Bo
są dwa rodzaje bólu, Oskarku. Cierpienie fizyczne i cierpienie
duchowe. Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe się
wybiera.
Éric-Emmanuel
Schmitt, Oskar
i Pani Róża
Tłumaczenie
tego wszystkiego było dla mnie naprawdę dziwne.
Bo
w sumie jak się tłumaczyć osobie, która właśnie przeżywa zawód
miłosny - przez ciebie
-
że w sumie to jednak zdecydowałeś
się, że z nią będziesz? Ale mi jakimś cudem się udało… i
było warto.
Nigdy
nie widziałem tylu emocji na twarzy Matthewa: szok, niedowierzanie…
a potem taka niemal dziecinna radość, która zmusiła mnie, bym i
ja się uśmiechnął.
-Naprawdę?
- zapytał niepewnym głosem, jakby wciąż nie wierzył, że to co
mówię, to prawda.
Pokiwałem
głową.
-Tak
- potwierdziłem. - Ale… widzisz, jest parę warunków.
Matthew
spoważniał.
-Masz
z tym skończyć - ciągnąłem dalej. - W sensie, z ćpaniem.
-Skończę.
Obiecałem - mruknął.
-I
mówiąc to mam na myśli, że naprawdę
przestaniesz
- mówiłem dalej. - Matthew… Ty siebie niszczysz, fizycznie i
psychicznie.
-Wiem
- powiedział blondyn; jego głos był całkowicie wypruty z emocji,
jakby było mu już wszystko jedno, choć wiedziałem, że tak nie
było. - Tylko… to trudne.
-Nie
mówiłem, że nie będzie! - potrząsnąłem głową. - Na pewno nie
będzie łatwo, Mattie, ale wierzę w ciebie!
Matthew
uśmiechnął się do mnie wesoło, jakbym powiedział coś
zabawnego. Uniosłem pytająco brwi.
-Powiedziałeś
“Mattie” - wyjaśnił chłopak, co jednak niewiele mi
powiedziało.
-I…
co w związku z tym? - zapytałem.
-To
było urocze - zarumienił się lekko. - Co będzie następnie?
“Kochanie”?
Zachichotał,
a ja przewróciłem, oczami.
Nagle
dotarło do mnie, jak bardzo Matthew się zmienił. Wcześniej był…
no, inny - bardziej oschły, zdystansowany, patrzący tylko na swoje
problemy i ciągle użalający się nad sobą. A teraz uśmiechał
się szczerze, a nie drwiąco, jak wtedy, gdy dopiero się
poznawaliśmy. Zaufał mi i to go zmieniło.
Ciekawe,
czy ja też się tak zmieniłem.
-Dobrze
- zacząłem. - To wracając do tematu…
Widocznie
nie dane było mi jednak w spokoju pogadać z Matthewem, bo w tym
momencie zadzwonił mi telefon. Wrzaski jakiegoś piosenkarza oraz
wycie gitar zagrały tak głośno, że oboje podskoczyliśmy.
-Przepraszam
- mruknąłem. Spojrzałem na numer, który do mnie dzwonił, ale nic
mi on nie mówił. Albo
pomyłka, albo Ivan,
pomyślałem.
-Przepraszam
na chwilę - mruknąłem jeszcze raz, a wychodząc z pokoju kliknąłem
zieloną słuchawkę na wyświetlaczu. Natychmiast usłyszałem
znajomy głos:
-Cześć,
Gilbert.
Oho,
czyli była jeszcze trzecia opcja: braciszek.
-Czego?
- warknąłem. Nie miałem zamiaru nawet próbować być miłym.
Niemal poczułem, jak Ludwig się denerwuje.
-Nie
dzwoniłeś - zaczął.
-A
po co miałbym to robić? Wywaliłem tą kartkę zaraz po tym, jak ją
od ciebie dostałem - skłamałem. Wciąć miałem ten świstek
papieru przy sobie, sam nie wiedziałem, dlaczego.
-Nie
musisz być niemiły - powiedział twardo Ludwig, - Po prostu się
martwiłem.
-Ty
się
martwiłeś o
mnie?!
-
zaśmiałem się sucho. - Chyba to ja jestem tu starszym bratem, co
nie?
-Wiesz,
o co mi chodzi.
-Gdybym
wiedział, to bym o nic nie pytał - prychnąłem. - Mów, po co
dzwonisz, albo się rozłączam. I jeśli chcesz mi znowu proponować,
żebym wrócił do starego, to się wypchaj.
-Zapewniam
cię, że nie mam takiego zamiaru - odparł spokojnie mój brat. -
Choć, tak, dotyczy to naszego ojca.
W
głowie zapaliła mi się czerwona lampka: coś było nie tak. I to
bardzo nie tak. O co mogło chodzić? Jakieś problemy, które
chcieli zwalić na mnie, bo w sumie czemu nie?
-Wyjaśnij
- rozkazałem krótko. Ludwig nabrał powietrza, jakby szykując się
do wyrzucenia z siebie najgorszych możliwych wiadomości. Mimowolnie
przeszył mnie dreszcz.
-Tata…
tata jest chory. I najprawdopodobniej niedługo umrze.
Nie
mogłem powstrzymać śmiechu… oraz uczucia ulgi.
-SERIO?!
To ma mnie wzruszyć, poruszyć moje sumienie i sprowokować do
zmiany zdania o nim?! Jeśli tak, to spróbuj jeszcze raz, bo
najwyraźniej coś ci nie wyszło!
Zapadła
cisza; Ludwiga zatkało. Najwyraźniej kompletnie nie wiedział, jak
zareagować. Ja w duchu triumfowałem.
Usłyszałem,
że mój brat przełknął ślinę. Potem z trudnością, jakby się
dusił albo powstrzymywał płacz, wydusił z siebie:
-Strasznie
nisko upadłeś.
I
rzucił słuchawkę.
***
-Gilbert?
- zawołał mnie Matthew. Szybko wróciłem do niego, uśmiechając
się jak gdyby nigdy nic; miałem nadzieję, że przekonująco. Nie
chciałem, by zauważył, jak bardzo jestem przybity.
-Kto
dzwonił? - zapytał się, a ja lekceważąco machnąłem ręką.
-E
tam, jakaś pomyłka - mruknąłem. Matthew zmarszczył brwi.
-I
ta pomyłka zajęła ci prawie dziesięć minut? Nie kłam - odparł
twardo. - Zresztą widzę, że coś jest nie tak.
Cholera.
-Powiem
ci później, dobrze? - pogłaskałem go po włosach. - Teraz mamy
istotniejsze sprawy do przegadania.
-No…
tak.
Cisza.
Nie wiedzieliśmy, co powiedzieć - sprawa była poważna. Nawet
bardzo. I to nas chyba przerażało, przerastało; byliśmy ledwie
dorośli, a już musieliśmy decydować o naszych życiach. To było
lekko niesprawiedliwe, ale co mieliśmy zrobić?
-Koniec
z tym - powtórzyłem się jeszcze raz. - Koniec ze strzykawką i
paleniem haszu. Wywal to wszystko, a potem zobaczymy, czy uda ci się
wytrzymać.
-Uda
- odparł z pewnością w głosie Matthew. Patrzył na mnie ze
zdecydowaniem, ale ja tylko westchnąłem.
-Może
to głupie, ale nie sądzę, żeby ot tak, od razu łatwo ci to
przyszło. Myślę, że przydałoby się, byś choć przez jakiś
czas był w jakimś ośrodku…
-Nie
jestem świrem - przerwał mi blondyn.
-Nie,
nie jesteś - pokiwałem głową - ale chodzi mi o to, że tam będą
ludzie, lekarze pracujący z… z narkomanami - z trudem przełknąłem
to słowo; było w nim coś złego, coś złowieszczego. - Oni na
pewno będą wiedzieli, jak ci pomóc.
-No
dobrze - ustąpił w końcu Matthew. - Ale jak chcesz znaleźć dobry
ośrodek? Ja nic o nich nie wiem, poza tym, że wszystkie są
cholernie drogie… I tu dochodzimy do kolejnego problemu: jak ja za
to mam zapłacić?
-Jak
my
za
to zapłacimy - poprawiłem go, a on spojrzał na mnie ze
zdziwieniem. Uśmiechnąłem się lekko. - Teraz jesteśmy razem, nie
pamiętasz? Moje problemy to twoje problemy.
-To
dalej nie pomaga nam wymyślić, co mamy zrobić.
-Przykro
mi zniszczyć twój pesymizm, ale mam pieniądze - odparłem z
ironicznym uśmiechem i natychmiast odpowiedziałem na nieme pytanie
blondyna: - Oprócz tego mieszkania dostałem jeszcze w spadku sporo
kasy… W sumie nawet nie wiem dlaczego, bo babcia nie bardzo mnie
lubiła.
-Cóż,
przynajmniej o jedno zmartwienie z głowy - uśmiechnął się
Matthew, ale kąciki jego ust szybko opadły w dół. - Teraz tylko
ten ośrodek… Wiesz o jakimś?
-Nie
- zaprzeczyłem. - Ale znam kogoś, kto zna.
-Kogo?
-Ivana.
-A,
Ivana…
Matthew
zapatrzył się w sufit i przygryzł dolną wargę.
-Nie
lubisz go? - zapytałem, a blondyn popatrzył na mnie z pobłażliwym
uśmieszkiem.
-Tu
nie chodzi o “lubienie” i “nie lubienie”. Kochamy tę samą
osobę, czyli jesteśmy rywalami. I to chyba normalne, że jestem
zazdrosny?
-Ja…
- zacząłem powoli. - Ja do niego naprawdę już nic nie czuję.
-Już
nic
nie czujesz? - Matthew świdrował mnie spojrzeniem swoich
fioletowych oczu, sprawiając, że poczułem się nieswojo.
-To
było tylko zakochanie, nie miłość - patrzyłem prosto w te
przenikliwe oczy, by Mattie wiedział, że mówię prawdę. - Byłem
nim zafascynowany, bo go nie znałem, to wszystko.
-A
mnie znasz? - blondyn uśmiechnął się, ale nie spuszczał ze mnie
wzroku, jakby wciąż do końca mi nie ufał. W sumie mogłem go
zrozumieć; nie było łatwo mi sobie uświadomić, że moje
pragnienie opiekowania się Matthewem było czymś więcej niż tylko
przyjacielską chęcią pomocy.
-Myślę,
że najlepiej ze wszystkich - odpowiedziałem i przytuliłem go.
Zesztywniał, zaskoczony, ale szybko się rozluźnił, poddał mi.
Zbliżyłem moje usta do jego ucha i wyszeptałem:
-Nie
martw się, będzie dobrze.
Jęknął.
Odsunąłem się od niego lekko - zarumienił się. Uniosłem brwi ze
zdziwieniem.
-O
co chodzi? - spytałem. Matthew zamrugał.
-To
było… - zawahał się. - To łaskotało… Tak przyjemnie.
Wyglądał
tak uroczo z zaróżowionymi policzkami, że aż musiałem się
uśmiechnąć. Znów nachyliłem się do niego, ale tym razem zamiast
szeptać jakieś słodkie słówka przygryzłem delikatnie zębami
płatki jego ucha; Matthew wciągnął z sykiem powietrze i wbił we
mnie palce.
-Gilbert,
co ty….?!
Nie
miałem zamiaru przestawać. Przesunąłem moje usta na jego szyję i
całowałem jego skórę, tak delikatną, jasną… Potem rozpiąłem
szybko górne guziki jego koszuli i przeniosłem usta na obojczyk;
znów jęknął.
-Przestań!
- zaprotestował Matthew, usiłując mnie od siebie odepchnąć.
-Ej,
co jest? - spytałem, patrząc się na jego zarumienioną twarz. -
Myślałem, że ci się to podoba.
-Nie
o to chodzi! - pokręcił głową. - Tylko… ty już robiłeś to
wcześniej, a ja…
-No
weź, nie udawaj, że pornosów nie oglądałeś! - przewróciłem
oczami, a rumieniec na twarzy chłopaka ściemniał jeszcze bardziej.
Cholera, był tak słodki, ze aż chciałbym… Cholera!
-N-nie
teraz - odsunął się ode mnie o parę centymetrów, ale równie
dobrze mogło by to być parę metrów; już dalej nie mógł się
odsunąć. - Może… może później, ale nie teraz.
-Najpierw
mnie prowokujesz, a potem tak zostawiasz… - westchnąłem, ale nie
miałem zamiaru naciskać. Jeszcze. - Nie chcesz, to nie. Ale, wiesz,
naprawdę nie ma się czego bać.
Zacząłem
się bawić kosmykami jego jasnych włosów - zauważyłem, że lekko
się kręcą.
-Gilbert?
Podniosłem
głowę, tak, że musnęliśmy się przypadkowo nosami. Czemu
on jest tak blisko?,
przemknęło mi przez myśl, ale nie miałem się czasu nad tym dużo
zastanawiać, bo Matthew szybko pochylił się, łącząc nasze usta,
delikatnie, szybko. W tym pocałunku było tyle uroczej
nieporadności, niedoświadczenia… I szczerze mówiąc, pociągało
mnie to bardziej niż ta surowa męska siła Ivana. Jeszcze raz
utwierdziłem się w słuszności mojego wyboru.
Ująłem
twarz Matthewa, ucząc go, jak powinno się okazywać uczucie
ukochanej osobie; delikatnie rozchyliłem jego wargi, delektując się
tym specyficznym uczuciem, kiedy to ja decydowałem, co dalej zrobić…
Matthew był taki uległy. gdybym tylko chciał, mógłbym go zmusić
do wszystkiego, czego bym tylko zechciał! Ale nie miałem zamiaru go
do niczego przymuszać - gdy Mattie sam będzie tego chciał, sam mi
da znać. Zostało mi tylko czekać na odpowiedni moment… I droczyć
się z nim.
Popchnąłem
go na kanapę; uderzył miękko plecami w poduszki, na których
niedawno spał, a ja położyłem się na nim.
-Ej,
zejdź! Ciężki jesteś! - zaprotestował Matthew, próbując mnie
skopać nogami, co było raczej trudne, bo leżałem między nimi.
Dość… sugestywna pozycja.
-Nie
chcę… - zamruczałem, mrużąc oczy. Pocałowałem go szybko w
usta; smakował słodko. - Zwariuję przez ciebie! - uśmiechnąłem
się do niego, a on także odpowiedział mi uśmiechem. Nagle Matthew
zbladł; jego twarz była niemal tak biała jak mleko.
-Mattie,
co jest? - zapytałem, wystraszony.
-Nic,
tylko… Trochę mi słabo…
-Pomogłem
mu usiąść. Oddychał ciężko, głęboko, co mnie mocno zmartwiło.
Nagle
ktoś zadzwonił do drzwi, a ja chyba się domyślałem, kto.
Zerwałem się i popędziłem otworzyć drzwi.
-Cześć,
Ivan - przywitałem się. Chłopak uśmiechnął się do mnie ciepło.
- Jak leci?
-Nic
szczególnego. - wzruszył ramionami. - I…
Przerwał
mu głuchy odgłos czegoś ciężkiego uderzającego o ziemię, a
zaraz po tym okropny kaszel i dźwięk, jakby ktoś wylewał kubeł
wody na podłogę.
-Matthew
- powiedziałem tylko. Pobiegłem z powrotem do pokoju, w którym
przebywał Mattie.
Blondyn
klęczał na podłodze i gwałtownie wymiotował.
Dobrze,
że to panele, a nie wykładzina
-
idiotyczna myśl pojawiła się w moim umyśle: miałem teraz o wiele
gorszy problem niż zabrudzone panele.
-Matthew!
- krzyknąłem. Nie wiedziałem kompletnie, co mam robić; przenieść
go gdzieś? Dzwonić po karetkę? Dać mu jakiś lek?
CO
JA MAM ROBIĆ?!
Jakby
słysząc to, co powiedziałem, Ivan mruknął:
-Dajmy
go do łazienki… Nie ma sensu, żeby rzygał na podłogę.
Zdołaliśmy
we dwójkę przenieść Matthewa… Znowu. I znowu łamałem sobie
głowę nad tym, dlaczego Ivan pomaga mi z własnej woli.
Gdy
tylko zdołałem doprowadzić podłogę do porządku - a nie było to
najmilsze zajęcie na świecie - od razu zacząłem gadać do Ivana.
-Wiesz,
co się dzieje z Matthewem? To przez narkotyki?
Ivan
pokiwał głową.
-Tak…
Nie brał już parę dni i jego organizm zastrajkował. Teraz będzie
rzygał tak długo, aż wywali z siebie cały syf. my to nazywamy
“odtruwaniem”.
Nie
miałem czasu się zastanawiać nad tym, kogo Ivan nazywał “my”.
-Kiedy
mu przejdzie?
-Trudno
powiedzieć. Może za pół godziny, może za półtorej, to zależy.
ukryłem
twarz w dłoniach; nie wiem dlaczego nagle poczułem się wykończony.
I znowu - kiedy tylko myślałem, że już wszystko się ułożyło,
życie pokazywało mi środkowy palec.
-Hej,
nie martw się - Ivan pogłaskał mnie po włosach. Nie
protestowałem. Zresztą Ivan nie był głupi; z pewnością widział,
kogo wybrałem. Gdybym zdecydował się, że będę z Ivanem,
prawdopodobnie po prostu wywaliłbym Matthewa za drzwi. A mimo to…
-Czemu
jesteś taki spokojny? - popatrzyłem się na Ivana. - Przecież
wiesz, co zdecydowałem. Więc czemu…?
Ivan
popatrzył na mnie i nagle, na ułamek sekundy dostrzegłem w jego
oczach coś dziwnego - coś, co promieniowało takim bólem, że w
moich oczach zebrały się łzy.
-Czemu?
- spytałem jeszcze raz, a łzy spłynęły mi po policzkach; szybko
je starłem, ale Ivan i tak to zauważył.
-Gilbert…
Kocham cię. Szanuję twoją decyzję - pokiwał głową. - I dlatego
nie będę niemiły ani dla ciebie, ani dla Matthewa… Choć,
pamiętaj, ze robię to tylko dla ciebie - uśmiechnął się smutno.
- Wolę, żebyś był dla mnie przyjacielem, niż nikim. Będę ci
pomagał, a jeśli kiedyś poczujesz się samotny, niekochany…
Wystarczy, że mi o tym powiesz - to ostatnie zdanie wyszeptał,
przybliżając się do mnie. Pocałował moje czoło - już kiedyś
to zrobił, tylko że wtedy to było błogosławieństwo, a teraz…?
Teraz
to było pożegnanie. Ale on wciąż miał nadzieję, co sprawiało,
że to wszystko było jeszcze bardziej skomplikowane i bolesne.
_____
Dobry den.
Tradycyjnie dziękuję za komentarze :)
Nowy rozdział "Trzydziestu dni" pojawi się, gdy tylko skończę pisać to opowiadanie - okazało się, że jednak pisanie dwóch opowiadanek naraz nie zdaje u mnie egzaminu, niestety... ale mam pomysły. Och, jak dużo...
Nyan!
No w końcu nowy rozdzialik!
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Gilbertem, Matthew to był (chyba) lepszy wybór od Ivana, choć troszkę mi go szkoda :/ Biedny Ivan...
I jeszcze biedniejszy Mattie... Chociaż gdyby nie brał tego świństwa to nic by się nie stało, ale jednak :(
Przynajmniej z chłopakami nie ma aż takich rozterek miłosnych, jak z dziewczynami xD
Mam nadzieję, że kolejny rozdzialik będzie szybciej i nie mogę się już doczekać :3
PS. Troszku szkoda, że 30 dni nie będzie tak od razu, bardzo mnie zaciekawiło, ale skoro nie dasz rady pociągnąć na raz 2 opowiadań to nie mam ci tego za złe :)
Biedny Ivan. ;< Jednak myślę, że Gilbert dobrze wybrał. Spodziewałam się innej reakcji ze strony Ivana, a tu prosz jaka niespodzianka. :0 No nic czekam na dalsze rozdziały, a ten jak zwykle świetny ^^
OdpowiedzUsuń