czwartek, 18 czerwca 2015

Za daleko, za blisko... Rozdział XI: Gilbert - Maski


Tu maska maskę dręczy! Zrzućcie maski! Zwykłymi stańcie się ludźmi!
Witold Gombrowicz, Operetka


   -Nie. Nie, nie, nie!
   -Co?! Nie możesz mnie tak zostawić, do cholery!
   -Nie zrobię tego, za żadne skarby, za Chiny ludowe…
   -Matthew! Ogarnij się! Musisz!
   -Jak ja im spojrzę w oczy?! Co sobie o mnie pomyślą?!
   -Mogłeś o tym myśleć wcześniej, teraz już za późno, idioto! No weź, przecież jestem z tobą, w razie czego wywalę cię oknem.
   -Ale ja mieszkam na trzecim piętrze!
   -Masz problemy, Jezu Chryste…
   Popatrzyłem demonstracyjnie w niebo. Było szare, zasnute ciemnymi chmurami… Idealnie odzwierciedlało mój humor w tej chwili.
   Pogadałem z jego rodzicami. Ustaliłem wszystko. Zmusiłem Matthewa, by łaskawie ruszył swoje cztery litery i choć spróbował z nimi porozmawiać, a on teraz zaczyna nagle panikować!
   Miałem już tego dosyć.
   -Idziemy! - warknąłem i pociągnąłem go za rękę; próbował się opierać, ale wciąż byłem od niego silniejszy. Mocne szarpnięcie przywołało go do porządku.
   Matthew powiedział mi, gdzie mieszkają jego rodzice (i on w sumie też - trochę dziwna sytuacja, prawda?). Na szczęście ich dom był dość blisko, więc nie było problemu z dostaniem się na miejsce.
   Mieszkanie mieściło się na trzecim piętrze pięknej kamienicy, pomalowanej na łagodny, pastelowy odcień niebieskiego. Wyglądał, jakby został wyjęty wprost z jakiejś bajki dla dzieci i nie wiadomo jakim cudem wciśnięty tutaj, między szare budynki.
   Weszliśmy na trzecie piętro - dziwne, że nie było domofonu czy czegoś w tym stylu - i zadzwoniliśmy do drzwi. Otworzyła nam niska, szczupła i bardzo zadbana kobieta o jasnych włosach i fioletowych oczach. Chyba właśnie po niej Matthew odziedziczył urodę.
   -Witaj, Matthew! - powitała go, uśmiechając się szeroko. Miała idealnie białe zęby. Potem jej wzrok padł na mnie, a ona jeszcze bardziej się wyszczerzyła.
   -A ty musisz być Gilbert, prawda? - zaszczebiotała słodkim głosem, przyglądając mi się. Nie, raczej taksując mnie wzrokiem. Znów to badawcze spojrzenie… Mattie wdał się w swoją mamę, nie ma co.
   Gestem zaprosiła nas do środka, więc posłusznie weszliśmy i odwiesiliśmy nasze kurtki.
   Nie mogę powiedzieć, żebym ją polubił - w jej uśmiechu czaiło się coś fałszywego, czułem to. Gdy tylko na mnie patrzyła odnosiłem wrażenie, że się mną brzydzi, ale nie chce tego okazać.
   Nie ze mną takie numery, proszę pani, ja mieszkam z narkomanem, znam takie sztuczki.
   Zaprowadziła nas do pomieszczenia, które musiało być salonem. Podłoga lśniła czystością do tego stopnia, że można było się w niej przeglądać. Albo z niej jeść. Pod ścianą stał kredens, wypełniony różnymi bibelotami - tu figurka, tam filiżanka z tak delikatnej porcelany, że bałbym się ją wziąć do ręki, a wszystko idealnie symetryczne. Stół był nakryty jak do jakiejś wielkiej, biznesowej kolacji. Cała zastawa została chyba ułożona przy pomocy linijki - za nic w świecie nie dało by się ułożyć tego tak idealnie.
   Nadużywam słowa “idealnie”? Może. To pewnie przez to, jak Matthew opowiadał o swojej rodzince - myślałem, że przesadza, cały czas nazywając wszystko “idealnym”. Teraz już widzę, że miał solidne podstawy, żeby wtrącać ten przymiotnik co drugie słowo.
   -Witam - nagle odezwał się do mnie mężczyzna, wybijając mnie z rozmyślań. Nie zauważyłem go wcześniej. Pewnie przez ten kanarkowożółty garnitur, który zlewał się z kolorami ścian.
   Jakiś kamuflaż?, pomyślałem.
   -Em… Dzień dobry - przywitałem się.
   Ojciec Matthewa był wysoki i chudy, podobnie jak syn. I to były w sumie jedyne cechy, które Matthew po nim odziedziczył - ten facet miał tak grobową minę, jakby przed chwilą pochował swoją matkę, ojca, dziadka i ulubionego chomika. Do tego ciągle marszczył brwi.
   -Usiądźmy - zaproponował mężczyzna, więc usiadłem na rzeźbionym krześle. Tak szczerze, to zabrzmiało to bardziej jak rozkaz, a wzrok tego faceta mówił mi, że jeśli nie zrobię tego, czego on chce, to prawdopodobnie przekonam się, czy da się nauczyć latać skacząc z trzeciego piętra w kamienicy.
   Do pokoju wszedł Matthew ze swoją matką; oni także usiedli - ja z Matthewem po jednej stronie stołu, oni po drugiej.
   Spojrzałem na talerze; piętrzyły się na nich kanapki i inne pyszności, ale ja wiedziałem, że nic tu nie zjem - mój żołądek skręcał się na samą myśl o tym, co mam zamiar powiedzieć tym ludziom o ich synu.
   Zacisnąłem ręce na kolanach. Wdech. Wydech.
   Uspokój się, tak będzie najlepiej. Już wystarczy, że Matthew świruje.
   Facet w garniturze odchrząknął.
   -Mówił pan, że chce pan porozmawiać z nami na temat Matthewa. Proszę mówić.
   Pan? Jaki “pan”?! Człowieku, ja nie jestem jeszcze taki stary! I czemu mówi tak, jakby Matthewa tutaj nie było? Dlaczego mówi takim strasznie formalnym językiem? Przecież jestem tylko zwykłym chłopakiem, nawet nie ubranym tak elegancko jak rodzice Matthewa. I właśnie - co z tymi ubraniami? Czemu ich ciuchy są takie odświętne? Śpią w nich, czy co?
   Dobra, Gilbert, do boju. Układałeś sobie w głowie to, co powiesz, więc nie nawal teraz.
   -Emm, tak - zacząłem. Oblizałem usta i nabrałem powietrza w płuca. - Chodzi o to, że państwa syn… On... Odkąd wyprowadził się na jakiś czas od państwa, mieszka u mnie. I…
   -Chodzi o czynsz? - przerwał mi mężczyzna. - Jeśli tak, to możemy zapłacić w tej chwili. Pieniądze to dla nas nie problem.
   Szybko pokręciłem głową.
   -Nie, nie, niech się państwo o to nie niepokoją - zapewniłem. - Miałem na myśli coś innego. Trochę bardziej skomplikowany problem. To znaczy…
    Przerwałem, szukając odpowiednich słów. Jak im to wytłumaczyć, żeby nie zrobili histerii?
   Matthew westchnął i demonstracyjnie przewrócił oczami.
   -Nie pierdol, Gilbert - warknął. Jego matka pobladła i z sykiem wciągnęła powietrze, ale nie zwrócił na to uwagi. Chłopak ciągnął dalej:
   -Sprawa jest prosta: ćpam, za niedługo wyjeżdżam do ośrodka na odwyk. No, to w sumie tyle.
   Cisza, która zapadła po tych słowach, sama w sobie była w stanie zabić; rodziców wyraźnie zatkało. Spojrzenia, którymi obrzucali Matthewa wystarczyłyby, by przerazić niejednego, ale chłopak dzielnie nie dawał się wyprowadzić z równowagi, albo przynajmniej dobrze to ukrywał.
   I cały misterny plan w pizdu, odezwał się w mojej głowie jakiś głos.
   W sumie lepiej nie mógłbym podsumować tej sytuacji.
   -Matthew! - syknąłem, sam do końca nie wiem, po co; w końcu najgorsze już się stało.
   -No co? Mówię prawdę, nie?
   Nie zachowywał się normalnie. Był taki, jak wtedy, gdy go jeszcze dobrze nie znałem - znów założył na siebie tą dziwną maskę obojętności i złośliwości. Przestraszyłem się go trochę, ale zanim zdołałem cokolwiek zrobić, mama Matthewa otrząsnęła się z szoku.
   -Mattie?! To prawda?!
   -Nie, kurwa, to był żart. Śmieszny, nie?
   -Jak ty się wyrażasz?! - wrzasnął ojciec Matthewa.
   -Jak człowiek, a nie jak ciota, jak ty.
   Mężczyzna poczerwieniał ze złości. Byłem pewny, że zaraz wrzaśnie, ale zanim zdążył to zrobić, Matthew wstał.
   -Chodź, Gilbert, zbieramy się.
   -C-co?! Ale my…
   -A, zapomniałem! - Matthew teatralnym gestem z plaśnięciem uderzył dłonią w czoło. - Nie mam zamiaru do was wracać. Za niedługo przyjdę, by zabrać resztę moich rzeczy. No, to już wszystko, pa!
   I pociągnął mnie za sobą do wyjścia.
   Byłem, delikatnie rzecz ujmując, w szoku.
   Przecież Matthew był zupełnie inną osobą! Kim był ten, który tak chamsko mówił do swoich rodziców - osób, które go wychowały?
   -Matthew, co ty odwalasz?! - zapytałem się, gdy szliśmy ulicą. - Co to miało być?
   Nie odpowiedział, tylko ścisnął mocniej moją dłoń. Prawie biegł, ciągnąc mnie za sobą.
   -Co jest? Matthew! - wyrwałem rękę z jego uścisku i obróciłem go twarzą do mnie. Uśmiechnął się szeroko.
   -Wszystko jest w porządku, Gilbert - zaśmiał się. - Pokazałem im, kto tu rządzi!
   -Nie, to nie jest w porządku! - wydarłem się, a on zamilkł. - Nie można tak… to po prostu jest…
   -Ej, o co ci chodzi? - przekrzywił głowę, zdziwiony. - Przecież wiesz, jacy oni są, prawda?
   Tak. Wiedziałem, jak ta baba się na mnie patrzyła - jak na śmiecia. Ale mimo to…
   -Oni nie chcieli zrobić nic złego - moje własne słowa zabrzmiały dziwnie. - Chcą tylko, żeby wszystko z tobą było w porządku… I dobrze o tym wiesz. Matthew! Cholera jasna! - wrzasnąłem nagle. - Nie udawaj! Nie jesteś taki! Nie graj przed nimi dupka, bo to ci bynajmniej nie pomoże!
   -Nie jestem taki? To niby jaki jestem?
   -Jesteś miły, spokojny i masz świetną intuicję - wyliczałem. - Nie lubisz kawy, spadasz często z kanapy, jak śpisz, i jesteś strasznie wstydliwy w sprawach seksu. I przede wszystkim jesteś osobą, którą kocham. Nie pozwolę, żebyś sam się zniszczył, Matthew. Nie zabijaj w sobie swoich dobrych cech. To nie uczyni cię silniejszym.
   Chłopak patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.
   -Nie martw się, Gilbert - powiedział słabym głosem. - To głupie, smucić się przez mnie.
   Zaśmiał się, a z jego oczu popłynęły łzy. Nie wiedziałem, co mam zrobić.
   Matthew przytulił się do mnie, więc odruchowo go objąłem, i tak staliśmy na środku ulicy, usiłując zrozumieć, dlaczego udajemy ludzi, którymi nie jesteśmy.
   A maski za szybko przyrastają do twarzy i zanim się obejrzymy, nie jesteśmy tymi, kim byliśmy.
   Dla mnie to straszne.



***



   Złapaliśmy się za dłonie i wałęsaliśmy się bez celu patrząc na ludzi. Zgadywaliśmy, kto kim jest i co mu się przydarzyło. Czemu pani w czerwonym płaszczu się śmieje, a dziewczyna z krótkimi włosami wygląda na zmartwioną? Co się stało kobiecie z długimi włosami, że krzyczy na chłopaka w ciemnej bluzie?
   Było tu tyle ludzi, że musieliśmy trzymać się mocniej, by nie rozdzielił nas tłum. Mały szczegół, ale sprawił, że poczułem się lepiej - ten prosty kontakt cały czas przypominał mi o tym, że jest jedna osoba, dla której znaczę więcej niż cały świat. I ta jedna osoba jest tu, ze mną.
   I wiecie co? Może zabrzmi to banalnie, ale czułem, że go kocham.
   Poszliśmy razem do parku, ignorując ciekawskie spojrzenia niektórych. Niech się wypchają. Niech sobie będą głupi i nietolerancyjni, my mamy to gdzieś.
   Poszliśmy razem do parku i usiedliśmy na ławce. Objęliśmy się. Chcieliśmy wreszcie poczuć, że jesteśmy razem, tu, w tym miejscu, teraz. Za niedługo przecież mieliśmy się rozstać - Matthew jedzie do ośrodka Bóg wie na jak długo, a my przecież nie byliśmy razem nawet od miesiąca! Czy wytrzymamy tyle czasu bez siebie? Czy ja wytrzymam?
   Pierwszy pocałunek przyszedł niespodziewanie, jakby mimochodem. Chwilę później całowaliśmy się jak szaleńcy, chcąc pokazać te wszystkie uczucia, które w sobie tłumiliśmy; położyliśmy się na ławce.
   Miałem to wszystko gdzieś; niech ludzie patrzą, jeśli chcą.
   -Gilbert, będą nas widzieć…
   -Cii, nie będą. Jest późno, zimno, a na dodatek jesteśmy niewidoczni przez te cholerne krzaki. Nareszcie te chaszcze się do czegoś przydadzą.
   Pocałowałem go mocniej. Poddał mi się, całkowicie uległ, dostosował się. Objął mnie, przycisnął do siebie jeszcze bardziej. Upajałem się nim, jego zapachem, smakiem ust…
   Nie chcieliśmy się od siebie oderwać.
   W starożytności istniała teoria, że człowiek składa się tak naprawdę z dwóch osób - siebie i… no właśnie, tej “drugiej połowy”. Ja już znalazłem.
   To, co robiliśmy, było szalone. Może głupie. Ale i tak było warto.
Matthew niemal rozpływał mi się w dłoniach. Był tak delikatny… Uczyłem się, poznawałem jego ciało; teraz wiedziałem już o nim wszystko. W zamian pokazałem mu, jak okazywać miłość.
   Powietrze było coraz chłodniejsze, ale dla nas było gorąco.
   Mam tylko nadzieję, że nikt nie słyszał naszych przytłumionych głosów, kiedy stawaliśmy się jednym.



   Obudziłam się później niż zwykle
   Wstałam z łóżka, w radiu była muzyka
   Najpierw zdjęłam koszulę, potem trochę tańczyłam
   I przez chwilę się czułam jak dziewczyny w "świerszczykach"


   W domach z betonu
   Nie ma wolnej miłości
   Są stosunki małżeńskie oraz akty nierządne
   Casanova tu u nas nie gości


   Ten z przeciwka, co ma kota i rower
   Stał przy oknie nieruchomo jak skała
   Pomyślałam: "To dla ciebie ta rewia
   Rusz się, przecież nie będę tak stała"


   W domach z betonu
   Nie ma wolnej miłości
   Są stosunki małżeńskie oraz akty nierządne
   Casanova tu u nas nie gości


   Po południu zobaczyłam go w sklepie
   Patrzył we mnie jak w jakiś obrazek
   Ruchem głowy pokazał mi okno
   Więc ten wieczór spędzimy znów razem



(Martyna Jakubowicz, W domach z betonu)
__________
Tak jakoś wyszło... Nie umiem pisać scen erotycznych xd

2 komentarze:

  1. O kurde seksy na ławce. :0 Ciekawe czy staną się wkrótce gwiazdami internetów. XD Mam nadzieję, że nikt ich nie zobaczy. I, że się nie przeziębią. A matka Matthewa niech się wypcha. Może sobie pozazdrościć czerwonych oczu Gilberta. :v Poza tym uważam, że Gilbert miał rację z oceną zachowania Matthewa wobec rodziców. Matt nie powinien być taki chamski, to na pewno nie przyniesie oczekiwanych efektów. :/ Ciekawe jak to się dalej potoczy

    OdpowiedzUsuń
  2. Woa..., kolejny rozdział tak szybko :3
    Ciekawa jestem, czy matka Mattie'go patrzyła się na Gilberta, jak na śmiecia, dlatego, że ma czerwone oczy, czy dlatego, że jest... nwm, biedniejszy, albo że jest pedałem? xD
    Mi to nie przeszkadza >.<
    Ale Matthew i tak zachował się zbyt chamsko s stosunku do rodziców, dobrze, że był tam z nim Gilbert, bo kto wie, jakby to się skończyło :/
    Już mnie zżera ciekawość, co potoczy się dalej :D
    Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się równie szybko :)

    OdpowiedzUsuń