Większości
świat jawi się jako groźba i pewnie z tej przyczyny ten świat
staje się w końcu dla nich prawdziwym zagrożeniem.
Paulo
Coelho, Alchemik
Patrzę
się w tępo w ekran. Co, do cholery?! Moje palce poruszają się z
prędkością światła, gdy odpisuję:
„Kim
jesteś? Skąd znasz numer mojego telefonu?”
Nie
muszę czekać ani minuty na odpowiedź.
Jestem
kimś, kto, wie, co zrobiłeś :) Nie martw się, nie chcę cię
wykorzystać ani nic w tym stylu. Po prostu chcę, żebyś wiedział.
Możesz nazywać mnie Drugi.
Jak
on to napisał w minutę? Może miał już przygotowaną wcześniej
wiadomość? Nie, niemożliwe. Chociaż… czy mogę teraz
powiedzieć, że cokolwiek jest niemożliwe?
Odpisuję.
„Wiedział
o czym? Dlaczego nazywasz siebie Drugi? I niby co zrobiłem? ”
Heh,
tyle pytań. Wracają wspomnienia… Chcę, żebyś wiedział, że
nie oszalałeś. A co do pseudonimu… Dowiesz się wkrótce.
Co
zrobiłeś? Nie domyślasz się?
„Nie.
Wytłumacz mi.”
To
nie była do końca prawda - miałem swoje podejrzenia. Na przykład
podróż w czasie… Nie. Przecież nie cofnąłem się w
czasie, a zobaczyłem coś… innego. Więc o co chodzi?
Dobrze,
więc oświecę cię: coś się zmieniło, prawda? Może wszystko,
może tylko koszulka, która leżała na twoim łóżku nagle
zniknęła, ale coś się różni od tego, co było przed chwilą.
Ale to nie ty to zmieniłeś. Ty tylko się przesunąłeś.
„Przesunąłem
się? O co ci chodzi?”
Zabiłeś
się, prawda? Dzięki temu się przesunąłeś gdzie indziej. Nie w
czasie, to by było kłopotliwe - paradoksy i tak dalej. Oglądałeś
wystarczająco dużo sci-fi, żeby wiedzieć, o co mi chodzi. Jednak
twoje położenie się zmieniło. To twoja Druga Linia.
„Druga?
Czyli musiała być jeszcze jakaś Pierwsza?”
Tak.
Twoją Pierwszą Linią był świat, w którym popełniłeś
samobójstwo. Teraz jesteś w Drugiej Linii - przeniosłeś się i
dopiero teraz dowiadujesz się, o co chodzi.
„Czyli
przez moją śmierć przeskoczyłem do innego świata?”
To
było szalone. Niemożliwe. Tylko że w tej chwili stanowiło to
jedyne wyjaśnienie - oczywiście oprócz tego, że faktycznie
ześwirowałem i mam ekstremalne halucynacje. Ale jeżeli to wszystko
nie jest prawdziwe, to jak rozpoznam, co jest rzeczywiste?
Nie,
nie śmierć. Samobójstwo. Możesz podróżować tylko wtedy, kiedy
sam się zabijasz, inaczej po prostu zginiesz. Och, i zapomniałem ci
pogratulować: masz naprawdę wielki talent. Większość ludzi albo
nie umie się przenosić, albo robi to bardzo, bardzo powoli, a ty
poradziłeś sobie ot tak. Sprawdź teraz, co się zmieniło dookoła
ciebie. Jeśli coś ci nie pasuje, to masz jeszcze nieskończenie
wiele światów do wyboru. No, nieskończoność minus jeden -
Pierwsza Linia. To moja ostatnia wiadomość. Jeśli będziesz czegoś
potrzebował, pisz. NIE DZWOŃ.
To
tyle? Niczego więcej mi nie powie? Analizuję wszystko jeszcze raz. To nawet ma sens. Jeżeli to, co mówi jest prawdą, to znaczy, że…
Mogę
wszystko naprawić! Mogę sprawić, by to wszystko się nie wydarzyło
- trafić do świata, w którym wszystko jest dobrze!
Zabić
się teraz? Mogę to zrobić. Pójdę do ojca, wezmę pistolet i
znowu się zabiję… I trafię jeszcze gdzie indziej.
Ale
ten… Drugi - dziwny pseudonim, nawiasem mówiąc - napisał, żebym
sprawdził, co się zmieniło. Ufałem temu gościowi niemal
odruchowo - kiedy mam pytania, on na nie odpowiada, podsuwa mi gotowe
rozwiązania pod sam nos. Przyjmuję to wszystko bez mrużenia okiem…
To aż przerażające. Co, jeśli ten gość naprawdę mną
manipuluje i wbrew swoim wcześniejszym zapewnieniom kieruje nim
czymś więcej niż tylko chęć uświadomienia mi, o co w tym
wszystkim chodzi?
Cóż,
przede wszystkim nie zabiłem ojca, a to już coś. Mama uciekła i
tutaj, w Drugiej Linii - co z resztą? Może coś się jeszcze
naprawiło? Może nie będę musiał się zabijać jeszcze raz?
Jeszcze
niedawno ten fakt był dla mnie straszny. Teraz już zupełnie się
nie bałem, przeciwnie - wypełniała mnie euforia. Moje problemy
nagle stały się zbyt małe, by się nimi przejmować. Po co miałbym
to robić, jeśli mogę się po prostu przenieść do świata, w
którym nie istnieją?!
Na
moich ustach pojawia się uśmiech. Nareszcie mam szansę coś
zrobić. Może nawet jest jakiś świat, w którym…
Potrząsam
gwałtownie głową. Nie mogę o tym rozmyślać, na pewno nie teraz.
Muszę posprawdzać parę rzeczy… Istotnych fragmentów układanki,
która pomoże mi złożyć obraz tego świata.
Wychodzę
z domu, ojciec nie ma zamiaru mnie zatrzymywać. Dobrze, że mi nie
przeszkadza; może siedzieć tu sam i topić swoje smutki, to nie mój
problem. To nie mój świat.
Chodzę
po ulicy właściwie bez celu, oglądając wszystko uważnie,
szukając jakiegokolwiek szczegółu, który różnił się od tego,
co pamiętam, ale nic takiego nie widzę. Cóż, wiem jeszcze za
mało, by móc cokolwiek osądzać. Wkrótce moje ciało pogrąża
się we własnym rytmie - stuk, stuk grubych podeszew butów niesie
się po bruku, nogi poruszają się automatycznie. W końcu zauważam,
gdzie mnie poniosło: biblioteka. Tak, lubię tu chodzić, tę trasę
pokonuję bardzo często; widać świat może się zmienić, ale
nawyki nie.
Wchodzę
po schodach, otwieram wielkie, solidne drewniane drzwi i od razu
otacza mnie głęboka cisza. Kocham to. Większość ludzi w moim
wieku chodzi do biblioteki tylko sporadycznie i nie potrafi
zrozumieć, dlaczego przesiaduję tutaj większość mojego wolnego
czasu.
Cóż…
Większość nie ogarniała też, jak to jest mieć wiecznie
kłócących się rodziców i tylko paru przyjaciół. A teraz nie
mam nawet tego… Chyba. Przecież wszystko mogę zmienić, prawda?
Chowam
się między regałami z fantastyką. Tak, zdecydowanie lubię tu
być; jakkolwiek dużo czytam, zawsze znajdę coś nowego, co pozwoli
mi oderwać myśli choć na chwilę od tego wszystkiego. To bajki,
nieprawda, ale jaka przekonująca!
Odruchowo
przejeżdżam dłonią po grzbietach książek. Wyjmuję jedną na
chybił trafił; mój wzrok szybko przejeżdża po opisie, po czym
patrzę na puste miejsce na regale. Mogę zobaczyć przez nią
stoliki i krzesła, na których siedzą ludzie - studenci uczący się
do jakiegoś egzaminu, uczniowie odrabiający lekcje i parę osób
czytających dla rozrywki.
Często
wykorzystywałem to miejsce, by patrzeć na niego; na szczęście
nigdy mnie nie zauważył. Byliśmy przyjaciółmi od dzieciństwa,
ale mieliśmy swoje tajemnice. Jedną z nich było właśnie to - on
nie chciał, by ludzie wiedzieli o tym, że dla samej przyjemności
przesiaduje w czytelni (bo, jak to ujął, to “niemęskie”), a ja
trzymałem w sekrecie to, że go tu obserwowałem.
Uch,
to brzmi, jakbym był jakimś stalkerem czy coś. Nie, to nie tak, po
prostu… To zabrzmi głupio, ale lubiłem na niego patrzeć. Był...
inny. Wyróżniał się z tłumu, nikt nie był w stanie przejść
obok niego obojętnie. Miał w sobie to coś, co sprawiało,
że w szkole stał się bardzo popularny i lubiany. Nigdy byśmy się
nie zaprzyjaźnili, gdyby nie to, że parę lat temu przeprowadził
się z rodziną do mieszkania obok. To był zupełny przypadek, że
na siebie wpadliśmy.
- O,
znam cię! - powiedział wtedy, patrząc się na mnie z uśmiechem. -
Ten Arthur, no, ten, który się nie odezwał do nikogo od początku
roku!
Stałem
nie mogąc się zdecydować czy się obrazić, czy roześmiać. W
końcu mruknąłem:
-
Przecież odpowiadam, jak ktoś coś ode mnie chce…
- W
sensie… - Pokręcił głową. - Nigdy nie mówisz do nikogo
pierwszy. Nie lubią cię przez to, wiesz?
-
Łał. Przykro mi - warknąłem i w myślach błagałem go, żeby
wreszcie dał mi spokój.
-
Nie przejmuj się nimi - Uśmiechnął się. - Dla mnie jesteś w
porządku.
-
Fajnie. Dzięki - Przewróciłem oczami. - Dobra, mam coś do roboty,
więc…
-
Ej, przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć… W sensie…
Jesteś spoko. Lubisz poczytać coś fajnego, nie? Możesz wpaść do
mnie, coś ci pożyczę.
To
rozbudziło moją ciekawość. On, popularny dzieciak, zaprasza mnie? I tak się zaczęło.
W
szkole nigdy za bardzo do siebie nie gadaliśmy, ale codziennie
znajdowaliśmy dla siebie trochę czasu. Czasem minuta, czasami osiem
godzin - gadaliśmy, otwieraliśmy się przed sobą. Nie mieliśmy ze
sobą absolutnie nic wspólnego, ale może właśnie dlatego tak
fajnie nam się ze sobą gadało; mówiliśmy o kompletnie różnych
rzeczach i uczuliśmy się od siebie. Nie takich rzeczy, jak w szkole
- o tym, jak bardzo można być do siebie podobnym, będąc
równocześnie kimś całkowicie innym.
Chyba
nikt nie wiedział o tym, że jesteśmy przyjaciółmi. My się z tym
nie obnosiliśmy - mieliśmy innych znajomych, z którymi też
gadaliśmy i spędzaliśmy czas, ale zawsze ten drugi był jedyną
osobą, z którą mogliśmy tak naprawdę porozmawiać. Znaliśmy się
na wylot. Wiedzieliśmy o sobie prawie wszystko.
Prawie.
A
potem zniszczyłem całą naszą znajomość tej jednej cholernej nocy, kiedy się upiłem
na imprezie. Gdyby nie Francis, to wszystko by się nie wydarzyło.
Gdybym z nim nie gadał, gdybym po prostu nie przyszedł na tą
imprezę czy coś, to może nie popełniłbym samobójstwa w… Jak
to się nazywało…? Pierwszej Linii. Chyba właśnie to jest
głównym powodem, dlaczego wszystko się posypało. Gdyby tylko
Francis nie chciał ze mną przegadać, gdzie założyć tę cholerną
restaurację, gdyby mnie nie upił…
Zwykle
mówi się, że takie “gdybanie” nie ma sensu, bo i tak nic się
już nie zmieni. Ale teraz to nie było tylko czcze gadanie. To były
opcje, które mogę wybrać. Jeśli światów jest tak, jak pisał
Drugi, jeśli światów naprawdę jest nieskończenie wiele, to czemu
nie mogło by być inaczej w jakimś innym świecie? Co, jeśli
naprawdę mogę trafić do świata, w którym to wszystko się nie
wydarzyło?
Bo
jeśli to prawda, to mogę wszystko.
Oddycham
ciężko, gdy dociera do mnie to zdanie. Naprawdę – cokolwiek tu
się wydarzy, mogę to zmienić. Cokolwiek tu zrobię, nie będzie
się liczyło w żadnym innym świecie.
Przerażająca
perspektywa, nie sądzicie?
Odkładam
książkę na miejsce, chwytam jakąś następną na chybił trafił
– opis ciekawy, może ją wypożyczę… Ech, o czym ja myślę?
Przecież i tak nie ma to żadnego…
O
cholera.
Otwieram
szerzej oczy. On tu jest. Siedzi tu jak gdyby nigdy nic...! Przecież
wie, jak często tu przychodzę – może w tym świecie faktycznie
nic się nie stało? Może tutaj nie jest na mnie wściekły?
Może
tutaj mi się udało?
Patrzę
na niego z ukrycia czując, jak serce obija mi się o żebra.
Podejść? Nie podejść? Cholera, pomimo tego, że jestem w Drugiej
Linii, dalej mam traumę z Pierwszej. Nie mam wyjścia, muszę
przynajmniej spróbować się przywitać, a nie stać tu jak idiota,
ukryty wśród regałów i gapiąc się na jego plecy.
Nie
ma się czego bać, nie?
Wdech,
wydech. Robię krok, potem następny, wychodzę zza regałów. Dźwięk
moich kroków odbija się echem od ścian; dla mnie wydaje się
tysiąc razy głośniejszy niż zwykle, ale nikt oprócz mnie nie
zwraca na to uwagi.
Teraz,
z bliska, nie ma mowy o pomyłce – tak, to on. Wdech, wydech.
-
Cześć, Alfred – mówię.
Odwraca
się gwałtownie. Rzuca na mnie okiem, po czym szybko wrzuca książki
do swojej torby i wychodzi szybkim krokiem, nie odwracając się. Idę
za nim.
-
Ej, Alfred! Alfred!
-
Zostaw mnie w spokoju! - mówi podniesionym głosem, nie odwracając
się. Tutaj też musi być na mnie wkurzony; czyli na imprezie
wydarzyło się to samo, co w Pierwszej Linii. Szkoda. Gdyby nie to,
może mógłbym tu nawet zostać…
Alfred
przyśpiesza kroku, tak, że muszę niemal biec. Już zaczynam się
męczyć. W ogóle po co ja to robię?! Czemu wciąż za nim idę?!
-
Chciałem… tylko… powiedzieć… - mówię między łapanymi z
trudem oddechami – że… przepraszam.
Zatrzymuje
się tak gwałtownie, że niemal na niego wpadam. Jesteśmy w jakiejś
bocznej, zaśmieconej uliczce; widzę stąd, że to ślepy zaułek.
Dlaczego Alfred mnie tutaj przyprowadzi? Chce mi coś zrobić? Nie,
raczej nie: jest bardzo zdenerwowany, po prostu szedł gdziekolwiek,
byle bym się od niego odczepił.
-
Nie chcę twoich pieprzonych przeprosin – mówi spokojnym głosem.
- Dobrze wiesz, że to niczego nie rozwiązuje.
- Po
prostu… wiedz o tym, dobrze? Nie chcę, żebyś myślał, że
jestem jakiś… wiesz. Nie chciałem tego zrobić, naprawdę…
Łżę
w żywe oczy. Chciałem. I to właśnie było najgorsze.
Alfred
wie o tym, instynktownie to wyczuwa i dlatego mnie nienawidzi. W jego
oczach pewnie wygląda to na zdradzenie jego zaufania. Byłem jego
przyjacielem tak długo, czemu musiałem wszystko zepsuć?!
I
dlaczego w ogóle to mówię? Głupie pytanie. Przecież czuję cały
czas to dziwne uczucie pustki. Wszystko zepsułem i czuję się
winny, odpowiedzialny za cały ten syf, który się wydarzył z
mojego powodu. Zepsułem życie nie tylko sobie, ale może i
Alfredowi? Jeśli tak na to popatrzeć, to jest on w o wiele gorszej
sytuacji niż ja; mogę zmienić świat tyle razy, ile będzie mi się
żywnie podobało, a on jest przykuty do swojego… Do swojej
Pierwszej Linii na zawsze.
Obraca
do mnie głowę. Na jego twarzy maluje się czysta niechęć. Nie…
To obrzydzenie. On mnie nienawidzi tak bardzo, że patrzenie na mnie
to dla niego męka. Czuję ucisk w żołądku. Jedna głupia impreza
i nagle tyle się zmieniło…
-
Rozumiem – mówi. - Możesz już sobie iść?
Nie
odpowiadam, kiwam tylko głową i jak najszybciej uciekam stamtąd z
ogromnym poczuciem winy.
Teraz
wiem, co się pozmieniało. Czy mogę już podróżować dalej?
Powoli
mój krok robi się wolniejszy, spokojniejszy; teraz już tylko
spaceruję. Nie muszę się nigdzie śpieszyć, inne światy
poczekają. Wyjmuję telefon, przeglądam wiadomości od Drugiego.
Nie dzwoń. Dlaczego? Czemu
mi pomaga? Kim on w ogóle jest? Mam tak wiele pytań, a on wyraźnie
nie ma zamiaru mi na nie odpowiadać.
Ale
fakt faktem – ma rację. Musi sam podróżować między światami,
bo inaczej nigdy by w coś takiego nie uwierzył, tak jak ja.
Ciekawe, w której swojej Linii się znajduje? Jak długo się przemieszczał, zanim znalazł swój idealny świat?
Biorę
głęboki wdech. Ludzie obok mnie przechodzą obojętnie, a ja mam
ochotę się roześmiać. Oni wszyscy są tacy głupi… Będą się
tu męczyć, a ja mogę stąd uciec. Muszę tylko się zabić, z
własnej woli zrobić coś, co sprawi, że przestanę tu żyć. Nic
trudnego.
Już
mam włożyć telefon do kieszeni, gdy nagle wibruje mi komórka.
Nowa wiadomość od Drugiego?! Nie, to inny numer.
QLH
URE WHJR
Co
to ma znaczyć? To jakiś bełkot… Kolejna wiadomość.
QLH
URE WHJR QLH LGC GDOHM
To
jakiś szyfr? O co tu chodzi?! Mam złe przeczucia. Teraz już na
pewno nie mogę zostać w tym świecie, muszę się stąd wynosić
najszybciej, jak tylko mogę. Pozostaje pytanie – jak? Wrócić do
domu i się zastrzelić? Nie, to może być kłopotliwe – ojciec
jest w domu, może próbować mnie powstrzymać, a ja tylko stracę
mnóstwo czasu. Musi być jakiś inny sposób…
Wiem!
Niedaleko jest mostek nad autostradą, żeby piesi mogli spokojnie
przechodzić. Jest na tyle wysoki, bym zabił się skokiem – cóż,
jeśli mi się w ten sposób nie uda, to wciąż będzie można
liczyć na to, że jakieś ciężarówki mnie rozjadą. To parę
minut stąd, nie muszę się o nic martwić.
Idę
szybkim krokiem, podekscytowany tym, co mam zamiar zrobić. To
naprawdę dziwne – zaczyna mi się to nawet podobać! To jak sport
ekstremalny: adrenalina buzuje w żyłach, choć wiesz, że i tak nic
ci się nie stanie, aż w końcu nadchodzi ten moment, w którym
musisz skoczyć i naprawdę cholernie się boisz tylko po to, by po
jakiejś minucie powiedzieć: ja chcę jeszcze raz!
Uśmiecham
się szeroko, opierając się o barierkę i patrząc w dół. Jestem
na miejscu. Faktycznie wysoko – może nawet nie będę musiał
czekać na jakieś auta. Boję się bólu, ale nagroda, jaka mnie
czeka, jest tego warta.
Przechodzę
za barierkę, teraz opieram się tylko na piętach i trzymam rękami
metalowe pręty. W dole w szalonym tempie przejeżdżają różne
pojazdy; wyglądają pięknie w wieczornym świetle. Jeśli chwilę
poczekam, zobaczę zachodzące słońce czerwone jak krew. W tym
świecie zostanie tylko moje martwe ciało. Jak zareagują moi
tutejsi znajomi? Jak zareaguje Alfred, gdy się dowie? Będzie
zrozpaczony czy poczuje ulgę, że jego największy problem sam się
rozwiązał?
Koniec
gadania. Patrzę w dół, uśmiecham się i…
-
ARTHUR!
Słyszę
głos Alfreda, tracę równowagę. Widzę kątem oka, jak do mnie
biegnie; próbuję się jakoś utrzymać, złapać czegokolwiek i
nagle uderza mnie fala strachu. Nie potrafię, nie mogę się
utrzymać!
Skąd on się tu w ogóle wziął?! Szedł za mną cały ten czas? Chciał mi coś powiedzieć?!
Za późno już na to.
Spadam,
czuję, że spadam wprost na beton… Nie! Zdołałem jakoś złapać
się jakiejś nierówności, wbijam paznokcie jak mogę najmocniej
tylko po to, by wisieć jeszcze przez chwilę… Po co? Znów
uśmiecham się sam do siebie. Przecież to i tak nie ma już żadnego
znaczenia, prawda? Tam, gdzie indziej, może być tylko lepiej…
prawda?
-
Arthur, wytrzymaj!
Alfred
krzyczy. Po co? Dla niego to musi wyglądać okropnie, ale co on mnie
obchodzi? Porzucił mnie tutaj, a nawet gdyby naprawdę był
w stanie zapomnieć o tym, co się stało, to tak będzie to gorsze
niż to, co może na mnie czekać w Trzeciej Linii.
Rozluźniam
dłoń. Zrobię to powoli, niech Alfred patrzy, niech czuje się
bezradny, niech cierpi! Całe życie będzie miał przed oczami obraz
tego, jak spadam tam, na dół, prosto pod koła, będzie miał
okropne poczucie winy i będzie go to powoli zżerać. Niech cierpi
tak, jak ja cierpiałem przez niego.
-
Arthur, proszę!
Jest
blisko. Muszę się pośpieszyć… Nie. Chcę widzieć jego twarz,
gdy zda sobie sprawę, że nie da się mnie uratować.
Dłoń
mnie już boli od utrzymywania całego ciężaru ciała na jednej
kończynie. No szybciej, szybciej…
-
Arthur, wyciągnij rękę! - mówi Alfred, wychylając się poza
barierkę. - Podaj mi rękę!
Jego
niebieskie oczy błyszczą z przejęcia i ze strachu. Miód na serce.
Uśmiecham
się drwiąco.
-
Nie.
-
Po prostu podaj mi rękę, do cholery!
Wyszczerzam
się jeszcze bardziej. W jego głosie słyszę panikę, niemal
histerię; jeśli spadnę, na pewno wybuchnie płaczem. Idealnie.
Teraz muszę tylko pogwiazdorzyć jeszcze chwilę.
-
Al, kocham cię, wiesz? Nie kłamałem wtedy. Ale ty…
-
DAJ MI RĘKĘ! NIE RÓB TEGO! - wrzeszczy.
-
Kocham cię.
Puszczam
krawędź mostu i spadam, spadam coraz szybciej…
Słyszę
krzyk Alfreda. Wiatr w uszach nie pozwala mi usłyszeć słów, ale
czuję w nich czystą, niczym nie skrępowaną rozpacz: stracił
mnie, pozwala mi umrzeć tu, w tej chwili, jeszcze sekunda i uderzę
w ten cholerny beton, a on zostanie tu sam, całkiem sam…
Gdzieś
głęboko, głęboko we mnie coś się nie zgadza, jakieś wyrzuty
sumienia, jakiś głos, który nie jest zadowolony z tego, że nie
pozwoliłem dać się uratować – przecież Alfred mógł coś
zmienić, prawda? Mógł mnie uratować, a potem coś by się stało,
uświadomiłby sobie wszystko i zrozumiał, dlaczego upiłem się i
powiedziałem mu wszystko bez ogródek, a potem… Potem…
To
nie ma żadnego znaczenia. To już przeszłość. Jeśli tylko mi się
uda, to w Trzeciej Linii to się nigdy nie wydarzy. Będę mógł
zrobić to wszystko inaczej, lepiej… A jeśli się nie uda, to cóż,
zawsze mogę się jeszcze przenieść, prawda?
Dalej
słyszę jego krzyk, a potem uderzam całym ciałem o twardy beton,
krótki ból i już jestem gdzieś indziej.
Nienawidzę
siebie za to, że to zrobiłem.
_________________________
Ta historia coraz bardziej zżera mi duszę.
I dziękuję za wszystkie komentarze! To naprawdę miłe, gdy widzi się, że ktoś docenia twoje wysiłki ^^ Zachęcam też do obserwowania mojego bloga, by niczego nie przegapić - jeśli ktoś tego jeszcze nie zrobił, to bardzo o to proszę! Dobranoc!
Wow...
OdpowiedzUsuńNo... wow xD
Dobrze, że wszystko (no dobra, większość) się wyjaśniło :)
Straszniie szkoda mi się zrobiło Alfreda, przecież mogli jeszcze pogadać czy coś :c
Jestem mega mega ciekawa co się stanie w Trzeciej Lini, mam nadzieję, że jednak Arthur nie zabije się aż tak szybko >.<
Weny, czasu, chęci i do następnego!
NIE RÓB TEGO TY SKOŃCZONY IDIOTO, NIE PO CAŁYM DNIU ROZPACZY PO HOTARUBI NO MORI E!!! TT^TT Droga autorko, rozdzierasz me serce. Mam nadzieję, że robisz to z pełną świadomością, ile wynosi odszkodowanie za jego przeszczep. Dobra robota! :D
OdpowiedzUsuńRozdział wciągał jak czarna dziura (conieoznaczażeciwybaczamjakonmógłmutozrobićtencholernysamolubnydupekprzecieżmogąsięwnastępnymświecienawetnieznaćjakdorwętozamordujęchoćAlfredziewezmępłytęLaurenAquilinyiróżowąfarbędowłosówbędziemysięwspólnieumartwiaćipogrążaćwsmutkużegnajświecieitaknigdycięnielubiłam...) Khm... w każdym razie jest to jeden z najlepszych twoich kawałków ^^ (itakcięnienawidzęidęszukaćtrumnydajciemiognistą)
mata ashita ~ Mai