Ten, kto zakochuje się, nie bacząc na wspólne dobro, będzie żył w rozpaczy, raniąc przyjaciół i denerwując ukochaną osobę. W końcu straci wszystko, co zdobył.
Paulo Coelho, Czarownica z Portobello
Oszalałem. Odbiło mi. Zgłupiałem do reszty. Ale nic na świcie nie było lepsze od czucia triumfu, kiedy Alfred zgubił rytm.
Dalej przyciskałem moje usta do ust Francisa; ten odpowiedział z entuzjazmem, całując mnie mocniej. Jego ręce powędrowały na moją talię i przycisnął mnie do siebie.
Niczego nie żałuję!
W końcu ja i Francis odkleiliśmy się od siebie. Posłałem mu ciepły uśmiech i nachyliłem się do jego ucha.
- Chodźmy w jakieś mniej zatłoczone miejsce - powiedziałem dość głośno, bo muzyka nadal piekielnie głośno grała, nie pozwalając mi zebrać myśli.
Francis uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. Chwyciłem go za rękę, a on pociągnął mnie przez tłum. Obróciłem głowę i od razu spotkałem spojrzenie Alfreda; patrzył na mnie z szokiem, niedowierzaniem… Aż zachciało mi się śmiać. Nadal tańczył, ale ja zdołałem się już uwolnić z jego uroku - nie uważałem go teraz za niedostępnego, pięknego boga - był tylko zwykłym smarkaczem. I nie potrzebowałem go już.
Francis pociągnął mnie za sobą do łazienki i wepchnął do jednej z kabin. Było tu strasznie mało miejsca między drzwiami a sedesem, ale nam to wystarczyło. Pochylił się do mnie i pocałował mnie, zamykając drzwi na skobel.
Gdzieś tam wciąż grała muzyka.
Jego dłonie powędrowały na moje biodra, przycisnął mnie lekko do siebie.
Francis uśmiechnął się do mnie.
- Od kiedy zrobiłeś się taki... niewyżyty? - zapytał, a ja tylko wyszczerzyłem zęby.
- Każdy czasami potrzebuje rozrywki - mruknąłem i pocałowałem go mocno, namiętnie. Jego wargi były miękkie, delikatne, niemal czułem, jak się rozpływają.
Z Alfredem byłoby inaczej. On byłby bardziej szorstki, męski...
Po co ja w ogóle o nim myślę?! Zaatakowałem usta Francisa mocniej. Nasze zęby ze zgrzytem otarły się o siebie.
Jego dłonie powędrowały do mojego paska, walcząc z zapięciem. Zamarłem; pozwolić mu? Ale z drugiej strony, dlaczego, do cholery, nie? Nie mam po co udawać cnotki niewydymki - jedyna osoba, na której mi zależy, ma mnie gdzieś. Mogę robić co mi się żywnie podoba!
Zsunął ze mnie spodnie; metalowa klamra uderzyła w ziemię z nieprzyjemnym chrzęstem. Francis odkleił się od moich ust i uklęknął przede mną.
O Jezu, czy on chce zrobić to, co ja myślę, że...
Jęknąłem mimowolnie. On... on go wziął do ust!
Rozstawiłem trochę szerzej nogi. Popatrzyłem w dół i natychmiast odwróciłem wzrok; to było trochę zbyt podniecające, a ja chciałem się jeszcze nacieszyć tym, że...
Że... co? Westchnąłem głęboko, gdy Francis swoimi ustami przypomniał mi o swoim istnieniu. Tak, to był Francis, nie Alfred, i muszę się z tym pogodzić. Tamten gość jest po prostu poza moim zasięgiem - trochę smutno, ale jest przecież wiele innych ludzi na świecie, prawda? Na przykład Francis.
Może będę w stanie go pokochać.
Nagle do łazienki wszedł ktoś szybkim krokiem. Chciałem być cicho, ale Francis przyspieszył, tak, że nie mogłem powstrzymać jęku. Natychmiast zakryłem sobie usta z zażenowaniem; nieproszony gość rozsądnie wycofał się z pomieszczenia.
Teraz liczyłem się tylko ja i Francis.
Po paru minutach było po wszystkim.
Dyszałem ciężko, a Francis z zadowolonym wyrazem twarzy przyglądał się temu.
- Ja też mam...? - zacząłem, ale Francis szybko mi przerwał:
- Nie, jeśli nie chcesz. Wiesz... mamy dla siebie jeszcze całą noc. - Mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Prawda. Mamy jeszcze dużo czasu. Dwadzieścia sześć... Nie, już po północy. Dwadzieścia pięć dni, dwadzieścia pięć nocy. Chyba nie byłoby tak źle spędzić ten czas z nim? Nareszcie mógłbym poczuć, że komuś na mnie zależy. Był miły. Taktowny. Idealny.
Ale nie był Alfredem.
- Rozumiem - powiedziałem tylko. Ubrałem się i wyszliśmy z łazienki.
Impreza w klubie trwała w najlepsze - dalej ta sama muzyka, te same światła, ci sami ludzie. Nigdzie nie widziałem Alfreda. Ciekawe, gdzie poszedł, pomyślałem i natychmiast sam się skarciłem w myślach.
Dlaczego choć przez chwilę nie mogę przestać myśleć o tym idiocie?! Alfred dał mi jasną odpowiedź: "Odpieprz się, stary, nie jestem gejem", ale ja wciąż miałem jednak nadzieję na to, że nagle wyskoczy znikąd z wielkim, głupim uśmiechem na twarzy i powie mi: "Hej, żartowałem, tak naprawdę to cię kocham, chodź się ruchać".
Jestem beznadziejny.
Wyszliśmy z Francisem z klubu.
- Chcesz iść do mnie? - zapytał się, patrząc mi głęboko w oczy. Miałem już wykupiony pokój w hotelu, ale kogo to obchodzi? Zgodziłem się.
Tę noc spędzimy razem.
Szliśmy razem ulicą. Ciepłe światło lamp i reflektory przejeżdżających samochodów były tak mocne, że było widno jak w dzień. Miałem idealny widok na twarz Francisa - przystojną, z lekkim zarostem, który tylko dodawał mu seksapilu. Zauważył, że mu się przyglądam, przesłał mi uśmiech. Odwzajemniłem go. Wziął mnie za rękę, spletliśmy razem palce.
Czemu nie mogłem się w nim zakochać?! No czemu?!
Miłość przychodzi z czasem. Miłość to oddanie i zaufanie; nie zdobędzie się tego z dnia na dzień, prawda?
Pokocham go. Na pewno go pokocham i nie będę już niczego żałować - ani straconych lat, ani marzeń, które za sobą zostawiłem, ani Alfreda. Niczego.
Tę noc spędzimy razem i będzie to początek czegoś całkowicie nowego.
***
A przynajmniej tak myślałem.
Nie czułem nic. Nic, rozumiecie? Nie potrafiłem się zmusić do jakichkolwiek ciepłych uczuć względem Francisa – ani mnie grzały, ani ziębiły słodkie słówka, które do mnie szeptał; I tak potrafiłem czuć tylko fizyczną przyjemność z seksu, nic ponad to.
I to było okropne.
Nie mogłem patrzeć na jego twarz, to zbyt bolało. Cały czas nie mogłem się powstrzymać od myślenia o tym, co by było, gdyby zamiast Francisa był tu ktoś inny – ktoś o ciemniejszych włosach, z oczami błękitnymi jak niebo... Gdyby tylko to był on...
W sumie nie było tak źle – dobry seks z kimś, kogo nie kocham, to nadal dobry seks, prawda? Teraz I tak już mi wszystko jedno; jeśli choć jedna osoba na świecie mnie kocha, to powinienem się jej trzymać do końca. A czułem, że naprawdę Francis darzy mnie miłością albo jej jakąś głupią formą – tą, która pozwoliła mu się zakochać w czasie mniejszym niż jeden dzień, a teraz sprawia, że nie widzi oczywistej rzeczy – że ja nie odwzajemniam tego uczucia.
Przepraszam.
Będę grał tak długo, aż maska szczęśliwego człowieka przyrośnie mi do twarzy I nareszcie będę czuł się kochany I spełniony. Nie chcę niczego żałować na końcu.
Obudziłem się przytulony do Francisa. Spróbowałem jakoś się wydostać z jego objęć nie budząc go, ale nie udało się.
- Dzień dobry – powitał mnie i przeczesał moje włosy palcami; całkiem miły gest, tylko że całkowicie niepotrzebny – i tak pewnie będę musiał je umyć, by nie sterczały we wszystkie strony.
- Dobry – uśmiechnąłem się trochę na siłę. - Jak tam?
Głupie pytanie, ale na mądrzejsze jakoś nie mogłem się zdobyć – czułem się, jakbym miał kaca, co w sumie było możliwe po paru lampkach wina, którymi poczęstował mnie Francis. Zawsze miałem skłonność do szybkiego upijania się...
- W porządku, księżniczko – odpowiedział, całując mnie w nos. - Byłeś wczoraj wspaniały, wiesz?
- Ha, się wie – wyszczerzyłem zęby. - I nie nazywaj mnie „księżniczką”.
- Dobrze, księżniczko.
- Nie wkurzaj mnie, Francis... - warknąłem, a on się roześmiał. Pogładził pieszczotliwie moje włosy.
- No już, już... Nie denerwuj się. Jesteś głodny?
- Jak Szatan.
- Uuu, zaczyna robić się mrocznie. Mam zacząć się bać, księżniczko?
- Zamknij się, Francis, to nie było śmieszne nawet w szkole. Teraz już jestem na to nieco za stary, nie sądzisz?
- Nigdy nie będziesz za stary na to, by nazywać cię księżniczką.
- Powiedz to jeszcze raz, a cię pogryzę.
- Och, czyli lubisz brutalnie? Zapamiętam, księżniczko, twoje życzenie jest dla mnie rozkazem!
- Nie żartuję!
- Dobrze, dobrze... Poczekaj chwilę, za niedługo zaserwuję ci śniadanie do łóżka.
- Okej, ale ty potem będziesz wydłubywać okruszki z pościeli.
- Dla ciebie wszystko, księżniczko – przesłał mi całusa.
- NIE NAZYWAJ MNIE KSIĘŻNICZKĄ!
Wygrzebał się z łóżka i wyszedł do kuchni.
Odetchnąłem głęboko. Ile dam radę jeszcze wytrzymać, zanim Francis wreszcie coś zauważy?
I znów to samo. Znów ta cholerna zabawa w chowanego, ukrywanie prawdziwych emocji dla swoich własnych celów. Bezużyteczna, utrudniająca wszystko gra, która toczy się przez niemal całe życie.
W sumie sam to wybrałem, więc nie powinienem narzekać, ale i tak czułem, jakby ktoś się na mnie uwziął – los, Bóg, Latający Potwór Spaghetti, cholera wie. W każdym razie: jakby nie była to moja wina, tylko świata. Dobrze wiedziałem, że to nie pomoże mi rozwiązać żadnego problemu, jednak w tej chwili potrafiłem tylko użalać się nad sobą: bolało mnie wszystko, byłem psychicznie wymęczony i głodny.
- Śniadanie – Francis przyniósł tacę ze słodkimi bułkami, różnymi smarowidłami i czajnikiem pełnym gorącej herbaty.
- Earl Grey, taki jak lubisz – powiedział i pocałował mnie w czoło.
Uśmiechnąłem się, ale w głębi duszy pomyślałem, że już wolałbym wypić tą głupią, obrzydliwą kawę razem z Alfredem.
Zabawne, jak smak jedzenia zależy od tego, z kim jesz.
______
Grey? No oczywiście, Francuzie. Nie, na ten tekst nie weźmiesz Anglika, sry.
Dziękuję za wszystkie komentarze :) "KSS" może nie będzie miało zbyt szybko aktualizacji, ale będę to pisać.
Kiedyś na pewno... xD
Ciao!
No nieźle się to potoczyło. :0 Ciekawe co sobie biedny Alfred pomyślał
OdpowiedzUsuńTrza przyznać, że Arthur se szybko życie ułożył po "wyprowadce" od Alfreda >.<
OdpowiedzUsuńMoże nie najlepiej względem jego, ale... oj tam oj tam
I Francis też szybko zadziałał... ekhym... no xD
No, nie wiem, jak to się dalej potoczy, jestem bardzo ciekawa :3
Weny, czasy, chęci i do następnego!