Pomimo
niesprawiedliwości, mimo że przytrafiają nam się rzeczy, które
nigdy nie powinny nas spotkać, mimo że nie potrafimy zmienić tego,
co złe w ludziach i na świecie, miłość jest tak silna, że
pozwala nam dorosnąć. Dzięki niej możemy zrozumieć gwiazdy,
anioły i cuda.
Paulo
Coelho, Walkirie
Dopiero
po paru godzinach Matthewowi się polepszyło. Od razu wysłałem go
spać, a on niemal od razu zasnął w moim łóżku. Nie miałem
serca kazać mu się kłaść na twardej kanapie. Ivan powiedział
mi:
-Pilnuj
go. Jutro, jak się obudzi, będzie na jeszcze większym głodzie niż
był kiedykolwiek. Musisz go trzymać przy sobie, bo inaczej znajdzie
jakiś sposób, by skombinować sobie działkę.
Potaknąłem.
Ivan miał w tych sprawach doświadczenie, więc musiałem zdać się
na niego.
-Dzięki
- uśmiechnąłem się do niego. - Chcesz herbaty?
Wkrótce
siedzieliśmy już w kuchni, popijając gorący napar. Nie
rozmawialiśmy - bo o czym? Miałem rację, prawie go nie znałem. A
jednak…
Nie
przeszkadzało to nam wcześniej trzymać się za ręce ani wymieniać
pocałunków. Wtedy mieliśmy to gdzieś, w ogóle nie zwracaliśmy
na to uwagi. A powinniśmy. Gdybym tylko poznał Ivana lepiej, może
to jego bym wybrał?
Potrząsnąłem
z roztargnieniem głową, próbując odegnać od siebie te natrętne
myśli. Nie powinienem tego teraz roztrząsać; podjąłem decyzję i
nie miałem zamiaru jej zmieniać. Ale myśli wciąż wracały,
męcząc mnie: “Co by było, gdyby…?”.
-Przestań
- mruknąłem do siebie. Ivan zamrugał, zdezorientowany.
-Co
mam przestać?
-Nie
do ciebie - odpowiedziałem szybko. - Tylko tak… głośno myślałem.
-Ach.
Żadnej
uwagi, nic, tylko to głupie “ach”. Jakby pomagało to w
jakikolwiek sposób ciągnąć dalej tę rozmowę. Męczyło mnie to.
Spojrzałem na zegar.
-Uch,
ale późno! - powiedziałem. - Odprowadzić cię do domu?
-Nie!
- odparł szybko Ivan, aż się zdziwiłem. Zaraz dodał: - Nie,
dziękuję.
-O-okej
- głos mi lekko zadrżał. - Mam tę twoją kurtkę, możesz ją
wziąć.
-Zostaw
ją sobie - Ivan znowu uśmiechnął się do mnie tym dziwnym
uśmiechem, który nie obejmował jego oczu; pozostawały, zimne, bez
wyrazu. - Na pamiątkę.
To
zabrzmiało dziwnie.
-Em…
Po co?
-Po
prostu chcę, żebyś czasem o mnie pomyślał, dobrze?
Odstawił
pusty już kubek na blat z cichym stuknięciem.
-Napisałem
dla ciebie adres tego ośrodka, do którego ma się zgłosić Matthew
- powiedział. - I… miło było cię widzieć, Gilbert.
Wyszedł.
***
Matthew
przespał całą noc, ale ja nie byłem w stanie nawet na chwilę
zmrużyć oka - zbyt się denerwowałem. A co, jeśli mu się coś
teraz dzieje? Może powinienem czym prędzej zadzwonić na pogotowie,
zamiast siedzieć na tyłku i nic nie robić?
Te
myśli były głupie, histeryczne - zupełnie niepodobne do sposobu,
w jaki zwykle przejmowałem się światem. Po raz kolejny poczułem,
że coś się zmieniło. Szkoda, że nie wiedziałem jeszcze, czy na
lepsze, czy na gorsze.
I
jeszcze kolejna sprawa… Sprawa z ojcem.
Strasznie
nisko upadłeś.
Dlaczego
Ludwig powiedział do mnie coś takiego?
Czy
to było dziwne, że życzyłem jak najgorzej osobie, która
zamieniła moje życie w piekło? I czemu w głosie mojego brata było
tyle żalu, jakby on sam cierpiał? Dlaczego tak bardzo chciał, bym
się pogodził z ojcem?
Nie
potrafiłem uporządkować moich myśli. Byłem tak pochłonięty
roztrząsaniem tych wszystkich spraw, że aż prawie nie zauważyłem,
że Matthew się obudził.
-Dzień
dobry - przywitałem się i pogłaskałem go po włosach. Chłopak
zamruczał coś niezrozumiale.
-Wyglądasz
niewyraźnie - stwierdziłem. A
jak ma wyglądać, idioto, skoro rzygał przez parę godzin,
zganiłem się w myślach. - Zrobię ci kawę, dobrze?
-Bueee...
- jęknął Matthew. - Kawa jest niedobra.
-Dobrze,
to dostaniesz herbatę - zgodziłem się. Zmierzwiłem jeszcze raz
jego włosy i skierowałem się do kuchni.
Nucąc
jakąś piosenkę nastawiłem wodę w czajniku. Wyciągnąłem kubki
- jeden mój, zwyczajny, drugi - ulubiony Matthewa. Dużo już o nim
wiedziałem, a teraz nauczyłem się jeszcze jednego drobiazgu na
jego temat - że nie lubił kawy. Może to i mało, ale cieszyłem
się z każdej najmniejszej pierdoły, którą dowiadywałem się na
jego temat. Dzięki temu czułem, jakbym go bardziej poznawał.
Cieszyło mnie to.
Ale
nawet taka prosta iskierka radości nie była w stanie odgonić ode
mnie dużo potężniejszego uczucia - strachu.
Tak,
bałem się, musiałem to przyznać. Strasznie się obawiałem tego,
co może się dzisiaj wydarzyć… i jak na to zareaguję.
Matthew
był uzależniony, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Ivan
wyjaśnił mi, na czym to wszystko mniej więcej polega - sam
powiedział, że muszę pilnować
Matthewa, ale czy dam sobie radę? Wiedziałem wystarczająco dużo o
heroinie, by wiedzieć, jakie katusze będzie przechodził Matthew,
oczywiście jeśli już teraz
ich
nie przechodzi.
Oglądałem
kiedyś film edukacyjny poświęcony heroinie. Szczerze mówiąc, nie
bardzo mnie to wszystko wtedy obchodziło, ale jedno zdołałem
zapamiętać - ten wygłodniały, cierpiętniczy wzrok narkomanów na
głodzie. Czy tak miał teraz wyglądać Matthew? Miał cierpieć,
tak jak tamci? I za co?!
-Za
własną głupotę - odpowiedziałem sam sobie, zalewając wrzątkiem
kubki z herbatą.
Matthew
był sam sobie winien, ale i tak - a może właśnie dlatego - było
mi go żal. A najgorsze było to, że niczego nie mogłem zrobić, by
mu pomóc, oprócz czekania i pilnowania go.
I
robienia tej cholernej herbaty.
Przyniosłem
mu gorący płyn. Chłopak pił powoli. Wyglądał na zamyślonego,
jakby poważnie się nad czymś zastanawiał, a akurat teraz nie
brakowało tematów do ponurych rozmyślań. Zauważyłem też, że
był chorobliwie blady.
Popijałem
moją herbatę i wpatrywałem się w niego, próbując odgadnąć, o
czym myśli. Gdybym mógł tylko jakoś go pocieszyć, ująć w słowa
te wszystkie uczucia, które się we mnie kłębiły…
W
końcu zdobyłem się na odwagę:
-Mattie…
Chyba musimy opowiedzieć wszystko twoim rodzicom.
Chłopak
spojrzał na mnie jak na idiotę.
-Chyba
oszalałeś! - pokręcił gwałtownie głową. - Nie, nie i nie! Oni
mnie zabiją!
-Nie
może być aż
tak
źle
- wzruszyłem ramionami.
- Powinni o tym wiedzieć, bo ta… terapia...
-
to słowo wypowiedziałem z trudem: brzmiało wstrętnie. - ...może
się ciągnąć miesiącami. W końcu zdołają się zorientować, że
coś jest nie tak, a jeśli wtedy odkryją, co się z tobą dzieje,
będzie jeszcze gorzej.
Matthew
ściskał kubek tak mocno, że zacząłem się zastanawiać, czy
blondyn go nie zniszczy. Chłopak bił się z myślami; przygryzł
nerwowo dolną wargę. Bał się, czułem to.
-Jest
aż
tak
źle
- powiedział w końcu. - Ja… nie wiem, co oni zrobią. Ponownie
wpadną w szał. Jak zwykle. Mogą mnie też wywalić z domu.
-W
sumie… nie miałbym nic przeciwko temu, żebyś tu ze mną został
- uśmiechnąłem się. Popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
-Ty…
tak na serio?
-No.
W końcu jesteśmy parą, nie? Powinniśmy się o siebie troszczyć.
Jeśli tylko w jakikolwiek sposób będę mógł ci pomóc, to
pomogę.
Na
twarzy Matthewa pojawił się promienny uśmiech, jak u dziecka.
-Dziękuję
- powiedział. - Dziękuję.
Pochylił
się i pocałował mnie - szybko, słodko, delikatnie.
-Nie
ma za co - mruknąłem z zażenowaniem. - To przecież nic wielkiego…
-To
bardzo wiele, bo znaczy, że troszczysz się o mnie. Wiele osób nie
stać na jakiekolwiek poświęcenie dla drugiego człowieka, a ty mi
pomagasz, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie.
-Bo
jest. Troszczenie się o osobę, którą kocham, to żadne
poświęcenie. Po prostu… Tak jest, że spośród paru miliardów
ludzi na świecie wybieramy sobie tą jedną osobę, którą chcemy
chronić. A jeśli ta osoba także chce nas chronić… to nazywa się
to miłością.
Matthew
pochylił się do mnie.
-Przepraszam,
że tylko sprawiam kłopoty - szepnął.
-Wolę
mieć kłopoty z tobą niż mieć spokój bez ciebie - odpowiedziałem
i przycisnąłem go do siebie mocno. Czułem ciepło jego ciała,
bicie serca… Chciałbym, żeby ta chwila trwała wiecznie.
Ale
trzeba było w końcu powrócić na ziemię. Matthew odsunął się
ode mnie i ziewnął.
-Uch,
zjadłbym sobie naleśniki - uśmiechnął się do mnie prosząco.
Zrozumiałem aluzję, ale pokręciłem głową.
-Z
chęcią bym ci zrobił najlepsze naleśniki na świecie mistrza
kuchni Gilberta, ale niestety nie mamy na stanie mleka.
-Mogę
pójść kupić - zaoferował się blondyn.
Nie
spuszczaj go z oczu. Pilnuj go.
-Nie,
lepiej nie - posłałem mu najbardziej czarujący uśmiech, na jaki
było mnie stać w nadziei, że nie zauważy, o co mi naprawdę
chodziło. Ale nie doceniłem go.
Matthew
zmarszczył brwi.
-Ej,
Gilbert, nie ufasz mi?
Znów
przeszył mnie tym swoim przenikliwym spojrzeniem niczym rentgen. Kto
jak kto, ale Mattie miał idealną intuicję - potrafił bardzo szybo
się połapać, kiedy próbowałem coś ukryć albo kłamałem.
Postanowiłem być z nim szczery.
-Boję
się, żebyś nie poszedł zaćpać. Ivan mówił mi, żebym na
ciebie uważał, a ja mu wierzę.
Chłopak
westchnął i przewrócił oczami.
-Nie
wiem, co wyobraża sobie ten twój
Ivan,
- powiedział z ironią - ale nie mam aż tak słabej woli. Wiem, co
mi wolno, a co nie. Nie ma potrzeby, żebyś biegł teraz po zakupy.
Widzę, że jesteś zmęczony… Nie spałeś?
-Mhm
- potaknąłem. - Ale ty też jesteś w nie najlepszej kondycji.
-Cóż,
ja się przynajmniej wyspałem. A ty cały czas się mną opiekujesz…
Pozwól, żebym zrobił choć jedną, głupią rzecz! Mogę iść?
No
jasne. Mam dokonać kolejnego wyboru. Znowu.
Mój
rozum krzyczał kategoryczne: “NIE!”. Lepiej nie wystawiać
Matthewa na próbę, bo nie można pozwolić za wszelką cenę, by
dostał działkę. Musiałem go chronić ze wszelkich sił. Ale z
drugiej strony… Przecież nie będę go całe życie trzymał pod
kloszem; któregoś dnia i tak będzie wystawiony na próbę
charakteru. Nie mogłem przecież całe życie chronić go przed
wszelkim złem na świecie! Byłem pewien, że sobie poradzi… Więc
czemu nie?
-Dobra,
idź - zdecydowałem w końcu. Matthew pocałował mnie w policzek,
cały rozradowany.
-Dziękuję!
-Tylko
wróć szybko - mruknąłem.
-Nie
martw się! Nic mi się nie stanie, będę z powrotem za jakieś pół
godziny.
Uwierzyłem
mu.
***
Jestem
idiotą.
Matthew
nie wrócił ani po trzydziestu minutach, ani po godzinie, ani nawet
po półtorej godziny. Dłużej nie wytrzymałem; pobiegłem i
zacząłem go szukać.
Jak
mogłem być taki głupi! Nie mogłem uwierzyć w swoją własną
naiwność. Przecież było jasne, że nie wygra z głodem…
Biegałem,
szukałem pytałem - bez skutku. Byłem wściekły - na niego, ale
głównie na siebie za moją tępotę. I bałem się, bardzo się
bałem. Jednocześnie to ten właśnie strach kazał mi biec,
krzyczeć i szukać w tłumie tej jednej znajomej twarzy.
Czułem
się tak bezsilny,
tak bezużyteczny,
że miałem ochotę wybuchnąć płaczem, ale był to luksus, na jaki
nie mogłem sobie pozwolić.
Muszę
go znaleźć. Muszę!
I
wtedy go zobaczyłem; szedł jak gdyby nigdy nic ulicą, trzymając
parę butelek mleka w rękach.
-Matthew!
- wrzasnąłem do niego, a on obrócił się i przesłał mi
promienny uśmiech, co rozjuszyło mnie jeszcze bardziej.
-Gil,
co ty… - zaczął, ale nie pozwoliłem mu dokończyć.
-Do
domu. Teraz - rzuciłem tylko.
Musiał
biec, żeby dotrzymać mi kroku.
Gdy
tylko drzwi za nami się zamknęły, zacząłem krzyczeć:
-Czemu
cię nie było tak długo?!
-Jest
niedziela, większość sklepów była pozamykana i musiałem
nadłożyć drogi… - tłumaczył mi spokojnym głosem, ale nie
pozwoliłem mu dokończyć.
-Rozbieraj
się - rzuciłem szybko. Chłopak spłonął rumieńcem.
-C-co?!
-Nie
udawaj idioty - warknąłem. - Ściągaj bluzę i pokazuj ręce.
-Gilbert,
co ty chcesz…
Nie
słuchałem go. Podszedłem do niego i podwinąłem rękaw jego
bluzy; nie opierał się.
Na
przedramieniu zobaczyłem mnóstwo starych blizn po wkłuciach, ale
żadnej nowej. Odetchnąłem z ulgą…
Zaraz.
-Matthew,
drugi rękaw.
-Przecież
widzisz, że nic…
-POWIEDZIAŁEM:
PODWIŃ DRUGI RĘKAW! - wrzasnąłem. Strach znów niemal mnie
sparaliżował.
Chłopak
powoli, z ociąganiem podwinął rękaw, odsłaniając blade ramię.
Na
zgięciu łokcia miał świeży ślad po strzykawce.
Coś
we mnie pękło.
-Gil,
ja wszystko wytłuma…
Uderzyłem
go dłonią w twarz; płasko, po babsku, ale na tyle mocno, że jego
okulary spadły na ziemię.
-OBIECAŁEŚ!
a JA CI, KURWA, UWIERZYŁEM! - krzyczałem. - JAK MOGŁEŚ?!
-To
była tylko mała dawka, tak żeby nic się nie stało…
-ŻEBYM
NIE ZAUWAZYŁ, TAK?! PRZEPRASZAM, ALE NIE JESTEM AŻ TAK GŁUPI!
Miałem
ochotę go zabić. Autentycznie chciałem chwycić nóż i przebić
jego serce. Albo moje. Na pewno wtedy mniej by mnie bolało.
-NIENAWIDZĘ
CIĘ! - wrzasnąłem. - Nienawidzę cię - powtórzyłem cicho.
-Gilbert,
przepraszam - zwiesił głowę Matthew. Wyglądał żałośnie, jakby
czuł się winny tego, jaki jest słaby. Winny tego, że mnie
zawiódł.
Słowa,
które wypowiadałem, bolały.
-Idź…
Zejdź mi z oczu - wydusiłem z siebie z trudem. - Zrobię ci te
naleśniki.
I
rozpłakałem się.
***
Minęły
cztery dni i Matthew znów miał odtrucie.
Rzygał
jak kot w łazience, a ja nie mogłem nic zrobić. No… może nie do
końca.
Udało
mi się skontaktować z tym ośrodkiem, którego namiary dał mi
Ivan. Nie wyszło wcale tak źle, jak się spodziewałem - babka, z
którą gadałem, była bardzo miła i wszytko mi wytłumaczyła.
Matthew
będzie musiał być tam co najmniej trzy miesiące, ale kobieta
zastrzegła, że terapia może potrwać jeszcze dłużej - wszystko
będzie zależeć od samego Matthewa, od jego siły woli. Był tylko
jeden warunek: Matthew musiał przyjechać odtruty. O resztę miałem
się nie martwić.
Tak
na marginesie, to babka pogratulowała mi tego, jak bardzo pomagam
swojemu “przyjacielowi” - tak właśnie przedstawiłem Matthewa;
pomyślcie, co to by była za histeria, gdybym powiedział, że to
mój chłopak!
-Dzięki
temu, że ktoś go wspiera, na pewno terapia będzie łatwiejsza -
mówiła.
To
było miłe.
Teraz
pozostawał tylko jeden problem, za to o wiele poważniejszy -
rodzice Matthewa. Chłopak dał mi ich numer telefonu, a ja pogadałem
z nimi i i umówiłem się na spotkanie w ich domu, “żeby
porozmawiać”.
Powiedzieć,
że się denerwowałem, to niedopowiedzenie.
Nie
miałem jednak zamiaru sam z nimi gadać, aż takim masochistą nie
byłem. To musiał zrobić Matthew - uciekał przed
odpowiedzialnością już bardzo długo. Teraz przyszedł czas, by
stawić czoła rodzicom.
Godziny
mijały, a ja powoli zasypiałem; włączyłem radio i czekałem, aż
Matthewowi się polepszy. W końcu przeszedł do mnie do salonu i
mruknął:
-Żyję,
żyję…
Wyglądał
nieco lepiej niż poprzednio, a w każdym razie nie wydawał się tak
bardzo zmęczony.
-Gratuluję
- powiedziałem zimno. - Sam tego chciałeś.
-Już
przepraszałem, ale widać nie dotarło to do ciebie, więc zrobię
to jeszcze raz: przepraszam.
-Tu
nie chodzi o żadne przeprosiny.
Zapadła
cisza, przerywana tylko jakąś muzyką w radiu.
Nagle
Matthew uśmiechnął się i wyciągnął do mnie dłoń.
-Mogę
prosić? -zapytał.
-Ee…
co?
-No
chodź! - zaśmiał się i pociągnął mnie z siłą, której się
po nim nie spodziewałem, zwłaszcza że był teraz osłabiony.
Matthew
nakierował moje dłonie w odpowiednie miejsca i już po chwili,
chcąc nie chcąc, kołysaliśmy się w takt muzyki.
Chłopak
wtulał się we mnie, a ja nie miałem już siły się na niego
złościć. Wszystko odpływało gdzieś daleko, jakby wszystkie
nasze kłopoty przestały istnieć. Jakbyśmy byli jednynymi ludźmi
na świecie.
Zabawne,
jak osoba, która sprawiała mi największy ból, była równocześnie
tym człowiekiem, który ten ból uśmierzał.
Piosenka
huczała mi w uszach.
Przez
kolejne grudnie, maje
Człowiek
goni jak szalony
A
za nami pozostaje
Sto
okazji przegapionych
Ktoś
wytyka nam co chwilę
W
mróz czy w upał, w zimie, w lecie
Szans
nie dostrzeżonych tyle
I
ktoś rację ma, lecz przecież
Jeszcze
w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
Jeszcze
któregoś rana odbijemy się od ściany
Jeszcze
wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną
Jeszcze
zimowe śmieci na ogniskach wiosny spłoną
Jeszcze
w zielone gramy, jeszcze wzrok nam się pali
Jeszcze
się nam pokłonią ci, co palcem wygrażali
My
możemy być w kłopocie, ale na rozpaczy dnie
Jeszcze
nie, długo nie
Więc
nie martwmy się, bo w końcu
Nie
nam jednym się nie klei
Ważne,
by choć raz w miesiącu
Mieć
dyktando u nadziei
Żeby
w serca kajeciku
Po
literkach zanotować
I
powtarzać sobie cicho
Takie
prościuteńkie słowa…
(Magda Umer, Jeszcze w zielone gramy)
___
Tytuł rozdziału taki kreatywny... Ech.
Zapraszam do komentowania :) Dobranoc!
Ciekawe jak terapia Matthewa pójdzie i co powiedza jego rodzice. Jeju. :0 Czekam na dalsze rozdziały
OdpowiedzUsuńSzczerze - rozczarowałam się, jeśli chodzi o Matthewa...
OdpowiedzUsuńKurczę, no wiadomo, jest mi go szkoda, ale on na to właściwie zasłużył i to jest... takie, no skomplikowane... ;-;
Za bardzo się wczuwam -,-
Ale mogłabyś częściej dodawać te rozdziały, wiem, że zawirowanie życiem, szkołą itd. sle tęsknię za Gilbertem xD
Nie mogę się już doczekać kolejnej części :D
Uch... Przepraszam, że ostatnio tyle czasu mi na to schodzi. I to nawet nie przez różne zawirowania - po prostu często wyjeżdżam, a na dodatek internet mi się wyłącza bez powodu ;__: Ale obiecuję, dodam rozdział dziś lub jutro.
UsuńI dziękuję za to, że mi komentujecie :) *hug!*