sobota, 29 sierpnia 2015

Trzydzieści dni - Rozdział VII


Nie będzie nam się śniło
Że będzie tak, jak było
Łzy (Jak cukierek)


   To śmieszne, jak siedzenie i gapienie się przez okno może być zajmujące. Zwłaszcza wtedy, gdy osoba, z którą lecisz samolotem zasnęła, co w sumie nie byłoby takie złe, gdyby osoba ta nie była od ciebie większa i zdecydowanie cięższa. Wtedy, kiedy zaczyna cię przygniatać, a ty możesz co najwyżej wydawać jakieś nieartykułowane dźwięki i próbować obudzić delikwenta, człowiek zaczyna się zastanawiać, po co dał się w ogóle namówić na coś takiego. Po co lecieć do Londynu, skoro mogliśmy równie dobrze siedzieć w domu i oszczędzić sobie tego wszystkiego?
Domu. Oho, zaczęło się. Już uznałem jego apartament za mój... nasz. To jest właśnie ta "ewolucja w związku"? Super. Jeszcze chwila i zostaniemy starym, dobrym małżeństwem i przeniesiemy się z ruchliwego miasta na wieś, będziemy mieli domek z ogródkiem i cały czas będziemy na siebie narzekali...
   Ach, te plany. To wszystko byłoby do zrealizowania, gdyby tylko nie ten głupi limit czasu.
   Szesnaście dni.
   I jak mam wykorzystać ten czas? Bo jak na razie zabawę mam szampańską, pomyślałem, próbując nie dać się zgnieść pod ciężarem Alfreda. Serio, ile on waży?! Ja rozumiem, mięśnie nie są lekkie jak piórko, ale jednak...
   Odetchnąłem głęboko, zwracając mój wzrok z powrotem na okno. Morze. Dużo morza. Cóż, można się było tego spodziewać, prawda? Nie mogę liczyć na jakiś bardziej rozbudowany krajobraz, skoro lecimy przez ocean.
   Westchnąłem, po raz ostatni spróbowałem jakoś ustawić Alfreda, a potem z rezygnacją pogrążyłem się w rozmyślaniach.

***

   Czasami odnoszę wrażenie, że gdziekolwiek bym się nie znalazł, lotniska zawsze, ale to zawsze są takie same: i ludzie, i komunikaty, i nawet te kontrole przy wejściu – wszystko działa tak samo.
   Cóż... Oczywiście o wiele łatwiej przechodzić przez to wszystko bez zaaferowanego Amerykanina.
   - Łaaał, ale się tu pozmieniało! - zaczął gadać, gdy tylko zeszliśmy z pokładu samolotu. Podziwiam jego zdolność do odzyskiwania dobrego humory; zaledwie przed paroma chwilami kopniakami zrzuciłem go z siedzenia. Nie żebym faktycznie chciał to zrobić... Po prostu nie dało się go inaczej obudzić, choć, nie ukrywam, bez złośliwej satysfakcji się nie obeszło.
   - Nie widzę żadnej różnicy – warknąłem do niego, ciągnąc walizkę po bruku. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
   - Jak to? Nie widzisz? Na przykład tam – wskazał palcem jakiś sklep z płytami. - Tego wcześniej nie było! Zamiast tego, hm... Chyba była tu jakaś restauracja... A zaraz obok była księgarnia. No i widzisz, przerobiono ją w jakąś agencję. - Popukał palcem w szybę, jakby chcąc mi uświadomić powagę sytuacji.
   Dziwne. Mieszkałem tu o wiele dłużej niż on, ale sprawiał wrażenie, jakby naprawdę wszystko pamiętał.
   - Ej, Alfred...
   - Hmm?
   - Nie zmyślasz? Jesteś pewien, że naprawdę było tak, jak mówisz?
   - No jasne! - wyszczerzył zęby. - Pamięć fotograficzna to przydatna rzecz.
   - A... Acha. - Pokręciłem głową. - Wiesz, ja tego kompletnie nie kojarzę, a przecież tutaj się urodziłem i wychowałem. Myślałem, że cały Londyn znam jak własną kieszeń.
   - Znasz. Tylko nie ten Londyn.
   - Ech? O co ci chodzi?
   - No… - Odwrócił wzrok, jakby szukając odpowiednich słów. - Znałeś Londyn ileś tam lat temu i wtedy był dla ciebie czymś zwyczajnym, nie zwracałeś uwagi na takie drobiazgi jak… jak, na przykład, kolor, którym napisane było nazwisko piekarza na szyldzie przed jego sklepem. To było nieistotne. A teraz wracasz tu po paru… paręnastu latach i niczego nie pamiętasz, bo tak naprawdę uznałeś wtedy całe miasto za coś niegodnego uwagi za wyjątkiem paru szczegółów, które utkwiły ci w pamięci. Mam rację?
   Pokiwałem głową.
   - Właśnie dlatego tak fajnie jest podróżować – ciągnął. - Bo zaczyna się widzieć rzeczy, których się wcześniej nie dostrzegało. Trzeba co jakiś czas odpocząć od wszystkiego, nie?
   Znów skinąłem głową. To brzmiało nawet sensownie – Alfred rzadko mówił coś dorosłego. W głębi serca to jeszcze dzieciak.
   Cholernie seksowny, podstępny i wredny dzieciak.
   - Ach, prawie bym zapomniał! - Z powrotem popatrzył mi w oczy. - Gdzie chcesz iść? Możemy sobie pozwiedzać czy coś…
   - Nie mam zamiaru łazić z tobą po muzeach, idioto. - Przewróciłem oczami.
   - Ej, nie obrażaj się tak szybko! - mruknął, lekko naburmuszony. - Chcę ci zrobić przyjemność, a ty…
   - Taaak… Me serce krwawi z żalu. Łączę się z tobą w bólu.
   - I znów sarkazm. Jezu, dlaczego ja z tobą jestem…
   - No, Jezus też się zastanawia.
   - Pfff… - Alfred nadął policzki, a ja się uśmiechnąłem. Dzieciak.
  - Lepiej znajdź jakiś hotel, gdzie możemy przenocować jakiś czas – zasugerowałem. - Chyba że wolisz spać na ławce.
   - Tak, wszystko dla księżniczki. – Przesłał mi całusa. Zamarłem.
   - Nie.. nie mów tak.
   - Ech, czemu, księżniczko?
   - Tak mówił do mnie Francis. Ale, jeśli chcesz, ty też możesz…
   - Okej, zrozumiałem. - Przewrócił oczami. Jego wesoły nastrój ulotnił się jak powietrze z przekłutego balonika. Dlaczego? Jest zazdrosny? To głupie. Przecież Francisa tu nawet nie ma.
   - Em, Arthur, masz pojęcie, gdzie my idziemy?
   Otrząsnąłem się i nagle zrozumiałem, że cały czas łazimy wte i wewte bez celu, gadając. Ludzie zaczynali już się na nas patrzyć z uprzejmym zdziwieniem. Zrobiłem się cały czerwony na twarzy i szturchnąłem Alfreda.
   - To wszystko twoja wina!
   - Aua, cholera!
   I tak, śmiejąc się pod nosem, Alfred zdołał szczęśliwie doprowadzić nas do jakiegoś w miarę przyzwoitego hotelu i zamówić nam pokoje.
   Jak ja go nienawidzę!

***

   Było już za późno by gdziekolwiek pójść, więc tylko wysłałem Alfreda po coś do jedzenia – czytaj: wyrzuciłem go za drzwi, bo nie chciał się ruszyć i kupić nam czegokolwiek.
   Wzdychając pod nosem zacząłem rozpakowywać nasze rzeczy.
   O, znowu! Nasze rzeczy. No cóż, to prawda, w naszych walizkach jakimś cudem znajdowały się rzeczy tego drugiego, ale jednak… To brzmi tak, jakby to były wspólne rzeczy, których używamy na zmianę. Głupie, przecież Alfred na pewno nie zmieściłby się do jakiejkolwiek mojej koszulki. Ale ja powinienem być w stanie ubrać jakieś jego rzeczy…
   Chwyciłem jakąś skórzaną, brązową kurtkę z dużą 50-tką na plecach. Włożyłem ją i przejrzałem się w lustrze w drzwiach szafy. Hm, nawet nie tak źle. Może bym mógł faktycznie to od niego pożyczać…
   - Hehe… Co ty robisz, Arthur?
   Obróciłem się i jak najszybciej zrzuciłem z siebie kurtkę.
   - Nic! Absolutnie nic!
   - Ta… Parę minut i już ci mnie brakuje? Słodkie. - Mrugnął do mnie. Zaczerwieniłem się… znowu. Znowu przez niego.
   - Jak niby już mogłeś wrócić?! Przecież miałeś kupić jedzenie…
   Alfred pomachał mi przed twarzą torbą z McDonalda. Prychnąłem.
   - No tak… mogłem się domyślić – warknąłem. - Przecież ty nigdy nie kupiłbyś czegoś jadalnego.
   - Nie chcesz, to nie jedz – wzruszył ramionami. Usiadł na łóżku i wyjął owiniętego w przesiąknięty tłuszczem papier hamburgera.
   - I jak niby możesz być w tak dobrej formie, jak cały czas jesz coś takiego?
   - Thhhreffuje.
   - Nie gada się z pełną buzią, Alfred. Myślałem, że przynajmniej tego już się nauczyłeś.
   Popatrzył na mnie z wyrzutem i przełknął.
   - W sensie, trenuję. Codziennie. Cóż, zwykle, bo teraz chyba mogę sobie pozwolić na jakąś przerwę.
   - Nie będziesz miał problemów w pracy… Znaczy, w klubie?
   - Nie, zadzwoniłem, uzgodniłem wszystko, mam urlop na trzy tygodnie. W końcu jestem tak jak lokalna gwiazda, nie? - zaśmiał się.
   - Tak… - przytaknąłem niechętnie. - I w sumie masz całkiem sporą widownię, jak widziałem. Dużo jest gejów tam, w mieście?
   - Raczej tak, a ty miałeś okazję spotkać się z najbardziej jaskrawymi przedstawicielami naszego rodzaju.
   - „Naszego rodzaju”. Jak to brzmi… Co mi przypomniało – wskazałem go oskarżycielsko palcem – że mnie oszukałeś.
   - Ech?! Niby kiedy? - zdziwił się.
   - Wtedy, kiedy się spotkaliśmy. Powiedziałeś, że wolisz dziewczyny, co, jak zapewnię się domyślasz, nie ucieszyło mnie za bardzo.
   - Bo tak myślałem! To znaczy… Lubię dziewczyny w ten sposób, uważam, że są słodkie i tak dalej. Naprawdę. Ale z tobą jest coś innego… - Przekręcił głowę i spojrzał na mnie z uśmiechem. - Jesteś specjalny. To, że jesteś facetem jakoś mi nie przeszkadza. Chyba za długo przebywałem wśród tego tęczowego towarzystwa, by nie stać się jednym z nich, co?
   - Mooże. - Skrzyżowałem ręce. - Co prowadzi nas do kolejnego pytania: dlaczego, do cholery, pracujesz sobie w taki sposób.
   - Uch, mówisz to w taki sposób, jakby to naprawdę było coś złego.
   Prychnąłem.
   - Płacą ci za to, że tańczysz jakieś erotyczne tańce dla rozbawionego ludu. To już podpada pod prostytucję.
   - Ej, to bolało – mruknął Al.
   - Miało boleć. Możesz mi wreszcie wytłumaczyć, dlaczego to robisz?
   - Bo lubię tańczyć. I tyle. - Spojrzał mi prosto w oczy. - Chciałbym kiedyś wystąpić na Broadwayu, ale jak na razie muszę zadowolić się tym. I nie narzekam… Całkiem sporo kasy z tego mam. Ludzie przychodzą tylko po to, by zobaczyć, jak jestem na scenie. To motywuje.
   - Jakoś mnie to nie przekonuje – odparłem chłodno. Al zmarszczył brwi.
   - Czego oczekujesz? Co mam powiedzieć, żebyś wreszcie zrozumiał, że można tak zarabiać i nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia przez całe życie? Masz jakiś kompleks czy coś?
   Miałem wielką ochotę walnąć go krzesłem, ale jakoś się powstrzymałem. Zamiast tego znów prychnąłem i rzuciłem od niechcenia:
   - Nie chce mi się z tobą gadać, idę się umyć.
   I zanim zdołał cokolwiek odpowiedzieć, chwyciłem swoje rzeczy i uciekłem do łazienki.
   Była lepiej utrzymana, niż się obawiałem. (Wierzcie mi lub nie, ale widziałem już wiele miejsc, gdzie pokoje były wprost bajeczne, ale łazienka to syf, kiła i mogiła.) Nie czekając, zrzuciłem ubrania i wskoczyłem pod strumień ciepłej wody. Boskie uczucie po tylu godzinach podróży…
   Nagle drzwi łazienki otworzyły się i Alfred jak gdyby nigdy nic wparował do środka.
   - Co… CO TY…! - zacząłem wrzeszczeć. Dzięki bogu prysznic miał nieprzeźroczyste ścianki, ale i tak na wszelki wypadek zasłoniłem strategiczne miejsca.
   Alfred tylko wzruszył ramionami.
   - Nie mamy czasu na twoje fochy. Powiedz, że się już nie gniewasz.
   - Okej, okej, wszystko już w porządku, nie gniewam się, a teraz WYPAD! - krzyknąłem. Usłyszałem chichot Alfreda.
   - Bo co mi zrobisz?
   Nienawidzę go.
   - Pozwól, umyję ci plecy. Tak na zgodę.
   - Nie. Idź stąd.
   - Przykro mi, nic nie słyszę! I tak to zrobię, przecież wiesz.
   Prychnąłem. Zaraz potem moje oczy rozszerzyły się. Nawet przez nieprzeźroczyste szkło widziałem, że Alfred…
   - Cholera, czemu ty się rozbierasz?!
   - A co, myślisz, że wejdę pod prysznic w ubraniu? - zaśmiał się.
   - Kurczę, jeśli tak bardzo chcesz się ze mną wykąpać to mów, a nie próbuj mi to przekazać jakąś okrężną drogą.
   - Tak, tak… zapamiętam.
   Wszedł do środka, a ja nie mogłem się zmusić do tego, by przestać gapić się na ściankę przede mną. Czerwone kafelki na przemian z żółtymi. Interesujące. Bardzo interesujące. Może gdybym wystarczająco skupił się na kontemplowaniu sztuki nie czułbym, jak mało jest tu miejsca.
   Alfred dotknął moich pleców; zadrżałem mimowolnie. Znów się zaśmiał.
   - Heh, zachowujesz się jak dziewica przed swoim pierwszym razem.
   - Zamknij się. Jeśli chcesz coś zrobić to rób, a nie komentuj.
   Nie musiałem go namawiać dwa razy.
   Ciepła woda spływała po naszych ciałach, a my kochaliśmy się, aż noc zamieniła się w dzień.

   Piętnaście dni.
_____

Taaa... Ostatni rozdział, jasne. Huuh. Pewnie będą jeszcze ze dwa, a potem kuniec. Naprawdę.
Dziękuję za komentarze. Ciao!

3 komentarze:

  1. Piszesz fenomenalnie! Czytałam większość twoich one shotów i wszystkie opowiadania. Strasznie tęsknie za Feliksem i Torisem ale cóż. Mam nadzieję, że napiszesz coś jeszcze z Feliksem. Jest taki mraśny... no ale nie o tym! Podziwiam Cię od dłuższego czasu. Znalazłam Twojego bloga przez jakąś stronę o yaoi na facebooku ale nie mogę sobie przypomnieć jaką xd. Koniecznie pisz dalej bo jesteś wspaniałą osobą. Po tym co piszesz mam wrażenie jakbyś była bardzo dojrzała emocjonalnie. Może to kwestia tego ile masz lat. Domyślam się tylko że może to być coś około 15-16? Zresztą wiek nie ma tu znaczenia. Sposób w jaki postrzegasz świat oczami swoich bohaterów jest wręcz wzruszający. Szczególnie podobał mi się ten one shoot o pianiście i ostatniej niedzieli. Podoba mi się zarówno humor Twoich opowiadań jak i głębia oraz wartość jaką reprezentują te opowiadania. Czasem zdarzało mi się zarwać noc żeby nadrobić wszystko od początku. Błagam, jeśli kiedykolwiek przyjdzie Ci do głowy, że nie masz po co pisać albo coś w tym stylu, przypomnij sobie wszystkie miłe komentarze i uwagi. Ale przede wszystkim pisz dla siebie, pisz to co sprawia Ci przyjemność nawet jeśli wydaje Ci się to absurdalne. Takie rzeczy, robione z miłością, wychodzą najlepiej. Oby tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem taka ciekawa jak to skończysz. O matko. Ty tak świetnie piszesz. Jak to możliwe ;-;

    OdpowiedzUsuń
  3. TYLKO DWA?! DWA?!!! NIE!!!
    No cóż, wszystko musi się kiedyś skończyć :(
    Muszę przyznać, że... długi mieli ten prysznic xD
    Nie no, taki prysznic od nocy do rana, troszku długi, a w... takiej sytuacji... ekhem... no... no to rozumiem >.<
    Widzę, że osoby przede mną dużo piszą ci o tym, że świetnie piszesz, ale ja już chyba nie muszę o tym mówić. Tyle razy to pisałam, chyba wiesz, że uwielbiam twoje dzieła, prawda?
    W skrócie, życzę ci dużo weny, chęci i przede wszystkim czasu na pisanie i trzymaj się, do następnego!

    OdpowiedzUsuń