Witold
Gombrowicz,
Operetka
-Nie.
Nie, nie, nie!
-Co?!
Nie możesz mnie tak zostawić, do cholery!
-Nie
zrobię tego, za żadne skarby, za Chiny ludowe…
-Matthew!
Ogarnij się! Musisz!
-Jak
ja im spojrzę w oczy?! Co sobie o mnie pomyślą?!
-Mogłeś
o tym myśleć wcześniej, teraz już za późno, idioto! No weź,
przecież jestem z tobą, w razie czego wywalę cię oknem.
-Ale
ja mieszkam na trzecim piętrze!
-Masz
problemy, Jezu Chryste…
Popatrzyłem
demonstracyjnie w niebo. Było szare, zasnute ciemnymi chmurami…
Idealnie odzwierciedlało mój humor w tej chwili.
Pogadałem
z jego rodzicami. Ustaliłem wszystko. Zmusiłem Matthewa, by
łaskawie ruszył swoje cztery litery i choć spróbował z nimi
porozmawiać, a on teraz zaczyna nagle panikować!
Miałem
już tego dosyć.
-Idziemy!
- warknąłem i pociągnąłem go za rękę; próbował się opierać,
ale wciąż byłem od niego silniejszy. Mocne szarpnięcie przywołało
go do porządku.
Matthew
powiedział mi, gdzie mieszkają jego rodzice (i on w sumie też -
trochę dziwna sytuacja, prawda?). Na szczęście ich dom był dość
blisko, więc nie było problemu z dostaniem się na miejsce.
Mieszkanie
mieściło się na trzecim piętrze pięknej kamienicy, pomalowanej
na łagodny, pastelowy odcień niebieskiego. Wyglądał, jakby został
wyjęty wprost z jakiejś bajki dla dzieci i nie wiadomo jakim cudem
wciśnięty tutaj, między szare budynki.
Weszliśmy
na trzecie piętro - dziwne, że nie było domofonu czy czegoś w tym
stylu - i zadzwoniliśmy do drzwi. Otworzyła nam niska, szczupła i
bardzo zadbana kobieta o jasnych włosach i fioletowych oczach. Chyba
właśnie po niej Matthew odziedziczył urodę.
-Witaj,
Matthew! - powitała go, uśmiechając się szeroko. Miała idealnie
białe zęby. Potem jej wzrok padł na mnie, a ona jeszcze bardziej
się wyszczerzyła.
-A
ty musisz być Gilbert, prawda? - zaszczebiotała słodkim głosem,
przyglądając mi się. Nie, raczej taksując
mnie
wzrokiem. Znów to badawcze spojrzenie… Mattie wdał się w swoją
mamę, nie ma co.
Gestem
zaprosiła nas do środka, więc posłusznie weszliśmy i
odwiesiliśmy nasze kurtki.
Nie
mogę powiedzieć, żebym ją polubił - w jej uśmiechu czaiło się
coś fałszywego, czułem to. Gdy tylko na mnie patrzyła odnosiłem
wrażenie, że się mną brzydzi, ale nie chce tego okazać.
Nie
ze mną takie numery, proszę pani, ja mieszkam z narkomanem, znam
takie sztuczki.
Zaprowadziła
nas do pomieszczenia, które musiało być salonem. Podłoga lśniła
czystością do tego stopnia, że można było się w niej
przeglądać. Albo z niej jeść. Pod ścianą stał kredens,
wypełniony różnymi bibelotami - tu figurka, tam filiżanka z tak
delikatnej porcelany, że bałbym się ją wziąć do ręki, a
wszystko idealnie symetryczne. Stół był nakryty jak do jakiejś
wielkiej, biznesowej kolacji. Cała zastawa została chyba ułożona
przy pomocy linijki - za nic w świecie nie dało by się ułożyć
tego tak idealnie.
Nadużywam
słowa “idealnie”? Może. To pewnie przez to, jak Matthew
opowiadał o swojej rodzince - myślałem, że przesadza, cały czas
nazywając wszystko “idealnym”. Teraz już widzę, że miał
solidne podstawy, żeby wtrącać ten przymiotnik co drugie słowo.
-Witam
- nagle odezwał się do mnie mężczyzna, wybijając mnie z
rozmyślań. Nie zauważyłem go wcześniej. Pewnie przez ten
kanarkowożółty garnitur, który zlewał się z kolorami ścian.
Jakiś
kamuflaż?,
pomyślałem.
-Em…
Dzień dobry - przywitałem się.
Ojciec
Matthewa był wysoki i chudy, podobnie jak syn. I to były w sumie
jedyne cechy, które Matthew po nim odziedziczył - ten facet miał
tak grobową minę, jakby przed chwilą pochował swoją matkę,
ojca, dziadka i ulubionego chomika. Do tego ciągle marszczył brwi.
-Usiądźmy
- zaproponował mężczyzna, więc usiadłem na rzeźbionym krześle.
Tak szczerze, to zabrzmiało to bardziej jak rozkaz, a wzrok tego
faceta mówił mi, że jeśli nie zrobię tego, czego on chce, to
prawdopodobnie przekonam się, czy da się nauczyć latać skacząc z
trzeciego piętra w kamienicy.
Do
pokoju wszedł Matthew ze swoją matką; oni także usiedli - ja z
Matthewem po jednej stronie stołu, oni po drugiej.
Spojrzałem
na talerze; piętrzyły się na nich kanapki i inne pyszności, ale
ja wiedziałem, że nic tu nie zjem - mój żołądek skręcał się
na samą myśl o tym, co mam zamiar powiedzieć tym ludziom o ich
synu.
Zacisnąłem
ręce na kolanach. Wdech. Wydech.
Uspokój
się, tak będzie najlepiej. Już wystarczy, że Matthew świruje.
Facet
w garniturze odchrząknął.
-Mówił
pan, że chce pan porozmawiać z nami na temat Matthewa. Proszę
mówić.
Pan?
Jaki “pan”?! Człowieku, ja nie jestem jeszcze taki stary! I
czemu mówi tak, jakby Matthewa tutaj nie było? Dlaczego mówi takim
strasznie formalnym językiem? Przecież jestem tylko zwykłym
chłopakiem, nawet nie ubranym tak elegancko jak rodzice Matthewa. I
właśnie - co z tymi ubraniami? Czemu ich ciuchy są takie
odświętne? Śpią w nich, czy co?
Dobra,
Gilbert, do boju. Układałeś sobie w głowie to, co powiesz, więc
nie nawal teraz.
-Emm,
tak - zacząłem. Oblizałem usta i nabrałem powietrza w płuca. -
Chodzi o to, że państwa syn… On... Odkąd wyprowadził się na
jakiś czas od państwa, mieszka u mnie. I…
-Chodzi
o czynsz? - przerwał mi mężczyzna. - Jeśli tak, to możemy
zapłacić w tej chwili. Pieniądze to dla nas nie problem.
Szybko
pokręciłem głową.
-Nie,
nie, niech się państwo o to nie niepokoją - zapewniłem. - Miałem
na myśli coś innego. Trochę bardziej skomplikowany problem. To
znaczy…
Przerwałem,
szukając odpowiednich słów. Jak im to wytłumaczyć, żeby nie
zrobili histerii?
Matthew
westchnął i demonstracyjnie przewrócił oczami.
-Nie
pierdol, Gilbert - warknął. Jego matka pobladła i z sykiem
wciągnęła powietrze, ale nie zwrócił na to uwagi. Chłopak
ciągnął dalej:
-Sprawa
jest prosta: ćpam, za niedługo wyjeżdżam do ośrodka na odwyk.
No, to w sumie tyle.
Cisza,
która zapadła po tych słowach, sama w sobie była w stanie zabić;
rodziców wyraźnie zatkało. Spojrzenia, którymi obrzucali Matthewa
wystarczyłyby, by przerazić niejednego, ale chłopak dzielnie nie
dawał się wyprowadzić z równowagi, albo przynajmniej dobrze to
ukrywał.
I
cały misterny plan w pizdu,
odezwał się w mojej głowie jakiś głos.
W
sumie lepiej nie mógłbym podsumować tej sytuacji.
-Matthew!
- syknąłem, sam do końca nie wiem, po co; w końcu najgorsze już
się stało.
-No
co? Mówię prawdę, nie?
Nie
zachowywał się normalnie. Był taki, jak wtedy, gdy go jeszcze
dobrze nie znałem - znów założył na siebie tą dziwną maskę
obojętności i złośliwości. Przestraszyłem się go trochę, ale
zanim zdołałem cokolwiek zrobić, mama Matthewa otrząsnęła się
z szoku.
-Mattie?!
To prawda?!
-Nie,
kurwa, to był żart. Śmieszny, nie?
-Jak
ty się wyrażasz?! - wrzasnął ojciec Matthewa.
-Jak
człowiek, a nie jak ciota, jak ty.
Mężczyzna
poczerwieniał ze złości. Byłem pewny, że zaraz wrzaśnie, ale
zanim zdążył to zrobić, Matthew wstał.
-Chodź,
Gilbert, zbieramy się.
-C-co?!
Ale my…
-A,
zapomniałem! - Matthew teatralnym gestem z plaśnięciem uderzył
dłonią w czoło. - Nie mam zamiaru do was wracać. Za niedługo
przyjdę, by zabrać resztę moich rzeczy. No, to już wszystko, pa!
I
pociągnął mnie za sobą do wyjścia.
Byłem,
delikatnie rzecz ujmując, w szoku.
Przecież
Matthew był zupełnie inną osobą! Kim był ten, który tak chamsko
mówił do swoich rodziców - osób, które go wychowały?
-Matthew,
co ty odwalasz?! - zapytałem się, gdy szliśmy ulicą. - Co to
miało być?
Nie
odpowiedział, tylko ścisnął mocniej moją dłoń. Prawie biegł,
ciągnąc mnie za sobą.
-Co
jest? Matthew! - wyrwałem rękę z jego uścisku i obróciłem go
twarzą do mnie. Uśmiechnął się szeroko.
-Wszystko
jest w porządku, Gilbert - zaśmiał się. - Pokazałem im, kto tu
rządzi!
-Nie,
to nie
jest
w
porządku! - wydarłem się, a on zamilkł. - Nie można tak… to po
prostu jest…
-Ej,
o co ci chodzi? - przekrzywił głowę, zdziwiony. - Przecież wiesz,
jacy oni są, prawda?
Tak.
Wiedziałem, jak ta baba się na mnie patrzyła - jak na śmiecia.
Ale mimo to…
-Oni
nie chcieli zrobić nic złego - moje własne słowa zabrzmiały
dziwnie. - Chcą tylko, żeby wszystko z tobą było w porządku… I
dobrze o tym wiesz. Matthew! Cholera jasna! - wrzasnąłem nagle. -
Nie udawaj! Nie jesteś taki! Nie graj przed nimi dupka, bo to ci
bynajmniej nie pomoże!
-Nie
jestem taki? To niby jaki jestem?
-Jesteś
miły, spokojny i masz świetną intuicję - wyliczałem. - Nie
lubisz kawy, spadasz często z kanapy, jak śpisz, i jesteś
strasznie wstydliwy w sprawach seksu. I przede wszystkim jesteś
osobą, którą kocham. Nie pozwolę, żebyś sam się zniszczył,
Matthew. Nie zabijaj w sobie swoich dobrych cech. To nie uczyni cię
silniejszym.
Chłopak
patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.
-Nie
martw się, Gilbert - powiedział słabym głosem. - To głupie,
smucić się przez mnie.
Zaśmiał
się, a z jego oczu popłynęły łzy. Nie wiedziałem, co mam
zrobić.
Matthew
przytulił się do mnie, więc odruchowo go objąłem, i tak staliśmy
na środku ulicy, usiłując zrozumieć, dlaczego udajemy ludzi,
którymi nie jesteśmy.
A
maski za szybko przyrastają do twarzy i zanim się obejrzymy, nie
jesteśmy tymi, kim byliśmy.
Dla
mnie to straszne.
***
Złapaliśmy
się za dłonie i wałęsaliśmy się bez celu patrząc na ludzi.
Zgadywaliśmy, kto kim jest i co mu się przydarzyło. Czemu pani w
czerwonym płaszczu się śmieje, a dziewczyna z krótkimi włosami
wygląda na zmartwioną? Co się stało kobiecie z długimi włosami,
że krzyczy na chłopaka w ciemnej bluzie?
Było
tu tyle ludzi, że musieliśmy trzymać się mocniej, by nie
rozdzielił nas tłum. Mały szczegół, ale sprawił, że poczułem
się lepiej - ten prosty kontakt cały czas przypominał mi o tym, że
jest jedna osoba, dla której znaczę więcej niż cały świat. I ta
jedna osoba jest tu, ze mną.
I
wiecie co? Może zabrzmi to banalnie, ale czułem, że go kocham.
Poszliśmy
razem do parku, ignorując ciekawskie spojrzenia niektórych. Niech
się wypchają. Niech sobie będą głupi i nietolerancyjni, my mamy
to gdzieś.
Poszliśmy
razem do parku i usiedliśmy na ławce. Objęliśmy się. Chcieliśmy
wreszcie poczuć, że jesteśmy razem, tu, w tym miejscu, teraz. Za
niedługo przecież mieliśmy się rozstać - Matthew jedzie do
ośrodka Bóg wie na jak długo, a my przecież nie byliśmy razem
nawet od miesiąca! Czy wytrzymamy tyle czasu bez siebie? Czy ja
wytrzymam?
Pierwszy
pocałunek przyszedł niespodziewanie, jakby mimochodem. Chwilę
później całowaliśmy się jak szaleńcy, chcąc pokazać te
wszystkie uczucia, które w sobie tłumiliśmy; położyliśmy się
na ławce.
Miałem
to wszystko gdzieś; niech ludzie patrzą, jeśli chcą.
-Gilbert,
będą nas widzieć…
-Cii,
nie będą. Jest późno, zimno, a na dodatek jesteśmy niewidoczni
przez te cholerne krzaki. Nareszcie te chaszcze się do czegoś
przydadzą.
Pocałowałem
go mocniej. Poddał mi się, całkowicie uległ, dostosował się.
Objął mnie, przycisnął do siebie jeszcze bardziej. Upajałem się
nim, jego zapachem, smakiem ust…
Nie
chcieliśmy się od siebie oderwać.
W
starożytności istniała teoria, że człowiek składa się tak
naprawdę z dwóch osób - siebie i… no właśnie, tej “drugiej
połowy”. Ja już znalazłem.
To,
co robiliśmy, było szalone. Może głupie. Ale i tak było warto.
Matthew
niemal rozpływał mi się w dłoniach. Był tak delikatny… Uczyłem
się, poznawałem jego ciało; teraz wiedziałem już o nim wszystko.
W zamian pokazałem mu, jak okazywać miłość.
Powietrze
było coraz chłodniejsze, ale dla nas było gorąco.
Mam
tylko nadzieję, że nikt nie słyszał naszych przytłumionych
głosów, kiedy stawaliśmy się jednym.
Obudziłam
się później niż zwykle
Wstałam
z łóżka, w radiu była muzyka
Najpierw
zdjęłam koszulę, potem trochę tańczyłam
I
przez chwilę się czułam jak dziewczyny w "świerszczykach"
W
domach z betonu
Nie
ma wolnej miłości
Są
stosunki małżeńskie oraz akty nierządne
Casanova
tu u nas nie gości
Ten
z przeciwka, co ma kota i rower
Stał
przy oknie nieruchomo jak skała
Pomyślałam:
"To dla ciebie ta rewia
Rusz
się, przecież nie będę tak stała"
W
domach z betonu
Nie
ma wolnej miłości
Są
stosunki małżeńskie oraz akty nierządne
Casanova
tu u nas nie gości
Po
południu zobaczyłam go w sklepie
Patrzył
we mnie jak w jakiś obrazek
Ruchem
głowy pokazał mi okno
Więc
ten wieczór spędzimy znów razem
(Martyna
Jakubowicz, W
domach z betonu)
__________
Tak jakoś wyszło... Nie umiem pisać scen erotycznych xd
O kurde seksy na ławce. :0 Ciekawe czy staną się wkrótce gwiazdami internetów. XD Mam nadzieję, że nikt ich nie zobaczy. I, że się nie przeziębią. A matka Matthewa niech się wypcha. Może sobie pozazdrościć czerwonych oczu Gilberta. :v Poza tym uważam, że Gilbert miał rację z oceną zachowania Matthewa wobec rodziców. Matt nie powinien być taki chamski, to na pewno nie przyniesie oczekiwanych efektów. :/ Ciekawe jak to się dalej potoczy
OdpowiedzUsuńWoa..., kolejny rozdział tak szybko :3
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, czy matka Mattie'go patrzyła się na Gilberta, jak na śmiecia, dlatego, że ma czerwone oczy, czy dlatego, że jest... nwm, biedniejszy, albo że jest pedałem? xD
Mi to nie przeszkadza >.<
Ale Matthew i tak zachował się zbyt chamsko s stosunku do rodziców, dobrze, że był tam z nim Gilbert, bo kto wie, jakby to się skończyło :/
Już mnie zżera ciekawość, co potoczy się dalej :D
Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się równie szybko :)