Wróciliśmy
ostatnim busem do domku Feliksa, tak koło jedenastej wieczorem. Cały
czas mieliśmy idealny humor. Bo i mieliśmy się z czego cieszyć;
koncert był mimo wszystko wielkim sukcesem, a mina Gilberta
idealnie wszystko koronowała. Upijaliśmy się więc własnym
szczęściem - Feliks mógł nareszcie mówić o sobie prawdę, a ja
miałem najlepszego chłopaka na świecie.
Zdążyliśmy
władować się do domu przed północą; w ekspresowym tempie
ustawiliśmy choinkę i wyciągnęliśmy jakieś ciastka.
-Szkoda,
że nie mamy dwunastu potraw - westchnął Feliks, wieszając
krwistoczerwoną bombkę na drzewku.
-Uznaj
każdy smak żelka za osobną potrawę - parsknąłem śmiechem, a
blondyn odwzajemnił uśmiech.
-Ech,
Toris… - pokręcił głową. - Czas już chyba na prezenty, nie?
Pierwsza gwiazdka wzeszła już dawno… Chyba zobaczyłem ją, jak
jechaliśmy busem.
-A
tam… - mruknąłem. - Chodź do okna, upewnimy się, czy jeszcze
tam jest!
Podszedłem
czym prędzej do ona i rozsunąłem zasłony. Za oknem było ciemno -
w końcu była już późna godzina, a w zimie słońce zachodzi
szybciej. Jednak Feliks nie mylił się; niebo było jasne,
przepełnione milionami gwiazd. Ale jednocześnie…
-Pada
śnieg… - mruknął cicho Feliks. Zgasił światło w pokoju; teraz
oświetlały nas tylko różnokolorowe lampki na choince oraz gwiazdy
na niebie.
-Jak
może padać śnieg, jeśli niebo jest takie jasne? - zapytał się
cicho blondyn.
-Są
święta… Teraz zdarzają się cuda - szepnąłem, ale byłem
pewien, że Feliks mnie usłyszał. Objąłem go od tyłu i
patrzyliśmy razem na niebo pełne gwiazd… Tak jasne i piękne.
Nie
wymieniłbym tej chwili na żadną inną.
Staliśmy
tak wtuleni w siebie przez parę minut, po czym Feliks odkleił się
ode mnie i podszedł do stołu.
-Kolędy!
Pośpiewajmy trochę! - rozkazał, patrząc na mnie jak władca
świata. Miałem ochotę się roześmiać widząc, jak blondyn
potrafi udawać wielkiego pana. Kochałem go za to.
-Dobrze,
zaczynam - powiedziałem i odchrząknąłem.
-
Gdy się Chrystus rodzi
I
na świat przychodzi,
Ciemna
noc w jasności
Promienistej
brodzi…
Feliks
szybko do mnie dołączył; jego głos idealnie komponował się z
moim. Lubiłem śpiewać - i nadal lubię - ale teraz, razem z nim,
czułem zupełnie coś innego. Jakbym do tej pory nie używał
wszystkich moich możliwości, jakbym wcześniej nie
potrafił
zaśpiewać
tego poprawnie, a teraz, z Feliksem, było to możliwe.
Boskie
uczucie.
Reszta
wieczoru minęła nam spokojnie; zjedliśmy większość tego, co
zdołaliśmy wygrzebać z naszych toreb, a wskazówki zegara powoli
poruszały się do przodu.
-Jak
myślisz - zagadnął mnie nagle Feliks, połykając żelka - to już
czas na prezenty?
-No…
- zastanowiłem się. - W sumie jest już dwudziesty szósty, a nie
dwudziesty piąty, ale…
-Aj
tam, narzekasz - warknął blondyn. - Co ty na to, by już je
przynieść, co?
-Okej.
Ja mam na górze… Poczekaj, zaraz przyniosę… - mruknąłem, a
Feliks przytaknął.
-Dobra,
to ty leć, a ja przygotuję tu prezent dla ciebie - uśmiechnął
się do mnie ciepło.
Ciekawe,
co takiego wymyślił,
pomyślałem. Naprawdę nie miałem pojęcia, co temu chłopakowi
chodziło po głowie… Mimo że był moim
chłopakiem.
Ciągle
nie umiałem się przyzwyczaić do brzmienia tych słów.
Szybko
poszedłem na górę. W sumie nie było sensu się śpieszyć;
doskonale miałem wszystko ukryte w torbie. Już wcześniej
zapakowałem prezent w czerwony papier i przewiązałem wstążką;
wyglądał naprawdę nieźle.
Wybranie
prezentu było dla mnie prawdziwym wyzwaniem - szczerze, to nie
widziałem do końca, co mu kupić. Bo i co wiedziałem o jego
zainteresowaniach?
Dobra,
to brzmi dziwnie, skoro jesteśmy parą, ale…
Ale
właśnie - dalej nie zmieniało to faktu, że byłem kompletnie bez
pomysłu. Zapytałem więc osobę, która zawsze dawała mi najlepsze
rady.
-Mamo…
- zacząłem.
-Tak,
Toris?
-Co
byś kupiła komuś na święta, jeśli tę osobę bardzo, ale to
bardzo lubisz?
Mama
popatrzyła się na mnie zza swoich okularów, po czym wybuchnęła
śmiechem.
-Ach,
chodzi o Felę? - zapytała, szczerząc do mnie zęby.
-Wcale
nie!
-Nie
kłam mi tu, matka zawsze wie najlepiej! - poszerzyła jeszcze swój
uśmiech, a ja poczułem się strasznie głupio.
-Dobra…
Może
i
chodzi o Felę - mruknąłem - ale co w takim razie mam kupić?
-Hmm…
- moja rodzicielka zamyśliła się. - No cóż… Każda kobieta
lubi ubrania, prawda?
-Mam
jej kupić ciuchy?
-
zdziwiłem się. - Ale nawet nie wiem, jaki ma rozmiar…
-M
albo S… Ech, raczej S - odpowiedziała bez wahania moja mama.
Popatrzyłem na nią ze zdziwioną miną.
-Skąd
wiesz?!
-Mam
dobre oko do takich rzeczy - mrugnęła do mnie. - W każdym razie,
mogę się z tobą wybrać do sklepu i coś jej wybierzemy, dobrze?
Zgodziłem
się i tym sposobem zostałem zmuszony przez cztery godziny łazić z
moją rodzicielką po sklepach. Udało jej się znaleźć parę
fajnych rzeczy, między innymi genialną spódnicę (oczywiście
różową) oraz t-shirta z napisem “She’s mine”. To ostatnie
było jej pomysłem, a ja nie miałem serca się z nią kłócić.
Kurczę…
Ona naprawdę myślała, że jesteśmy parą.
I,
co najśmieszniejsze, w sumie się nie myliła.
Wziąłem
prezent i zeszedłem na dół. Feliks nigdzie nie było widać, więc
położyłem paczkę pod choinką.
-Feliks?
- zawołałem. Żadnej odpowiedzi.
Żeby
tylko sobie czegoś znów nie zrobił,
pomyślałem. No
nic, poczekam na niego. Zaraz… Co to jest?
Zobaczyłem
pod choinką jeszcze jeden pakunek - aż dziw, że nie zauważyłem
go wcześniej. Zwłaszcza, że był dość duży; jakieś pół metra
wysokości i coś koło metra długości.
Co
ten Feliks wymyślił?
-Em…
Feliks? - zawołałem. - Masz coś przeciwko, żebym otworzył swój
prezent?
Dalej
żadnej odpowiedzi. Uznałem to za zgodę.
Paczka
nie była jakoś specjalnie zapakowana; w sumie dość łatwo było
przerwać taśmę, choć, jak zauważyłem, prezent był zaklejony od
wewnątrz. Zdziwiło mnie to.
Otworzyłem
paczkę.
Usłyszałem
chrzęst i ze środka wyskoczył Feliks.
W
stroju pokojówki.
O
cholera.
-All
i want for Christmas IS YOU!
-
zaśpiewał, machając biodrami jak modelka na wybiegu.
Popatrzyłem
na niego. On popatrzył na mnie.
-No
co? - zapytał się, patrząc na mnie spode łba. - Nie podoba ci
się?
Nie
mogłem wydusić z siebie ani słowa.
Do
jasnej
ciasnej, on ma nawet podwiązki,
przemknęło mi przez głowę.
Wyglądał…
ekstra.
-F-Feliks!
- jęknąłem, zasłaniając dłońmi twarz. - Włóż coś na
siebie!
-Dlaczego?
- odpowiedział z naburmuszoną miną. Wiedziałem, jaką ma twarz;
czułem to w jego głosie.
-Bo…
- zawahałem się. - Bo nie chcę…
-W
sensie co?
-Żeby
wiesz…
-CO
wiem?!
-Może
później, ale Feliks…
-O
co ci chodzi, Toris?! - warknął, po czym zamilkł na chwilę. -
Ojej, to dla mnie? Jakie słodkie!
Zmusiłem
się, by spojrzeć na Feliksa, ale to był zły wybór.
-FELIKS!
- krzyknąłem, znowu zasłaniając oczy.
-No
co?
-Proszę,
włóż coś na siebie!
-Niby
czemu?
-Mogłeś
chociaż założyć normalne majtki, wiesz?!
-E
tam… - mruknął, zawiedziony. - Już siadam na podłodze, widzisz?
-Nie,
staram się ciebie na razie nie
widzieć.
-Żałuj,
żałuj…
Usiadł
obok mnie, a ja powoli otworzyłem oczy. Na szczęście w pozycji
siedzącej spódnica zasłaniała mu to, co miała zasłaniać.
Feliks
oglądał uważnie spódnicę, którą mu kupiłem, oraz koszulkę.
-I
jak? - zapytałem. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się.
-T-shirt
mi się podoba - pogładził go ręką,- ale spódnica trochę poleży
sobie jeszcze w szafie.
-Ech?
- zdziwiłem się. - Dlaczego?
-Teraz,
tak jakby, wszyscy będą wiedzieli, że jestem facetem - przewrócił
oczami. - Jeśli pójdę tak do szkoły, zwyzywają mnie dodatkowo od
transwestytów i takich tam.
-Uch…
- mruknąłem. - Ale pewnie nie wszyscy uwierzą. No bo wiesz, takie
rzeczy nie dzieją się jednak codziennie, nie? Byłem zaskoczony, że
Gilbert tak łatwo ci uwierzył, kiedy mu o tym powiedziałeś.
Większość ludzi potraktowała by to pewnie jak kiepski żart albo
coś…
-Nie
Gilbert - Feliks uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu było coś
wymuszonego, jakby samo wspomnienie o byłym chłopaku sprawiało mu
ból. - On wiedział, że ja nigdy nie kłamię, chyba że mam
naprawdę dobry powód. Ufał mi. I wiedział, że nie żartowałbym
tak.
-Poradzimy
sobie - powiedziałem to z taką pewnością, że nawet mnie to
zaskoczyło. Feliks uśmiechnął się do mnie, tym razem szczerze.
-Jasne.
Przytulił
się do mnie. Objąłem go. Trwaliśmy tak przez parę chwil.
-Nie
masz zamiaru nic robić? - zapytał się.
-Hę?
-Jestem
przed tobą w naprawdę świetnym wdzianku, a ty nawet nie próbujesz
mnie…? - zapytał, patrząc się na mnie na wpół przymkniętymi
oczami. Czułem się z tym… dziwnie.
-N-no
wiesz… - mruknąłem, szybko uciekając wzrokiem.
-Ej,
patrz na mnie! - warknął blondyn, szybko chwytając mnie za brodę
i odwracając moją twarz w swoją stronę. Chcąc nie chcąc
musiałem na niego spojrzeć.
Na
pięknego Feliksa w stroju pokojówki.
-Ech…
jeśli chcesz… to możesz spać dzisiaj ze mną… - mruknąłem.
Oczy
dosłownie zaświeciły się mu z podniecenia.
-SPAĆ!
Powiedziałem spać! - pokręciłem głową.
-Serio,
Toris? - Feliks przewrócił oczami. - Masz mnie na talerzu, cholera!
Co mam zrobić, żebyś mnie wziął i…
-FELIKS,
NIE MÓW TAKICH RZECZY! - krzyknąłem i uciekłem na piętro do
pokoju, zanim zdążył zaprotestować.
Po
dwudziestu minutach chowania się pod kocem dałem się wyciągnąć
stamtąd przez Feliksa. I tak, dalej był w stroju pokojówki.
-Weź…
Zachowujesz się jak jakaś babka z klasztoru… - mruknął do mnie,
kładąc się na łóżku obok mnie. Zdecydowałem, ze będzie
najlepiej, jeśli będę udawać, że go nie widzę.
-Nie
masz zamiaru się przebrać w coś normalnego, prawda? - zapytałem z
rozpaczą.
-Nope.
I czemu tak się opierasz? Normalny facet już dawno by…
-FELIKS.
Przestań.
Z
powrotem zakopałem się w kocach.
Normalny
facet… nie mogę powiedzieć, żebym był takim.
-Toris?
- usłyszałem głos blondyna. Nie odpowiedziałem - na pewno chciał
jeszcze…
-T-toris…
- Feliks… Płakał?
Cholera,
co ja narobiłem?!
-Feliks?!
- zawołałem, wygrzebując się spod pościeli. Spojrzałem w oczy
blondyna. Były pełne łez.
-Ty
mnie nie kooochaaasz! - zawył, a łzy popłynęły mu po policzkach.
-Ech…
Przepraszam! - prawie wrzasnąłem. Zupełnie ni wiedziałem, co mam
zrobić w takiej sytuacji. Z wahaniem objąłem go i przytuliłem do
siebie. - Kocham cię, no już…
-Heh,
łatwo dajesz się nabrać… - szepnął mi do ucha.
Co…?
Zanim
zdążyłem zareagować, popchnął mnie na łóżko, tak że leżałem
teraz pod nim.
-E-ej,
Feliks to nie jest śmieszne!
-Nie
chcesz mi dać… - mruknął - ...to sam sobie wezmę - zakończył
i oblizał się.
To
było dziwne. Musiałem się natychmiast wydostać.
-Feliks,
przestań… Ej, weź! - Spróbowałem się wyrwać, ale był
niespodziewanie silny; z łatwością przygwoździł mnie do łóżka
swoim drobnym ciałem.
-Co
ci strzeliło do głowy? - próbowałem mu przemówić do rozsądku,
ale jedno spojrzenie jego zielonych oczu pozbawiło mnie nadziei na
jakiekolwiek negocjacje.
A
potem… Wiecie.
Najlepszy
prezent na święta, jaki miałem.
***
Następnego
dnia z trudem mogłem mu spojrzeć w oczy. Chciałem zniknąć, tak
bardzo byłem wszystkim zawstydzony; w końcu Feliks ulitował się
nade mną i dał mi spokój.
Gdy
wreszcie zdecydowałem się wyjść spod kołdry, zdołałem tylko
trzepnąć mocno Feliksa w tył głowy.
-Ał!
A to za co? - warknął.
-Za
te cholerne łaskotki. Wszystko mnie boli.
-To
nie moja wina. a może chciałeś coś innego, co?
-Zamknij
się - prychnąłem. - Naprawdę myślałem, że chcesz…
-Hehehe…
- uśmiechnął się wrednie. - Ty i twoja fantazje…
-Żadne
fantazje! Byłem niemal pewien, że to zrobisz. W tym cholernym
stroju pokojówki!
-Ech,
Toris… - Feliks pokręcił głową. - I tak cię kocham, wiesz?
Prychnąłem,
nie wiem, czy z irytacji, czy z jakiegoś innego powodu.
***
Sylwester
przebiegł bez większego huku; wypiliśmy trochę szampana,
złożyliśmy sobie życzenia i całowaliśmy się o północy, ale
nic więcej.
Na
razie.
Cóż…
Feliks na pewno chciałby ze mną…
Boże,
to takie niezręczne - mieć chłopaka, który chce się z tobą
przespać,
a ty prędzej umrzesz, niż go o to poprosisz. Może naprawdę
jeszcze do tego nie dojrzałem?
W
każdym razie - zaraz po sylwestrze musieliśmy niestety wyjeżdżać
z naszego małego azylu. Szkołą zbliżała się wielkimi krokami, a
wraz z nią - nowe wyzwania.
Jak
zareagują wszyscy w szkole? A co, jeśli spróbują coś zrobić
Feliksowi?
Jednego
byłem pewien - że za przyjemnie nie będzie. Przynajmniej na
początku. Ale miałem także pewność, że cokolwiek się stanie,
będę go bronić.
Nie
dam go skrzywdzić, bo był mój. Nawet jeśli byłem zbyt wielkim
idiotą, bo poprosić go, byśmy się ze sobą przespali.
W
każdym razie, szkoła musiała w końcu nadejść.
Pierwszego
dnia nie było tak źle. Nikt mnie specjalnie nie zaczepiał z
wyjątkiem Arthura, który jak zwykle chciał pogadać ze mną o
koncercie i o tym, co zdarzyło się potem. Po pewnym czasie nie mogłem już tego słuchać.
-Zmieniłbyś
temat, co? - warknąłem. Zielonowłosy popatrzył się na mnie,
urażony.
-Martwię
się o stan mojego zespołu! To normalne!
-To
nie
jest
normalne - zaprzeczyłem. - Normalne by było, gdybyś miał mnie
gdzieś, dopóki gram dobrze. Ale ty masz chyba jakąś manię, bo
zawsze musisz wszystko sprawdzać i tak dalej…
-Muszę
to robić, inaczej wszystko nam się posypie jak domek z kart. Dobra,
ale wracając do tematu - odchrząknął - nic by się nie udało,
gdyby nie pomoc Alfreda. Porozstawiał nam sprzęt, podczas gdy ty
się obijałeś…
-Nie
obijałem się! - zaprotestowałem.
-Taa…
-Kurde,
jak tak bardzo jesteś zafascynowany tym Alfredem, to go zaproś, czy
coś, ale nie musisz mi się tu w swój pokręcony sposób zwierzać!
Arthur
spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, ze wpół otwartymi ustami.
Jego twarz z wolna zaczerwieniła się.
-Nie
gadaj takich rzeczy, idioto!
-Jasne,
jasne…
Może
to o tego Alfreda chodzi?,
pomyślałem. W
sumie… to by wyjaśniało parę spraw. Ale od kiedy? Od imprezy?
Może od wycieczki? Przecież wtedy ten… Alfred… był z nim w
pokoju, prawda?
Na
takich i podobnych rozmyślaniach minęła mi reszta lekcji. Nigdzie
jakoś nie mogłem zauważyć Feliksa, ale przyjąłem to za dobry
znak - jeśli nie przyleciał do mnie z płaczem, znaczyło to, że
był w stanie poradzić sobie ze wszystkimi problemami dnia
dzisiejszego.
Gdy
tylko wróciłem do domu, chwyciłem za telefon i napisałem do
Feliksa. Nikogo jeszcze nie było w domu - rodzice mieli wrócić
późnym wieczorem, mieli jakiś koncert czy coś, więc pomyślałem,
że ten czas mógłbym spędzić z Feliksem.
Hej.
Jak tam? Gdzie jesteś?
Nie
odpisał mi ani przez pierwszą minutę, ani przez następnych
dziesięć. Zwykle odpisywał od razu - teraz zacząłem się trochę
denerwować. Czy mogło mu się coś stać?
O
co chodzi, Feliks?
Nic.
Nie odpisywał dalej.
Możesz
przyjść do mnie, wiesz - nikogo nie ma.
Dalej
nic nie odpisywał. Naprawdę zaczynałem się o niego niepokoić.
Nagle
rozległ
się dzwonek do drzwi. Kamień spadł mi z serca. Feliks.
-Cześć
- rzuciłem n powitanie. Nie odpowiedział mi. Miał kaptur nasunięty
głęboko na oczy, ale nie ulegało wątpliwości, że to on.
-Jak
minął ci dzień? - zapytałem. Nie odpowiedział mi. To było
dziwne.
-Ej,
co się stało? - zapytałem.
-Kochasz
mnie? - rzucił słabym głosem Feliks; brzmiało to tak, jakby miał
się zaraz rozpłakać.
-Jasne.
Co to za pytanie?
-Gil-Gilbert…
on… - zatrząsł się, a łzy spłynęły mu po twarzy.
Feliks
ściągnął kaptur.
Jego włosy były ścięte do samej skóry.
Toris taki nieporadny w tych sprawach ;) hehehe
OdpowiedzUsuńI Gilbert... zrób mu coś... ma cierpieć... ja nie mogę, więc proszę ciebie...
Arthur i Alfred... czuję romans :D
Ogólnie to, to opowiadanie bardzo mi się podoba ^^ jest takie lekkie, miło się czyta ^^ taka komedia, ale zawiera małe dramaty :) Dobrze czasem się oderwać od rzeczywistości, aby poczytać coś takiego ;)