środa, 5 sierpnia 2015

Trzydzieści dni - Rozdział V

Miłość nie jest brakiem logiki. Jest logiką sprawdzoną i udowodnioną.
Podgrzaną i wygiętą tak,
by wpasowała się w kontury serca.
Tammara Webber



Minął jeden dzień. Drugi. Trzeci…
Siedem dni. Czas mijał zdecydowanie za szybko; ani się spostrzegłem, a już minuty, godziny przepłynęły mi przez palce. Nie miałem ani chwili na zastanowienie się; Francis o to zadbał. Prawie w ogóle nie spuszczał mnie z oczu, jakby bał się, że ucieknę - nawet sam pofatygował się do hotelu, by przynieść moje rzeczy! A niby gdzie miałbym uciec i dlaczego? Nie miałem już dokąd iść; odciąłem się od przeszłości. Nic mnie już nie łączyło z niczym poza Francisem.
Byłem szczery. Gadałem z nim o wszystkich głupotach, jakie tylko przyszły mi do głowy, a on słuchał. Pozwalał mi się wyżalić nawet w najgłupszych kwestiach; po paru kieliszkach wina zwykle zaczynałem gadać o Alfredzie i o tym, jak bardzo nienawidzę tego kretyna.
O tym, że naprawdę chciałbym, żeby wszystko potoczyło się inaczej. Żeby zlazł z tej cholernej sceny, wyciągnął mnie na siłę z klubu, nawrzeszczał na mnie, a potem przytulił, przeprosił. Żeby mnie pokochał tak, jak ja jego.
Francis słuchał, potakiwał, nic nie mówił. Potem budziłem się obok niego z okropnym poczuciem winy, błagając w myślach, żeby mnie nie wyrzucił, bo nie mam dokąd iść…
Nie miał najmniejszego zamiaru tego zrobić. Uśmiechał się tylko i po prostu omijał temat, jakby nic się nie stało. Nie mogłem go zrozumieć… ale nie mogę narzekać, nie teraz. Kości zostały rzucone; nie było już odwrotu. Zostało mi już tylko osiemnaście dni. Pewnie każdy będzie podobny; obudzenie się rano, śniadanie do łóżka, gadanie o niczym, potem pyszny obiad, deser, upijanie się winem zamiast kolacji, kochanie się w nocy. Potem moje wywalanie żalów i płacz, uspokajanie przez Francisa; znowu zasnę. I tak w kółko.
Ale pewnego dnia się nie obudzę. Pewnego dnia Francis spyta się, jak mi się spało i nie dostanie odpowiedzi. Jak zareaguje? Co zrobi? W sumie nie powinno mnie to obchodzić - wtedy już mnie nie będzie, więc to nie moja sprawa… Muszę przestać zamartwiać się takimi głupotami, bo tracę tylko czas.
Ten dzień był trochę inny niż wszystkie poprzednie.
Wiedziałem, że muszę wyjść na dwór. Po prostu musiałem po tygodniu spędzonym w jednym miejscu, praktycznie nic nie robiąc; przecież nie mogę tak po prostu tu leżeć i wpatrywać się we wskazówki zegara powoli odmierzające czas, który mi pozostał.
Francis nie wydawał się zaskoczony, jedynie lekko… zrezygnowany. Tak, to było to słowo; jakby chciał coś jeszcze ode mnie, ale nie mógł zdobyć się na to, by mi o tym powiedzieć. Nie naciskałem. Czasami lepiej, żeby niektóre rzeczy zostały niedopowiedziane.
- Francis… Dziękuję. - Uśmiechnąłem się. - Za wszystko.
- Nie musisz za nic dziękować… I co to w ogóle za rozmowa? To brzmi, jakbyś już się żegnał.
- Nie wiem co zrobię, Francis. Mogę wrócić za godzinę, mogę nie wrócić wcale.
Wzruszyłem obojętnie ramionami. To było dziwne uczucie - po raz pierwszy naprawdę miałem wybór. Mogłem pójść tą drogą albo inną, a wszystkie konsekwencje, które mogły z tego wynikać, należały wyłącznie do mnie.
Dużo filozofii jak na zwykłe wyjście z domu, prawda? Ale oboje wiedzieliśmy, że chodzi o coś więcej; to było jakby symboliczne. Przez tydzień opiekowałeś się mną i chwała ci za to. Teraz nadszedł czas, bym wyfrunął z ciepłego, przytulnego gniazdka i zrobił coś sam dla siebie. Było to bardzo niesprawiedliwe względem Francisa… Ale on widział, że go nie kocham, a mimo to pozwolił mi przy sobie zostać. A jeśli zdecydował się na to, to wiedział, że go zostawię - prędzej czy później wezmę swój los we własne ręce. Jeśli zdecydował się na takie ryzyko, to nie może teraz narzekać.
Dlatego udawałem, że nie widzę jakim wzrokiem patrzył, jak się od niego oddalałem - zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym.

***

I znów musiałem zadać sobie pytanie: co ja robię, do cholery?!
Ostatnio używam tego sformułowania coraz częściej. Hm. Fakt faktem, że idealnie podsumowuje to moja obecną sytuację: jestem bez dachu nad głową w zupełnie obcym mieście, bez celu, do którego mógłbym zmierzać, bez jakiegokolwiek planu.
Cóż… Nieciekawie.
Dobrze, że zapamiętałem przynajmniej, żeby wziąć ze sobą portfel. Dzięki temu mogłem zrobić to, co wydało mi się najrozsądniejsze w tej chwili: mogłem spokojnie usiąść i napić się herbaty. Zawsze mnie to uspokajało, a teraz musiałem uspokoić myśli choć na chwilę. Muszę przemyśleć, co robić dalej. Jak kiedyś powiedział mój kolega: improwizacja powinna być dobrze napisana.
Zamówiłem herbatę. Czekając na to, aż wreszcie mi ją przyniosą (ile u nich trwa wlewanie wrzątku do imbryka?!) rozejrzałem się po okolicy, ale nie zauważyłem absolutnie niczego, co pomogłoby mi zorientować się, gdzie jestem. Mapa, którą kupiłem, została oczywiście razem z innymi moimi rzeczami u Francisa, a nie miałem tam zamiaru wracać… W każdym razie jeszcze nie teraz.
Gdy wreszcie kelner o wschodnich rysach twarzy przyniósł mi herbatę, uśmiechnąłem się do niego najmilej jak potrafiłem i zapytałem:
- Przepraszam, gdzie jestem?
Musiało to zabrzmieć wyjątkowo kretyńsko, ale nawet nie drgnął.
- Do Alfreda w tamtą stronę - powiedział z grobową miną, wskazując mi kierunek.
Teraz się zdziwiłem.
- Emm, dziękuję… Czemu myślisz, że szukam Alfreda?
- Cóż, plotki szybko się rozchodzą. - Uśmiechnął się lekko. Uniosłem brwi ze zdziwieniem.
- Plotki? Jakie plotki?
- Po raz pierwszy Alfred zrobił błąd w tańcu i to przez pewnego Brytyjczyka, który przyjechał tu niedawno… A zresztą trudno było cię nie zauważyć, gdy obściskiwałeś się z tamtym blondynem - cały czas Alfred się na ciebie gapił, wiesz? I potem jeszcze dosłownie zbiegł ze sceny, żeby zobaczyć, co robicie w tej łazience… Jego mina gdy wychodził była bezcenna, wiesz?
Słuchałem tego z otwartymi szeroko oczami. Czyli ta osoba, która wlazła nam do łazienki… To był Alfred?! Co on sobie pomyślał?
Nie pomyślał, tylko po prostu się domyślił.
- Ty… byłeś tam? - wydukałem w końcu. Mężczyzna skłonił się.
- Tak. Jestem Kiku Honda, przyjaciel Alfreda Jones’a. Pracuję w “Millenium” jako barman.
- Czy wszyscy ludzie którzy tam pracują dorabiają w kawiarniach? - wypaliłem bezmyślnie; w tym momencie byłem w stanie jakoś sklecić to jedno zdanie, ale z resztą mógłbym sobie nie poradzić.
Kiku wzruszył ramionami.
- Chyba taka przypadłość zawodowa. I proszę, nie krzywdź naszej gwiazdeczki, bo ma bardzo czułe serduszko.
- Ee… Co?
- Domyśl się - mruknął tylko Kiku. - W każdym razie… Do domu Alfreda nie jest daleko. No, idź już!
Praktycznie wypchnął mnie z kawiarni. Byłem wściekły, ale…
O co chodziło Alfredowi? W końcu chce być ze mną, czy nie? Przecież powiedział mi na samym początku, że nie lubi facetów w ten sposób. Więc dlaczego ten gość, Kiku, sprawiał wrażenie, jakby wszyscy byli przekonani, że to Alfred jest “odrzuconym”?!
Z tymi myślami przedzierałem się przez ludzką dżunglę jaką były ulice o tej porze. Wkrótce byłem w stanie rozpoznawać poszczególne szczegóły, ulice, aż w końcu jakimś cudem zdołałem dotrzeć do wieżowca, w którym mieszkał Alfred. Pamiętałem, jaki numer ma jego apartament, więc nie musiałem zbytni się natrudzić, by go odnaleźć. Cały czas czułem, jakby moja głowa miała eksplodować; może to skutek wczorajszego upicia się winem, a może po prostu stres. W każdym razie stałem jak idiota przed drzwiami mieszkania, przestępując z nogi na nogę i nie potrafiąc zdobyć się na to, by wreszcie zadzwonić. Co zrobi Alfred? Będzie wkurzony? Ucieszony? Zdziwiony? Ludzie są tacy skomplikowani…
Odetchnąłem głęboko i przełamując się wcisnąłem ten upiorny przycisk dzwonka. Potrzymałem parę sekund, puściłem i…
Nic. Zero reakcji. Nie ma go? Nacisnąłem dzwonek jeszcze raz. I jeszcze. Waliłem w niego jak głupi - bez rezultatu.
Cholera, chyba faktycznie go nie ma, pomyślałem zrezygnowany. Co mam teraz zrobić?!
Poczekać? Iść do jakiegoś hotelu?
A po co?, warknął nagle ktoś w moim umyśle. Jeśli byłeś w stanie przyjść aż tutaj, to poczekaj chwilę, korona ci z głowy nie spadnie. To twoja ostatnia szansa i wiesz o tym. Więc proszę, przestań zachowywać się jak idiota i po prostu POCZEKAJ.
Cóż… Nie było to takie głupie.
Dobra, to jest głupie, ale co innego mi zostało?
Usiadłem na wycieraczce i zabrałem się do kontemplowania sufitu.
I naprawdę nie wiem, jak mogłem tam zasnąć.


***

Obudziłem się na kanapie przykryty kocem - to dobrze. Gorzej, że tuż obok mnie stał Alfred i otwarcie gapił się na mnie, jakby zastanawiając się, czy zabić mnie, czy nie.
Odpowiedziałem mu tym samym spojrzeniem. Niech sobie chłopak nie myśli!
- Dzień dobry - powiedziałem z beztroskim uśmiechem. - Jak tam?
- Po pierwsze - mruknął Alfred - powinieneś powiedzieć w sumie: dobry wieczór albo dobranoc, bo jest trzecia w nocy.
- No, najwyższa pora, żeby wstać!
- Nie przerywaj mi! Po drugie: co ty robiłeś na mojej wycieraczce?!
- Cóż, myślę, że spałem.
- Ha, ha. - Przewrócił oczami. - Serio pytam. Coś ci się stało? Potrzebujesz pomocy czy coś?
- Myślałem, że to raczej ty potrzebujesz pomocy. - Ziewnąłem i przeciągnąłem się. - Słyszałem, że się załamałeś czy coś w tym stylu…
- JA?! Niby dlaczego miałbym…
- To ty wlazłeś wtedy do łazienki, prawda? - powiedziałem, patrząc się mu prosto w oczy. Natychmiast odwrócił wzrok i zarumienił się lekko. To wystarczyło, bym potwierdził wszystko, co chciałem wiedzieć, ale musiałem się z nim trochę podroczyć. Odruch bezwarunkowy.
- No, powiedz - naciskałem dalej. Mruknął coś w odpowiedzi do swoich butów. - Ej, spójrz na mnie!
Chwyciłem go dłonią za podbródek i siłą zmusiłem, by popatrzył na mnie.
Był niebezpiecznie blisko.
- Powiedz! - powiedziałem jeszcze raz. - Co czułeś, jak mnie usłyszałeś, co? Byłeś zazdrosny? A może… - zachichotałem - ...podobało ci się to? -  Jezu, co się ze mną dzieje? Włączył mi się jakiś dziwny tryb czy co?
- Arthur, przestań! - Alfred wyrwał mi się. - Po prostu… Martwiłem się!
- Och, martwiłeś? Nie było potrzeby. Ja i Francis doskonale się sobą zajmowaliśmy. Chcesz wiedzieć, co…
- ZAMKNIJ SIĘ!
Alfred rzucił się na mnie.
Uśmiech zamarł mi na ustach; przez chwilę byłem pewny, że mnie uderzy, ale nie - po prostu przewrócił mnie i przygwoździł do kanapy, tak, że leżałem na plecach, on nade mną.
- Nie mów tak więcej, dobra? - powiedział; jego głos się zatrząsł. - Ja nie chcę słuchać, jak ty… jak on…
Znów odwrócił wzrok, znów uciekł. O co tu chodzi?
- Alfred, wyjaśnij mi coś, bo nie rozumiem - zacząłem powoli. - Ty… lubisz dziewczyny, nie?
- No… Tak.
- W takim razie co ty odwalasz?! - Nie wytrzymałem. - Zachowujesz się jak jakaś zakochana nastolatka! W ogóle nie wiem, o co ci chodzi!
- Ja też nie. - Te niebieskie oczy utkwione we mnie. - Nie mam pojęcia, co się dzieje.
- A co ja mam niby powiedzieć?! Cały czas traktujesz mnie na przemian jak przyjaciela i… I kogoś innego. Jak niby mam na to reagować?!
- Jak chcesz. - Okulary ześlizgnęły mu się na koniec nosa, ale zdawał się nie zwracać na to uwagi. - Jeśli tobie odpowiada bycie kumplami, to okej. Jeśli wolisz… To nie będę cię powstrzymywać.
- Ech? - zdziwiłem się. - Czy naprawdę nic ci to nie przeszkadza? W sensie… Nie rób tego z litości, to nie o to chodzi. Nie będę miał ci tego za złe. Jeśli nic do mnie nie czujesz, to…
- Za dużo gadasz - warknął Alfred.
Pochylił się lekko. Czułem jego oddech na mojej twarzy. Był tak blisko… A ja wciąż nie mogłem zdobyć się na to, by zmniejszyć ten dystans między nami. Wciąż nie mogłem się zmusić, by go pocałować… Cholera, przecież marzyłem o tym gościu od paru lat, to normalne, że nie jestem teraz w stanie myśleć jak zwykle!
- Arthur… - zamruczał Alfred; poczułem, jak policzki mi płoną. - Czy chcesz, żebym…
Nie wytrzymałem.
Objąłem go jak najmocniej i przycisnąłem swoje usta do jego ust.
Gdzieś głęboko w moim umyśle krzyczałem ze szczęścia.

______________
Troszeczkę ogłoszeń parafialnych...
Aktualizacje KSS mogą nie pojawiać się przez... Hmm... Długi czas. Jest to moje "drugie" opowiadanie - będzie ono drugoplanowe, rzadziej miało nowe rozdziały. To dlatego, że pracuję teraz nad innymi fanfikami... W tym nad jednym, które napiszę po angielsku :D. Po raz pierwszy robię coś takiego, więc jest to dla mnie duże wyzwanie. Mam nadzieję, że nie będzie wam to zbytnio przeszkadzało >.< Dobranoc!
Tak, piszę fice o drugiej nad ranem. Tak, nie mam życia :p

3 komentarze:

  1. Masz chyba coś do słówka "to" xD
    1. "Mogę pójść to drogą..." - no to chyba "tą", a nie "to" >.<
    (Tak, wzięło mi się na poprawianie błędów, ale jest w pół do 3 i... no, taki kaprys)
    2. "...wlewanie wrzątku to imbryka?!" - no to tu "do", co nie?
    I to tyle błędów, które wychwyciłam :)
    Eh... nie mam na co ponarzekać -,-
    No świetnie po prostu, świetnie! Włąśnie zniszczyłaś moje marzenia... chciałam być hejterem ;-; Ale nie mogę... Bo ty musisz pisać jak jakiś geniusz pisarski, a ja czo mam zrobić?
    Eh...
    Weny, chęci i czasu i do następnego!
    I żebyś się, kurka, wyspała, bo wrzucanie postów o 2... Nieważne, że czytam to pół godziny po xDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle błędów... O.o Już poprawiam!
      I dziękuję za to, że komentujesz każdy mój rozdział - mogę powtarzać w to nieskończoność, ale wciąż: to BARDZO motywuje do dalszego pisania. Zwłaszcza, że napisałaś ten komentarz tak szybko! *O*
      Wyspać się? Po co spać, skoro można pisać? xD

      Usuń
  2. Świetny rozdział. *^* Tak bardzo jestem ciekawa jak to się dalej potoczy, jak Alfred zareaguje, czy Artur wróci do domu Francisa itd.
    Co do KSS to mogę poczekać. Osobiście bardziej mnie interesuje w tej chwili Trzydzieści Dni, a fanfik po angielsku jak najbardziej może się pojawić to nie żaden problem, a przynajmniej dla mnie ^^

    OdpowiedzUsuń