„Kto
rządzi przeszłością, w tego ręku jest przyszłość; kto rządzi
teraźniejszością, w tego rękach jest przyszłość.”
G.
Orwell, Rok 1984
„Kocham
cię, Al”. Jezus Maria, serio? To brzmi jak tekst z jakiegoś
taniego romansu. Naprawdę musiałem to powiedzieć? Ech… Przecież
mi nie o to w ogóle chodzi… Muszę odwalać takie szopki tylko po
to, żeby komuś dokopać? Obrzydliwe. Nawet jak na mnie to brzmi
żałośnie.
Po
raz kolejny dochodzę do wniosku: jestem idiotą. I po raz kolejny
odpowiadam sobie: I co z tego? Jakby nie patrzeć, to się nigdy nie
wydarzyło, prawda?
Leżę
w gęstej trawie, słońce nade mną grzeje mi twarz. Dziwne,
przecież jeszcze przed chwilą była tu ruchliwa droga, którą
wybudowano Bóg wie ile lat temu. Jak daleko sięgają zmiany, które
tu zaszły? Jak bardzo ten świat różni się od tego, który ja
znam?
Wstaję
powoli. Przed sobą widzę miasto, dokładnie w tym samym miejscu, co
wcześniej. Dobrze, że przynajmniej jeszcze tu jest… W końcu
nigdy nic nie wiadomo, prawda?
Nagle
wpadam na pomysł. Wyciągam telefon i piszę wiadomość do
Drugiego:
„Miałeś
rację. To naprawdę działa!”
Biip,
odpowiedź.
Jesteś
już w Trzeciej Linii, tak? Gratuluję. Wciąż nie znalazłeś
wymarzonego świata?
„Jeszcze
nie, ale wkrótce. Przecież, jak sam pisałeś, jest ich
nieskończenie wiele. W którymś musi być idealnie.”'
Masz
rację. Powodzenia. Uważaj na siebie. Nie w każdym świecie będzie
bezpiecznie.
Co
do tego nie miałem najmniejszych wątpliwości; to logiczne, że
jeżeli wszystko jest możliwe, to musiało choć parę razy w
historii dojść do momentu, w którym mogła powstać jakaś
dystopia, więc teoretycznie mogę dostać się do takiego
świata. Mogę, ale nie muszę; wystarczy tylko szybko znaleźć
jakieś miejsce, w którym mógłbym spokojnie zamieszkać, nie
wzbudzając niczyich podejrzeń. To nie powinno być trudne, prawda?
Zacząłem
iść spokojnie w kierunku miasta. To dziwne, ale odniosłem
wrażenie, jakby powietrze było… czystsze. Całe życie tu
mieszkam, ale nigdy jeszcze nie zdarzyłoby mi się, bym poczuł tak
wolne od zanieczyszczeń powietrze – coś takiego po prostu nie
miało miejsca przez spaliny, dym i tak dalej. Może tutaj nie używa
się samochodów? Może w ogóle nie został wymyślony silnik
elektryczny?
Idę
coraz szybciej, wiedziony ciekawością. To niesamowite – może
mnie spotkać dosłownie wszystko! Nigdy nawet nie śniłem o tym, że
mógłbym odkrywać coś tak całkowicie nieznanego, co stanowi
zagadkę od początku do końca – czas wielkich odkryć minął już
dawno temu. A jednak teraz mogłem doświadczyć na własnej skórze,
jak to jest poznawać coś, o czym się nawet nie śniło!
Im
bliżej jestem, tym bardziej zauważam szczegóły. Miasto jest
otoczone murem z jakiegoś połyskliwego metalu, wysokiego na jakieś
pięć metrów. Ciekawe po co – w końcu wyższe budynki są
doskonale widoczne zza tego ogrodzenia…
Tylko
jak mam się tam dostać do środka? Przyglądam się dokładniej
murowi i dostrzegam coś w stylu budek strażniczych. Jeśli ktoś
tam będzie, to może będzie mógł mi pomóc? Podchodzę szybko. Jest to jakby prostopadłościan z plastiku, z dziwnym ekranem na
środku. Nie widzę drzwi. Co mam zrobić? Może ten ekran jest
dotykowy? Kładę na nim rękę i bingo; jedna ściana jakby zapada
się w ziemię, pozwalając mi wejść do środka. Pomieszczenie ma
jakieś dwa na dwa metry – klaustrofobicznie mało. Nigdzie nie
dostrzegam żadnego panelu.
Drzwi
za mną powoli wjeżdżają na górę, zamykając mnie w środku.
Dziwnie się czuję w tym pomieszczeniu – plastik jest
mlecznobialy, całego mnie otacza biel. I jak tu w ogóle działa
klimatyzacja? Nie widzę żadnych dziur doprowadzających powietrze.
Cholera, czy mam tu teraz się udusić?! Tak po prostu?! Zaczynam
ciężko oddychać, mam nadzieję, że trudności ze złapaniem
oddechu to tylko wymysł mojej wyobraźni.
Minęło
dziesięć pełnych napięcia sekund, gdy nagle odzywa się kobiecy
głos:
-
Proszę podać dane osobowe i numer identyfikatora.
-
Em, Arthur Kirkland… - mówię z wahaniem. Numer identyfikatora? Co
to takiego? - Numer, em…
-
Proszę podać numer – powtarza kobieta. Ma dziwnie suchy głos,
jakby nie była żywym człowiekiem, a syntezatorem.
Muszę
szybko coś wymyślić.
-
Ja, ee… - zaczynam, ale ktoś szybko mi przerywa:
-
No nie wygłupiaj się, Ellen! - śmieje się jakiś mężczyzna. -
Arthura nie poznajesz? Wpuść go, dzieciak jak zawsze ma sklerozę.
Ellen?
Tak ma na imię moja mama… Ale tutaj? Tyle rzeczy się zmieniło, a
to pozostało?! Dziwne.
Kobieta
wzdycha.
- Dobrze,
ale niech mi to będzie ostatni raz – słyszę w jej głosie
naganę. Nagle coś się dzieje; kabina zostaje poderwana gwałtownie
w górę, a ja boleśnie obijam się o ściany, podczas gdy siła odśrodkowa rzuca mną na wszystkie strony. Gdzieś jedziemy…
Gdzie? Wszystko jest tajemnicą.
Po
jakimś czasie ściana przede mną otwiera się. Jestem w jakimś
tunelu oświetlonym lampami umiejscowionymi tuż przy suficie, tak,
że prawie nie widzę podłogi. Wita mnie wielki napis:
WITAMY
W LONDYNIE, DYSTRYKT DRUGI
Drugi?
Co to znaczy? Jest ich więcej? Czy to ma coś wspólnego z tym
Drugim?
Robię
jeden krok, potem drugi; słyszę chrzęst, to pewnie żwir albo coś
podobnego. Niemal biegnę do wyjścia – zdecydowanie za bardzo
czuję się tu zamknięty, mam wrażenie, jakby to światło na końcu
mogło zniknąć w każdej chwili… Szczęśliwie dobiegam do
wyjścia i natychmiast oślepia mnie słońce, tak że muszę
zamrugać parę razy, by móc cokolwiek zobaczyć. A jest co oglądać.
Przede
mną wznosi się zupełnie inne miasto od tego, które pamiętam –
wysokie, sięgające chmur wieżowce ze szkła i stali stoją nie
bezładnie, a poukładanie w jakieś skomplikowane kształty; niższe
budynki nie przypominają zwykłych domów, a małe dzieła sztuki,
jakby całe miasto zostało zaprojektowane ręką jednej osoby,
geniusza architektury. I wszędzie, absolutnie wszędzie widzę
zieloną trawę i drzewa, za to ani jednego samochodu.
Wróć:
ani jednego samochodu, który by się poruszał po ziemi. Nie… to
coś nawet nie można nazwać „samochodem”; obłe, unoszące się
parę metrów nad ziemią, poruszające w jakiś skomplikowany
sposób, którego nie umiem rozgryźć, jakby jeżdżąc po
niewidzialnej autostradzie pojazdy poruszają się nad głowami
ludzi, którzy spokojnie spacerują i jeżdżą rowerami na ziemi.
Nikt nie zwraca na to najmniejszej uwagi – no cóż, pewnie dla
nich jest to całkowicie normalne, jak dla nas prowadzenie zwykłego
samochodu.
Potrząsam
głową i orientuję się, że mam otwarte usta, więc jak
najszybciej je zamykam. Muszę wyglądać jak idiota, stojąc tak bez
ruchu z rozdziawioną gębą; zaczynam iść w jakimś nieokreślonym
kierunku, byle przed siebie. Czy to ma jakieś znaczenie, gdzie? Po
prostu muszę się rozejrzeć.
Spokojnie,
krok za krokiem posuwam się do przodu po miękkiej trawie - nigdzie
nie ma żadnego chodnika, jakby nie chcąc kaleczyć ziemi. Wszędzie
wieżowce i domy, bez ani jednego sklepu, niczego… I jeszcze fakt,
który mnie uderzył chyba najbardziej: moje ubranie nie odstaje od
reszty tak bardzo, jak się spodziewałem. Wszyscy ubrani byli
raczej… normalnie. Spodziewałem się jakiś większych z tym
problemów, wiecie – różnica kulturowa, blablabla. Ludzie
patrzyliby się na mnie jak na jakieś dziwadło, a ja musiałbym
szybko wykombinować, jakie ciuchy zdobyć, by nie odstawać. A tu –
nic, żadnych problemów… Tylko ten brak sklepów mnie dziwi. Jak
ludzie zaopatrują się w jedzenie czy inne rzeczy?
Nagle
coś przykuwa mój wzrok – coś, na co wcześniej nie zwracałem
uwagi, nagle wali mnie swoją nienaturalnością po twarzy.
Dlaczego
wszyscy się uśmiechają?
Nie,
to nie uśmiech, raczej wyraz zadowolenia. Gdyby tylko jedna osoba
miała taki wyraz twarzy, to w porządku – może miała dobry dzień
czy coś – ale wszyscy?! To było zdecydowanie… dziwne.
No,
dobrze, nie wszyscy, ale większość; zauważyłem parę dzieci,
które mają kąciki ust w dole. Jedna z dziewczynek otaksowała mnie
wzrokiem.
Poczułem
się nieswojo. Co mam zrobić?! Może uśmiechnę się tak, jak oni?
Z
trudem zmuszam się do wyciągnięcia kącików warg do góry. Nie
mam najmniejszej ochoty tego robić, ale jakiś cudem udaje mi się
przywołać na twarz wyraz głupkowatego szczęścia – mam
nadzieję, że dość przekonującego, żeby wszystkich zmylić.
Muszę
szybko pójść do jakiegoś miejsca, w którym nie ma ludzi, bo
zwariuję.
Przyśpieszam
lekko kroku i zaczynam kluczyć między budynkami i wieżowcami,
próbując znaleźć choć jedną ślepą uliczkę, ale na próżno –
wszystko jest zaprojektowane w ten sposób, żeby takich miejsc nie
było. Może powinienem wejść do jakiegoś budynku… Zaraz…
Wiem!
Tym
razem prawdziwy uśmiech rozjaśnia mi twarz, gdy widzę znajomy
napis. Biblioteka. Świetnie, za jednym zamachem pozbędę się tych
wszystkich ludzi i dowiem się czegoś o tym świecie.
Wchodzę
do środka, ale zamiast zapachu książek, tak charakterystycznego
dla każdej biblioteki, widzę rzędy komputerów. Dobra, to jest już
naprawdę przesada.
Na
szczęście wiele stanowisk jest wolnych, co pozwala mi usiąść
wygodnie bez żadnych sąsiadów po bokach. Na ekranie widzę duże,
puste miejsce ewidentnie do wpisania tekstu. Na szczęście
klawiatura jest ta sama, co normalnie – qwerty – dzięki czemu
nie mam problemu z wpisywaniem słów.
Wpisuję:
Najważniejsze wydarzenia historyczne ostatniego stulecia.
Klikam
enter i natychmiast pojawia się przede mną lista:
1960r.
- odkopanie ARCHEO
1962r.
- powierzenie ARCHEO zwierzchnictwa nad światem Zachodu
1963r.
- wynalezienie przez ARCHEO kompozytu
1964r.
- wynalezienie przez ARCHEO alternatywnych źródeł energii dla ropy
naftowej i węgla kamiennego
1964r.
- połączenie się Zachodu w Unię...
Dalej
było jeszcze sporo dat do 2015 roku, ale nie było żadnych
informacji o tym, co działo się przed rokiem 1960. Dziwne, przecież
wspominają tu Zachód – czyli USA i Europę Zachodnią, a te
pojęcia pojawiły się w wyniku II Wojny Światowej… Czemu o niej
nie napisali?
Wklepuję
na klawiaturze: II Wojna Światowa.
Brak
danych.
Okej,
w takim razie… I Wojna Światowa.
Brak
danych.
O
co tu chodzi? Przecież nie ma żadnego logicznego powodu, by ukrywać
coś takiego, prawda? Te dwa największe konflikty w dziejach
ludzkości miały ogromny wpływ na całą następną historię aż
do dziś… I czym jest ARCHEO? Wpisuję to pojęcie.
ARCHEO
– superkomputer odkryty w 1960r. w Ameryce Południowej o nieznanym
pochodzeniu. Moc obliczeniowa ARCHEO przekraczała jednak
wielokrotnie tą, do której udało się dojść ludzkości, więc
grupa badaczy zdecydowała
się o rozpoczęciu dokładniejszego zbierania danych. Sztuczna inteligencja ARCHEO wzbudziła
zachwyt i po dwóch latach zarządzono o zakończeniu rządów
ludzkich i wprowadzenie ARCHEO. Dzięki temu systemowi udało się
uniknąć wielu klęsk żywiołowych, a także doprowadzić do
znacznego wzrostu poziomu życia ludzi, co obrazuje wykres…
Tutaj
pojawiło się wiele różnych wykresów, z których ogółem
wynikało, że faktycznie wszystko idzie ku dobremu – od produkcji
butów po śmiertelność niemowląt.
Moje
zainteresowanie wzbudziło jednak co innego, a mianowicie parę
ostatnich linijek, napisanych o wiele mniejszą czcionką niż
poprzednie informacje:
ARCHEO
pomaga w uwalnianiu spod jarzma niesprawiedliwych rządów ludzi
państwa z bloku wschodniego. Robi to w sposób humanitarny, bez
użycia siły i rozlewów krwi, do jakich zdolni by byli ludzie.
CHWAŁA ARCHEO!
Okej…
To już zalatywało mocno fanatyzmem. Czyżbym trafił do jednej z
tych dystopii, o których rozmyślałem? Ale z drugiej strony…
tutaj chyba naprawdę żyje się lepiej. Nie ma zanieczyszczeń
powietrza, nikt nie wygląda na przygnębionego czy coś. Tylko te
uśmiechy sprawiają, że czuję się nerwowo…
Nagle
rozlega się dzwonek, taki jak ten szkolny. Co się dzieje? Rozglądam
się naokoło, ale nikt nie wydaje się tym przejmować; nawet nie
odwracają głów od monitorów. Tylko bibliotekarka leniwym ruchem
wstała i zaczęła chodzić do ludzi z jakąś tacą ze szklankami z
wodą i jakąś miską. Każdemu daje coś, a wszyscy nie zwracając
nawet uwagi na to, co robią, połykają i popijają wodą. W końcu
kobieta podchodzi do mnie i podaje mi… Tak, to pigułka, całkowicie
niebieska; kobieta stawia przede mną szklankę z wodą. Nie chcę
tego połykać. Nie chcę się faszerować jakimiś świństwami.
Kobieta
patrzy na mnie pytająco. W jej spojrzeniu jest jakieś senne
ponaglenie jakby mówiła: „No zeżryj już to wreszcie, mam lepsze
rzeczy do roboty niż pilnowanie cię, smarkaczu.” Wsadzam tabletkę
do ust, popijam wodą, przełykam. Babka odwraca się i niesie pustą
już tacę z powrotem.
Pod
językiem czuję twardą osłonkę pigułki.
Spoglądam
znów na monitor komputera. O co jeszcze mogę zapytać ten komputer?
Zaraz… Czy powinienem? Jeśli faktycznie to dystopia, jeśli
faktycznie to coś… ARCHEO… sprawuje władzę absolutną, to
logiczne, że będzie monitorować, co ludzie robią na komputerach!
I
jeszcze ta dziwna wzmianka...”Robi to w sposób humanitarny, bez
użycia siły i rozlewów krwi, do jakich zdolni by byli ludzie.”
To brzmi, jakby ludzie byli jakimś złem koniecznym, czymś okropnym
i prymitywnym. No i jednocześnie podkreśla to, jakie ARCHEO jest
dobre. I… Dlaczego nie ma żadnej wzmianki o wojnach światowych,
skoro ARCHEO wyraźnie o tym wspomina?! Jaki jest cel ukrywać coś
takiego, skoro chwilę później twierdzi się, ze właściwie
jedynym, co umieją ludzie, jest zabijanie się nawzajem? Bez sensu.
Tabletka
pod moi językiem przeszkadza. Muszę ją jakoś wypluć bez
zwracania niczyjej uwagi… Może w toalecie? Och, ale jeśli ARCHEO
naprawdę monitoruje ludzi, to przecież założy kamery, podsłuchy,
nie wiadomo co jeszcze by wyłapać takich jak ja co nie żrą tych
tabletek… Ciekawe, co to w ogóle jest.
Ale
ta teoria wyjaśniałaby dlaczego wszyscy się uśmiechają – po
prostu nie mogą być niezadowoleni. Jest idealnie, kropka.
Sposób
na to, by wszyscy byli szczęśliwi? Zabić tych, co są
nieszczęśliwi.
Dobrze,
może przesadzam – w końcu faktycznie nic nie wiem o tym swiecie.
Może to ARCHEO po prostu sprawuje władzę, a to sformułowanie
„Chwała ARCHEO” To coś wymyślonego przez ludzi tylko po to, by
temu czemuś okazać wdzięczność. Może to tylko moja paranoja,
może te tabletki to jakieś witaminy czy coś, bo na przykład…
nie wiem… Brakuje jakichś warzyw i trzeba zjeść suplementy.
Ale
równie dobrze mogę mieć rację. Równie dobrze właśnie teraz
znajduję się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, bo pojawiłem się
tutaj nagle, bez żadnej wiedzy, więc odstaję od reszty. A takich
ludzi w systemie totalitarnym trzeba eliminować, bo są po prostu
niebezpieczni.
Oddycham
głęboko. Czy powinienem podróżować dalej? Ale jak tu się zabić?
Coś mi mówi, że nie znajdę broni palnej czy choćby sznura, by
się powiesić. Jak mam to zrobić?! Podciąć sobie żyły nożem?
Nie,
nie mogę tak szybko reagować… Jeszcze nic nie wiadomo… Może tu
da się żyć normalnie.
Ta
cholerna tabletka doprowadza mnie do szału. Za chwilę wypluję ją
prosto na monitor i…
-
Arthur, cześć! - słyszę głos, po czym ktoś opada na siedzenie
obok mnie. To nie jest Alfred, tego jestem pewien. Obracam głowę i
widzę Francisa z jego irytującym uśmiechem. Zwężam oczy.
-
A, to ty
– mówię, nie mogąc ukryć niechęci. Udaje
mi się w miarę normalnie mówić pomimo tabletki w ustach.
Patrzy na mnie ze zdziwieniem; zadziwiające, jak szybko zmieniła mu
się mimika. Jego
reakcje były lekko przejaskrawione.
-
Och, nie mów tak! - mówi z bólem w głosie. - Przeszedłem, bo
mówiłeś, że będziesz potrzebował
mojej pomocy,
czyż nie?
Patrzy
się na mnie świdrującym wzrokiem, jakby chciał mi coś
powiedzieć, ale nie może, więc ma nadzieję, że domyślę się, o
co mu chodzi. Czy on wie? Jak? Skąd?!
-
Em, no tak – potakuję głową. Blondyn znów się rozpromienia
trochę za bardzo – sztucznie.
-
Taaak, to chodźmy! -
Łapie mnie za rękę i siłą ciągnie do wyjścia. Daję mu się
prowadzić. Co innego mi pozostało?
Prowadzi
mnie za rękę między domami i wieżowcami, aż w końcu dochodzimy
do jakiegoś budynku. Podchodzimy do drzwi i widzę, że nie ma
żadnej dziurki od klucza, tylko panel – bardzo podobny do tego,
jaki był na drzwiach przy mieście. Francis kładzie na nim dłoń i
przejeżdża nią; wejście otwiera się z cichym kliknięciem.
Jesteśmy
w jakimś domu, ładnie urządzonym – rzeźbione meble, puchate
poduszki i tak dalej. Nie wygląda na to, żeby źle się tu żyło.
Może naprawdę będę mógł tu zostać?
Francis
dalej nie puszcza mojej ręki, tylko bez słowa ciągnie mnie za sobą
przez pokoje. Gdzie mnie prowadzi i dlaczego? Kolejne pytania. Czy
one nigdy się nie skończą?
Francis
w końcu puszcza moją dłoń, by się schylić do podłogi. Opukuje
uważnie podłogę; odpowiada mu wciąż ten sam stuk ciężkiego
drewna. Nie… coś innego, jakiś inny ton… Francis uśmiecha się
do siebie, tym razem po swojemu, szczerze, nie tak jak wcześniej, i
wbija paznokcie w jeden panel. Wyjmuje go z łatwością, po czym
wyciąga kolejne, a moim oczom ukazuje się pusta, okrągła
przestrzeń… Cóż, jeśli nie liczyć drabinki, która wygląda
jak ta z kanałów ściekowych.
Francis
pokazuje mi dłonią, żebym tam zszedł. Czemu nic nie mówi? I czy
mogę mu ufać?
Coś
mi mówi, że tak. W końcu gdyby próbował mnie zabić zawsze mogę
spróbować uciec do innego świata, prawda?
Powoli
schodzę w dół po drabinie, słysząc, jak odgłos moich kroków
odbija się od kanału. Głęboko; ostrożnie schodzę krok za
krokiem, aż otacza mnie całkowita ciemność. Francis mnie
zamknął?! Nie, słyszę, że tak jak ja schodzi na dół; pewnie
jakoś zasłonił wejście.
Dlaczego
wszystko jest tak poukrywane? To jakaś tajna baza rebeliantów czy
co? (O, to zabrzmiało jak coś z Gwiezdnych Wojen! Science fiction
na całego.) I ile jeszcze będę musiał tak schodzić?
Stuk,
stuk po szczeblach, coraz głębiej, coraz dalej…
Po
chwili, która wydawała się wiecznością, czuję coś twardego pod
nogami. Beton? Może. Odchodzę parę kroków, wymacuję ścianę i
czekam, aż Francis do mnie dotrze i mnie poprowadzi, gdziekolwiek by to miało nie być.
W
końcu gramoli się z góry, łapie mnie znów za rękę.
-
Idź za mną – mówi, a ja kiwam głową. Zaraz, przecież tego
gestu w takich ciemnościach nie zobaczy!
-
Tak – mówię szybko, próbując ignorować tabletkę w ustach.
Francis
idzie powoli, szurając dłońmi po ścianie. Mruczy coś pod nosem,
chyba przypomina sobie drogę.
-
Dlaczego musimy łazić po ciemku? - pytam się, co jest dla mnie
heroicznym wysiłkiem zważywszy na kapsułkę w ustach. - Nie możemy
normalnie zapalić światła?
-
Nie, kamery od razu by to zarejestrowały. Przecież wiesz – słyszę
odpowiedź Francisa, gdy skręcamy w kolejny zakręt.
-
Po co kamery w kanałach? - mruczę do siebie, ale Francis i tak to
słyszy.
-
Żeby upewnić się, że nie robimy tego, co robimy. O, już
jesteśmy. Chodź mi tu pomóż.
Wymacuję
w ścianie jakiś zawór; wspólnymi siłami ja i Francis dajemy
jakoś radę go przekręcić, po czym wchodzimy do środka. Za sobą
słyszę, jak drzwi się zatrzaskują.
Nagle
włącza się światło; moje oczy przyzwyczaiły się już do
ciemności panującej w kanałach i teraz zaprotestowały gwałtownie,
aż łzy napłynęły mi do oczu.
-
Ej, wszystko w porządku? - słyszę głos. I ten głos rozpoznaję
od razu, bez najmniejszego wahania.
Ocieram
załzawione oczy i widzę sylwetkę wysokiego chłopaka. Uśmiecham
się do niego najmilej, jak potrafię.
-
Tu możemy spokojnie porozmawiać – mówi Francis i natychmiast
mierzy mnie oskarżycielskim wzrokiem. - Więc, Arthur: co ci
strzeliło do głowy, żeby…
Nie
wytrzymuję; wypluwam na podłogę tę cholerną kapsułkę na
podłogę. Francis patrzy się na to w osłupieniu, po czym śmieje
się.
-
Uf, co za ulga - mówię, oddychając głęboko, po czym przenoszę
mój wzrok z powrotem na wysokiego chłopaka.
-
Cześć, Alfred.
_______________
"Trzydzieści dni" będzie. Naprawdę. Już się biorę za pisanie tego ostatniego rozdziału... Albo dwóch ostatnich... Ciao!
Wow, zupełnie inny świat, z początku trochę mi przypominał świet z Shingeki No Kyojin >.< Za takimi klimatami to ja zbytnio nie przepadam, chyba że w filmach, ale tobie wyszedł całkiem nieźle :D
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, choć przyznam, że wolałabym jednak Trzydzieści Dni... :)
"...bym pocz7uł tak..." - wiadomo.
"Nie mam najmniejszej ochoty to robić..." - Powinno być "tego".
"...wprowadzenie ARCHWEO..." - też wiadomo.
Nie piszę ci tego, żeby wytknąć ci błędy, lecz po to, byś nie musiała się męczyć z czytaniem tego po raz setny, by poprawić wszystkie błędy xDD
No to standardowo, weny, czasu, chęci i do następnego!
Nawet nie wiesz, jak bardzo mi w ten sposób pomagasz! :) A ja jestem ślepa, po sześciu godzinach pisania naprawdę nic nie potrafię już wyłapać... Jeszcze raz dziękuję!
UsuńJo! Rany, nie spodziewałam się, że to opowiadanie mnie tak wciągnie! Z całą szczerością mogę powiedzieć, że odwaliłaś kawał dobrej roboty. Czytało się to tak płynnie, naturalnie i przyjemnie, że w pewnym momencie zaczęłam to robić na głos :P (no co, niech uszy też mają coś od życia, nie? ;) ). Z niecierpliwością czekam na następny rozdział ^^ ~Mai
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie wiem skąd bierzesz pomysły na to wszystko. Świetne ;w;
OdpowiedzUsuń