czwartek, 25 czerwca 2015

Za daleko, za blisko... Rozdział XIII: Gilbert - Koniec


What is wrong at the end of the day
What is really wrong no one dares to say
You know you're wrong when there's only one right
but what is wrong when right is out of sight

Right rode away long ago
Before rescuing wrong from below
I might be mistaken I know
but hey, we need to be somewhat

Foolish, feebleminded, wrong and senseless
Right rode off long ago,
there's nothing more you need to know
there's nothing more you need to show
Let us disagree, cause wrong was made for you to be

(Agnes Obel, Avenue)

Gdy wreszcie nadeszła ta chwila, nie wiedzieliśmy, co powiedzieć.
Matthew stał na chodniku przy przystanku, gdzie wkrótce powinien pojawić się bus, który go zawiezie do ośrodka. Ściskał nerwowo walizki. Był zestresowany - w końcu jechał na ponad trzy miesiące do miejsca, którego kompletnie nie znał. Ja też się bałem. Czego? Trudno powiedzieć. Rozstania? Zapomnienia?
Samotności?
-Będzie mi ciebie brakowało - powiedziałem w końcu. Matthew uśmiechnął się.
-Ja też będę tęsknił. I… dziękuję.
-Hę? Za co?
-To dzięki tobie dziś tutaj jestem. Gdyby nie ty, pewnie leżałbym gdzieś całkowicie zaćpany, oczywiście pod warunkiem, że jeszcze bym żył. Ale ty mi pomogłeś.
-A miałem wybór? - przewróciłem oczami. - Przecież każdy człowiek powinien pomagać innym, prawda?
-Masz rację, Gilbert - Matthew kiwnął głową. - Powinien. Tylko że naprawdę rzadko kto bezinteresownie naprawdę pomaga innym. Miałeś wybór; mogłeś też być z Ivanem. Mogłeś mnie zostawić na pastwę losu i nie zawracać sobie głowy moimi problemami, ale tego nie zrobiłeś… i za to jestem ci wdzięczny.
Zrobił krok do przodu i przytulił mnie mocno. Było to jednocześnie miłe i okropne uczucie - cieszyłem się z jego bliskości, ale wiedziałem, że niedługo będziemy musieli się rozstać. Czułem coś takiego po raz pierwszy w życiu - Elizaveta opuściła mnie niespodziewanie. Może chciała oszczędzić mi cierpienia?
-Kocham cię, Gil - mruknął Matthew.
Pocałowałem go delikatnie - szybko, tak by żadna postronna osoba nie zauważyła.
Nie musiałem nic mówić, Mattie i tak zrozumiał, co chciałem mu przekazać.
Odsunął się ode mnie i uśmiechnął się jeszcze raz - ale teraz inaczej, smutno.
-Chyba już muszę iść - powiedział, wskazując kciukiem za siebie, na busa, który właśnie przyjechał.
-Chyba tak. Trzymaj się.
-Jasne! I wyślę ci mnóstwo listów! - wyszczerzył zęby. - Pa!
-Pa.
Obserwowałem go, dy wchodził po schodkach do pojazdu taszcząc za sobą walizkę. Poszedłem dopiero wtedy, gdy zniknął mi z oczu.



***



Doszedłem do wniosku, że dawno nie byłem w kościele.
Na mszy było niewiele osób, ale mi to wystarczało. Może to dziwny sposób na walkę z samotnością, ale przed tym, jak Matthew ze mną zamieszkał, często chodziłem do kościoła. Dawało mi to poczucie przynależenia do… czegoś. Czułem, że nie jestem tak do końca sam. Zresztą tu, otoczony ciszą i grubymi murami, mogłem w spokoju pomyśleć.
Zabawne, jak człowiek nie może się skupić, kiedy jest w mieszkaniu…
Nie, poprawiłem się. Domu.
Teraz to był nasz dom, mój i Matthewa. Miejsce, w którym będziemy razem spać i budzić się. Miejsce, do którego będziemy wracać.
Razem.
To wydawało się takie nierealne… Sam fakt, że ktoś był na tyle porąbany, by chcieć być ze mną, dziwiła mnie.
Po mszy wróciłem do domu. Od razu uderzyło mnie to, że było… cicho. Już lepszy byłby ogłuszający hałas niż ta cisza; wszystko brzmiało dziwnie, nienaturalnie.
Chyba za bardzo przyzwyczaiłem się do obecności drugiej osoby. Otrząsnąłem się. Dopiero mija pierwszy dzień bez Matthewa, a ja już wariuję? Faktycznie jestem słaby.
Zrobiłem kolację i herbatę. Dopiero po pewnym czasie zorientowałem się, że przygotowywałem wszystko dla dwóch osób.
Miałem ochotę wywalić wszystko przez okno.
Brakuje mi go, cholera. To boli tak, jakby zabrano część mnie.
Położyłem się wcześniej spać. W pokoju na podłodze znalazłem bluzę Matthewa, którą najwyraźniej zapomniał zabrać. Wtuliłem się w nią i zasnąłem.
Nigdy nie przyznam się do tego Matthewowi.



***



Kochany Gilbercie!
Szkoda, że nie możemy się spotkać, ale wiesz, jak to jest - obowiązują bardzo surowe przepisy, na wypadek, gdyby próbowano tu coś przemycić. Zostają więc listy. Pozwolono mi je wysyłać, ale musisz liczyć się z tym, że Twoje listy do mnie będą sprawdzane. Przepisy!
Nie jest tak źle, jak się spodziewałem - i lekarze, i ludzie są w porządku, oczywiście z pewnymi wyjątkami. Na przykład jedna dziewczyna nie chce z nikim rozmawiać, a w dodatku niedawno personel odkrył u niej zapas leków uspokajających, które ukradła. Co chciała z nimi zrobić? Zaćpać czy się zabić? Tego nie wie nikt, nawet ona sama.
Na terenie ośrodka jest duży park, z mnóstwem drzew i niedużym jeziorem. Spodobałby Ci się. Czasami pozwalają nam tam spacerować.
Kładę się wtedy na trawie i po prostu przez parę godzin patrzę na chmury. Szaleństwo, nie?
Tęsknię za tobą. Wiesz, tak myślę, że w domu fajnie by było zrobić remont - przemalować ściany na jakieś jaśniejsze kolory. No i trzeba się postarać o jakieś większe łóżko. Jak myślisz?
Tak bardzo chciałbym z Tobą porozmawiać! Muszę ci powiedzieć o tylu sprawach… Przeczytałem tle fajnych książek, które musimy omówić! No i o psychologi też się dużo nauczyłem. Zdziwiłbyś się, gdybyś usłyszał, ile gadają na ten temat pielęgniarki!
Mógłbym pisać i pisać bez przerwy, ale żadne słowa nie wyrażą tego, co czuję i co chciałbym ci przekazać. Muszę poczekać, aż się spotkamy - i na pewno wtedy szczerze sobie pogadamy.
Pamiętaj, kocham cię.
Matthew
P.S. Jedzenie jest tu dobre, ale i tak uważam, że gotujesz lepiej.



Ściskałem papier w dłoniach. Po dwóch tygodniach nareszcie przyszedł list od Matthewa. Mogłem go sobie wyobrazić siedzącego z kartka i długopisem, gdy z namysłem kreślił powoli słowa.
Mam przed sobą dowód, że wszystko z nim dobrze. Rzuciłem się do biurka, by jak najszybciej napisać mu odpowiedź..
***



Cztery, pięć, sześć tygodni bez Matthewa.
Ciągle wymieniamy ze sobą listy. Przytaczanie ich tutaj wszystkich nie ma sensu; każdy z nich przekazuje prawie dokładnie to samo.
Tęsknię. Czekam. Kocham.
Teraz codziennie sprawdzałem skrzynki na listy - może to dzisiaj przyjdzie kolejna koperta z zapisaną kartką pełną słodkich słów?
Żeby nie zwariować wróciłem do szkoły. Może uczenie się czasami bezużytecznych rzeczy nie było zbyt porywające, ale pozwalało mi przynajmniej myśleć przez chwilę o czymś innym. Jakoś się trzymałem.
Jakoś… Dopóki nie przyszedł sen.



***



Elizaveta siedziała obok mnie na łóżku. Nie mogłem powstrzymać się przed podziwianiem jej ciała - było idealne; delikatna skóra, długie, miękkie włosy okalające twarz. Była piękna.
Wyciągnąłem rękę, by ją dotknąć, ale ona zerwała się z miejsca, unikając mojego dotyku.
-Co się dzieje? - zapytałem.
-Chodź za mną - odpowiedziała. Wstała, a ja podążyłem za nią, na klatkę schodową, a potem drabinką w górę, na dach.
Podeszła do krawędzi dachu. To nie było wspomnienie… Nie stałem w tym miejscu, gdy to się stało.
-Nie skacz, Eli.
Odwróciła się do mnie z uśmiechem. Machnęła ręką, jakby chciała mnie do siebie przywołać. Podszedłem do niej; spojrzałem w dół, na miasto. Słońce dopiero wstawało, rozświetlając wszystko jasnym blaskiem. Wyglądało to nieziemsko.
-Piękne - powiedziała. - Dobrze, że będzie to ostatnia rzecz, jaką zobaczę.
-Proszę, Eli, nie rób tego.
Zmarszczyła brwi.
-Nie mów mi, co mam robić. Ja zdecydowałam, co mam zrobić. Ty też. Ale czy podjęliśmy dobre decyzje? Jak myślisz?
-O co ci chodzi?
Zaśmiała się.
-Czy podjąłeś dobrą decyzję, Gil? Czy na pewno ma sens poświęcić się całkowicie komuś, kto może zniszczyć siebie i ciebie za jednym zamachem?
Stała tuż przy krawędzi; połowa jej prawej stopy była w powietrzu.
-Nie skacz, Eli.
-Ja już to zrobiłam. A ty…
Urwała; spojrzała jeszcze raz za krawędź. Wyglądała niemal na… głodną.
-Co ja? - dopytywałem się. Czułem, że to coś ważnego, co muszę się dowiedzieć.
-Ja skoczyłam, żeby latać… Ty skoczysz, żeby upaść - odpowiedziała wolno. Obróciła się do mnie i uśmiechnęła się, ale coś było nie tak; jej oczy były za duże i za puste.
Zacząłem się bać.
-Hej, Gil… - wyszeptała. - Chodź ze mną.
Zrobiła krok do przodu i runęła w przepaść.
Wrzasnąłem coś i skoczyłem za nią.

***



Obudziłem się na podłodze. Musiałem przez sen miotać się jak opętany.
Ziewnąłem szeroko. Kolejny porąbany sen… Nie ma Matthewa i od razu wróciły. Jeszcze jeden powód, by z niecierpliwością czekać na jego powrót.
Jadłem w spokoju śniadanie zastanawiając się, co miałbym dzisiaj zrobić, gdy zadzwonił telefon.
Numer nieznany. Co zrobić, odebrałem.
-Gilbert Beilschmidt, słucham.
-Och… to pan zgłosił Matthewa Williamsa do ośrodka, prawda? - odezwał się głos w słuchawce. To była ta babka, z którą wszytsko uzgadniałem w sprawie wyjazdu Matthewa. Czemu dzwoni? Może… może wypuszczą go wcześniej? W moim sercu zapaliła się iskierka nadziei.
-Tak… Czemu pani dzwoni?
Babka wzięła głęboki oddech.
-Zdarzył się… wypadek… - głos jej zadrżał, ale zaraz sama przywołała się do porządku: - Nie, to nie był wypadek. Bardzo mi przykro pana powiadamiać, ale…
Urwała. Zaniepokoiłem się.
-Co się stało?
-Widzi pan… Nie wiemy w jaki sposób, ale Matthew zdobył heroinę. Wstrzyknął ja sobie dożylnie, ale po tak długim czasie bez narkotyku jego organizm… Dawka była za duża.
-Co się stało?! Co z nim?! - krzyknąłem; czułem, jak coś przewraca mi się w brzuchu.
-Przed chwilą zmarł.
Nie. Nie. Ona żartuje. Nie. Po prostu… Jak? Dlaczego? Przecież… Wszystko było dobrze…
-Nie - powiedziałem cicho. - Nie…
-Przykro mi.
-Gówno, a nie jest ci przykro! - wrzasnąłem. - Dla ciebie to tylko jeden, nic nie znaczący pacjent, głupia kurwo! JAK MOGLIŚCIE POZWOLIĆ NA COŚ TAKIEGO?!
Rozłączyła się bez słowa.
Wrzeszczałem coś, jakieś głupie słowa bez żadnego związku; przeklinałem wszystkich - głupich lekarzy, siebie, Matthewa, Boga.
Łzy same spływały mi po policzkach. Nie miałem zamiaru ich zatrzymywać. Byłem sam, całkowicie sam. Nie ma Matthewa, nie ma mojego ojca, kiedy już mu wybaczyłem… Cała reszta nic nie znaczy.
Upadłem na kolana; wyłem z bólu. Nie fizycznego - to bym mógł wytrzymać. Ból psychiczny był o wiele gorszy.
To nie mogło się stać. Po prostu… nie mogło.
Chwyciłem coś i rzuciłem o ścianę; kubek rozprysł się na tysiąc części, zostawiając na ścianie plamę z herbaty. Nie obchodziło mnie to. Nic mnie już nie obchodziło.
Jestem z tobą. Widzisz?
Pamiętaj, kocham cię.
Nienawidzę go. Nienawidzę, nienawidzę.
NIENAWIDZĘ!
Ja skoczyłam, żeby latać… Ty skoczysz, żeby upaść.
Nagle zrozumiałem. Przestałem płakać.
Jak w transie podniosłem się z podłogi i wyszedłem z mieszkania. Zostawiłem otwarte drzwi; w sumie i tak nie miało to już żadnego znaczenia. Wszedłem po drabince na dach.
Dopiero wstawało słońce; wszystko było tak, jak w moim śnie.
Wiedziałem, co mam zrobić. Co muszę zrobić.
Podszedłem do krawędzi. Wziąłem głęboki oddech; byłem już zupełnie spokojny.
Zrobiłem krok do przodu, w nicość.

***


Najbardziej dziwię się samobójcom. To prawda, że muszą strasznie cierpieć. Ale jak można zapomnieć, że życie wciąż stwarza nieprzeczuwalne możliwości. Że jest nieustanną wielką możliwością... do wykorzystania. Taką szansą! Pracy, zadowolenia, radości. To w lęku zaiste dziecinnym chowa się głowę pod poduszkę, w śmierć.
Jerzy Krzysztoń, Wielbłąd na stepie

***


KONIEC



Stukanie w klawiaturę musiało go obudzić, bo poczułem na sobie czyiś wzrok. Bez odwracania powiedziałem:
-Matthew, idź spać.
-Nie - usłyszałem. - Chcę zobaczyć, co napisałeś.
-Zakończyłem to tak, jak ci mówiłem. Muszę pokazać, że świat nie jest taki prosty i nie zawsze wszystko kończy się szczęśliwie.
Westchnął.
-Musisz to zmienić.
-Niby dlaczego?
-O to właśnie powinno ci chodzić od początku, kiedy zdecydowałeś się, że to spiszesz. Mówiłeś mi, że chcesz pokazać prawdę.
-Prawdę o życiu, nie bajki na dobranoc.
-To nie jest bajka na dobranoc. To historia, którą oboje stworzyliśmy, i powinniśmy się cieszyć, że ją przeżyliśmy.
-Do tej pory nie wiem, jak mnie uratowano.
-Ja też nie wiem, jak przeżyłem… ale fakty pozostają faktami. Nie możesz tak tego zakończyć. Opowiedz im, jak się obudziłeś, co myślałeś. Co ja myślałem.
-Nie ma potrzeby… wystarczy, że zapiszę to, co właśnie powiedziałeś.
Szybko spisałem naszą rozmowę. Matthew przewrócił oczami.
-Wiesz, to wyjście dla leniwych.
-Może.
-Przestań pisać to, co mówię… Serio, przestań.
Popatrzył się na mnie. W jego spojrzeniu czaiła się groźba.
-Nie. Muszę…
Ziewanie osoby trzeciej przerwało naszą rozmowę. Alice weszła do pokoju, rozcierając oczy i ziewając.
-Czy musicie tak głośno gadać? Ktoś próbuje tutaj spać.
-Już się zbieramy, Alice, wracaj do łóżka.
Nasza adoptowana córka tylko spojrzała na nas z wyrzutem.
-I dalej będziecie gadać? Wy też idźcie spać!
Dobrze więc. Mam w tej chwili dwadzieścia osiem lat, mam męża i córkę, a za chwilę położę się w łóżku obok Matthewa, jak na dobre małżeństwo przystało. I wiecie co?
Może życie to nie bajka, ale dla mnie moja historia wydaje się iście bajkowa.

***

Targnięcie się na własne życie leży w ludzkiej naturze.
Paulo Coelho, Weronika postanawia umrzeć

_____
Na początku nie chciałam zakończyć tego opowiadania w ten sposób. Myślałam, że Matthew przedawkuje, a Gilbert popełni samobójstwo, ale parę rozmów i pewne wydarzenia w moim życiu sprawiły, że zrozumiałam, że nie mogę tego tak zakończyć. Rozmowa Matthewa z Gilbertem na końcu to właściwie efekt ich własnych działań, jakkolwiek to może zabrzmieć.
Niczego nie żałuję :)
I za niedługo dodam bonus.
Ach, i jeszcze ogłoszenie parafialne. 
1 lipca wyjeżdżam na obóz na trzy tygodnie i nie będę mogła pisać nowych rozdziałów do "Trzydziestu dni". Jak tylko przyjadę, zacznę pisać. Na razie napiszę na spokojnie bonus i możliwe, że rozdział "Trzydziestu dni". Przepraszam :c
Ach, no i przepraszam za barak akapitów - coś mi się stało z blogspotem >.< Bycie nieogarem boli.
Pozdrawiam! 

3 komentarze:

  1. Cudo~ *.*
    Czytałam wszystkie Twoje opowiadania, ale nie mam w zwyczaju dzielić się swoją opinią. Urzekło mnie to opowiadanie. Na końcu się popłakałam XD Pisz dalej, bo naprawdę genialnie Ci to wychodzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. No nieee. Kolejne zajebiste opowiadanie się skończyło. Jak żyć. D:
    Jeny jak dobrze, że przeżyli. Dzięki Ci, że ich nie uśmierciłaś. Chyba bym się popłakała gdybyś tego nie zmieniła na happy end.
    Miłego pobytu na obozie <3

    OdpowiedzUsuń
  3. *^*
    I się popłakałam, no, a obiecałam sobie, że scena z "Przypadków Torisa" tam gdzie rodzice zamknęli Torisa w pokoju, a on śpiewał o 4 nad ranem, będzie ostatnią sceną, na której będę ryczeć :')
    No chyba się pomyliłam xD
    Ale dobrze, że zmieniłaś end, chyba nie wytrzymałabym psychicznie, jeśli skończyłoby się dead endem :(
    Choć jestem ciekawa, jakim cudem przeżyli o.O
    Nie mogę się już doczekać dodatku :3
    Szkoda troszku, że wyjeżdżasz aż na 3 tygodnie, ale co poradzić :/
    Jednak byłabym zachwycona gdybyś zdążyła napisać tak chociaż z 1 rozdział "Trzydziestu dni" :D

    OdpowiedzUsuń