Nie
wiem, co się dalej działo: pamiętam tylko krzyk, nawet nie wiem,
czyj. Najprawdopodobniej mój.
Następne,
co pamiętam, to siedzenie w szpitalu w zatłoczonej poczekalni przed
jedną z sal razem z moją matką; trzymała mnie za rękę, co mnie
nieźle zdziwiło.
-Em…
mamo? - zapytałem tak słabym głosem, że aż się zdziwiłem - był
lekko zachrypnięty, jakbym płakał… w sumie pewnie to robiłem.
-Toris,
spokojnie - powiedziała do mnie, patrząc mi się prosto w oczy i
ściskając mocniej moją dłoń. - Siedź na miejscu, proszę…
-Och,
okej.
Siedzieliśmy
dalej, nie odzywając się do siebie; gdzieś blisko płakało jakieś
dziecko. Wokół unosił się ten charakterystyczny zapach szpitala -
wiecie, ten smród leków, jedzenia i spirytusu, którym odkażano
wszystko, co tylko się dało. Niespecjalnie dobrze mi się to
kojarzyło - dokładnie taki sam odór unosił się w powietrzu, gdy
odwiedzałem moją babcię, zanim umarła. Nie pamiętałem jej za
bardzo, ale ten specyficzny zapach został mi na długo w pamięci.
Miałem
mnóstwo pytań - czemu jest tu moja mama? Może zabrzmi to głupio,
ale - jak ja się tu znalazłem? I najważniejsze - co z Feliksem?
Jeśli
coś mu się stało, to tylko i wyłącznie moja
wina.
Jeśli, nie daj Boże, będzie to naprawdę poważne, to nigdy
sobie
bym tego nie wybaczył.
Przypomniał
mi się znowu wyraz twarzy Feliksa, kiedy wypchnąłem go na jezdnię,
ten głuchy dźwięk, gdy uderzył w niego samochód, i ten
obrzydliwy odgłos ciała uderzającego o ziemię...
Przeszedł
mnie dreszcz, a moja matka boleśnie ścisnęła moją rękę.
-Au,
mamo!
-Prze-przepraszam
- rozluźniła uścisk. - Bałam się, że znowu spróbujesz… - jej
głos się załamał, a w oczach pojawiły się łzy. Spróbowała
otrzeć je tak, żebym tego nie zauważył, ale z marnym skutkiem.
-Spróbuję…
co? - zapytałem. Moja rodzicielka spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
-Nie
pamiętasz? Dziecko, ty masz szok pourazowy! Może powinniśmy
zgłosić tu do jakiegoś psychologa…
-Nie
- przerwałem jej szybko. - Nigdzie się stąd nie ruszam.
Nie
wiem dlaczego, ale miałem niezachwianą pewność, że w tej sali,
naprzeciw której siedzieliśmy, znajduje się Feliks… Chociaż
byłby to bardzo, bardzo
zły
znak.
Na
drzwiach widniał napis: Oddział
Intensywnej
Terapii.
-W
każdym razie… - delikatnie wysunąłem swoją rękę z jej uścisku
- …co się stało? Gdzie jest tata? I czemu tu ze mną siedzisz,
chociaż…
-Mimo
wszystko… jesteś moim dzieckiem - powiedziała wolno, zwieszając
głowę. wydawała się kompletnie wyczerpana emocjonalnie; nigdy nie
widziałem jej w takim stanie. Zawsze była radosna, otwarta i
czasami szczera do bólu - pocieszała mnie zawsze, gdy tego
potrzebowałem. Ale teraz wyglądała tak, jakby to ona potrzebowała
pocieszenia. Czułem się z tym nieswojo.
-No…
trudno zaprzeczyć - mruknąłem. - W każdym razie… możesz mi
wytłumaczyć, co się dokładnie
stało?
Oczywiście, jeśli chcesz… - dodałem szybko, widząc, jak lekko
się kuli.
To
było dziwne, widzieć swoją matkę w taki stanie. Niemal ją
przytuliłem.
Niemal.
-Gdy
tylko zdarzył się ten… wypadek - zdecydowała się używać tego
słowa - ty…
-Tak?
- dopytywałem się, choć do końca nie wiedziałem, czemu chcę to
wiedzieć. W mojej głowie panował totalny chaos, a ja wypytywałem
się o każdą, najmniejszą pierdołę! Chyba najwyraźniej tak
działa człowiek - gdy tylko pojawia się sytuacja kryzysowa, szybko
zajmuje się czymś innym, tylko po to, by zignorować zagrożenie.
By nie pogrążyć się w kompletnym szaleństwie.
-Ty…
Podbiegłeś do Feli… ksa - dopowiedziała szybko - i zacząłeś
krzyczeć, jakbyś czuł ból za niego… Twój ojciec natychmiast
zadzwonił po karetkę, a kierowca tego auta, które potrąciło
Feliksa, uspokoił cię na tyle, byś nie przeszkadzał, i udzielił
pierwszej pomocy… Potem przyjechała karetka i zabrała Feliksa, a
ty cały czas chciałeś za nim jechać, więc wzięłam auto i
zawiozłam nas tutaj.
-Acha
- mruknąłem krótko. - W jakim stanie…?
Nie
musiałem kończyć zdania. Mama rzuciła mi szybkie spojrzenie, a ja
wyczułem, że jest źle. Poczułem, jakby wnętrzności w moim
brzuchu zawiązały się w supeł.
-Nie
wiem dokładnie, o co chodzi - zaczęła ostrożnie - ale lekarz
mówił, że jeszcze jest za wcześnie na wydawanie opinii. Najpierw
muszą go dokładnie zbadać, a to zajmuje…
-Jak
zbadać?! - zirytowałem się i warknąłem podniesionym głosem, aż
parę osób w poczekalni spojrzało w naszą stronę. - To oddział
intensywnej terapii! Gorzej już być nie mogło!
-Mogło
- zaśmiał się jakiś facet siedzący w rogu pomieszczenia na
składanym krześle. -Mógł trafić od razu do kostnicy, nie?
Miałem
ochotę trzasnąć tego idiotę w twarz i pewnie bym to zrobił,
gdybym go nie rozpoznał.
-German…?
- zapytałem. Blondyn uśmiechnął się.
-We własnej osobie.
-To
ty powiedziałeś mojemu ojcu o Feliksie - powiedziałem. Co dziwne,
nie czułem złości, jak poprzednio, gdy o tym myślałem; w jakiś
dziwny sposób emocje uszły ze mnie jak powietrze z przekłutego
balonika.
-No…
tak - uśmiechnął się przepraszająco. - Myślałem, że tak
będzie najlepiej… Wiesz, nie ma sensu ukrywać takich spraw zbyt
długo, bo im dłużej kłamiesz, tym trudniej byłoby ci pokazać
prawdę.
-Pan
zna mojego syna? - zapytała się moja mama Germana. Ten zaśmiał
się.
-Oj,
tak - mruknął. - Choć nie mam munduru, jestem policjantem. Pani
syn składał mi zeznania w sprawie dotyczącej znęcania się nad
Feliksem Łukasiewiczem… To pani dzwoniła na komendę policji,
prawda? - moja mama pokiwała głową, a German cmoknął językiem.
- No właśnie tak pomyślałem, że ma pani bardzo podobny głos.
-Co
ty tu robisz? - zapytałem. Mężczyzna momentalnie przestał się
śmiać.
-Cóż…
Czekam. Gwoli ścisłości, na Romana, i to już dość długo…
Zatruł się czymś, idiota.
-To
czemu czekasz przed OIT? - zapytałem, a German jeszcze bardziej się
zachmurzył.
-No...
poważnie się zatruł.
-Acha.
Znów
zapadła cisza. Tego też nienawidziłem w szpitalach; za dużo było
tu ludzi, którzy mieli bolesne wspomnienia. Albo, co gorsza,
nadzieję, że “wszystko się ułoży”.
German
wstał.
-Pójdę
po kawę.
Zniknął
za rogiem, zostawiając mnie i moją mamę w tym piekle nazwanym
szpitalem.
***
Najgorsza
była bezczynność.
Czekaliśmy
parę dobrych godzin w hałasie i rozgardiaszu, który zwykle panuje
w szpitalach, nie robiąc nic.
To
właśnie było okropne - ta świadomość, że tuż za ścianą ważą
się losy Feliksa, a ja nie mogłem w żaden sposób pomóc, tylko
siedzieć na tyłku w tej głupiej poczekalni i słyszeć, jak jakiś
bachor drze się wniebogłosy.
W
końcu, po czasie, który wydawał się wiecznością, drzwi do sali
OIT otworzyły się i wyszedł z nich lekarz w średnim wieku, z
niemalże całkowicie łysą głową, w zwykłym, białym kitlu.
Natychmiast zerwałem się z miejsca.
-Co
z Feliksem Łukasiewiczem?! - niemalże krzyknąłem. Lekarz
spokojnie zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, jakby przywykł już
do tego, że zdenerwowani ludzie drą się na niego.
-Czy
jest pan upoważniony do otrzymywania takich informacji? - zapytał
spokojnie, i to zbiło mnie z tropu.
-Upoważniony…?
-Czy
jest pan członkiem jego rodziny? - znów zapytał facet znudzonym
głosem. - W innym przypadku nie mogę udzielić panu informacji o
stanie zdrowia pacjenta, chyba że zdobędzie pan takie zezwolenie od
członka rodziny chorego.
-No
chyba sobie pan żartuje… - jęknąłem.
-Przykro
mi - wzruszył ramionami. - Przepisy to przepisy. Jeśli nie ma pan
upoważnienia, to nie mogę panu udzielić żadnych informacji…
-W
takim razie dobrze, że ja
mam
takie upoważnienie - usłyszałem za sobą damski głos.
Odwróciłem
się.
Zobaczyłem
kobietę, której nigdy wcześniej nie widziałem; była ubrana
formalnie, jak bizneswoman - cała dopracowana, i - jak zauważyłem
- całkiem ładna. Miała jasne, krótkie włosy i zielone oczy.
Oczy
Feliksa.
-Małgorzata
Łukasiewicz, witam - skłoniła lekko głowę w stronę lekarza,
pokazując mu swój dowód osobisty i spojrzała na mnie, unosząc
jedną brew. - A ty jesteś…
-Toris
Laurinaitis, przyjaciel Feliksa - przedstawiłem się szybko.
-Chłopak
- sprostowała moja mama cichym głosem, a ja spłonąłem rumieńcem.
Jeszcze tego brakowało, żeby matka Feliksa zraziła się do mnie od
pierwszego wejrzenia.
-Mamo!
- jęknąłem.
-E
tam - machnęła ręką pani Małgorzata - i tak to podejrzewałam. W
każdym razie - zwróciła się znów do lekarza - co z moim synem?
Biedny
mężczyzna zamrugał kilka razy, najwyraźniej próbując zrozumieć,
co właśnie tu powiedzieliśmy, ale dał za wygraną. Westchnął.
-Nie
będę ukrywał - jest w ciężkim stanie - przyznał. - Ma
roztrzaskaną miednicę i uszkodzoną dolną część kręgosłupa, a
także złamaną rękę… Na szczęście udało nam się szybko
zareagować i dzięki temu, przy odrobinie szczęścia, nie powinno
być jakiś powikłań w przyszłości. - Uśmiechnął się lekko. -
Teraz jego stan się ustabilizował i powinno być już tylko lepiej.
Odetchnąłem
z ulgą. Musiało to komicznie wyglądać, bo pani Małgorzata
spojrzała na mnie z rozbawieniem.
-Możemy
go odwiedzić? - zapytała matka Feliksa.
-Tak,
jest przytomny, właśnie się wybudził - mruknął lekarz, ale ja
nie czekałem na pozwolenie; jak najszybciej wparowałem do sali.
Rzędami
ustawione były łóżka - po trzy przy każdej ścianie; prawie
wszystkie były zajęte, ale ja od razu znalazłem wzrokiem te, które
szukałem.
-Feliks!
- wrzasnąłem i podbiegłem do niego.
Miał
unieruchomioną prawą rękę w gipsie i cały sprawiał wrażenie,
jakby nie mógł się za bardzo poruszać, ale mimo to uśmiechnął
się do mnie szeroko.
-No
witam - mruknął, a ja zarzuciłem mu się na szyję.
-Martwiłem
się o ciebie!
-I
prawidłowo, to cię oduczy wywalania ludzi pod koła - z ironią
przewrócił oczami. Spojrzałem na niego poważnie.
A
co, jeżeli ma mi to za złe? Co, jeśli uważa, że to moja wina?
No…
w sumie to jest
moja
wina,
pomyślałem.
-A
gdzie tam! - warknął Feliks. - Idiotą jesteś? Nie mam ci tego za
złe - pokręcił głową, a na widok mojej osłupiałej miny
wyszczerzył zęby. - Jezu, ale łatwo jest zgadnąć, co ty tam
myślisz! Jak czytanie w otwartej książce.
Nie
odpowiedziałem, tylko przytuliłem go mocno; czułem jego ciepło,
jego oddech, bicie serca. Feliks żył.
Nie
wiem dlaczego, ale to proste zdanie sprawiło, że zrobiło mi się
lżej na duszy.
-Kocham
cię - mruknąłem, a Feliks uśmiechnął się.
-Będziesz
mi to powtarzał do znudzenia?
-Ale
to prawda!
-Udowodnij!
- zażądał. Nie potrzebowałem lepszej zachęty; pochyliłem się i
pocałowałem go. Jego usta były jeszcze słodsze niż zwykle.
-Witaj,
synu - niezrażona niczym Małgorzata Łukasiewicz usiadła obok nas
jak gdyby nigdy nic na łóżku. Natychmiast oderwałem się od
Feliksa, zawstydzony.
-Cześć,
mamo - uśmiechnął się nieśmiało chłopak do swojej matki, jakby
nie przywykł do tego. -Myślałem, że nie przyjedziesz.
-Nie
gadaj głupstw - warknęła, krzyżując ręce na piersiach. - Co jak
co, ale jestem
twoją
matką. Co prawda musiałam odwołać parę konferencji, ale mam
zamiar jeszcze trochę się tu zabawić, bo jeszcze zrobisz coś
głupiego jak zwykle.
-W
szpitalu? Przykuty do łóżka? - zdziwił się delikatnie Feliks.
-A
pamiętasz, jak miałeś dziesięć lat i stwierdziłeś, że
bożonarodzeniowe ozdoby w szpitalu świetnie będą wyglądać, jak
się je podpali?
-To
było dawno temu, no i…
-Albo
jak odpaliłeś gaśnicę, bo ci się nudziło?
-Mamo,
proszę!
Zaśmialiśmy
się - i ja, i matka Feliksa.
Myślałem,
że musi być okropną kobietą, skoro zostawia Feliksa tak długo
całkiem samego w domu, a tu proszę - okazała się całkiem
sympatyczna. I na pewno bardziej wyrozumiała, niż moja mama.
A
propos mojej mamy…
-Toris?
- zaglądnęła przez drzwi do sali i zawołał mnie. Obróciłem się
do niej.
-Tak?
-Kiedy
będziesz chciał wracać, do zejdź na dół. Będę czekać w
samochodzie, na parkingu.
Zanim
zdążyła odpowiedzieć, zamknęła drzwi.
-Czuje
się winna - powiedziała jakby od niechcenia pani Małgorzata.
Spojrzałem na nią, lekko
zdziwiony.
-Skąd
pani to może wiedzieć?
Spojrzała
na mnie z nieukrywanym zadowoleniem.
-Jestem
psychologiem, potrafię rozpoznać takie rzeczy.
-To
by w sumie pasowało - odezwał się Feliks. - Może myśleć, że ta
cała sytuacja to jej wina, skoro zachowała się tak strasznie…
nietolerancyjnie.
-Może
- mruknąłem. Nie miałem najmniejszej ochoty oddalać się od
Feliksa ani na chwilkę, ale wiedziałem, że muszę iść -
niedobrze byłoby zostawiać moją mamę samą z wyrzutami sumienia. Musiałem wyglądać bardzo niepewnie, bo pani Małgorzata uśmiechnęła się do mnie.
-Hej,
nie martw się. Będę się nim opiekować, a nikt nie zajmie się
nim lepiej niż własna matka.
Przytaknąłem.
Feliks złapał mnie za rękę.
-Odwiedzisz
mnie? - zapytał, patrząc się na mnie swoimi wielkimi, zielonymi
oczami. Uśmiechnąłem się lekko.
-Jasne.
Jutro, pojutrze… Jak wyjdziesz ze szpitala, też będę z tobą.
Zaśmiał
się. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, rozumiejąc się bez słów.
To
była obietnica.
Na
zawsze.
If
you love somebody
Better
tell them while they’re here ’cause
They
just may run away from you
You’ll
never know quite when well
Then
again it just depends on
How
long of time is left for you
I’ve
had the highest mountains
I’ve
had the deepest rivers
You
can have it all but life keeps moving
Now
take it in but don’t look down
‘Cause
I’m on top of the world, ‘ay
I’m
on top of the world, ‘ay
Waiting
on this for a while now
Paying
my dues to the dirt
I’ve
been waiting to smile, ‘ay
Been
holding it in for a while, ‘ay
Take
you with me if I can
Been
dreaming of this since a child
I’m
on top of the world
I’ve
tried to cut these corners
Try
to take the easy way out
I
kept on falling short of something
I
could gave up then but
Then
again I couldn’t have ’cause
I’ve
travelled all this way for something
Now take it in but don’t look down...
___
Łał, to naprawdę koniec! Początkowo ten fanfik miał mieć 10 rozdziałów, ale wyszło, jak wyszło xD Został nam tylko epilog – postaram się go napisać jak najszybciej. Dziękuję z całego serca za to, że motywowaliście mnie cały czas do pisania swoimi komentarzami, radami – bardzo mi to pomogło. W najbliższym czasie mam zamiar napisać kolejne dwa opowiadania, ale już niekoniecznie LietPol, choć może się pojawić ten shipping :) Miłego wieczoru lub miłego dnia!
Uff jak dobrze, że z Feliksem wszystko dobrze. No to znaczy prawie. Opowiadanie naprawdę bardzo fajne miło się czyta. ^^ Szczerze jedno z najlepszych jakie czytałam. A i doczepię się jednego; pisze się aha, a nie acha, ale to taki drobny błąd
OdpowiedzUsuń