What
is wrong at the end of the day
What
is really wrong no one dares to say
You
know you're wrong when there's only one right
but
what is wrong when right is out of sight
Right
rode away long ago
Before
rescuing wrong from below
I
might be mistaken I know
but
hey, we need to be somewhat
Foolish,
feebleminded, wrong and senseless
Right
rode off long ago,
there's
nothing more you need to know
there's
nothing more you need to show
Let
us disagree, cause wrong was made for you to be
(Agnes
Obel, Avenue)
Matthew
stał na chodniku przy przystanku, gdzie wkrótce powinien pojawić
się bus, który go zawiezie do ośrodka. Ściskał nerwowo walizki.
Był zestresowany - w końcu jechał na ponad trzy miesiące do
miejsca, którego kompletnie nie znał. Ja też się bałem. Czego?
Trudno powiedzieć. Rozstania? Zapomnienia?
Samotności?
-Będzie
mi ciebie brakowało - powiedziałem w końcu. Matthew uśmiechnął
się.
-Ja
też będę tęsknił. I… dziękuję.
-Hę?
Za co?
-To
dzięki tobie dziś tutaj jestem. Gdyby nie ty, pewnie leżałbym
gdzieś całkowicie zaćpany, oczywiście pod warunkiem, że jeszcze
bym żył. Ale ty mi pomogłeś.
-A
miałem wybór? - przewróciłem oczami. - Przecież każdy człowiek
powinien pomagać innym, prawda?
-Masz
rację, Gilbert - Matthew kiwnął głową. - Powinien.
Tylko że naprawdę rzadko kto bezinteresownie naprawdę pomaga
innym. Miałeś wybór; mogłeś też być z Ivanem. Mogłeś mnie
zostawić na pastwę losu i nie zawracać sobie głowy moimi
problemami, ale tego nie zrobiłeś… i za to jestem ci wdzięczny.
Zrobił
krok do przodu i przytulił mnie mocno. Było to jednocześnie miłe
i okropne uczucie - cieszyłem się z jego bliskości, ale
wiedziałem, że niedługo będziemy musieli się rozstać. Czułem
coś takiego po raz pierwszy w życiu - Elizaveta opuściła mnie
niespodziewanie. Może chciała oszczędzić mi cierpienia?
-Kocham
cię, Gil - mruknął Matthew.
Pocałowałem
go delikatnie - szybko, tak by żadna postronna osoba nie zauważyła.
Nie
musiałem nic mówić, Mattie i tak zrozumiał, co chciałem mu
przekazać.
Odsunął
się ode mnie i uśmiechnął się jeszcze raz - ale teraz inaczej,
smutno.
-Chyba
już muszę iść - powiedział, wskazując kciukiem za siebie, na
busa, który właśnie przyjechał.
-Chyba
tak. Trzymaj się.
-Jasne!
I wyślę ci mnóstwo listów! - wyszczerzył zęby. - Pa!
-Pa.
Obserwowałem
go, dy wchodził po schodkach do pojazdu taszcząc za sobą walizkę.
Poszedłem dopiero wtedy, gdy zniknął mi z oczu.
***
Doszedłem
do wniosku, że dawno nie byłem w kościele.
Na
mszy było niewiele osób, ale mi to wystarczało. Może to dziwny
sposób na walkę z samotnością, ale przed tym, jak Matthew ze mną
zamieszkał, często chodziłem do kościoła. Dawało mi to poczucie
przynależenia do… czegoś. Czułem, że nie jestem tak do końca
sam. Zresztą tu, otoczony ciszą i grubymi murami, mogłem w spokoju
pomyśleć.
Zabawne,
jak człowiek nie może się skupić, kiedy jest w mieszkaniu…
Nie,
poprawiłem się. Domu.
Teraz
to był nasz dom, mój i Matthewa. Miejsce, w którym będziemy razem
spać i budzić się. Miejsce, do którego będziemy wracać.
Razem.
To
wydawało się takie nierealne… Sam fakt, że ktoś był na tyle
porąbany, by chcieć być ze mną, dziwiła mnie.
Po
mszy wróciłem do domu. Od razu uderzyło mnie to, że było…
cicho. Już lepszy byłby ogłuszający hałas niż ta cisza;
wszystko brzmiało dziwnie, nienaturalnie.
Chyba
za bardzo przyzwyczaiłem się do obecności drugiej osoby.
Otrząsnąłem się. Dopiero mija pierwszy dzień bez Matthewa, a ja
już wariuję? Faktycznie jestem słaby.
Zrobiłem
kolację i herbatę. Dopiero po pewnym czasie zorientowałem się, że
przygotowywałem wszystko dla dwóch osób.
Miałem
ochotę wywalić wszystko przez okno.
Brakuje
mi go, cholera. To boli tak, jakby zabrano część mnie.
Położyłem
się wcześniej spać. W pokoju na podłodze znalazłem bluzę
Matthewa, którą najwyraźniej zapomniał zabrać. Wtuliłem się w
nią i zasnąłem.
Nigdy
nie przyznam się do tego Matthewowi.
***
Kochany
Gilbercie!
Szkoda,
że nie możemy się spotkać, ale wiesz, jak to jest - obowiązują
bardzo surowe przepisy, na wypadek, gdyby próbowano tu coś
przemycić. Zostają więc listy. Pozwolono mi je wysyłać, ale
musisz liczyć się z tym, że Twoje listy do mnie będą sprawdzane.
Przepisy!
Nie
jest tak źle, jak się spodziewałem - i lekarze, i ludzie są w
porządku, oczywiście z pewnymi wyjątkami. Na przykład jedna
dziewczyna nie chce z nikim rozmawiać, a w dodatku niedawno personel
odkrył u niej zapas leków uspokajających, które ukradła. Co
chciała z nimi zrobić? Zaćpać czy się zabić? Tego nie wie nikt,
nawet ona sama.
Na
terenie ośrodka jest duży park, z mnóstwem drzew i niedużym
jeziorem. Spodobałby Ci się. Czasami pozwalają nam tam spacerować.
Kładę
się wtedy na trawie i po prostu przez parę godzin patrzę na
chmury. Szaleństwo, nie?
Tęsknię
za tobą. Wiesz, tak myślę, że w domu fajnie by było zrobić
remont - przemalować ściany na jakieś jaśniejsze kolory. No i
trzeba się postarać o jakieś większe łóżko. Jak myślisz?
Tak
bardzo chciałbym z Tobą porozmawiać! Muszę ci powiedzieć o tylu
sprawach… Przeczytałem tle fajnych książek, które musimy
omówić! No i o psychologi też się dużo nauczyłem. Zdziwiłbyś
się, gdybyś usłyszał, ile gadają na ten temat pielęgniarki!
Mógłbym
pisać i pisać bez przerwy, ale żadne słowa nie wyrażą tego, co
czuję i co chciałbym ci przekazać. Muszę poczekać, aż się
spotkamy - i na pewno wtedy szczerze sobie pogadamy.
Pamiętaj,
kocham cię.
Matthew
P.S.
Jedzenie jest tu dobre, ale i tak uważam, że gotujesz lepiej.
Ściskałem
papier w dłoniach. Po dwóch tygodniach nareszcie przyszedł list od
Matthewa. Mogłem go sobie wyobrazić siedzącego z kartka i
długopisem, gdy z namysłem kreślił powoli słowa.
Mam
przed sobą dowód, że wszystko z nim dobrze. Rzuciłem się do
biurka, by jak najszybciej napisać mu odpowiedź..
***
Cztery,
pięć, sześć tygodni bez Matthewa.
Ciągle
wymieniamy ze sobą listy. Przytaczanie ich tutaj wszystkich nie ma
sensu; każdy z nich przekazuje prawie dokładnie to samo.
Tęsknię.
Czekam. Kocham.
Teraz
codziennie sprawdzałem skrzynki na listy - może to dzisiaj
przyjdzie kolejna koperta z zapisaną kartką pełną słodkich słów?
Żeby
nie zwariować wróciłem do szkoły. Może uczenie się czasami
bezużytecznych rzeczy nie było zbyt porywające, ale pozwalało mi
przynajmniej myśleć przez chwilę o czymś innym. Jakoś się
trzymałem.
Jakoś…
Dopóki nie przyszedł sen.
***
Elizaveta
siedziała obok mnie na łóżku. Nie mogłem powstrzymać się przed
podziwianiem jej ciała - było idealne; delikatna skóra, długie,
miękkie włosy okalające twarz. Była piękna.
Wyciągnąłem
rękę, by ją dotknąć, ale ona zerwała się z miejsca, unikając
mojego dotyku.
-Co
się dzieje? - zapytałem.
-Chodź
za mną - odpowiedziała. Wstała, a ja podążyłem za nią, na
klatkę schodową, a potem drabinką w górę, na dach.
Podeszła
do krawędzi dachu. To nie było wspomnienie… Nie stałem w tym
miejscu, gdy to się stało.
-Nie
skacz, Eli.
Odwróciła
się do mnie z uśmiechem. Machnęła ręką, jakby chciała mnie do
siebie przywołać. Podszedłem do niej; spojrzałem w dół, na
miasto. Słońce dopiero wstawało, rozświetlając wszystko jasnym
blaskiem. Wyglądało to nieziemsko.
-Piękne
- powiedziała. - Dobrze, że będzie to ostatnia rzecz, jaką
zobaczę.
-Proszę,
Eli, nie rób tego.
Zmarszczyła
brwi.
-Nie
mów mi, co mam robić. Ja zdecydowałam, co mam zrobić. Ty też.
Ale czy podjęliśmy dobre decyzje? Jak myślisz?
-O
co ci chodzi?
Zaśmiała
się.
-Czy
podjąłeś dobrą decyzję, Gil? Czy na pewno ma sens poświęcić
się całkowicie komuś, kto może zniszczyć siebie i ciebie za
jednym zamachem?
Stała
tuż przy krawędzi; połowa jej prawej stopy była w powietrzu.
-Nie
skacz, Eli.
-Ja
już to zrobiłam. A ty…
Urwała;
spojrzała jeszcze raz za krawędź. Wyglądała niemal na… głodną.
-Co
ja? - dopytywałem się. Czułem, że to coś ważnego, co muszę się
dowiedzieć.
-Ja
skoczyłam, żeby latać… Ty skoczysz, żeby upaść -
odpowiedziała wolno. Obróciła się do mnie i uśmiechnęła się,
ale coś było nie tak; jej oczy były za duże i za puste.
Zacząłem
się bać.
-Hej,
Gil… - wyszeptała. - Chodź ze mną.
Zrobiła
krok do przodu i runęła w przepaść.
Wrzasnąłem
coś i skoczyłem za nią.
***
Obudziłem
się na podłodze. Musiałem przez sen miotać się jak opętany.
Ziewnąłem
szeroko. Kolejny porąbany sen… Nie ma Matthewa i od razu wróciły.
Jeszcze jeden powód, by z niecierpliwością czekać na jego powrót.
Jadłem
w spokoju śniadanie zastanawiając się, co miałbym dzisiaj zrobić,
gdy zadzwonił telefon.
Numer
nieznany. Co zrobić, odebrałem.
-Gilbert
Beilschmidt, słucham.
-Och…
to pan zgłosił Matthewa Williamsa do ośrodka, prawda? - odezwał
się głos w słuchawce. To była ta babka, z którą wszytsko
uzgadniałem w sprawie wyjazdu Matthewa. Czemu dzwoni? Może… może
wypuszczą go wcześniej? W moim sercu zapaliła się iskierka
nadziei.
-Tak…
Czemu pani dzwoni?
Babka
wzięła głęboki oddech.
-Zdarzył
się… wypadek… - głos jej zadrżał, ale zaraz sama przywołała
się do porządku: - Nie, to nie był wypadek. Bardzo mi przykro pana
powiadamiać, ale…
Urwała.
Zaniepokoiłem się.
-Co
się stało?
-Widzi
pan… Nie wiemy w jaki sposób, ale Matthew zdobył heroinę.
Wstrzyknął ja sobie dożylnie, ale po tak długim czasie bez
narkotyku jego organizm… Dawka była za duża.
-Co
się stało?! Co z nim?! - krzyknąłem; czułem, jak coś przewraca
mi się w brzuchu.
-Przed
chwilą zmarł.
Nie.
Nie. Ona żartuje. Nie. Po prostu… Jak? Dlaczego? Przecież…
Wszystko było dobrze…
-Nie
- powiedziałem cicho. - Nie…
-Przykro
mi.
-Gówno,
a nie jest ci przykro! - wrzasnąłem. - Dla ciebie to tylko jeden,
nic nie znaczący pacjent, głupia kurwo! JAK MOGLIŚCIE POZWOLIĆ NA
COŚ TAKIEGO?!
Rozłączyła
się bez słowa.
Wrzeszczałem
coś, jakieś głupie słowa bez żadnego związku; przeklinałem
wszystkich - głupich lekarzy, siebie, Matthewa, Boga.
Łzy
same spływały mi po policzkach. Nie miałem zamiaru ich
zatrzymywać. Byłem sam, całkowicie sam. Nie ma Matthewa, nie ma
mojego ojca, kiedy już mu wybaczyłem… Cała reszta nic nie
znaczy.
Upadłem
na kolana; wyłem z bólu. Nie fizycznego - to bym mógł wytrzymać.
Ból psychiczny był o wiele gorszy.
To
nie mogło się stać. Po prostu… nie mogło.
Chwyciłem
coś i rzuciłem o ścianę; kubek rozprysł się na tysiąc części,
zostawiając na ścianie plamę z herbaty. Nie obchodziło mnie to.
Nic mnie już nie obchodziło.
Jestem
z tobą. Widzisz?
Pamiętaj,
kocham cię.
Nienawidzę
go. Nienawidzę, nienawidzę.
NIENAWIDZĘ!
Ja
skoczyłam, żeby latać… Ty skoczysz, żeby upaść.
Nagle
zrozumiałem. Przestałem płakać.
Jak
w transie podniosłem się z podłogi i wyszedłem z mieszkania.
Zostawiłem otwarte drzwi; w sumie i tak nie miało to już żadnego
znaczenia. Wszedłem po drabince na dach.
Dopiero
wstawało słońce; wszystko było tak, jak w moim śnie.
Wiedziałem,
co mam zrobić. Co muszę zrobić.
Podszedłem
do krawędzi. Wziąłem głęboki oddech; byłem już zupełnie
spokojny.
Zrobiłem
krok do przodu, w nicość.
***
Najbardziej
dziwię się samobójcom. To prawda, że muszą strasznie cierpieć.
Ale jak można zapomnieć, że życie wciąż stwarza nieprzeczuwalne
możliwości. Że jest nieustanną wielką możliwością... do
wykorzystania. Taką szansą! Pracy, zadowolenia, radości. To w lęku
zaiste dziecinnym chowa się głowę pod poduszkę, w śmierć.
Jerzy
Krzysztoń, Wielbłąd
na stepie
***
KONIEC
Stukanie
w klawiaturę musiało go obudzić, bo poczułem na sobie czyiś
wzrok. Bez odwracania powiedziałem:
-Matthew,
idź spać.
-Nie
- usłyszałem. - Chcę zobaczyć, co napisałeś.
-Zakończyłem
to tak, jak ci mówiłem. Muszę pokazać, że świat nie jest taki
prosty i nie zawsze wszystko kończy się szczęśliwie.
Westchnął.
-Musisz
to zmienić.
-Niby
dlaczego?
-O
to właśnie powinno ci chodzić od początku, kiedy zdecydowałeś
się, że to spiszesz. Mówiłeś mi, że chcesz pokazać prawdę.
-Prawdę
o życiu, nie bajki na dobranoc.
-To
nie jest bajka na dobranoc. To historia, którą oboje stworzyliśmy,
i powinniśmy się cieszyć, że ją przeżyliśmy.
-Do
tej pory nie wiem, jak mnie uratowano.
-Ja
też nie wiem, jak przeżyłem… ale fakty pozostają faktami. Nie
możesz tak tego zakończyć. Opowiedz im, jak się obudziłeś, co
myślałeś. Co ja myślałem.
-Nie
ma potrzeby… wystarczy, że zapiszę to, co właśnie powiedziałeś.
Szybko
spisałem naszą rozmowę. Matthew przewrócił oczami.
-Wiesz,
to wyjście dla leniwych.
-Może.
-Przestań
pisać to, co mówię… Serio, przestań.
Popatrzył
się na mnie. W jego spojrzeniu czaiła się groźba.
-Nie.
Muszę…
Ziewanie
osoby trzeciej przerwało naszą rozmowę. Alice weszła do pokoju,
rozcierając oczy i ziewając.
-Czy
musicie tak głośno gadać? Ktoś próbuje tutaj spać.
-Już
się zbieramy, Alice, wracaj do łóżka.
Nasza
adoptowana córka tylko spojrzała na nas z wyrzutem.
-I
dalej będziecie gadać? Wy też idźcie spać!
Dobrze
więc. Mam w tej chwili dwadzieścia osiem lat, mam męża i córkę,
a za chwilę położę się w łóżku obok Matthewa, jak na dobre
małżeństwo przystało. I wiecie co?
Może
życie to nie bajka, ale dla mnie moja historia wydaje się iście
bajkowa.
***
Targnięcie
się na własne życie leży w ludzkiej naturze.
Paulo
Coelho,
Weronika
postanawia umrzeć
Na
początku nie chciałam zakończyć tego opowiadania w ten sposób.
Myślałam, że Matthew przedawkuje, a Gilbert popełni samobójstwo,
ale parę rozmów i pewne wydarzenia w moim życiu sprawiły, że
zrozumiałam, że nie mogę tego tak zakończyć. Rozmowa Matthewa z
Gilbertem na końcu to właściwie efekt ich własnych działań,
jakkolwiek to może zabrzmieć.
Niczego
nie żałuję :)
I
za niedługo dodam bonus.
Ach, i jeszcze ogłoszenie parafialne.
1 lipca wyjeżdżam na obóz na trzy tygodnie i nie będę mogła pisać nowych rozdziałów do "Trzydziestu dni". Jak tylko przyjadę, zacznę pisać. Na razie napiszę na spokojnie bonus i możliwe, że rozdział "Trzydziestu dni". Przepraszam :c
Ach, no i przepraszam za barak akapitów - coś mi się stało z blogspotem >.< Bycie nieogarem boli.
Pozdrawiam!
Cudo~ *.*
OdpowiedzUsuńCzytałam wszystkie Twoje opowiadania, ale nie mam w zwyczaju dzielić się swoją opinią. Urzekło mnie to opowiadanie. Na końcu się popłakałam XD Pisz dalej, bo naprawdę genialnie Ci to wychodzi.
No nieee. Kolejne zajebiste opowiadanie się skończyło. Jak żyć. D:
OdpowiedzUsuńJeny jak dobrze, że przeżyli. Dzięki Ci, że ich nie uśmierciłaś. Chyba bym się popłakała gdybyś tego nie zmieniła na happy end.
Miłego pobytu na obozie <3
*^*
OdpowiedzUsuńI się popłakałam, no, a obiecałam sobie, że scena z "Przypadków Torisa" tam gdzie rodzice zamknęli Torisa w pokoju, a on śpiewał o 4 nad ranem, będzie ostatnią sceną, na której będę ryczeć :')
No chyba się pomyliłam xD
Ale dobrze, że zmieniłaś end, chyba nie wytrzymałabym psychicznie, jeśli skończyłoby się dead endem :(
Choć jestem ciekawa, jakim cudem przeżyli o.O
Nie mogę się już doczekać dodatku :3
Szkoda troszku, że wyjeżdżasz aż na 3 tygodnie, ale co poradzić :/
Jednak byłabym zachwycona gdybyś zdążyła napisać tak chociaż z 1 rozdział "Trzydziestu dni" :D