.
Nie
wiem, nie wiem, nie mam pojęcia, co robię.
Krew
buzuje mi w uszach, gdy w biegu nastawiam medalion na losowe
współrzędne. Nie mam pojęcia, co mam zrobić, ale i tak tylko to
mi zostało.
Jeśli
Drugi mnie nie znajdzie, to ten gość, Oliver, też nie będzie
mógł.
Zakładam
medalion na szyję i naciskam przycisk.
Wszystko
rozpływa się w ciemności, we mgle.
______________________
Coraz bardziej wkręcam się w tą historię... :) Ciao!
Coś mi mówi, że ten Drugi to właśnie ten Oliver, ale nie mam pewności. :0 Zastanawia mnie tylko jak to się skończy, ale mam szczerą nadzieję, że szybko to się nie skończy :')
OdpowiedzUsuńTym Drugim może być Artur lub Al, lecz także mogą oni też być tym, który przeskakuje między światami i zabija każdą jego wersję... Taki jeden mściwy Artur, który również się wtedy zabił i przeskakuje między światami szukając tego odpowiedniego ale bez cienia litości czy współczucia. Możliwe, że postał w wyniku pierwszego strzału i chce się zemścić za odebranie mu najlepszego ze światów brnąc nieustannie naprzód z nienawiścią w sercu...
OdpowiedzUsuńAlbo taki Al, który nie ma nic do stracenia, bo Artur zabił wersję, która żyła w jego świecie więc idzie się zemścić czy coś...
Śledzę jak odcinki ulubionego serialu ^^ I oby ten opek trwał w nieskończoność minus jeden.
A ja lubię Drugiego xD
OdpowiedzUsuńFajny typek, takie tajemnice zawsze mnie jarały, między innymi dlatego kocham twoje opki :D
Swoją drogą, skoro to nie Arthur wstrzyknął sobie truciznę, to powinien umrzeć, bo przecież nie popełnił jako takiego samobósjtwa, tylko Al go zabił, a to że ten się zgodził nie zmienia faktu, że sam tego nie zrobił. Miło chociaż, że Arthur sobie uświadamia czym to podróżowanie skutkuje, powoli bo powoli, ale zawsze >.<
A ta komiksowa kreska... w to mi graj *^*
Od razu przypomniał mi się wszystkie gry typu The Walking Dead, The Walking Dead Season 2, Wilk pośród nas itd.
Nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału, choć pewnie i tak znajdę czas na przeczytanie z trzy dni później, jak teraz, ale co poradzić? Okrutne, że człowiek ma czas dopiero jak jest chory, ale po wyzdrowieniu będzie musiał pracować o wiele więcej i ciężej ;-;
Weny przede wszystkim ci życzę, czasu i chęci także i do następnego!
Ej w sumie racja... Choć poprzez samobójstwo można rozumieć iż to coś z czym musisz się zgodzić. Jak ktoś Cię tak znienacka strzeli to raczej z tym się nie godzisz, a samobójstwo poprzedzone (niezawsze) pożegnaniem ze światem (w sensie czymś więcej niż "Goodbye World!"), jest w pełni zaakceptowaną formą odejścia przez samego siebie...
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń