wtorek, 25 sierpnia 2015

Nieskończoność minus jeden - Trzecia Linia


Kto rządzi przeszłością, w tego ręku jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przyszłość.”
G. Orwell, Rok 1984




   „Kocham cię, Al”. Jezus Maria, serio? To brzmi jak tekst z jakiegoś taniego romansu. Naprawdę musiałem to powiedzieć? Ech… Przecież mi nie o to w ogóle chodzi… Muszę odwalać takie szopki tylko po to, żeby komuś dokopać? Obrzydliwe. Nawet jak na mnie to brzmi żałośnie.
   Po raz kolejny dochodzę do wniosku: jestem idiotą. I po raz kolejny odpowiadam sobie: I co z tego? Jakby nie patrzeć, to się nigdy nie wydarzyło, prawda?
   Leżę w gęstej trawie, słońce nade mną grzeje mi twarz. Dziwne, przecież jeszcze przed chwilą była tu ruchliwa droga, którą wybudowano Bóg wie ile lat temu. Jak daleko sięgają zmiany, które tu zaszły?    Jak bardzo ten świat różni się od tego, który ja znam?
   Wstaję powoli. Przed sobą widzę miasto, dokładnie w tym samym miejscu, co wcześniej. Dobrze, że przynajmniej jeszcze tu jest… W końcu nigdy nic nie wiadomo, prawda?
   Nagle wpadam na pomysł. Wyciągam telefon i piszę wiadomość do Drugiego:
   „Miałeś rację. To naprawdę działa!”
   Biip, odpowiedź.
   Jesteś już w Trzeciej Linii, tak? Gratuluję. Wciąż nie znalazłeś wymarzonego świata?
   „Jeszcze nie, ale wkrótce. Przecież, jak sam pisałeś, jest ich nieskończenie wiele. W którymś musi być idealnie.”'
   Masz rację. Powodzenia. Uważaj na siebie. Nie w każdym świecie będzie bezpiecznie.
   Co do tego nie miałem najmniejszych wątpliwości; to logiczne, że jeżeli wszystko jest możliwe, to musiało choć parę razy w historii dojść do momentu, w którym mogła powstać jakaś dystopia, więc teoretycznie mogę dostać się do takiego świata. Mogę, ale nie muszę; wystarczy tylko szybko znaleźć jakieś miejsce, w którym mógłbym spokojnie zamieszkać, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. To nie powinno być trudne, prawda?
   Zacząłem iść spokojnie w kierunku miasta. To dziwne, ale odniosłem wrażenie, jakby powietrze było… czystsze. Całe życie tu mieszkam, ale nigdy jeszcze nie zdarzyłoby mi się, bym poczuł tak wolne od zanieczyszczeń powietrze – coś takiego po prostu nie miało miejsca przez spaliny, dym i tak dalej. Może tutaj nie używa się samochodów? Może w ogóle nie został wymyślony silnik elektryczny?
Idę coraz szybciej, wiedziony ciekawością. To niesamowite – może mnie spotkać dosłownie wszystko! Nigdy nawet nie śniłem o tym, że mógłbym odkrywać coś tak całkowicie nieznanego, co stanowi zagadkę od początku do końca – czas wielkich odkryć minął już dawno temu. A jednak teraz mogłem doświadczyć na własnej skórze, jak to jest poznawać coś, o czym się nawet nie śniło!
   Im bliżej jestem, tym bardziej zauważam szczegóły. Miasto jest otoczone murem z jakiegoś połyskliwego metalu, wysokiego na jakieś pięć metrów. Ciekawe po co – w końcu wyższe budynki są doskonale widoczne zza tego ogrodzenia…
   Tylko jak mam się tam dostać do środka? Przyglądam się dokładniej murowi i dostrzegam coś w stylu budek strażniczych. Jeśli ktoś tam będzie, to może będzie mógł mi pomóc? Podchodzę szybko. Jest to jakby prostopadłościan z plastiku, z dziwnym ekranem na środku. Nie widzę drzwi. Co mam zrobić? Może ten ekran jest dotykowy? Kładę na nim rękę i bingo; jedna ściana jakby zapada się w ziemię, pozwalając mi wejść do środka. Pomieszczenie ma jakieś dwa na dwa metry – klaustrofobicznie mało. Nigdzie nie dostrzegam żadnego panelu.
   Drzwi za mną powoli wjeżdżają na górę, zamykając mnie w środku. Dziwnie się czuję w tym pomieszczeniu – plastik jest mlecznobialy, całego mnie otacza biel. I jak tu w ogóle działa klimatyzacja?    Nie widzę żadnych dziur doprowadzających powietrze. Cholera, czy mam tu teraz się udusić?! Tak po prostu?! Zaczynam ciężko oddychać, mam nadzieję, że trudności ze złapaniem oddechu to tylko wymysł mojej wyobraźni.
   Minęło dziesięć pełnych napięcia sekund, gdy nagle odzywa się kobiecy głos:
   - Proszę podać dane osobowe i numer identyfikatora.
   - Em, Arthur Kirkland… - mówię z wahaniem. Numer identyfikatora? Co to takiego? - Numer, em…
   - Proszę podać numer – powtarza kobieta. Ma dziwnie suchy głos, jakby nie była żywym człowiekiem, a syntezatorem.
   Muszę szybko coś wymyślić.
   - Ja, ee… - zaczynam, ale ktoś szybko mi przerywa:
   - No nie wygłupiaj się, Ellen! - śmieje się jakiś mężczyzna. - Arthura nie poznajesz? Wpuść go, dzieciak jak zawsze ma sklerozę.
   Ellen? Tak ma na imię moja mama… Ale tutaj? Tyle rzeczy się zmieniło, a to pozostało?! Dziwne.
   Kobieta wzdycha.
   - Dobrze, ale niech mi to będzie ostatni raz – słyszę w jej głosie naganę. Nagle coś się dzieje; kabina zostaje poderwana gwałtownie w górę, a ja boleśnie obijam się o ściany, podczas gdy siła odśrodkowa rzuca mną na wszystkie strony. Gdzieś jedziemy… Gdzie? Wszystko jest tajemnicą.
   Po jakimś czasie ściana przede mną otwiera się. Jestem w jakimś tunelu oświetlonym lampami umiejscowionymi tuż przy suficie, tak, że prawie nie widzę podłogi. Wita mnie wielki napis:
   WITAMY W LONDYNIE, DYSTRYKT DRUGI
   Drugi? Co to znaczy? Jest ich więcej? Czy to ma coś wspólnego z tym Drugim?
   Robię jeden krok, potem drugi; słyszę chrzęst, to pewnie żwir albo coś podobnego. Niemal biegnę do wyjścia – zdecydowanie za bardzo czuję się tu zamknięty, mam wrażenie, jakby to światło na końcu mogło zniknąć w każdej chwili… Szczęśliwie dobiegam do wyjścia i natychmiast oślepia mnie słońce, tak że muszę zamrugać parę razy, by móc cokolwiek zobaczyć. A jest co oglądać.
   Przede mną wznosi się zupełnie inne miasto od tego, które pamiętam – wysokie, sięgające chmur wieżowce ze szkła i stali stoją nie bezładnie, a poukładanie w jakieś skomplikowane kształty; niższe budynki nie przypominają zwykłych domów, a małe dzieła sztuki, jakby całe miasto zostało zaprojektowane ręką jednej osoby, geniusza architektury. I wszędzie, absolutnie wszędzie widzę zieloną trawę i drzewa, za to ani jednego samochodu.
   Wróć: ani jednego samochodu, który by się poruszał po ziemi. Nie… to coś nawet nie można nazwać „samochodem”; obłe, unoszące się parę metrów nad ziemią, poruszające w jakiś skomplikowany sposób, którego nie umiem rozgryźć, jakby jeżdżąc po niewidzialnej autostradzie pojazdy poruszają się nad głowami ludzi, którzy spokojnie spacerują i jeżdżą rowerami na ziemi. Nikt nie zwraca na to najmniejszej uwagi – no cóż, pewnie dla nich jest to całkowicie normalne, jak dla nas prowadzenie zwykłego samochodu.
   Potrząsam głową i orientuję się, że mam otwarte usta, więc jak najszybciej je zamykam. Muszę wyglądać jak idiota, stojąc tak bez ruchu z rozdziawioną gębą; zaczynam iść w jakimś nieokreślonym kierunku, byle przed siebie. Czy to ma jakieś znaczenie, gdzie? Po prostu muszę się rozejrzeć.
   Spokojnie, krok za krokiem posuwam się do przodu po miękkiej trawie - nigdzie nie ma żadnego chodnika, jakby nie chcąc kaleczyć ziemi. Wszędzie wieżowce i domy, bez ani jednego sklepu, niczego… I jeszcze fakt, który mnie uderzył chyba najbardziej: moje ubranie nie odstaje od reszty tak bardzo, jak się spodziewałem. Wszyscy ubrani byli raczej… normalnie. Spodziewałem się jakiś większych z tym problemów, wiecie – różnica kulturowa, blablabla. Ludzie patrzyliby się na mnie jak na jakieś dziwadło, a ja musiałbym szybko wykombinować, jakie ciuchy zdobyć, by nie odstawać. A tu – nic, żadnych problemów… Tylko ten brak sklepów mnie dziwi. Jak ludzie zaopatrują się w jedzenie czy inne rzeczy?
   Nagle coś przykuwa mój wzrok – coś, na co wcześniej nie zwracałem uwagi, nagle wali mnie swoją nienaturalnością po twarzy.
   Dlaczego wszyscy się uśmiechają?
   Nie, to nie uśmiech, raczej wyraz zadowolenia. Gdyby tylko jedna osoba miała taki wyraz twarzy, to w porządku – może miała dobry dzień czy coś – ale wszyscy?! To było zdecydowanie… dziwne.
   No, dobrze, nie wszyscy, ale większość; zauważyłem parę dzieci, które mają kąciki ust w dole. Jedna z dziewczynek otaksowała mnie wzrokiem.
   Poczułem się nieswojo. Co mam zrobić?! Może uśmiechnę się tak, jak oni?
   Z trudem zmuszam się do wyciągnięcia kącików warg do góry. Nie mam najmniejszej ochoty tego robić, ale jakiś cudem udaje mi się przywołać na twarz wyraz głupkowatego szczęścia – mam nadzieję, że dość przekonującego, żeby wszystkich zmylić.
   Muszę szybko pójść do jakiegoś miejsca, w którym nie ma ludzi, bo zwariuję.
Przyśpieszam lekko kroku i zaczynam kluczyć między budynkami i wieżowcami, próbując znaleźć choć jedną ślepą uliczkę, ale na próżno – wszystko jest zaprojektowane w ten sposób, żeby takich miejsc nie było. Może powinienem wejść do jakiegoś budynku… Zaraz… Wiem!
   Tym razem prawdziwy uśmiech rozjaśnia mi twarz, gdy widzę znajomy napis. Biblioteka. Świetnie, za jednym zamachem pozbędę się tych wszystkich ludzi i dowiem się czegoś o tym świecie.
   Wchodzę do środka, ale zamiast zapachu książek, tak charakterystycznego dla każdej biblioteki, widzę rzędy komputerów. Dobra, to jest już naprawdę przesada.
   Na szczęście wiele stanowisk jest wolnych, co pozwala mi usiąść wygodnie bez żadnych sąsiadów po bokach. Na ekranie widzę duże, puste miejsce ewidentnie do wpisania tekstu. Na szczęście klawiatura jest ta sama, co normalnie – qwerty – dzięki czemu nie mam problemu z wpisywaniem słów.
   Wpisuję: Najważniejsze wydarzenia historyczne ostatniego stulecia.
   Klikam enter i natychmiast pojawia się przede mną lista:
   1960r. - odkopanie ARCHEO
   1962r. - powierzenie ARCHEO zwierzchnictwa nad światem Zachodu
   1963r. - wynalezienie przez ARCHEO kompozytu
   1964r. - wynalezienie przez ARCHEO alternatywnych źródeł energii dla ropy naftowej i węgla kamiennego
   1964r. - połączenie się Zachodu w Unię...
   Dalej było jeszcze sporo dat do 2015 roku, ale nie było żadnych informacji o tym, co działo się przed rokiem 1960. Dziwne, przecież wspominają tu Zachód – czyli USA i Europę Zachodnią, a te pojęcia pojawiły się w wyniku II Wojny Światowej… Czemu o niej nie napisali?
   Wklepuję na klawiaturze: II Wojna Światowa.
   Brak danych.
   Okej, w takim razie… I Wojna Światowa.
   Brak danych.
   O co tu chodzi? Przecież nie ma żadnego logicznego powodu, by ukrywać coś takiego, prawda? Te dwa największe konflikty w dziejach ludzkości miały ogromny wpływ na całą następną historię aż do dziś… I czym jest ARCHEO? Wpisuję to pojęcie.
   ARCHEO – superkomputer odkryty w 1960r. w Ameryce Południowej o nieznanym pochodzeniu. Moc obliczeniowa ARCHEO przekraczała jednak wielokrotnie tą, do której udało się dojść ludzkości, więc grupa badaczy zdecydowała się o rozpoczęciu dokładniejszego zbierania danych. Sztuczna inteligencja ARCHEO wzbudziła zachwyt i po dwóch latach zarządzono o zakończeniu rządów ludzkich i wprowadzenie ARCHEO. Dzięki temu systemowi udało się uniknąć wielu klęsk żywiołowych, a także doprowadzić do znacznego wzrostu poziomu życia ludzi, co obrazuje wykres…
   Tutaj pojawiło się wiele różnych wykresów, z których ogółem wynikało, że faktycznie wszystko idzie ku dobremu – od produkcji butów po śmiertelność niemowląt.
   Moje zainteresowanie wzbudziło jednak co innego, a mianowicie parę ostatnich linijek, napisanych o wiele mniejszą czcionką niż poprzednie informacje:
   ARCHEO pomaga w uwalnianiu spod jarzma niesprawiedliwych rządów ludzi państwa z bloku wschodniego. Robi to w sposób humanitarny, bez użycia siły i rozlewów krwi, do jakich zdolni by byli ludzie. CHWAŁA ARCHEO!
   Okej… To już zalatywało mocno fanatyzmem. Czyżbym trafił do jednej z tych dystopii, o których rozmyślałem? Ale z drugiej strony… tutaj chyba naprawdę żyje się lepiej. Nie ma zanieczyszczeń powietrza, nikt nie wygląda na przygnębionego czy coś. Tylko te uśmiechy sprawiają, że czuję się nerwowo…
   Nagle rozlega się dzwonek, taki jak ten szkolny. Co się dzieje? Rozglądam się naokoło, ale nikt nie wydaje się tym przejmować; nawet nie odwracają głów od monitorów. Tylko bibliotekarka leniwym ruchem wstała i zaczęła chodzić do ludzi z jakąś tacą ze szklankami z wodą i jakąś miską. Każdemu daje coś, a wszyscy nie zwracając nawet uwagi na to, co robią, połykają i popijają wodą. W końcu kobieta podchodzi do mnie i podaje mi… Tak, to pigułka, całkowicie niebieska; kobieta stawia przede mną szklankę z wodą. Nie chcę tego połykać. Nie chcę się faszerować jakimiś świństwami.
   Kobieta patrzy na mnie pytająco. W jej spojrzeniu jest jakieś senne ponaglenie jakby mówiła: „No zeżryj już to wreszcie, mam lepsze rzeczy do roboty niż pilnowanie cię, smarkaczu.” Wsadzam tabletkę do ust, popijam wodą, przełykam. Babka odwraca się i niesie pustą już tacę z powrotem.
   Pod językiem czuję twardą osłonkę pigułki.
   Spoglądam znów na monitor komputera. O co jeszcze mogę zapytać ten komputer? Zaraz… Czy powinienem? Jeśli faktycznie to dystopia, jeśli faktycznie to coś… ARCHEO… sprawuje władzę absolutną, to logiczne, że będzie monitorować, co ludzie robią na komputerach!
I jeszcze ta dziwna wzmianka...”Robi to w sposób humanitarny, bez użycia siły i rozlewów krwi, do jakich zdolni by byli ludzie.” To brzmi, jakby ludzie byli jakimś złem koniecznym, czymś okropnym i prymitywnym. No i jednocześnie podkreśla to, jakie ARCHEO jest dobre. I… Dlaczego nie ma żadnej wzmianki o wojnach światowych, skoro ARCHEO wyraźnie o tym wspomina?! Jaki jest cel ukrywać coś takiego, skoro chwilę później twierdzi się, ze właściwie jedynym, co umieją ludzie, jest zabijanie się nawzajem? Bez sensu.
   Tabletka pod moi językiem przeszkadza. Muszę ją jakoś wypluć bez zwracania niczyjej uwagi… Może w toalecie? Och, ale jeśli ARCHEO naprawdę monitoruje ludzi, to przecież założy kamery, podsłuchy, nie wiadomo co jeszcze by wyłapać takich jak ja co nie żrą tych tabletek… Ciekawe, co to w ogóle jest.
   Ale ta teoria wyjaśniałaby dlaczego wszyscy się uśmiechają – po prostu nie mogą być niezadowoleni. Jest idealnie, kropka.
   Sposób na to, by wszyscy byli szczęśliwi? Zabić tych, co są nieszczęśliwi.
   Dobrze, może przesadzam – w końcu faktycznie nic nie wiem o tym swiecie. Może to ARCHEO po prostu sprawuje władzę, a to sformułowanie „Chwała ARCHEO” To coś wymyślonego przez ludzi tylko po to, by temu czemuś okazać wdzięczność. Może to tylko moja paranoja, może te tabletki to jakieś witaminy czy coś, bo na przykład… nie wiem… Brakuje jakichś warzyw i trzeba zjeść suplementy.
   Ale równie dobrze mogę mieć rację. Równie dobrze właśnie teraz znajduję się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, bo pojawiłem się tutaj nagle, bez żadnej wiedzy, więc odstaję od reszty. A takich ludzi w systemie totalitarnym trzeba eliminować, bo są po prostu niebezpieczni.
   Oddycham głęboko. Czy powinienem podróżować dalej? Ale jak tu się zabić? Coś mi mówi, że nie znajdę broni palnej czy choćby sznura, by się powiesić. Jak mam to zrobić?! Podciąć sobie żyły nożem?
   Nie, nie mogę tak szybko reagować… Jeszcze nic nie wiadomo… Może tu da się żyć normalnie.
   Ta cholerna tabletka doprowadza mnie do szału. Za chwilę wypluję ją prosto na monitor i…
   - Arthur, cześć! - słyszę głos, po czym ktoś opada na siedzenie obok mnie. To nie jest Alfred, tego jestem pewien. Obracam głowę i widzę Francisa z jego irytującym uśmiechem. Zwężam oczy.
   - A, to ty – mówię, nie mogąc ukryć niechęci. Udaje mi się w miarę normalnie mówić pomimo tabletki w ustach. Patrzy na mnie ze zdziwieniem; zadziwiające, jak szybko zmieniła mu się mimika. Jego reakcje były lekko przejaskrawione.
   - Och, nie mów tak! - mówi z bólem w głosie. - Przeszedłem, bo mówiłeś, że będziesz potrzebował mojej pomocy, czyż nie?
   Patrzy się na mnie świdrującym wzrokiem, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale nie może, więc ma nadzieję, że domyślę się, o co mu chodzi. Czy on wie? Jak? Skąd?!
   - Em, no tak – potakuję głową. Blondyn znów się rozpromienia trochę za bardzo – sztucznie.
   - Taaak, to chodźmy! - Łapie mnie za rękę i siłą ciągnie do wyjścia. Daję mu się prowadzić. Co innego mi pozostało?
   Prowadzi mnie za rękę między domami i wieżowcami, aż w końcu dochodzimy do jakiegoś budynku.    Podchodzimy do drzwi i widzę, że nie ma żadnej dziurki od klucza, tylko panel – bardzo podobny do tego, jaki był na drzwiach przy mieście. Francis kładzie na nim dłoń i przejeżdża nią; wejście otwiera się z cichym kliknięciem.
   Jesteśmy w jakimś domu, ładnie urządzonym – rzeźbione meble, puchate poduszki i tak dalej. Nie wygląda na to, żeby źle się tu żyło. Może naprawdę będę mógł tu zostać?
   Francis dalej nie puszcza mojej ręki, tylko bez słowa ciągnie mnie za sobą przez pokoje. Gdzie mnie prowadzi i dlaczego? Kolejne pytania. Czy one nigdy się nie skończą?
   Francis w końcu puszcza moją dłoń, by się schylić do podłogi. Opukuje uważnie podłogę; odpowiada mu wciąż ten sam stuk ciężkiego drewna. Nie… coś innego, jakiś inny ton… Francis uśmiecha się do siebie, tym razem po swojemu, szczerze, nie tak jak wcześniej, i wbija paznokcie w jeden panel. Wyjmuje go z łatwością, po czym wyciąga kolejne, a moim oczom ukazuje się pusta, okrągła przestrzeń… Cóż, jeśli nie liczyć drabinki, która wygląda jak ta z kanałów ściekowych.
   Francis pokazuje mi dłonią, żebym tam zszedł. Czemu nic nie mówi? I czy mogę mu ufać?
   Coś mi mówi, że tak. W końcu gdyby próbował mnie zabić zawsze mogę spróbować uciec do innego świata, prawda?
   Powoli schodzę w dół po drabinie, słysząc, jak odgłos moich kroków odbija się od kanału. Głęboko; ostrożnie schodzę krok za krokiem, aż otacza mnie całkowita ciemność. Francis mnie zamknął?! Nie, słyszę, że tak jak ja schodzi na dół; pewnie jakoś zasłonił wejście.
   Dlaczego wszystko jest tak poukrywane? To jakaś tajna baza rebeliantów czy co? (O, to zabrzmiało jak coś z Gwiezdnych Wojen! Science fiction na całego.) I ile jeszcze będę musiał tak schodzić?
   Stuk, stuk po szczeblach, coraz głębiej, coraz dalej…
   Po chwili, która wydawała się wiecznością, czuję coś twardego pod nogami. Beton? Może. Odchodzę parę kroków, wymacuję ścianę i czekam, aż Francis do mnie dotrze i mnie poprowadzi, gdziekolwiek by to miało nie być.
   W końcu gramoli się z góry, łapie mnie znów za rękę.
   - Idź za mną – mówi, a ja kiwam głową. Zaraz, przecież tego gestu w takich ciemnościach nie zobaczy!
   - Tak – mówię szybko, próbując ignorować tabletkę w ustach.
   Francis idzie powoli, szurając dłońmi po ścianie. Mruczy coś pod nosem, chyba przypomina sobie drogę.
   - Dlaczego musimy łazić po ciemku? - pytam się, co jest dla mnie heroicznym wysiłkiem zważywszy na kapsułkę w ustach. - Nie możemy normalnie zapalić światła?
   - Nie, kamery od razu by to zarejestrowały. Przecież wiesz – słyszę odpowiedź Francisa, gdy skręcamy w kolejny zakręt.
   - Po co kamery w kanałach? - mruczę do siebie, ale Francis i tak to słyszy.
   - Żeby upewnić się, że nie robimy tego, co robimy. O, już jesteśmy. Chodź mi tu pomóż.
   Wymacuję w ścianie jakiś zawór; wspólnymi siłami ja i Francis dajemy jakoś radę go przekręcić, po czym wchodzimy do środka. Za sobą słyszę, jak drzwi się zatrzaskują.
   Nagle włącza się światło; moje oczy przyzwyczaiły się już do ciemności panującej w kanałach i teraz zaprotestowały gwałtownie, aż łzy napłynęły mi do oczu.
   - Ej, wszystko w porządku? - słyszę głos. I ten głos rozpoznaję od razu, bez najmniejszego wahania.
   Ocieram załzawione oczy i widzę sylwetkę wysokiego chłopaka. Uśmiecham się do niego najmilej, jak potrafię.
   - Tu możemy spokojnie porozmawiać – mówi Francis i natychmiast mierzy mnie oskarżycielskim wzrokiem. - Więc, Arthur: co ci strzeliło do głowy, żeby…
   Nie wytrzymuję; wypluwam na podłogę tę cholerną kapsułkę na podłogę. Francis patrzy się na to w osłupieniu, po czym śmieje się.
   - Uf, co za ulga - mówię, oddychając głęboko, po czym przenoszę mój wzrok z powrotem na wysokiego chłopaka.
   - Cześć, Alfred.

_______________
"Trzydzieści dni" będzie. Naprawdę. Już się biorę za pisanie tego ostatniego rozdziału... Albo dwóch ostatnich... Ciao!

4 komentarze:

  1. Wow, zupełnie inny świat, z początku trochę mi przypominał świet z Shingeki No Kyojin >.< Za takimi klimatami to ja zbytnio nie przepadam, chyba że w filmach, ale tobie wyszedł całkiem nieźle :D
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, choć przyznam, że wolałabym jednak Trzydzieści Dni... :)
    "...bym pocz7uł tak..." - wiadomo.
    "Nie mam najmniejszej ochoty to robić..." - Powinno być "tego".
    "...wprowadzenie ARCHWEO..." - też wiadomo.
    Nie piszę ci tego, żeby wytknąć ci błędy, lecz po to, byś nie musiała się męczyć z czytaniem tego po raz setny, by poprawić wszystkie błędy xDD
    No to standardowo, weny, czasu, chęci i do następnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi w ten sposób pomagasz! :) A ja jestem ślepa, po sześciu godzinach pisania naprawdę nic nie potrafię już wyłapać... Jeszcze raz dziękuję!

      Usuń
  2. Jo! Rany, nie spodziewałam się, że to opowiadanie mnie tak wciągnie! Z całą szczerością mogę powiedzieć, że odwaliłaś kawał dobrej roboty. Czytało się to tak płynnie, naturalnie i przyjemnie, że w pewnym momencie zaczęłam to robić na głos :P (no co, niech uszy też mają coś od życia, nie? ;) ). Z niecierpliwością czekam na następny rozdział ^^ ~Mai

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę nie wiem skąd bierzesz pomysły na to wszystko. Świetne ;w;

    OdpowiedzUsuń