Nie
będzie nam się śniło
Że
będzie tak, jak było
Łzy
(Jak cukierek)
To
śmieszne, jak siedzenie i gapienie się przez okno może być
zajmujące. Zwłaszcza wtedy, gdy osoba, z którą lecisz samolotem
zasnęła, co w sumie nie byłoby takie złe, gdyby osoba ta nie była
od ciebie większa i zdecydowanie cięższa. Wtedy, kiedy zaczyna cię
przygniatać, a ty możesz co najwyżej wydawać jakieś
nieartykułowane dźwięki i próbować obudzić delikwenta, człowiek
zaczyna się zastanawiać, po co dał się w ogóle namówić na coś
takiego. Po co lecieć do Londynu, skoro mogliśmy równie dobrze
siedzieć w domu i oszczędzić sobie tego wszystkiego?
Domu.
Oho,
zaczęło się. Już uznałem jego apartament za mój... nasz. To
jest właśnie ta "ewolucja w związku"? Super. Jeszcze
chwila i zostaniemy starym, dobrym małżeństwem i przeniesiemy się
z ruchliwego miasta na wieś, będziemy
mieli domek z ogródkiem i cały czas będziemy na siebie
narzekali...
Ach,
te plany. To wszystko byłoby do zrealizowania, gdyby tylko nie ten
głupi limit czasu.
Szesnaście
dni.
I
jak mam wykorzystać ten czas? Bo jak na razie zabawę mam
szampańską, pomyślałem,
próbując nie dać się zgnieść pod ciężarem Alfreda. Serio, ile
on waży?! Ja rozumiem, mięśnie nie są lekkie jak piórko, ale
jednak...
Odetchnąłem
głęboko, zwracając mój wzrok z powrotem na okno. Morze. Dużo
morza. Cóż, można się było tego spodziewać, prawda? Nie mogę
liczyć na jakiś bardziej rozbudowany krajobraz, skoro lecimy przez
ocean.
Westchnąłem,
po raz ostatni spróbowałem jakoś ustawić Alfreda, a potem z
rezygnacją
pogrążyłem się w rozmyślaniach.
***
Czasami
odnoszę wrażenie, że gdziekolwiek bym się nie znalazł, lotniska
zawsze, ale to zawsze są takie same: i ludzie, i komunikaty, i nawet
te kontrole przy wejściu – wszystko działa tak samo.
Cóż...
Oczywiście o wiele łatwiej przechodzić przez to wszystko bez
zaaferowanego Amerykanina.
-
Łaaał, ale się tu pozmieniało! - zaczął gadać, gdy tylko
zeszliśmy z pokładu samolotu. Podziwiam jego zdolność do
odzyskiwania dobrego humory; zaledwie przed paroma chwilami
kopniakami zrzuciłem go z siedzenia. Nie żebym faktycznie chciał
to zrobić... Po prostu nie dało się go inaczej obudzić, choć,
nie ukrywam, bez złośliwej satysfakcji się nie obeszło.
-
Nie widzę żadnej różnicy – warknąłem do niego, ciągnąc
walizkę po bruku. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-
Jak to? Nie widzisz?
Na przykład tam – wskazał palcem jakiś sklep z płytami. - Tego
wcześniej nie było! Zamiast tego, hm... Chyba była tu jakaś
restauracja... A zaraz obok była księgarnia. No i widzisz,
przerobiono ją w jakąś agencję. - Popukał palcem w szybę, jakby
chcąc mi uświadomić powagę sytuacji.
Dziwne.
Mieszkałem tu o wiele dłużej niż on, ale sprawiał wrażenie,
jakby naprawdę wszystko pamiętał.
-
Ej, Alfred...
-
Hmm?
-
Nie zmyślasz? Jesteś pewien, że naprawdę było tak, jak mówisz?
-
No jasne! - wyszczerzył zęby. - Pamięć fotograficzna to przydatna
rzecz.
-
A... Acha. - Pokręciłem głową. - Wiesz, ja tego kompletnie nie
kojarzę, a przecież tutaj się urodziłem i wychowałem. Myślałem,
że cały Londyn znam jak własną kieszeń.
-
Znasz. Tylko nie ten Londyn.
-
Ech? O co ci chodzi?
-
No… - Odwrócił wzrok, jakby szukając odpowiednich słów. -
Znałeś Londyn ileś tam lat temu i wtedy był dla ciebie czymś
zwyczajnym, nie zwracałeś uwagi na takie drobiazgi jak… jak, na
przykład, kolor, którym napisane było nazwisko piekarza na
szyldzie przed jego sklepem. To było nieistotne. A teraz wracasz tu
po paru… paręnastu latach i niczego nie pamiętasz, bo tak
naprawdę uznałeś wtedy całe miasto za coś niegodnego uwagi za
wyjątkiem paru szczegółów, które utkwiły ci w pamięci. Mam
rację?
Pokiwałem
głową.
-
Właśnie dlatego tak fajnie jest podróżować – ciągnął. - Bo
zaczyna się widzieć rzeczy, których się wcześniej nie
dostrzegało. Trzeba co jakiś czas odpocząć od wszystkiego, nie?
Znów
skinąłem głową. To brzmiało nawet sensownie – Alfred rzadko
mówił coś dorosłego. W głębi serca to jeszcze dzieciak.
Cholernie
seksowny, podstępny i wredny dzieciak.
-
Ach, prawie bym zapomniał! - Z powrotem popatrzył mi w oczy. -
Gdzie chcesz iść? Możemy sobie pozwiedzać czy coś…
-
Nie mam zamiaru łazić z tobą po muzeach, idioto. - Przewróciłem
oczami.
-
Ej, nie obrażaj się tak szybko! - mruknął, lekko naburmuszony. -
Chcę ci zrobić przyjemność, a ty…
-
Taaak… Me serce krwawi z żalu. Łączę się z tobą w bólu.
-
I znów sarkazm. Jezu, dlaczego ja z tobą jestem…
-
No, Jezus też się zastanawia.
-
Pfff… - Alfred nadął policzki, a ja się uśmiechnąłem.
Dzieciak.
-
Lepiej znajdź jakiś hotel, gdzie możemy przenocować jakiś czas –
zasugerowałem. - Chyba że wolisz spać na ławce.
-
Tak, wszystko dla księżniczki. – Przesłał mi całusa. Zamarłem.
-
Nie.. nie mów tak.
-
Ech, czemu, księżniczko?
-
Tak mówił do mnie Francis. Ale, jeśli chcesz, ty też możesz…
-
Okej, zrozumiałem. - Przewrócił oczami. Jego wesoły nastrój
ulotnił się jak powietrze z przekłutego balonika. Dlaczego? Jest
zazdrosny? To głupie. Przecież Francisa tu nawet nie ma.
-
Em, Arthur, masz pojęcie, gdzie my idziemy?
Otrząsnąłem
się i nagle zrozumiałem, że cały czas łazimy wte i wewte bez
celu, gadając. Ludzie zaczynali już się na nas patrzyć z
uprzejmym zdziwieniem. Zrobiłem się cały czerwony na twarzy i
szturchnąłem Alfreda.
-
To wszystko twoja wina!
-
Aua, cholera!
I
tak, śmiejąc się pod nosem, Alfred zdołał szczęśliwie
doprowadzić nas do jakiegoś w miarę przyzwoitego hotelu i zamówić
nam pokoje.
Jak
ja go nienawidzę!
***
Było
już za późno by gdziekolwiek pójść, więc tylko wysłałem
Alfreda po coś do jedzenia – czytaj: wyrzuciłem go za drzwi, bo
nie chciał się ruszyć i kupić nam czegokolwiek.
Wzdychając
pod nosem zacząłem rozpakowywać nasze rzeczy.
O,
znowu! Nasze rzeczy. No cóż, to prawda, w naszych walizkach
jakimś cudem znajdowały się rzeczy tego drugiego, ale jednak… To
brzmi tak, jakby to były wspólne rzeczy, których używamy na
zmianę. Głupie, przecież Alfred na pewno nie zmieściłby się do
jakiejkolwiek mojej koszulki. Ale ja powinienem być w stanie ubrać
jakieś jego rzeczy…
Chwyciłem
jakąś skórzaną, brązową kurtkę z dużą 50-tką na plecach.
Włożyłem ją i przejrzałem się w lustrze w drzwiach szafy. Hm,
nawet nie tak źle. Może bym mógł faktycznie to od niego pożyczać…
-
Hehe… Co ty robisz, Arthur?
Obróciłem
się i jak najszybciej zrzuciłem z siebie kurtkę.
-
Nic! Absolutnie nic!
-
Ta… Parę minut i już ci mnie brakuje? Słodkie. - Mrugnął do
mnie. Zaczerwieniłem się… znowu. Znowu przez niego.
-
Jak niby już mogłeś wrócić?! Przecież miałeś kupić jedzenie…
Alfred
pomachał mi przed twarzą torbą z McDonalda. Prychnąłem.
-
No tak… mogłem się domyślić – warknąłem. - Przecież ty
nigdy nie kupiłbyś czegoś jadalnego.
-
Nie chcesz, to nie jedz – wzruszył ramionami. Usiadł na łóżku
i wyjął owiniętego w przesiąknięty tłuszczem papier hamburgera.
-
I jak niby możesz być w tak dobrej formie, jak cały czas jesz coś
takiego?
-
Thhhreffuje.
-
Nie gada się z pełną buzią, Alfred. Myślałem, że przynajmniej
tego już się nauczyłeś.
Popatrzył
na mnie z wyrzutem i przełknął.
-
W sensie, trenuję. Codziennie. Cóż, zwykle, bo teraz chyba mogę
sobie pozwolić na jakąś przerwę.
-
Nie będziesz miał problemów w pracy… Znaczy, w klubie?
-
Nie, zadzwoniłem, uzgodniłem wszystko, mam urlop na trzy tygodnie.
W końcu jestem tak jak lokalna gwiazda, nie? - zaśmiał się.
-
Tak… - przytaknąłem niechętnie. - I w sumie masz całkiem sporą
widownię, jak widziałem. Dużo jest gejów tam, w mieście?
-
Raczej tak, a ty miałeś okazję spotkać się z najbardziej
jaskrawymi przedstawicielami naszego rodzaju.
-
„Naszego rodzaju”. Jak to brzmi… Co mi przypomniało –
wskazałem go oskarżycielsko palcem – że mnie oszukałeś.
-
Ech?! Niby kiedy? - zdziwił się.
-
Wtedy, kiedy się spotkaliśmy. Powiedziałeś, że wolisz
dziewczyny, co, jak zapewnię się domyślasz, nie ucieszyło mnie za
bardzo.
-
Bo tak myślałem! To znaczy… Lubię dziewczyny w ten
sposób, uważam, że są słodkie i tak dalej. Naprawdę. Ale z tobą
jest coś innego… - Przekręcił głowę i spojrzał na mnie z
uśmiechem. - Jesteś specjalny. To, że jesteś facetem jakoś mi nie przeszkadza. Chyba za długo przebywałem wśród tego
tęczowego towarzystwa, by nie stać się jednym z nich, co?
-
Mooże. - Skrzyżowałem ręce. - Co prowadzi nas do kolejnego
pytania: dlaczego, do cholery, pracujesz sobie w taki sposób.
-
Uch, mówisz to w taki sposób, jakby to naprawdę było coś złego.
Prychnąłem.
-
Płacą ci za to, że tańczysz jakieś erotyczne tańce dla
rozbawionego ludu. To już podpada pod prostytucję.
-
Ej, to bolało – mruknął Al.
-
Miało boleć. Możesz mi wreszcie wytłumaczyć, dlaczego to robisz?
-
Bo lubię tańczyć. I tyle. - Spojrzał mi prosto w oczy. -
Chciałbym kiedyś wystąpić na Broadwayu, ale jak na razie muszę
zadowolić się tym. I nie narzekam… Całkiem sporo kasy z tego
mam. Ludzie przychodzą tylko po to, by zobaczyć, jak jestem na
scenie. To motywuje.
-
Jakoś mnie to nie przekonuje – odparłem chłodno. Al zmarszczył
brwi.
-
Czego oczekujesz? Co mam powiedzieć, żebyś wreszcie zrozumiał, że
można tak zarabiać i nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia
przez całe życie? Masz jakiś kompleks czy coś?
Miałem
wielką ochotę walnąć go krzesłem, ale jakoś się powstrzymałem.
Zamiast tego znów prychnąłem i rzuciłem od niechcenia:
-
Nie chce mi się z tobą gadać, idę się umyć.
I
zanim zdołał cokolwiek odpowiedzieć, chwyciłem swoje rzeczy i
uciekłem do łazienki.
Była
lepiej utrzymana, niż się obawiałem. (Wierzcie mi lub nie, ale
widziałem już wiele miejsc, gdzie pokoje były wprost bajeczne, ale
łazienka to syf, kiła i mogiła.) Nie czekając, zrzuciłem ubrania
i wskoczyłem pod strumień ciepłej wody. Boskie uczucie po tylu
godzinach podróży…
Nagle
drzwi łazienki otworzyły się i Alfred jak gdyby nigdy nic wparował
do środka.
-
Co… CO TY…! - zacząłem wrzeszczeć. Dzięki bogu prysznic miał
nieprzeźroczyste ścianki, ale i tak na wszelki wypadek zasłoniłem
strategiczne miejsca.
Alfred
tylko wzruszył ramionami.
-
Nie mamy czasu na twoje fochy. Powiedz, że się już nie gniewasz.
-
Okej, okej, wszystko już w porządku, nie gniewam się, a teraz
WYPAD! - krzyknąłem. Usłyszałem chichot Alfreda.
-
Bo co mi zrobisz?
Nienawidzę
go.
-
Pozwól, umyję ci plecy. Tak na zgodę.
-
Nie. Idź stąd.
-
Przykro mi, nic nie słyszę! I tak to zrobię, przecież wiesz.
Prychnąłem.
Zaraz potem moje oczy rozszerzyły się. Nawet przez nieprzeźroczyste
szkło widziałem, że Alfred…
-
Cholera, czemu ty się rozbierasz?!
-
A co, myślisz, że wejdę pod prysznic w ubraniu? - zaśmiał się.
-
Kurczę, jeśli tak bardzo chcesz się ze mną wykąpać to mów, a
nie próbuj mi to przekazać jakąś okrężną drogą.
-
Tak, tak… zapamiętam.
Wszedł
do środka, a ja nie mogłem się zmusić do tego, by przestać gapić
się na ściankę przede mną. Czerwone kafelki na przemian z żółtymi. Interesujące. Bardzo interesujące. Może gdybym
wystarczająco skupił się na kontemplowaniu sztuki nie czułbym,
jak mało jest tu miejsca.
Alfred
dotknął moich pleców; zadrżałem mimowolnie. Znów się zaśmiał.
-
Heh, zachowujesz się jak dziewica przed swoim pierwszym razem.
-
Zamknij się. Jeśli chcesz coś zrobić to rób, a nie komentuj.
Nie
musiałem go namawiać dwa razy.
Ciepła
woda spływała po naszych ciałach, a my kochaliśmy się, aż noc
zamieniła się w dzień.
Piętnaście
dni.
_____
Taaa... Ostatni rozdział, jasne. Huuh. Pewnie będą jeszcze ze dwa, a potem kuniec. Naprawdę.
Dziękuję za komentarze. Ciao!
Piszesz fenomenalnie! Czytałam większość twoich one shotów i wszystkie opowiadania. Strasznie tęsknie za Feliksem i Torisem ale cóż. Mam nadzieję, że napiszesz coś jeszcze z Feliksem. Jest taki mraśny... no ale nie o tym! Podziwiam Cię od dłuższego czasu. Znalazłam Twojego bloga przez jakąś stronę o yaoi na facebooku ale nie mogę sobie przypomnieć jaką xd. Koniecznie pisz dalej bo jesteś wspaniałą osobą. Po tym co piszesz mam wrażenie jakbyś była bardzo dojrzała emocjonalnie. Może to kwestia tego ile masz lat. Domyślam się tylko że może to być coś około 15-16? Zresztą wiek nie ma tu znaczenia. Sposób w jaki postrzegasz świat oczami swoich bohaterów jest wręcz wzruszający. Szczególnie podobał mi się ten one shoot o pianiście i ostatniej niedzieli. Podoba mi się zarówno humor Twoich opowiadań jak i głębia oraz wartość jaką reprezentują te opowiadania. Czasem zdarzało mi się zarwać noc żeby nadrobić wszystko od początku. Błagam, jeśli kiedykolwiek przyjdzie Ci do głowy, że nie masz po co pisać albo coś w tym stylu, przypomnij sobie wszystkie miłe komentarze i uwagi. Ale przede wszystkim pisz dla siebie, pisz to co sprawia Ci przyjemność nawet jeśli wydaje Ci się to absurdalne. Takie rzeczy, robione z miłością, wychodzą najlepiej. Oby tak dalej.
OdpowiedzUsuńJestem taka ciekawa jak to skończysz. O matko. Ty tak świetnie piszesz. Jak to możliwe ;-;
OdpowiedzUsuńTYLKO DWA?! DWA?!!! NIE!!!
OdpowiedzUsuńNo cóż, wszystko musi się kiedyś skończyć :(
Muszę przyznać, że... długi mieli ten prysznic xD
Nie no, taki prysznic od nocy do rana, troszku długi, a w... takiej sytuacji... ekhem... no... no to rozumiem >.<
Widzę, że osoby przede mną dużo piszą ci o tym, że świetnie piszesz, ale ja już chyba nie muszę o tym mówić. Tyle razy to pisałam, chyba wiesz, że uwielbiam twoje dzieła, prawda?
W skrócie, życzę ci dużo weny, chęci i przede wszystkim czasu na pisanie i trzymaj się, do następnego!