sobota, 22 sierpnia 2015

Nieskończoność minus jeden - Druga Linia

Większości świat jawi się jako groźba i pewnie z tej przyczyny ten świat staje się w końcu dla nich prawdziwym zagrożeniem.
Paulo Coelho, Alchemik


   Patrzę się w tępo w ekran. Co, do cholery?! Moje palce poruszają się z prędkością światła, gdy odpisuję:
   „Kim jesteś? Skąd znasz numer mojego telefonu?”
   Nie muszę czekać ani minuty na odpowiedź.
   Jestem kimś, kto, wie, co zrobiłeś :) Nie martw się, nie chcę cię wykorzystać ani nic w tym stylu. Po prostu chcę, żebyś wiedział. Możesz nazywać mnie Drugi.
   Jak on to napisał w minutę? Może miał już przygotowaną wcześniej wiadomość? Nie, niemożliwe. Chociaż… czy mogę teraz powiedzieć, że cokolwiek jest niemożliwe?
   Odpisuję.
   „Wiedział o czym? Dlaczego nazywasz siebie Drugi? I niby co zrobiłem? ”
   Heh, tyle pytań. Wracają wspomnienia… Chcę, żebyś wiedział, że nie oszalałeś. A co do pseudonimu… Dowiesz się wkrótce.
Co zrobiłeś? Nie domyślasz się?
   „Nie. Wytłumacz mi.”
   To nie była do końca prawda - miałem swoje podejrzenia. Na przykład podróż w czasie… Nie. Przecież nie cofnąłem się w czasie, a zobaczyłem coś… innego. Więc o co chodzi?
   Dobrze, więc oświecę cię: coś się zmieniło, prawda? Może wszystko, może tylko koszulka, która leżała na twoim łóżku nagle zniknęła, ale coś się różni od tego, co było przed chwilą. Ale to nie ty to zmieniłeś. Ty tylko się przesunąłeś.
   „Przesunąłem się? O co ci chodzi?”
   Zabiłeś się, prawda? Dzięki temu się przesunąłeś gdzie indziej. Nie w czasie, to by było kłopotliwe - paradoksy i tak dalej. Oglądałeś wystarczająco dużo sci-fi, żeby wiedzieć, o co mi chodzi. Jednak twoje położenie się zmieniło. To twoja Druga Linia.
   „Druga? Czyli musiała być jeszcze jakaś Pierwsza?”
   Tak. Twoją Pierwszą Linią był świat, w którym popełniłeś samobójstwo. Teraz jesteś w Drugiej Linii - przeniosłeś się i dopiero teraz dowiadujesz się, o co chodzi.
   „Czyli przez moją śmierć przeskoczyłem do innego świata?”
   To było szalone. Niemożliwe. Tylko że w tej chwili stanowiło to jedyne wyjaśnienie - oczywiście oprócz tego, że faktycznie ześwirowałem i mam ekstremalne halucynacje. Ale jeżeli to wszystko nie jest prawdziwe, to jak rozpoznam, co jest rzeczywiste?
   Nie, nie śmierć. Samobójstwo. Możesz podróżować tylko wtedy, kiedy sam się zabijasz, inaczej po prostu zginiesz. Och, i zapomniałem ci pogratulować: masz naprawdę wielki talent. Większość ludzi albo nie umie się przenosić, albo robi to bardzo, bardzo powoli, a ty poradziłeś sobie ot tak. Sprawdź teraz, co się zmieniło dookoła ciebie. Jeśli coś ci nie pasuje, to masz jeszcze nieskończenie wiele światów do wyboru. No, nieskończoność minus jeden - Pierwsza Linia. To moja ostatnia wiadomość. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, pisz. NIE DZWOŃ.
   To tyle? Niczego więcej mi nie powie? Analizuję wszystko jeszcze raz. To nawet ma sens. Jeżeli to, co mówi jest prawdą, to znaczy, że…
   Mogę wszystko naprawić! Mogę sprawić, by to wszystko się nie wydarzyło - trafić do świata, w którym wszystko jest dobrze!
   Zabić się teraz? Mogę to zrobić. Pójdę do ojca, wezmę pistolet i znowu się zabiję… I trafię jeszcze gdzie indziej.
   Ale ten… Drugi - dziwny pseudonim, nawiasem mówiąc - napisał, żebym sprawdził, co się zmieniło. Ufałem temu gościowi niemal odruchowo - kiedy mam pytania, on na nie odpowiada, podsuwa mi gotowe rozwiązania pod sam nos. Przyjmuję to wszystko bez mrużenia okiem… To aż przerażające. Co, jeśli ten gość naprawdę mną manipuluje i wbrew swoim wcześniejszym zapewnieniom kieruje nim czymś więcej niż tylko chęć uświadomienia mi, o co w tym wszystkim chodzi?
   Cóż, przede wszystkim nie zabiłem ojca, a to już coś. Mama uciekła i tutaj, w Drugiej Linii - co z resztą? Może coś się jeszcze naprawiło? Może nie będę musiał się zabijać jeszcze raz?
   Jeszcze niedawno ten fakt był dla mnie straszny. Teraz już zupełnie się nie bałem, przeciwnie - wypełniała mnie euforia. Moje problemy nagle stały się zbyt małe, by się nimi przejmować. Po co miałbym to robić, jeśli mogę się po prostu przenieść do świata, w którym nie istnieją?!
   Na moich ustach pojawia się uśmiech. Nareszcie mam szansę coś zrobić. Może nawet jest jakiś świat, w którym…
   Potrząsam gwałtownie głową. Nie mogę o tym rozmyślać, na pewno nie teraz. Muszę posprawdzać parę rzeczy… Istotnych fragmentów układanki, która pomoże mi złożyć obraz tego świata.
   Wychodzę z domu, ojciec nie ma zamiaru mnie zatrzymywać. Dobrze, że mi nie przeszkadza; może siedzieć tu sam i topić swoje smutki, to nie mój problem. To nie mój świat.
   Chodzę po ulicy właściwie bez celu, oglądając wszystko uważnie, szukając jakiegokolwiek szczegółu, który różnił się od tego, co pamiętam, ale nic takiego nie widzę. Cóż, wiem jeszcze za mało, by móc cokolwiek osądzać. Wkrótce moje ciało pogrąża się we własnym rytmie - stuk, stuk grubych podeszew butów niesie się po bruku, nogi poruszają się automatycznie. W końcu zauważam, gdzie mnie poniosło: biblioteka. Tak, lubię tu chodzić, tę trasę pokonuję bardzo często; widać świat może się zmienić, ale nawyki nie.
   Wchodzę po schodach, otwieram wielkie, solidne drewniane drzwi i od razu otacza mnie głęboka cisza. Kocham to. Większość ludzi w moim wieku chodzi do biblioteki tylko sporadycznie i nie potrafi zrozumieć, dlaczego przesiaduję tutaj większość mojego wolnego czasu.
   Cóż… Większość nie ogarniała też, jak to jest mieć wiecznie kłócących się rodziców i tylko paru przyjaciół. A teraz nie mam nawet tego… Chyba. Przecież wszystko mogę zmienić, prawda?
   Chowam się między regałami z fantastyką. Tak, zdecydowanie lubię tu być; jakkolwiek dużo czytam, zawsze znajdę coś nowego, co pozwoli mi oderwać myśli choć na chwilę od tego wszystkiego. To bajki, nieprawda, ale jaka przekonująca!
   Odruchowo przejeżdżam dłonią po grzbietach książek. Wyjmuję jedną na chybił trafił; mój wzrok szybko przejeżdża po opisie, po czym patrzę na puste miejsce na regale. Mogę zobaczyć przez nią stoliki i krzesła, na których siedzą ludzie - studenci uczący się do jakiegoś egzaminu, uczniowie odrabiający lekcje i parę osób czytających dla rozrywki.
Często wykorzystywałem to miejsce, by patrzeć na niego; na szczęście nigdy mnie nie zauważył. Byliśmy przyjaciółmi od dzieciństwa, ale mieliśmy swoje tajemnice. Jedną z nich było właśnie to - on nie chciał, by ludzie wiedzieli o tym, że dla samej przyjemności przesiaduje w czytelni (bo, jak to ujął, to “niemęskie”), a ja trzymałem w sekrecie to, że go tu obserwowałem.
   Uch, to brzmi, jakbym był jakimś stalkerem czy coś. Nie, to nie tak, po prostu… To zabrzmi głupio, ale lubiłem na niego patrzeć. Był... inny. Wyróżniał się z tłumu, nikt nie był w stanie przejść obok niego obojętnie. Miał w sobie to coś, co sprawiało, że w szkole stał się bardzo popularny i lubiany. Nigdy byśmy się nie zaprzyjaźnili, gdyby nie to, że parę lat temu przeprowadził się z rodziną do mieszkania obok. To był zupełny przypadek, że na siebie wpadliśmy.
   - O, znam cię! - powiedział wtedy, patrząc się na mnie z uśmiechem. - Ten Arthur, no, ten, który się nie odezwał do nikogo od początku roku!
   Stałem nie mogąc się zdecydować czy się obrazić, czy roześmiać. W końcu mruknąłem:
   - Przecież odpowiadam, jak ktoś coś ode mnie chce…
   - W sensie… - Pokręcił głową. - Nigdy nie mówisz do nikogo pierwszy. Nie lubią cię przez to, wiesz?
   - Łał. Przykro mi - warknąłem i w myślach błagałem go, żeby wreszcie dał mi spokój.
   - Nie przejmuj się nimi - Uśmiechnął się. - Dla mnie jesteś w porządku.
   - Fajnie. Dzięki - Przewróciłem oczami. - Dobra, mam coś do roboty, więc…
   - Ej, przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć… W sensie… Jesteś spoko. Lubisz poczytać coś fajnego, nie? Możesz wpaść do mnie, coś ci pożyczę.
   To rozbudziło moją ciekawość. On, popularny dzieciak, zaprasza mnie? I tak się zaczęło.
   W szkole nigdy za bardzo do siebie nie gadaliśmy, ale codziennie znajdowaliśmy dla siebie trochę czasu. Czasem minuta, czasami osiem godzin - gadaliśmy, otwieraliśmy się przed sobą. Nie mieliśmy ze sobą absolutnie nic wspólnego, ale może właśnie dlatego tak fajnie nam się ze sobą gadało; mówiliśmy o kompletnie różnych rzeczach i uczuliśmy się od siebie. Nie takich rzeczy, jak w szkole - o tym, jak bardzo można być do siebie podobnym, będąc równocześnie kimś całkowicie innym.
   Chyba nikt nie wiedział o tym, że jesteśmy przyjaciółmi. My się z tym nie obnosiliśmy - mieliśmy innych znajomych, z którymi też gadaliśmy i spędzaliśmy czas, ale zawsze ten drugi był jedyną osobą, z którą mogliśmy tak naprawdę porozmawiać. Znaliśmy się na wylot. Wiedzieliśmy o sobie prawie wszystko.
   Prawie.
   A potem zniszczyłem całą naszą znajomość tej jednej cholernej nocy, kiedy się upiłem na imprezie. Gdyby nie Francis, to wszystko by się nie wydarzyło. Gdybym z nim nie gadał, gdybym po prostu nie przyszedł na tą imprezę czy coś, to może nie popełniłbym samobójstwa w… Jak to się nazywało…? Pierwszej Linii. Chyba właśnie to jest głównym powodem, dlaczego wszystko się posypało. Gdyby tylko Francis nie chciał ze mną przegadać, gdzie założyć tę cholerną restaurację, gdyby mnie nie upił…
   Zwykle mówi się, że takie “gdybanie” nie ma sensu, bo i tak nic się już nie zmieni. Ale teraz to nie było tylko czcze gadanie. To były opcje, które mogę wybrać. Jeśli światów jest tak, jak pisał Drugi, jeśli światów naprawdę jest nieskończenie wiele, to czemu nie mogło by być inaczej w jakimś innym świecie? Co, jeśli naprawdę mogę trafić do świata, w którym to wszystko się nie wydarzyło?
   Bo jeśli to prawda, to mogę wszystko.
   Oddycham ciężko, gdy dociera do mnie to zdanie. Naprawdę – cokolwiek tu się wydarzy, mogę to zmienić. Cokolwiek tu zrobię, nie będzie się liczyło w żadnym innym świecie.
   Przerażająca perspektywa, nie sądzicie?
   Odkładam książkę na miejsce, chwytam jakąś następną na chybił trafił – opis ciekawy, może ją wypożyczę… Ech, o czym ja myślę? Przecież i tak nie ma to żadnego…
   O cholera.
   Otwieram szerzej oczy. On tu jest. Siedzi tu jak gdyby nigdy nic...! Przecież wie, jak często tu przychodzę – może w tym świecie faktycznie nic się nie stało? Może tutaj nie jest na mnie wściekły?
   Może tutaj mi się udało?
   Patrzę na niego z ukrycia czując, jak serce obija mi się o żebra. Podejść? Nie podejść? Cholera, pomimo tego, że jestem w Drugiej Linii, dalej mam traumę z Pierwszej. Nie mam wyjścia, muszę przynajmniej spróbować się przywitać, a nie stać tu jak idiota, ukryty wśród regałów i gapiąc się na jego plecy.
   Nie ma się czego bać, nie?
   Wdech, wydech. Robię krok, potem następny, wychodzę zza regałów. Dźwięk moich kroków odbija się echem od ścian; dla mnie wydaje się tysiąc razy głośniejszy niż zwykle, ale nikt oprócz mnie nie zwraca na to uwagi.
   Teraz, z bliska, nie ma mowy o pomyłce – tak, to on. Wdech, wydech.
   - Cześć, Alfred – mówię.
   Odwraca się gwałtownie. Rzuca na mnie okiem, po czym szybko wrzuca książki do swojej torby i wychodzi szybkim krokiem, nie odwracając się. Idę za nim.
   - Ej, Alfred! Alfred!
   - Zostaw mnie w spokoju! - mówi podniesionym głosem, nie odwracając się. Tutaj też musi być na mnie wkurzony; czyli na imprezie wydarzyło się to samo, co w Pierwszej Linii. Szkoda. Gdyby nie to, może mógłbym tu nawet zostać…
   Alfred przyśpiesza kroku, tak, że muszę niemal biec. Już zaczynam się męczyć. W ogóle po co ja to robię?! Czemu wciąż za nim idę?!
   - Chciałem… tylko… powiedzieć… - mówię między łapanymi z trudem oddechami – że… przepraszam.
   Zatrzymuje się tak gwałtownie, że niemal na niego wpadam. Jesteśmy w jakiejś bocznej, zaśmieconej uliczce; widzę stąd, że to ślepy zaułek. Dlaczego Alfred mnie tutaj przyprowadzi? Chce mi coś zrobić? Nie, raczej nie: jest bardzo zdenerwowany, po prostu szedł gdziekolwiek, byle bym się od niego odczepił.
   - Nie chcę twoich pieprzonych przeprosin – mówi spokojnym głosem. - Dobrze wiesz, że to niczego nie rozwiązuje.
- Po prostu… wiedz o tym, dobrze? Nie chcę, żebyś myślał, że jestem jakiś… wiesz. Nie chciałem tego zrobić, naprawdę…
   Łżę w żywe oczy. Chciałem. I to właśnie było najgorsze.
   Alfred wie o tym, instynktownie to wyczuwa i dlatego mnie nienawidzi. W jego oczach pewnie wygląda to na zdradzenie jego zaufania. Byłem jego przyjacielem tak długo, czemu musiałem wszystko zepsuć?!
   I dlaczego w ogóle to mówię? Głupie pytanie. Przecież czuję cały czas to dziwne uczucie pustki. Wszystko zepsułem i czuję się winny, odpowiedzialny za cały ten syf, który się wydarzył z mojego powodu. Zepsułem życie nie tylko sobie, ale może i Alfredowi? Jeśli tak na to popatrzeć, to jest on w o wiele gorszej sytuacji niż ja; mogę zmienić świat tyle razy, ile będzie mi się żywnie podobało, a on jest przykuty do swojego… Do swojej Pierwszej Linii na zawsze.
   Obraca do mnie głowę. Na jego twarzy maluje się czysta niechęć. Nie… To obrzydzenie. On mnie nienawidzi tak bardzo, że patrzenie na mnie to dla niego męka. Czuję ucisk w żołądku. Jedna głupia impreza i nagle tyle się zmieniło…
   - Rozumiem – mówi. - Możesz już sobie iść?
   Nie odpowiadam, kiwam tylko głową i jak najszybciej uciekam stamtąd z ogromnym poczuciem winy.
   Teraz wiem, co się pozmieniało. Czy mogę już podróżować dalej?
   Powoli mój krok robi się wolniejszy, spokojniejszy; teraz już tylko spaceruję. Nie muszę się nigdzie śpieszyć, inne światy poczekają. Wyjmuję telefon, przeglądam wiadomości od Drugiego. Nie dzwoń. Dlaczego? Czemu mi pomaga? Kim on w ogóle jest? Mam tak wiele pytań, a on wyraźnie nie ma zamiaru mi na nie odpowiadać.
   Ale fakt faktem – ma rację. Musi sam podróżować między światami, bo inaczej nigdy by w coś takiego nie uwierzył, tak jak ja. Ciekawe, w której swojej Linii się znajduje? Jak długo się przemieszczał, zanim znalazł swój idealny świat?
   Biorę głęboki wdech. Ludzie obok mnie przechodzą obojętnie, a ja mam ochotę się roześmiać. Oni wszyscy są tacy głupi… Będą się tu męczyć, a ja mogę stąd uciec. Muszę tylko się zabić, z własnej woli zrobić coś, co sprawi, że przestanę tu żyć. Nic trudnego.
   Już mam włożyć telefon do kieszeni, gdy nagle wibruje mi komórka. Nowa wiadomość od Drugiego?! Nie, to inny numer.
   QLH URE WHJR
   Co to ma znaczyć? To jakiś bełkot… Kolejna wiadomość.
   QLH URE WHJR QLH LGC GDOHM
   To jakiś szyfr? O co tu chodzi?! Mam złe przeczucia. Teraz już na pewno nie mogę zostać w tym świecie, muszę się stąd wynosić najszybciej, jak tylko mogę. Pozostaje pytanie – jak? Wrócić do domu i się zastrzelić? Nie, to może być kłopotliwe – ojciec jest w domu, może próbować mnie powstrzymać, a ja tylko stracę mnóstwo czasu. Musi być jakiś inny sposób…
   Wiem! Niedaleko jest mostek nad autostradą, żeby piesi mogli spokojnie przechodzić. Jest na tyle wysoki, bym zabił się skokiem – cóż, jeśli mi się w ten sposób nie uda, to wciąż będzie można liczyć na to, że jakieś ciężarówki mnie rozjadą. To parę minut stąd, nie muszę się o nic martwić.
   Idę szybkim krokiem, podekscytowany tym, co mam zamiar zrobić. To naprawdę dziwne – zaczyna mi się to nawet podobać! To jak sport ekstremalny: adrenalina buzuje w żyłach, choć wiesz, że i tak nic ci się nie stanie, aż w końcu nadchodzi ten moment, w którym musisz skoczyć i naprawdę cholernie się boisz tylko po to, by po jakiejś minucie powiedzieć: ja chcę jeszcze raz!
   Uśmiecham się szeroko, opierając się o barierkę i patrząc w dół. Jestem na miejscu. Faktycznie wysoko – może nawet nie będę musiał czekać na jakieś auta. Boję się bólu, ale nagroda, jaka mnie czeka, jest tego warta.
   Przechodzę za barierkę, teraz opieram się tylko na piętach i trzymam rękami metalowe pręty. W dole w szalonym tempie przejeżdżają różne pojazdy; wyglądają pięknie w wieczornym świetle. Jeśli chwilę poczekam, zobaczę zachodzące słońce czerwone jak krew. W tym świecie zostanie tylko moje martwe ciało. Jak zareagują moi tutejsi znajomi? Jak zareaguje Alfred, gdy się dowie? Będzie zrozpaczony czy poczuje ulgę, że jego największy problem sam się rozwiązał?
   Koniec gadania. Patrzę w dół, uśmiecham się i…
   - ARTHUR!
Słyszę głos Alfreda, tracę równowagę. Widzę kątem oka, jak do mnie biegnie; próbuję się jakoś utrzymać, złapać czegokolwiek i nagle uderza mnie fala strachu. Nie potrafię, nie mogę się utrzymać!
   Skąd on się tu w ogóle wziął?! Szedł za mną cały ten czas? Chciał mi coś powiedzieć?! 
   Za późno już na to.
   Spadam, czuję, że spadam wprost na beton… Nie! Zdołałem jakoś złapać się jakiejś nierówności, wbijam paznokcie jak mogę najmocniej tylko po to, by wisieć jeszcze przez chwilę… Po co? Znów uśmiecham się sam do siebie. Przecież to i tak nie ma już żadnego znaczenia, prawda? Tam, gdzie indziej, może być tylko lepiej… prawda?
   - Arthur, wytrzymaj!
   Alfred krzyczy. Po co? Dla niego to musi wyglądać okropnie, ale co on mnie obchodzi? Porzucił mnie tutaj, a nawet gdyby naprawdę był w stanie zapomnieć o tym, co się stało, to tak będzie to gorsze niż to, co może na mnie czekać w Trzeciej Linii.
   Rozluźniam dłoń. Zrobię to powoli, niech Alfred patrzy, niech czuje się bezradny, niech cierpi! Całe życie będzie miał przed oczami obraz tego, jak spadam tam, na dół, prosto pod koła, będzie miał okropne poczucie winy i będzie go to powoli zżerać. Niech cierpi tak, jak ja cierpiałem przez niego.
   - Arthur, proszę!
   Jest blisko. Muszę się pośpieszyć… Nie. Chcę widzieć jego twarz, gdy zda sobie sprawę, że nie da się mnie uratować.
   Dłoń mnie już boli od utrzymywania całego ciężaru ciała na jednej kończynie. No szybciej, szybciej…
   - Arthur, wyciągnij rękę! - mówi Alfred, wychylając się poza barierkę. - Podaj mi rękę!
   Jego niebieskie oczy błyszczą z przejęcia i ze strachu. Miód na serce.
   Uśmiecham się drwiąco.
   - Nie.
   - Po prostu podaj mi rękę, do cholery!
   Wyszczerzam się jeszcze bardziej. W jego głosie słyszę panikę, niemal histerię; jeśli spadnę, na pewno wybuchnie płaczem. Idealnie. Teraz muszę tylko pogwiazdorzyć jeszcze chwilę.
   - Al, kocham cię, wiesz? Nie kłamałem wtedy. Ale ty…
   - DAJ MI RĘKĘ! NIE RÓB TEGO! - wrzeszczy.
   - Kocham cię.
   Puszczam krawędź mostu i spadam, spadam coraz szybciej…
   Słyszę krzyk Alfreda. Wiatr w uszach nie pozwala mi usłyszeć słów, ale czuję w nich czystą, niczym nie skrępowaną rozpacz: stracił mnie, pozwala mi umrzeć tu, w tej chwili, jeszcze sekunda i uderzę w ten cholerny beton, a on zostanie tu sam, całkiem sam…
   Gdzieś głęboko, głęboko we mnie coś się nie zgadza, jakieś wyrzuty sumienia, jakiś głos, który nie jest zadowolony z tego, że nie pozwoliłem dać się uratować – przecież Alfred mógł coś zmienić, prawda? Mógł mnie uratować, a potem coś by się stało, uświadomiłby sobie wszystko i zrozumiał, dlaczego upiłem się i powiedziałem mu wszystko bez ogródek, a potem… Potem…
   To nie ma żadnego znaczenia. To już przeszłość. Jeśli tylko mi się uda, to w Trzeciej Linii to się nigdy nie wydarzy. Będę mógł zrobić to wszystko inaczej, lepiej… A jeśli się nie uda, to cóż, zawsze mogę się jeszcze przenieść, prawda?
   Dalej słyszę jego krzyk, a potem uderzam całym ciałem o twardy beton, krótki ból i już jestem gdzieś indziej.

   Nienawidzę siebie za to, że to zrobiłem. 

_________________________

Ta historia coraz bardziej zżera mi duszę. 
I dziękuję za wszystkie komentarze! To naprawdę miłe, gdy widzi się, że ktoś docenia twoje wysiłki ^^ Zachęcam też do obserwowania mojego bloga, by niczego nie przegapić - jeśli ktoś tego jeszcze nie zrobił, to bardzo o to proszę! Dobranoc!

2 komentarze:

  1. Wow...
    No... wow xD
    Dobrze, że wszystko (no dobra, większość) się wyjaśniło :)
    Straszniie szkoda mi się zrobiło Alfreda, przecież mogli jeszcze pogadać czy coś :c
    Jestem mega mega ciekawa co się stanie w Trzeciej Lini, mam nadzieję, że jednak Arthur nie zabije się aż tak szybko >.<
    Weny, czasu, chęci i do następnego!

    OdpowiedzUsuń
  2. NIE RÓB TEGO TY SKOŃCZONY IDIOTO, NIE PO CAŁYM DNIU ROZPACZY PO HOTARUBI NO MORI E!!! TT^TT Droga autorko, rozdzierasz me serce. Mam nadzieję, że robisz to z pełną świadomością, ile wynosi odszkodowanie za jego przeszczep. Dobra robota! :D
    Rozdział wciągał jak czarna dziura (conieoznaczażeciwybaczamjakonmógłmutozrobićtencholernysamolubnydupekprzecieżmogąsięwnastępnymświecienawetnieznaćjakdorwętozamordujęchoćAlfredziewezmępłytęLaurenAquilinyiróżowąfarbędowłosówbędziemysięwspólnieumartwiaćipogrążaćwsmutkużegnajświecieitaknigdycięnielubiłam...) Khm... w każdym razie jest to jeden z najlepszych twoich kawałków ^^ (itakcięnienawidzęidęszukaćtrumnydajciemiognistą)
    mata ashita ~ Mai

    OdpowiedzUsuń