środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział XII

   Wtedy byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
   Wróciliśmy ostatnim busem do domku Feliksa, tak koło jedenastej wieczorem. Cały czas mieliśmy idealny humor. Bo i mieliśmy się z czego cieszyć; koncert był mimo wszystko wielkim sukcesem,  a mina Gilberta idealnie wszystko koronowała. Upijaliśmy się więc własnym szczęściem - Feliks mógł nareszcie mówić o sobie prawdę, a ja miałem najlepszego chłopaka na świecie.
   Zdążyliśmy władować się do domu przed północą; w ekspresowym tempie ustawiliśmy choinkę i wyciągnęliśmy jakieś ciastka.
   -Szkoda, że nie mamy dwunastu potraw - westchnął Feliks, wieszając krwistoczerwoną bombkę na drzewku.
   -Uznaj każdy smak żelka za osobną potrawę - parsknąłem śmiechem, a blondyn odwzajemnił uśmiech.
   -Ech, Toris… - pokręcił głową. - Czas już chyba na prezenty, nie? Pierwsza gwiazdka wzeszła już dawno… Chyba zobaczyłem ją, jak jechaliśmy busem.
   -A tam… - mruknąłem. - Chodź do okna, upewnimy się, czy jeszcze tam jest!
   Podszedłem czym prędzej do ona i rozsunąłem zasłony. Za oknem było ciemno - w końcu była już późna godzina, a w zimie słońce zachodzi szybciej. Jednak Feliks nie mylił się; niebo było jasne, przepełnione milionami gwiazd. Ale jednocześnie…
   -Pada śnieg… - mruknął cicho Feliks. Zgasił światło w pokoju; teraz oświetlały nas tylko różnokolorowe lampki na choince oraz gwiazdy na niebie.
   -Jak może padać śnieg, jeśli niebo jest takie jasne? - zapytał się cicho blondyn.
   -Są święta… Teraz zdarzają się cuda - szepnąłem, ale byłem pewien, że Feliks mnie usłyszał. Objąłem go od tyłu i patrzyliśmy razem na niebo pełne gwiazd… Tak jasne i piękne.
   Nie wymieniłbym tej chwili na żadną inną.
   Staliśmy tak wtuleni w siebie przez parę minut, po czym Feliks odkleił się ode mnie i podszedł do stołu.
   -Kolędy! Pośpiewajmy trochę! - rozkazał, patrząc na mnie jak władca świata. Miałem ochotę się roześmiać widząc, jak blondyn potrafi udawać wielkiego pana. Kochałem go za to.
   -Dobrze, zaczynam - powiedziałem i odchrząknąłem.
   - Gdy się Chrystus rodzi
   I na świat przychodzi,
   Ciemna noc w jasności
   Promienistej brodzi…
   Feliks szybko do mnie dołączył; jego głos idealnie komponował się z moim. Lubiłem śpiewać - i nadal lubię - ale teraz, razem z nim, czułem zupełnie coś innego. Jakbym do tej pory nie używał wszystkich moich możliwości, jakbym wcześniej nie potrafił zaśpiewać tego poprawnie, a teraz, z Feliksem, było to możliwe.
   Boskie uczucie.
   Reszta wieczoru minęła nam spokojnie; zjedliśmy większość tego, co zdołaliśmy wygrzebać z naszych toreb, a wskazówki zegara powoli poruszały się do przodu.
   -Jak myślisz - zagadnął mnie nagle Feliks, połykając żelka - to już czas na prezenty?
   -No… - zastanowiłem się. - W sumie jest już dwudziesty szósty, a nie dwudziesty piąty, ale…
   -Aj tam, narzekasz - warknął blondyn. - Co ty na to, by już je przynieść, co?
   -Okej. Ja mam na górze… Poczekaj, zaraz przyniosę… - mruknąłem, a Feliks przytaknął.
   -Dobra, to ty leć, a ja przygotuję tu prezent dla ciebie - uśmiechnął się do mnie ciepło.
   Ciekawe, co takiego wymyślił, pomyślałem. Naprawdę nie miałem pojęcia, co temu chłopakowi chodziło po głowie… Mimo że był moim chłopakiem.
   Ciągle nie umiałem się przyzwyczaić do brzmienia tych słów.
   Szybko poszedłem na górę. W sumie nie było sensu się śpieszyć; doskonale miałem wszystko ukryte w torbie. Już wcześniej zapakowałem prezent w czerwony papier i przewiązałem wstążką; wyglądał naprawdę nieźle.
   Wybranie prezentu było dla mnie prawdziwym wyzwaniem - szczerze, to nie widziałem do końca, co mu kupić. Bo i co wiedziałem o jego zainteresowaniach?
   Dobra, to brzmi dziwnie, skoro jesteśmy parą, ale…
   Ale właśnie - dalej nie zmieniało to faktu, że byłem kompletnie bez pomysłu. Zapytałem więc osobę, która zawsze dawała mi najlepsze rady.
   -Mamo… - zacząłem.
   -Tak, Toris?
   -Co byś kupiła komuś na święta, jeśli tę osobę bardzo, ale to bardzo lubisz?
   Mama popatrzyła się na mnie zza swoich okularów, po czym wybuchnęła śmiechem.
   -Ach, chodzi o Felę? - zapytała, szczerząc do mnie zęby.
   -Wcale nie!
   -Nie kłam mi tu, matka zawsze wie najlepiej! - poszerzyła jeszcze swój uśmiech, a ja poczułem się strasznie głupio.
   -Dobra… Może i chodzi o Felę - mruknąłem - ale co w  takim razie mam kupić?
   -Hmm… - moja rodzicielka zamyśliła się. - No cóż… Każda kobieta lubi ubrania, prawda?
   -Mam jej kupić ciuchy? - zdziwiłem się. - Ale nawet nie wiem, jaki ma rozmiar
   -M albo S… Ech, raczej S - odpowiedziała bez wahania moja mama. Popatrzyłem na nią ze zdziwioną miną.
   -Skąd wiesz?!
   -Mam dobre oko do takich rzeczy - mrugnęła do mnie. - W każdym razie, mogę się z tobą wybrać do sklepu i coś jej wybierzemy, dobrze?
   Zgodziłem się i tym sposobem zostałem zmuszony przez cztery godziny łazić z moją rodzicielką po sklepach. Udało jej się znaleźć parę fajnych rzeczy, między innymi genialną spódnicę (oczywiście różową) oraz t-shirta z napisem “She’s mine”. To ostatnie było jej pomysłem, a ja nie miałem serca się z nią kłócić.
   Kurczę… Ona naprawdę myślała, że jesteśmy parą.
   I, co najśmieszniejsze, w sumie się nie myliła.
   Wziąłem prezent i zeszedłem na dół. Feliks nigdzie nie było widać, więc położyłem paczkę pod choinką.
   -Feliks? - zawołałem. Żadnej odpowiedzi.
   Żeby tylko sobie czegoś znów nie zrobił, pomyślałem. No nic, poczekam na niego. Zaraz… Co to jest?
   Zobaczyłem pod choinką jeszcze jeden pakunek - aż dziw, że nie zauważyłem go wcześniej. Zwłaszcza, że był dość duży; jakieś pół metra wysokości i coś koło metra długości.
   Co ten Feliks wymyślił?
   -Em… Feliks? - zawołałem. - Masz coś przeciwko, żebym otworzył swój prezent?
   Dalej żadnej odpowiedzi. Uznałem to za zgodę.
   Paczka nie była jakoś specjalnie zapakowana; w sumie dość łatwo było przerwać taśmę, choć, jak zauważyłem, prezent był zaklejony od wewnątrz. Zdziwiło mnie to.
  Otworzyłem paczkę.
   Usłyszałem chrzęst i ze środka wyskoczył Feliks.
   W stroju pokojówki.
   O cholera.
   -All i want for Christmas IS YOU! - zaśpiewał, machając biodrami jak modelka na wybiegu.
   Popatrzyłem na niego. On popatrzył na mnie.
   -No co? - zapytał się, patrząc na mnie spode łba. - Nie podoba ci się?
   Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa.
   Do jasnej ciasnej, on ma nawet podwiązki, przemknęło mi przez głowę.
  Wyglądał… ekstra.
   -F-Feliks! - jęknąłem, zasłaniając dłońmi twarz. - Włóż coś na siebie!
   -Dlaczego? - odpowiedział z naburmuszoną miną. Wiedziałem, jaką ma twarz; czułem to w jego głosie.
   -Bo… - zawahałem się. - Bo nie chcę…
   -W sensie co?
   -Żeby wiesz…
   -CO wiem?!
   -Może później, ale Feliks…
   -O co ci chodzi, Toris?! - warknął, po czym zamilkł na chwilę. - Ojej, to dla mnie? Jakie słodkie!
   Zmusiłem się, by spojrzeć na Feliksa, ale to był zły wybór.
   -FELIKS! - krzyknąłem, znowu zasłaniając oczy.
   -No co?
   -Proszę, włóż coś na siebie!
   -Niby czemu?
   -Mogłeś chociaż założyć normalne majtki, wiesz?!
  -E tam… - mruknął, zawiedziony. - Już siadam na podłodze, widzisz?
   -Nie, staram się ciebie na razie nie widzieć.
   -Żałuj, żałuj…
   Usiadł obok mnie, a ja powoli otworzyłem oczy. Na szczęście w pozycji siedzącej spódnica zasłaniała mu to, co miała zasłaniać.
   Feliks oglądał uważnie spódnicę, którą mu kupiłem, oraz koszulkę.
   -I jak? - zapytałem. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się.
   -T-shirt mi się podoba - pogładził go ręką,- ale spódnica trochę poleży sobie jeszcze w szafie.
   -Ech? - zdziwiłem się. - Dlaczego?
   -Teraz, tak jakby, wszyscy będą wiedzieli, że jestem facetem - przewrócił oczami. - Jeśli pójdę tak do szkoły, zwyzywają mnie dodatkowo od transwestytów i takich tam.
   -Uch… - mruknąłem. - Ale pewnie nie wszyscy uwierzą. No bo wiesz, takie rzeczy nie dzieją się jednak codziennie, nie? Byłem zaskoczony, że Gilbert tak łatwo ci uwierzył, kiedy mu o tym powiedziałeś. Większość ludzi potraktowała by to pewnie jak kiepski żart albo coś…
   -Nie Gilbert - Feliks uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu było coś wymuszonego, jakby samo wspomnienie o byłym chłopaku sprawiało mu ból. - On wiedział, że ja nigdy nie kłamię, chyba że mam naprawdę dobry powód. Ufał mi. I wiedział, że nie żartowałbym tak.
   -Poradzimy sobie - powiedziałem to z taką pewnością, że nawet mnie to zaskoczyło. Feliks uśmiechnął się do mnie, tym razem szczerze.
   -Jasne.
   Przytulił się do mnie. Objąłem go. Trwaliśmy tak przez parę chwil.
   -Nie masz zamiaru nic robić? - zapytał się.
   -Hę?
   -Jestem przed tobą w naprawdę świetnym wdzianku, a ty nawet nie próbujesz mnie…? - zapytał, patrząc się na mnie na wpół przymkniętymi oczami. Czułem się z tym… dziwnie.
  -N-no wiesz… - mruknąłem, szybko uciekając wzrokiem.
   -Ej, patrz na mnie! - warknął blondyn, szybko chwytając mnie za brodę i odwracając moją twarz w swoją stronę. Chcąc nie chcąc musiałem na niego spojrzeć.
   Na pięknego Feliksa w stroju pokojówki.
   -Ech… jeśli chcesz… to możesz spać dzisiaj ze mną… - mruknąłem.
  Oczy dosłownie zaświeciły się mu z podniecenia.
   -SPAĆ! Powiedziałem spać! - pokręciłem głową.
   -Serio, Toris? - Feliks przewrócił oczami. - Masz mnie na talerzu, cholera! Co mam zrobić, żebyś mnie wziął i…
   -FELIKS, NIE MÓW TAKICH RZECZY! - krzyknąłem i uciekłem na piętro do pokoju, zanim zdążył zaprotestować.
   Po dwudziestu minutach chowania się pod kocem dałem się wyciągnąć stamtąd przez Feliksa. I tak, dalej był w stroju pokojówki.
   -Weź… Zachowujesz się jak jakaś babka z klasztoru… - mruknął do mnie, kładąc się na łóżku obok mnie. Zdecydowałem, ze będzie najlepiej, jeśli będę udawać, że go nie widzę.
   -Nie masz zamiaru się przebrać w coś normalnego, prawda? - zapytałem z rozpaczą.
   -Nope. I czemu tak się opierasz? Normalny facet już dawno by…
   -FELIKS. Przestań.
   Z powrotem zakopałem się w kocach.
  Normalny facet… nie mogę powiedzieć, żebym był takim.
   -Toris? - usłyszałem głos blondyna. Nie odpowiedziałem - na pewno chciał jeszcze…
  -T-toris… - Feliks… Płakał?
  Cholera, co ja narobiłem?!
   -Feliks?! - zawołałem, wygrzebując się spod pościeli. Spojrzałem w oczy blondyna. Były pełne łez.
   -Ty mnie nie kooochaaasz! - zawył, a łzy popłynęły mu po policzkach.
   -Ech… Przepraszam! - prawie wrzasnąłem. Zupełnie ni wiedziałem, co mam zrobić w takiej sytuacji. Z wahaniem objąłem go i przytuliłem do siebie. - Kocham cię, no już…
   -Heh, łatwo dajesz się nabrać… - szepnął mi do ucha.
   Co…?
   Zanim zdążyłem zareagować, popchnął mnie na łóżko, tak że leżałem teraz pod nim.
   -E-ej, Feliks to nie jest śmieszne!
   -Nie chcesz mi dać… - mruknął - ...to sam sobie wezmę - zakończył i oblizał się.
   To było dziwne. Musiałem się natychmiast wydostać.
   -Feliks, przestań… Ej, weź! - Spróbowałem się wyrwać, ale był niespodziewanie silny; z łatwością przygwoździł mnie do łóżka swoim drobnym ciałem.
   -Co ci strzeliło do głowy? - próbowałem mu przemówić do rozsądku, ale jedno spojrzenie jego zielonych oczu pozbawiło mnie nadziei na jakiekolwiek negocjacje.
   A potem… Wiecie.
   Najlepszy prezent na święta, jaki miałem.



***



   Następnego dnia z trudem mogłem mu spojrzeć w oczy. Chciałem zniknąć, tak bardzo byłem wszystkim zawstydzony; w końcu Feliks ulitował się nade mną i dał mi spokój.
   Gdy wreszcie zdecydowałem się wyjść spod kołdry, zdołałem tylko trzepnąć mocno Feliksa w tył głowy.
   -Ał! A to za co? - warknął.
   -Za te cholerne łaskotki. Wszystko mnie boli.
   -To nie moja wina. a może chciałeś coś innego, co?
   -Zamknij się - prychnąłem. - Naprawdę myślałem, że chcesz…
   -Hehehe… - uśmiechnął się wrednie. - Ty i twoja fantazje…
   -Żadne fantazje! Byłem niemal pewien, że to zrobisz. W tym cholernym stroju pokojówki!
   -Ech, Toris… - Feliks pokręcił głową. - I tak cię kocham, wiesz?
   Prychnąłem, nie wiem, czy z irytacji, czy z jakiegoś innego powodu.



***



   Sylwester przebiegł bez większego huku; wypiliśmy trochę szampana, złożyliśmy sobie życzenia i całowaliśmy się o północy, ale nic więcej.
   Na razie.
   Cóż… Feliks na pewno chciałby ze mną…
   Boże, to takie niezręczne - mieć chłopaka, który chce się z tobą przespać, a ty prędzej umrzesz, niż go o to poprosisz. Może naprawdę jeszcze do tego nie dojrzałem?
   W każdym razie - zaraz po sylwestrze musieliśmy niestety wyjeżdżać z naszego małego azylu. Szkołą zbliżała się wielkimi krokami, a wraz z nią - nowe wyzwania.
   Jak zareagują wszyscy w szkole? A co, jeśli spróbują coś zrobić Feliksowi?
   Jednego byłem pewien - że za przyjemnie nie będzie. Przynajmniej na początku. Ale miałem także pewność, że cokolwiek się stanie, będę go bronić.
   Nie dam go skrzywdzić, bo był mój. Nawet jeśli byłem zbyt wielkim idiotą, bo poprosić go, byśmy się ze sobą przespali.
   W każdym razie, szkoła musiała w końcu nadejść.
   Pierwszego dnia nie było tak źle. Nikt mnie specjalnie nie zaczepiał z wyjątkiem Arthura, który jak zwykle chciał pogadać ze mną o koncercie i o tym, co zdarzyło się potem. Po pewnym czasie nie mogłem już tego słuchać.
   -Zmieniłbyś temat, co? - warknąłem. Zielonowłosy popatrzył się na mnie, urażony.
   -Martwię się o stan mojego zespołu! To normalne!
   -To nie jest normalne - zaprzeczyłem. - Normalne by było, gdybyś miał mnie gdzieś, dopóki gram dobrze. Ale ty masz chyba jakąś manię, bo zawsze musisz wszystko sprawdzać i tak dalej…
   -Muszę to robić, inaczej wszystko nam się posypie jak domek z kart. Dobra, ale wracając do tematu - odchrząknął - nic by się nie udało, gdyby nie pomoc Alfreda. Porozstawiał nam sprzęt, podczas gdy ty się obijałeś…
   -Nie obijałem się! - zaprotestowałem.
   -Taa…
   -Kurde, jak tak bardzo jesteś zafascynowany tym Alfredem, to go zaproś, czy coś, ale nie musisz mi się tu w swój pokręcony sposób zwierzać!
   Arthur spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, ze wpół otwartymi ustami. Jego twarz z wolna zaczerwieniła się.
   -Nie gadaj takich rzeczy, idioto!
  -Jasne, jasne…
   Może to o tego Alfreda chodzi?, pomyślałem. W sumie… to by wyjaśniało parę spraw. Ale od kiedy? Od imprezy? Może od wycieczki? Przecież wtedy ten… Alfred… był z nim w pokoju, prawda?
   Na takich i podobnych rozmyślaniach minęła mi reszta lekcji. Nigdzie jakoś nie mogłem zauważyć Feliksa, ale przyjąłem to za dobry znak - jeśli nie przyleciał do mnie z płaczem, znaczyło to, że był w stanie poradzić sobie ze wszystkimi problemami dnia dzisiejszego.
   Gdy tylko wróciłem do domu, chwyciłem za telefon i napisałem do Feliksa. Nikogo jeszcze nie było w domu - rodzice mieli wrócić późnym wieczorem, mieli jakiś koncert czy coś, więc pomyślałem, że ten czas mógłbym spędzić  z Feliksem.
   Hej. Jak tam? Gdzie jesteś?
   Nie odpisał mi ani przez pierwszą minutę, ani przez następnych dziesięć. Zwykle odpisywał od razu - teraz zacząłem się trochę denerwować. Czy mogło mu się coś stać?
   O co chodzi, Feliks?
   Nic. Nie odpisywał dalej.
   Możesz przyjść do mnie, wiesz - nikogo nie ma.
   Dalej nic nie odpisywał. Naprawdę zaczynałem się o niego niepokoić.
   Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Kamień spadł mi z serca. Feliks.
   -Cześć - rzuciłem n powitanie. Nie odpowiedział mi. Miał kaptur nasunięty głęboko na oczy, ale nie ulegało wątpliwości, że to on.
   -Jak minął ci dzień? - zapytałem. Nie odpowiedział mi. To było dziwne.
   -Ej, co się stało? - zapytałem.
   -Kochasz mnie? - rzucił słabym głosem Feliks; brzmiało to tak, jakby miał się zaraz rozpłakać.
   -Jasne. Co to za pytanie?
   -Gil-Gilbert… on… - zatrząsł się, a łzy spłynęły mu po twarzy.
   Feliks ściągnął kaptur.

   Jego włosy były ścięte do samej skóry.

1 komentarz:

  1. Toris taki nieporadny w tych sprawach ;) hehehe
    I Gilbert... zrób mu coś... ma cierpieć... ja nie mogę, więc proszę ciebie...
    Arthur i Alfred... czuję romans :D
    Ogólnie to, to opowiadanie bardzo mi się podoba ^^ jest takie lekkie, miło się czyta ^^ taka komedia, ale zawiera małe dramaty :) Dobrze czasem się oderwać od rzeczywistości, aby poczytać coś takiego ;)

    OdpowiedzUsuń