poniedziałek, 8 czerwca 2015

Za daleko, za blisko... Rozdział IX: Gilbert - Konsekwencje


Bo są dwa rodzaje bólu, Oskarku. Cierpienie fizyczne i cierpienie duchowe. Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe się wybiera.
Éric-Emmanuel Schmitt, Oskar i Pani Róża



   Tłumaczenie tego wszystkiego było dla mnie naprawdę dziwne.
   Bo w sumie jak się tłumaczyć osobie, która właśnie przeżywa zawód miłosny - przez ciebie - że w sumie to jednak zdecydowałeś się, że z nią będziesz? Ale mi jakimś cudem się udało… i było warto.
   Nigdy nie widziałem tylu emocji na twarzy Matthewa: szok, niedowierzanie… a potem taka niemal dziecinna radość, która zmusiła mnie, bym i ja się uśmiechnął.
   -Naprawdę? - zapytał niepewnym głosem, jakby wciąż nie wierzył, że to co mówię, to prawda.
   Pokiwałem głową.
   -Tak - potwierdziłem. - Ale… widzisz, jest parę warunków.
   Matthew spoważniał.
   -Masz z tym skończyć - ciągnąłem dalej. - W sensie, z ćpaniem.
   -Skończę. Obiecałem - mruknął.
   -I mówiąc to mam na myśli, że naprawdę przestaniesz - mówiłem dalej. - Matthew… Ty siebie niszczysz, fizycznie i psychicznie.
   -Wiem - powiedział blondyn; jego głos był całkowicie wypruty z emocji, jakby było mu już wszystko jedno, choć wiedziałem, że tak nie było. - Tylko… to trudne.
   -Nie mówiłem, że nie będzie! - potrząsnąłem głową. - Na pewno nie będzie łatwo, Mattie, ale wierzę w ciebie!
   Matthew uśmiechnął się do mnie wesoło, jakbym powiedział coś zabawnego. Uniosłem pytająco brwi.
   -Powiedziałeś “Mattie” - wyjaśnił chłopak, co jednak niewiele mi powiedziało.
   -I… co w związku z tym? - zapytałem.
   -To było urocze - zarumienił się lekko. - Co będzie następnie? “Kochanie”?
   Zachichotał, a ja przewróciłem, oczami.
   Nagle dotarło do mnie, jak bardzo Matthew się zmienił. Wcześniej był… no, inny - bardziej oschły, zdystansowany, patrzący tylko na swoje problemy i ciągle użalający się nad sobą. A teraz uśmiechał się szczerze, a nie drwiąco, jak wtedy, gdy dopiero się poznawaliśmy. Zaufał mi i to go zmieniło.
   Ciekawe, czy ja też się tak zmieniłem.
   -Dobrze - zacząłem. - To wracając do tematu…
   Widocznie nie dane było mi jednak w spokoju pogadać z Matthewem, bo w tym momencie zadzwonił mi telefon. Wrzaski jakiegoś piosenkarza oraz wycie gitar zagrały tak głośno, że oboje podskoczyliśmy.
   -Przepraszam - mruknąłem. Spojrzałem na numer, który do mnie dzwonił, ale nic mi on nie mówił.    Albo pomyłka, albo Ivan, pomyślałem.
   -Przepraszam na chwilę - mruknąłem jeszcze raz, a wychodząc z pokoju kliknąłem zieloną słuchawkę na wyświetlaczu. Natychmiast usłyszałem znajomy głos:
   -Cześć, Gilbert.
   Oho, czyli była jeszcze trzecia opcja: braciszek.
   -Czego? - warknąłem. Nie miałem zamiaru nawet próbować być miłym. Niemal poczułem, jak Ludwig się denerwuje.
   -Nie dzwoniłeś - zaczął.
   -A po co miałbym to robić? Wywaliłem tą kartkę zaraz po tym, jak ją od ciebie dostałem - skłamałem. Wciąć miałem ten świstek papieru przy sobie, sam nie wiedziałem, dlaczego.
   -Nie musisz być niemiły - powiedział twardo Ludwig, - Po prostu się martwiłem.
   -Ty się martwiłeś o mnie?! - zaśmiałem się sucho. - Chyba to ja jestem tu starszym bratem, co nie?
   -Wiesz, o co mi chodzi.
   -Gdybym wiedział, to bym o nic nie pytał - prychnąłem. - Mów, po co dzwonisz, albo się rozłączam. I jeśli chcesz mi znowu proponować, żebym wrócił do starego, to się wypchaj.
   -Zapewniam cię, że nie mam takiego zamiaru - odparł spokojnie mój brat. - Choć, tak, dotyczy to naszego ojca.
   W głowie zapaliła mi się czerwona lampka: coś było nie tak. I to bardzo nie tak. O co mogło chodzić? Jakieś problemy, które chcieli zwalić na mnie, bo w sumie czemu nie?
   -Wyjaśnij - rozkazałem krótko. Ludwig nabrał powietrza, jakby szykując się do wyrzucenia z siebie najgorszych możliwych wiadomości. Mimowolnie przeszył mnie dreszcz.
   -Tata… tata jest chory. I najprawdopodobniej niedługo umrze.
   Nie mogłem powstrzymać śmiechu… oraz uczucia ulgi.
   -SERIO?! To ma mnie wzruszyć, poruszyć moje sumienie i sprowokować do zmiany zdania o nim?! Jeśli tak, to spróbuj jeszcze raz, bo najwyraźniej coś ci nie wyszło!
   Zapadła cisza; Ludwiga zatkało. Najwyraźniej kompletnie nie wiedział, jak zareagować. Ja w duchu triumfowałem.
   Usłyszałem, że mój brat przełknął ślinę. Potem z trudnością, jakby się dusił albo powstrzymywał płacz, wydusił z siebie:
   -Strasznie nisko upadłeś.
   I rzucił słuchawkę.



***



   -Gilbert? - zawołał mnie Matthew. Szybko wróciłem do niego, uśmiechając się jak gdyby nigdy nic; miałem nadzieję, że przekonująco. Nie chciałem, by zauważył, jak bardzo jestem przybity.
   -Kto dzwonił? - zapytał się, a ja lekceważąco machnąłem ręką.
   -E tam, jakaś pomyłka - mruknąłem. Matthew zmarszczył brwi.
   -I ta pomyłka zajęła ci prawie dziesięć minut? Nie kłam - odparł twardo. - Zresztą widzę, że coś jest nie tak.
   Cholera.
   -Powiem ci później, dobrze? - pogłaskałem go po włosach. - Teraz mamy istotniejsze sprawy do przegadania.
   -No… tak.
   Cisza. Nie wiedzieliśmy, co powiedzieć - sprawa była poważna. Nawet bardzo. I to nas chyba przerażało, przerastało; byliśmy ledwie dorośli, a już musieliśmy decydować o naszych życiach. To było lekko niesprawiedliwe, ale co mieliśmy zrobić?
   -Koniec z tym - powtórzyłem się jeszcze raz. - Koniec ze strzykawką i paleniem haszu. Wywal to wszystko, a potem zobaczymy, czy uda ci się wytrzymać.
   -Uda - odparł z pewnością w głosie Matthew. Patrzył na mnie ze zdecydowaniem, ale ja tylko westchnąłem.
   -Może to głupie, ale nie sądzę, żeby ot tak, od razu łatwo ci to przyszło. Myślę, że przydałoby się, byś choć przez jakiś czas był w jakimś ośrodku…
   -Nie jestem świrem - przerwał mi blondyn.
   -Nie, nie jesteś - pokiwałem głową - ale chodzi mi o to, że tam będą ludzie, lekarze pracujący z… z narkomanami - z trudem przełknąłem to słowo; było w nim coś złego, coś złowieszczego. - Oni na pewno będą wiedzieli, jak ci pomóc.
   -No dobrze - ustąpił w końcu Matthew. - Ale jak chcesz znaleźć dobry ośrodek? Ja nic o nich nie wiem, poza tym, że wszystkie są cholernie drogie… I tu dochodzimy do kolejnego problemu: jak ja za to mam zapłacić?
   -Jak my za to zapłacimy - poprawiłem go, a on spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Uśmiechnąłem się lekko. - Teraz jesteśmy razem, nie pamiętasz? Moje problemy to twoje problemy.
   -To dalej nie pomaga nam wymyślić, co mamy zrobić.
   -Przykro mi zniszczyć twój pesymizm, ale mam pieniądze - odparłem z ironicznym uśmiechem i natychmiast odpowiedziałem na nieme pytanie blondyna: - Oprócz tego mieszkania dostałem jeszcze w spadku sporo kasy… W sumie nawet nie wiem dlaczego, bo babcia nie bardzo mnie lubiła.
   -Cóż, przynajmniej o jedno zmartwienie z głowy - uśmiechnął się Matthew, ale kąciki jego ust szybko opadły w dół. - Teraz tylko ten ośrodek… Wiesz o jakimś?
   -Nie - zaprzeczyłem. - Ale znam kogoś, kto zna.
   -Kogo?
   -Ivana.
   -A, Ivana…
   Matthew zapatrzył się w sufit i przygryzł dolną wargę.
   -Nie lubisz go? - zapytałem, a blondyn popatrzył na mnie z pobłażliwym uśmieszkiem.
   -Tu nie chodzi o “lubienie” i “nie lubienie”. Kochamy tę samą osobę, czyli jesteśmy rywalami. I to chyba normalne, że jestem zazdrosny?
   -Ja… - zacząłem powoli. - Ja do niego naprawdę już nic nie czuję.
   -Już nic nie czujesz? - Matthew świdrował mnie spojrzeniem swoich fioletowych oczu, sprawiając, że poczułem się nieswojo.
   -To było tylko zakochanie, nie miłość - patrzyłem prosto w te przenikliwe oczy, by Mattie wiedział, że mówię prawdę. - Byłem nim zafascynowany, bo go nie znałem, to wszystko.
   -A mnie znasz? - blondyn uśmiechnął się, ale nie spuszczał ze mnie wzroku, jakby wciąż do końca mi nie ufał. W sumie mogłem go zrozumieć; nie było łatwo mi sobie uświadomić, że moje pragnienie opiekowania się Matthewem było czymś więcej niż tylko przyjacielską chęcią pomocy.
   -Myślę, że najlepiej ze wszystkich - odpowiedziałem i przytuliłem go. Zesztywniał, zaskoczony, ale szybko się rozluźnił, poddał mi. Zbliżyłem moje usta do jego ucha i wyszeptałem:
   -Nie martw się, będzie dobrze.
   Jęknął. Odsunąłem się od niego lekko - zarumienił się. Uniosłem brwi ze zdziwieniem.
   -O co chodzi? - spytałem. Matthew zamrugał.
   -To było… - zawahał się. - To łaskotało… Tak przyjemnie.
   Wyglądał tak uroczo z zaróżowionymi policzkami, że aż musiałem się uśmiechnąć. Znów nachyliłem się do niego, ale tym razem zamiast szeptać jakieś słodkie słówka przygryzłem delikatnie zębami płatki jego ucha; Matthew wciągnął z sykiem powietrze i wbił we mnie palce.
   -Gilbert, co ty….?!
   Nie miałem zamiaru przestawać. Przesunąłem moje usta na jego szyję i całowałem jego skórę, tak delikatną, jasną… Potem rozpiąłem szybko górne guziki jego koszuli i przeniosłem usta na obojczyk; znów jęknął.
   -Przestań! - zaprotestował Matthew, usiłując mnie od siebie odepchnąć.
   -Ej, co jest? - spytałem, patrząc się na jego zarumienioną twarz. - Myślałem, że ci się to podoba.
   -Nie o to chodzi! - pokręcił głową. - Tylko… ty już robiłeś to wcześniej, a ja…
   -No weź, nie udawaj, że pornosów nie oglądałeś! - przewróciłem oczami, a rumieniec na twarzy chłopaka ściemniał jeszcze bardziej. Cholera, był tak słodki, ze aż chciałbym… Cholera!
   -N-nie teraz - odsunął się ode mnie o parę centymetrów, ale równie dobrze mogło by to być parę metrów; już dalej nie mógł się odsunąć. - Może… może później, ale nie teraz.
   -Najpierw mnie prowokujesz, a potem tak zostawiasz… - westchnąłem, ale nie miałem zamiaru naciskać. Jeszcze. - Nie chcesz, to nie. Ale, wiesz, naprawdę nie ma się czego bać.
   Zacząłem się bawić kosmykami jego jasnych włosów - zauważyłem, że lekko się kręcą.
   -Gilbert?
   Podniosłem głowę, tak, że musnęliśmy się przypadkowo nosami. Czemu on jest tak blisko?, przemknęło mi przez myśl, ale nie miałem się czasu nad tym dużo zastanawiać, bo Matthew szybko pochylił się, łącząc nasze usta, delikatnie, szybko. W tym pocałunku było tyle uroczej nieporadności, niedoświadczenia… I szczerze mówiąc, pociągało mnie to bardziej niż ta surowa męska siła Ivana. Jeszcze raz utwierdziłem się w słuszności mojego wyboru.
   Ująłem twarz Matthewa, ucząc go, jak powinno się okazywać uczucie ukochanej osobie; delikatnie rozchyliłem jego wargi, delektując się tym specyficznym uczuciem, kiedy to ja decydowałem, co dalej zrobić… Matthew był taki uległy. gdybym tylko chciał, mógłbym go zmusić do wszystkiego, czego bym tylko zechciał! Ale nie miałem zamiaru go do niczego przymuszać - gdy Mattie sam będzie tego chciał, sam mi da znać. Zostało mi tylko czekać na odpowiedni moment… I droczyć się z nim.
   Popchnąłem go na kanapę; uderzył miękko plecami w poduszki, na których niedawno spał, a ja położyłem się na nim.
   -Ej, zejdź! Ciężki jesteś! - zaprotestował Matthew, próbując mnie skopać nogami, co było raczej trudne, bo leżałem między nimi. Dość… sugestywna pozycja.
   -Nie chcę… - zamruczałem, mrużąc oczy. Pocałowałem go szybko w usta; smakował słodko. - Zwariuję przez ciebie! - uśmiechnąłem się do niego, a on także odpowiedział mi uśmiechem. Nagle Matthew zbladł; jego twarz była niemal tak biała jak mleko.
   -Mattie, co jest? - zapytałem, wystraszony.
   -Nic, tylko… Trochę mi słabo…
   -Pomogłem mu usiąść. Oddychał ciężko, głęboko, co mnie mocno zmartwiło.
   Nagle ktoś zadzwonił do drzwi, a ja chyba się domyślałem, kto. Zerwałem się i popędziłem otworzyć drzwi.
   -Cześć, Ivan - przywitałem się. Chłopak uśmiechnął się do mnie ciepło. - Jak leci?
   -Nic szczególnego. - wzruszył ramionami. - I…
   Przerwał mu głuchy odgłos czegoś ciężkiego uderzającego o ziemię, a zaraz po tym okropny kaszel i dźwięk, jakby ktoś wylewał kubeł wody na podłogę.
   -Matthew - powiedziałem tylko. Pobiegłem z powrotem do pokoju, w którym przebywał Mattie.
   Blondyn klęczał na podłodze i gwałtownie wymiotował.
   Dobrze, że to panele, a nie wykładzina - idiotyczna myśl pojawiła się w moim umyśle: miałem teraz o wiele gorszy problem niż zabrudzone panele.
   -Matthew! - krzyknąłem. Nie wiedziałem kompletnie, co mam robić; przenieść go gdzieś? Dzwonić po karetkę? Dać mu jakiś lek?
   CO JA MAM ROBIĆ?!
   Jakby słysząc to, co powiedziałem, Ivan mruknął:
   -Dajmy go do łazienki… Nie ma sensu, żeby rzygał na podłogę.
   Zdołaliśmy we dwójkę przenieść Matthewa… Znowu. I znowu łamałem sobie głowę nad tym, dlaczego Ivan pomaga mi z własnej woli.
   Gdy tylko zdołałem doprowadzić podłogę do porządku - a nie było to najmilsze zajęcie na świecie - od razu zacząłem gadać do Ivana.
   -Wiesz, co się dzieje z Matthewem? To przez narkotyki?
   Ivan pokiwał głową.
   -Tak… Nie brał już parę dni i jego organizm zastrajkował. Teraz będzie rzygał tak długo, aż wywali z siebie cały syf. my to nazywamy “odtruwaniem”.
   Nie miałem czasu się zastanawiać nad tym, kogo Ivan nazywał “my”.
   -Kiedy mu przejdzie?
   -Trudno powiedzieć. Może za pół godziny, może za półtorej, to zależy.
ukryłem twarz w dłoniach; nie wiem dlaczego nagle poczułem się wykończony. I znowu - kiedy tylko myślałem, że już wszystko się ułożyło, życie pokazywało mi środkowy palec.
   -Hej, nie martw się - Ivan pogłaskał mnie po włosach. Nie protestowałem. Zresztą Ivan nie był głupi; z pewnością widział, kogo wybrałem. Gdybym zdecydował się, że będę z Ivanem, prawdopodobnie po prostu wywaliłbym Matthewa za drzwi. A mimo to…
   -Czemu jesteś taki spokojny? - popatrzyłem się na Ivana. - Przecież wiesz, co zdecydowałem. Więc czemu…?
   Ivan popatrzył na mnie i nagle, na ułamek sekundy dostrzegłem w jego oczach coś dziwnego - coś, co promieniowało takim bólem, że w moich oczach zebrały się łzy.
   -Czemu? - spytałem jeszcze raz, a łzy spłynęły mi po policzkach; szybko je starłem, ale Ivan i tak to zauważył.
   -Gilbert… Kocham cię. Szanuję twoją decyzję - pokiwał głową. - I dlatego nie będę niemiły ani dla ciebie, ani dla Matthewa… Choć, pamiętaj, ze robię to tylko dla ciebie - uśmiechnął się smutno. - Wolę, żebyś był dla mnie przyjacielem, niż nikim. Będę ci pomagał, a jeśli kiedyś poczujesz się samotny, niekochany… Wystarczy, że mi o tym powiesz - to ostatnie zdanie wyszeptał, przybliżając się do mnie. Pocałował moje czoło - już kiedyś to zrobił, tylko że wtedy to było błogosławieństwo, a teraz…?

   Teraz to było pożegnanie. Ale on wciąż miał nadzieję, co sprawiało, że to wszystko było jeszcze bardziej skomplikowane i bolesne. 

_____
Dobry den. 
Tradycyjnie dziękuję za komentarze :)
Nowy rozdział "Trzydziestu dni" pojawi się, gdy tylko skończę pisać to opowiadanie - okazało się, że jednak pisanie dwóch opowiadanek naraz nie zdaje u mnie egzaminu, niestety... ale mam pomysły. Och, jak dużo...
Nyan!

2 komentarze:

  1. No w końcu nowy rozdzialik!
    Zgadzam się z Gilbertem, Matthew to był (chyba) lepszy wybór od Ivana, choć troszkę mi go szkoda :/ Biedny Ivan...
    I jeszcze biedniejszy Mattie... Chociaż gdyby nie brał tego świństwa to nic by się nie stało, ale jednak :(
    Przynajmniej z chłopakami nie ma aż takich rozterek miłosnych, jak z dziewczynami xD
    Mam nadzieję, że kolejny rozdzialik będzie szybciej i nie mogę się już doczekać :3
    PS. Troszku szkoda, że 30 dni nie będzie tak od razu, bardzo mnie zaciekawiło, ale skoro nie dasz rady pociągnąć na raz 2 opowiadań to nie mam ci tego za złe :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny Ivan. ;< Jednak myślę, że Gilbert dobrze wybrał. Spodziewałam się innej reakcji ze strony Ivana, a tu prosz jaka niespodzianka. :0 No nic czekam na dalsze rozdziały, a ten jak zwykle świetny ^^

    OdpowiedzUsuń