Kolejne dłuższe się szykuje. Jezu, ale się na to napaliłam... Dopsz, zapraszam do czytania i komentowania. Wkrótce wszystko się wyjaśni... Wkrótce.
Witam,
jestem Arthur Kirkland i mam zamiar popełnić samobójstwo.
„Mam
zamiar” chyba jest złym wyrażeniem - sugeruje, że coś może się
jeszcze zmienić… Cóż, nie sądzę. I zanim zaczniecie mówić
jakieś motywacyjne gadki w stylu “świat jest piękny, nie zabijaj
się, to tylko ucieczka, blabla” powiem wam tylko tyle: w mojej
piwnicy leżą zwłoki. Konkretnie - mój ojciec. Tak, zabiłem go. Tak
jakoś wyszło… przypadkowo. Nie chciałem tego zrobić, ale…
Ech,
zaczynam pitolić. Nie ma znaczenia, co teraz powiem; już nic nie
zmienię, stało się. Teraz mogę tylko czekać, aż ktoś
zorientuje się, co się stało i policja mnie zgarnie. Albo aż
pieniądze się skończą i zacznę kraść, a policja i tak mnie
zgarnie. Po prostu genialnie.
Już
nic nie da się naprawić. Rzucam telefonem o ścianę, wierne mi
tyle lat urządzenie rozwala się na milion kawałków.
„Nie
chcę cię już dłużej znać.”
Jasna
cholera, znamy się tyle lat i on przysyła mi coś takiego?! Nawet
nie pamiętam, co się stało na tej imprezie… A tam, znowu
zaczynam pieprzyć. Oczywiście, że doskonale pamiętam - jak
mógłbym coś takiego zapomnieć?! Ale teraz to chyba nie ma to
znaczenia. W końcu i tak jestem teraz tutaj, trzymając w ręku ten
rewolwer i od niechcenia otwierając i zamykając komorę. Pstryk.
Pstryk. Nabój jest. Zawsze z matką narzekaliśmy na to, że ojciec
trzyma w domu broń, ale teraz jest to całkiem przydatne - nie muszę
żreć jakiś tabletek czy wiązać szubienicy. A ona i tak pewnie ma
już gdzieś, co się ze mną dzieje. Uciekła i nie ma najmniejszego
zamiaru wracać, to już wiem. Niech się wali, ja stąd spadam.
Będzie musiała poradzić sobie sama z tym syfem, ale da radę -
jest silna. Zawsze była. Ale, jak wszyscy, ma swoje granice i tym
razem po prostu nie wytrzymała; smutne, ale prawdziwe. Co z nią
dalej będzie? Jak zareaguje, gdy się o wszystkim dowie? A może
będzie żyła dalej w słodkiej nieświadomości, odetnie się od
nas i będzie żyła na własny rachunek?
Po
cholerę ja o tym myślę?! Przecież i tak za chwilę mnie nie
będzie. To nie mój problem. Ech, ten zwyczaj martwienia się o
przyszłość chyba zostaje nam do samego końca. Po co?
Za
dużo pytań. Ciekawe, jak zaczynają człowieka nachodzić takie
myśli, gdy już wie, że i tak go już to wszystko nie dotyczy…
Pstryk.
Pstryk. Widzę nabój, nie widzę naboju. Jak ta gra, w którą
grałem, jak byłem dzieciakiem – jestem – chowam się, i znowu…
Cholera,
ale chaos. Mój umysł umiera, zanim jeszcze dostanę kulką w głowę.
Przystawiam
rewolwer do głowy. A może pistolet? Czy nazwa ma jakieś znaczenie?
Chciałbym wiedzieć, co mnie zabije. Ten cholerny szczegół wierci
mi dziurę w mózgu jeszcze bardziej niż pociski…
Dobra,
nieważne. Teraz powinienem tylko nacisnąć spust, prawda? I koniec
problemów. Koniec z tym porąbanym dniem, tygodniem, w ogóle całym
życiem. Dziękuję za dar życia, Boże, ale chyba zepsułem ten
prezent już na samym początku.
Naciskam
lekko spust. Ciężko idzie, trzeba więcej siły, niż się
spodziewałem. To chyba lepiej; dostaję kilka dodatkowych sekund na
zastanowienie się. Czasami na filmach i w książkach opisuje się,
że w tym momencie „życie przebiega ci przed oczami”. Gówno
prawda. Ja już swoje przemyślałem, teraz tylko muszę nacisnąć
ten spust, no, dlaczego to tak ciężko idzie…
Nie,
nie mogę, jest za cicho. Muszę mieć jakiś dźwięk, który będzie
zagłuszał moje myśli, bo zwariuję.
Odkładam
pistolet na biurko, metal ze stuknięciem wita się z plastikową
podkładką. Broń wygląda dziwnie, nie pasuje do tego miejsca.
Powinna wisieć na ścianie tam, gdzie zwykle, w gabinecie ojca, a
nie tutaj, wśród tego całego syfu u mnie w pokoju.
Obracam
głowę, szukam radia, znajduję je, włączam. Szumy, szumy…
Szybko przełączam na lokalną stację. Jakaś kobieta o radosnym
głosie zapowiada serwis informacyjny za dziesięć minut. Dożyję
tego, by go wysłuchać?
Nie,
raczej nie. Za długo przeciągam zrobienie tego, co nieuniknione.
Jeszcze sobie coś ubzduram i zrobię coś głupiego…
Jakaś
skoczna piosenka w radiu, dziewczyna śpiewa o tym, że boi się
podejść do chłopaka, w którym jest zakochana. Czy wszystkie
piosenki muszą być o miłości? Nie może być ani jednym o tym,
jak ktoś popełnia samobójstwo w swoim własnym domu? Czy wszystko
naprawdę musi być takie… słodkie i proste aż do przesady?
Oho,
już przyszedł czas na filozoficzne rozmyślania. Naprawdę muszę
już to zrobić, bo do reszty zdziwaczeję.
Chwytam
rewolwer i znów przykładam zimna lufę do głowy. Trafię w ten
sposób? A może po prostu poważnie się uszkodzę i zostanę
roślinką na resztę życia? Cóż, jest jeden sposób, aby się
przekonać…
Biorę
głęboki oddech i zamykam oczy. Muszę się uspokoić, bo jak
chybię, to będzie źle. Szybki ruch, nie zdążę nawet pomyśleć,
że nie żyję. Naciskam lekko spust…
Teraz.
Z
całej siły przygniatam ten cholerny spust, dlaczego tak ciężko to
idzie…
Słyszę
strzał, czuję ból, moje ciało uderza o posadzkę…
---
Zaraz,
co?
Jeśli
nie żyję to dlaczego, do cholery, czuję, że leżę?! Źle
strzeliłem i nie zabiłem się? A może na odwrót – zabiłem się,
a gdy otworzę oczy zobaczę swoje martwe ciało? Jestem jakimś
duchem czy co?!
Jezu,
ale zaczynam pieprzyć… Otwieram oczy i oczywiście nie widzę
żadnego ciała. Naprawdę mam zbyt wybujałą wyobraźnię. Jeszcze
chwila i zacznę widzieć wszędzie hasające jednorożce. A
obiecałem sobie, że nie będę brać…
Dobra,
ale w takim razie co się
stało? I nie mam rewolweru. Upadł mi? Niby kiedy? I gdzie? Obracam
się, lustruję podłogę wzrokiem. Nie ma i już. Puf – zniknął.
Nie mam pytań. Przypadkowo zahaczam spojrzeniem o lustro.
Rozczochrane blond kudły, zielone oczy – nic nadzwyczajnego,
żadnych ran, krwi, czegokolwiek, co sugerowałoby to, co przed
chwilą zrobiłem. Albo wydawało mi się, że zrobiłem.
Może
brałem coś dziwnego i teraz mi odbija? Może po zaszlachtowaniu
ojca oszalałem i tylko wydawało mi się, że popełniam
samobójstwo? Nawet radio nie jest włączone – to też musiało mi
się wydawać. Czy to znaczy, że jeszcze raz muszę zejść na dół,
wziąć pistolet i wszystko powtórzyć? Boże, dlaczego…
Podnoszę
się i zauważam telefon na moim łóżku – jest nadal nietknięty.
A przecież dokładnie pamiętam, jak nim rzucałem! To nie może być
halucynacja… prawda?
Stuk.
Kroki. Ktoś chodzi w pokoju obok, tuż przy drzwiach wejściowych.
Policja przyjechała? Jak się dowiedzieli tak szybko?! Ktoś
usłyszał strzały? Nie, wróć – przecież przed chwilą
ustaliliśmy, że to wszystko to tylko moje halucynacje, więc o co
chodzi?
Jest
tylko jeden sposób, aby się przekonać, prawda?
Wychodzę
z pokoju na chwiejących się nogach – adrenalina już mnie
opuściła, nie czuję już tego pobudzenia i zdenerwowania, co
wcześniej. Teraz kieruje mną tylko to piękne uczucie, które
doświadcza człowiek, gdy naprawdę nie ma już nic do stracenia.
Krok
za krokiem, powoli, nie śpiesząc się…
Korytarz
jest czysty, wszystko jest na swoich miejscach – moja mama zawsze
była perfekcjonistką i doprowadzało ją do szału, gdy nie było
tu idealnego porządku, więc chcąc nie chcąc codziennie z ojcem
sprzątaliśmy tu tak długo, aż była zadowolona. Dzień w dzień
ustawialiśmy te cholerne bibeloty na półkach w idealnej symetrii i
bez żadnego pyłku kurzu. To było normalne.
No,
prawie. Przed paręnastoma minutami chwyciłem ozdobny nóż do
listów, który leży w gablocie, i zadźgałem nim ojca. A jednak
cholerstwo dalej sobie tam leży nietknięte.
Stuk.
Ktoś w kuchni najwyraźniej otwiera szafki. Czegoś szuka? Co się
dzieje?
Kolejny
krok, jeszcze jeden i widzę, kto jest w kuchni. Otwieram szeroko
oczy. Nie. Jak?
Mój
ojciec jak gdyby nigdy nic nalewa piwa do kufla. Patrzę na niego w
szoku. Przecież przed chwilą… Parę minut temu… Ja go zabiłem!
Wbiłem mu ten pierdolony nóż między żebra! Patrzyłem, jak się
wykrwawia!
Rzuca
mi spojrzenie spod spuchniętych powiek.
-
Czego? - warczy. Kręcę tylko głową. Co mam zrobić? Jak się
zachować? Co się stało? Jak to wszystko jest możliwe?
Podchodzę
do niego, dźgam go palcem. Miękkie ciało, żadnych
nieprawidłowości. To wszystko dzieje się naprawdę.
-
Co jest? - Mój ojciec obraca się, patrzy na mnie ze złością. -
Spadaj do siebie.
-
Przykro mi – mówię cicho. Za co ja przepraszam?! Za to, że go
zabiłem?
Ojciec
unosi brwi, też nic z tego nie rozumie.
-
Mogłem nie dawać mamie tych zdjęć – precyzuję. A, no tak.
Przecież przez to wynikła ta cała sytuacja… Gdyby nie to, nie
musiałbym tego wszystkiego przechodzić. Gdybym nie dał mamie tych
zdjęć, nie uciekłaby, ojciec nie dostałby szału, a ja bym go nie
zabił… Choć ten ostatni punkt już chyba jest nieaktualny.
-
Och – odpowiada mój ojciec. I tyle. Żadnej więcej reakcji z jego
strony. Pociąga łyk piwa z kufla. - Idź do siebie, muszę
odpocząć. To był ciężki dzień.
No
co ty nie powiesz, przenika mi
przez głowę. Grzecznie wychodzę z pomieszczenia, wchodzę do
pokoju, zamykam się na klucz. Siadam na łóżku, chwytam telefon i
tępym wzrokiem patrzę się na nietknięty ekran.
Coś
zrobiłem. Coś się stało. Pytanie tylko – co?
Nagle
telefon brzęczy, a ja o mało nie dostaję zawału. Wiadomość. Od
kogo? Jakiś nieznany numer. Pomyłka? Może, ale…
Treść
wiadomości:
Nie
oszalałeś. Po prostu się budzisz.
______
DUM DUM DUUUUM. Serio - jestem strasznie nastawiona na tego opka. Już się cieszę, że mogę go pisać... A "Trzydzieści dni" będzie. Na pewno będzie. Może nie dziś, ale będzie, bo tego zakończenia nie odpuszczę i napiszę to.
Tulam!
Zapowiada się ciekawie. Bardzo ciekawie. :0 Skąd ty bierzesz pomysły na to wszystko?
OdpowiedzUsuńTeż tulam! ^_^
OdpowiedzUsuńA tak na poważnie, to zapowiada się ciekawie...
Kojarzy mi się, nie wiem dlaczego, z taką grą Neverending Nightmare ;-;
Chodziło w niej o to, że było się takim facetem, który budził się w dziwnym miejscu, trzeba było trochę pochodzić itd. po czym członek jego rodziny umierał, a potem umierał on. Okazywało się, że to był tylko koszmar, on znów się budził w innym dziwnym miejscu znów trzeba byo porobić różne rzeczy, kolejny członek jego rodziny umierał, potem on i znowu... wszystko było tylko koszmarem ;-;
Fajna gra, choć mało znana chyba :(
Czekam na kolejny rozdział, lecz... niepogardziłabym Trzydziestoma Dniami :3
Weny, czasu, chęci i do następnego!