Rzuciłem
się na łóżko, nie mogąc złapać tchu. Dochodziła już północ;
przez przeszło cztery godziny wrzeszczałem i waliłem pięściami w
drzwi. Wszystko na marne.
Kiedy
tylko wróciłem z ojcem do domu, ten zabrał mi telefon.
-Jeszcze
byś zadzwonił do tego… - ojciec wymówił z pogardą, jakby
najwyższe obrzydzenie powstrzymywało go od wymówienia imienia
“Feliks”.
-Oddawaj!
- zaprotestowałem i rzuciłem się, by odebrać moją własność.
Mój tata w odpowiedzi zrobił coś, czego się nie spodziewałem.
Walną
mnie pięścią w twarz.
Ojciec
nigdy mnie nie uderzył. Nigdy. Byłem jego jedynym, ukochanym synem;
starałem się zawsze zasłużyć na jego uznanie, a nawet gdy
popełniałem pomyłki, co najwyżej lekkim szturchnięciem
doprowadzał mnie do porządku. Teraz było inaczej - on się nie
oszczędzał. Uderzył mnie najmocniej, jak mógł.
Upadłem
na podłogę z krzykiem; piekący ból rozlał się po całej mojej
twarzy i łzy stanęły mi w oczach.
-Co
się dzieje?! - zapytała moja matka, wbiegając do pokoju. Gdy
zobaczyła, co się święci, natychmiast zaczęła krzyczeć: -
Zostaw Torisa, ty...!
-Należy
mu się - odwarknął. Spojrzał na mnie z wyrzutem. - To… - mówił
z trudem - gej.
Moja
mama spojrzała na mnie w szoku. Zdawało mi się, że jej umysł
całkowicie zignorował to, co ojciec mi właśnie zrobił; ceniła
się dla niej tylko ta jedna, jedyna informacja, którą właśnie
otrzymała.
-Toris?
- zapytała cicho. - To prawda? A… a Fela?
-Fela?
Pff - prychnął mój ojciec. - To nie
była
Fela.
To facet, Feliks Łukasiewicz.
-C-co?!
- pokręciła głową z niedowierzaniem. - Nie, to niemożliwe…
Toris, nie zrobiłbyś nam tego, prawda? Prawda…?
Wyglądała,
jakby miała się zaraz rozpłakać. Było mi jej żal, ale
jednocześnie czułem złość - dlaczego moi rodzice traktują to
jako tragedię?!
-Mamo…
- zacząłem. - Jeśli o to pytasz… To prawda. Jestem z Feliksem.
Wybuchnęła
płaczem. Czułem się podle, ale jednocześnie przecież nie miałem
się czego wstydzić!
-Jak
mogłeś… - załkała. - Jak mogłeś nam to zrobić!
-Nie
zrobiłem NIC złego! - wrzasnąłem i poderwałem się na równe
nogi. - Czemu traktujecie mnie jak trędowatego tylko dlatego, że
kocham chłopaka?!
-To
chore. Po prostu chore - pokręcił głową ojciec. Podszedł do
matki i objął ją, patrząc na mnie z wyrzutem; łzy spływały jej
po policzkach.
-Idź
się spakować - dodał po chwili. - Dostałem propozycję powrotu na
Litwę wczoraj. Ustaliliśmy, że zostajemy w Polsce, ale po tym, co
zrobiłeś… - odwrócił wzrok. - Do pokoju.
-Ale
ja… - zaprotestowałem, ale on szybko mi przerwał:
-Dość
już narobiłeś. Do. Pokoju.
Stałem,
wpatrując się w nich z niedowierzaniem. Owszem, byli
nietolerancyjni, ale pierwszy raz zrobili coś takiego.
Z
jakiegoś powodu bardziej zabolało mnie to, jak patrzyła na mnie
matka, niż uderzenie ojca.
***
Płakałem.
Byłem
wściekły: na tego Germana, który wydawał się taki przekonujący, że
opowiedziałem mu o wszystkim, a on użył tego przeciwko mnie; na
moich popierdolonych rodziców, że są w stanie przekreślać ludzi
tylko dlatego, że mieli pecha zakochać się w osobie tej samej
płci. Ale najbardziej byłem wkurzony na siebie - byłem zbyt głupi
i dałem się podpuścić, a teraz jeszcze nie mogłem w żaden
sposób powiadomić Feliksa o wszystkim, co się tu działo.
Ciekawe,
co teraz robi,
pomyślałem, rzucając się na łóżko. Wpatrywałem się tępo w
sufit, próbując wyobrazić sobie jego twarz, duże oczy…
Do
jasnej cholery, czemu musiałem trafić na tak nietolerancyjnych
rodziców?! Za co oni niby nienawidzili Feliksa i mnie? Za to, że
się kochamy i że nam dobrze razem?
-Nienawidzę
was - warknąłem w pustkę. Bolało mnie wszystko; czułem się,
jakbym przebiegł maraton.
Było
mi cholernie źle, a nie mogłem nawet usłyszeć głosu Feliksa.
Leżałem
jeszcze chwilę bezczynnie, po czym ciężko się podniosłem.
Spojrzałem na mój pokój; wszystko wokół przypominało mi o
Feliksie.
Czwarta
nad ranem
Może
sen przyjdzie
Może
mnie odwiedzisz
Głos
sam wypłynął z mojego gardła; nie miałem zamiaru śpiewać.
Naprawdę. Ale tak się stało; to był jeden z moich nawyków -
kiedy nie mogłem się wyrazić, śpiewałem.
Byłem
sam, całkiem sam - co mi szkodziło trochę podrzeć mordę? Moi
“kochani” rodzice i tak mnie tu zamknęli, więc nie było sensu,
bym zachowywał się jak na grzecznego synka przystało.
Zamknąłem
oczy.
Czemu
cię nie ma na odległość ręki?
Czemu
mówimy do siebie listami?
Gdy
ci to śpiewam - u mnie pełnia lata
Gdy
to usłyszysz - będzie środek zimy
Czemu
się budzę o czwartej nad ranem
I
włosy twoje próbuję ugłaskać
Lecz
nigdzie nie ma twoich włosów
Jest
tylko blada nocna lampka
Łysa
śpiewaczka
Nawet
nie zauważyłem, jak z moich oczu popłynęły łzy; mimo to nie
przestałem śpiewać, wręcz przeciwnie - jeszcze mocniej i głośniej
wydobywałem z siebie głos, aż w końcu prawie zacząłem krzyczeć.
Było tak, jakbym mógł wykrzyczeć z siebie cały ból, frustrację,
tą idiotyczną beznadzieję świata.
Śpiewamy
bluesa, bo czwarta nad ranem
Tak
cicho, żeby nie zbudzić sąsiadów
Czajnik
z gwizdkiem świruje na gazie
Myślałby
kto, że rodem z Manhattanu
Czwarta
nad ranem...
Herbata
czarna myśli rozjaśnia
A
list twój sam się czyta
Że
można go śpiewać
Za
oknem mruczą bluesa
Topole
z Krupniczej
I
jeszcze strażak wszedł na solo
Ten
z Mariackiej Wieży
Jego
trąbka jak księżyc
Biegnie
nad topolą
Nigdzie
się jej nie spieszy
Już
piąta
Może
sen przyjdzie
Może
mnie odwiedzisz
Płakałem
jak małe dziecko.
Otworzyłem
oczy i całkiem przypadkiem rzuciłem okiem na zegar. Otworzyłem
szeroko oczy i zaśmiałem się sucho.
Było
parę minut po piątej rano.
Magia.
***
Po
nieprzespanej nocy miałem jeszcze gorszy humor niż wcześniej, choć
nie sądziłem, że to w ogóle możliwe. W każdym razie, bardzo
niechętnie musiałem wziąć się za pakowanie.
Nigdy
nie lubiłem tego robić - zawsze jakoś nic mi się nie mieściło,
niezależnie od tego, ile pudeł i walizek miałem do dyspozycji, a
teraz jeszcze nie mogłem sobie pozwolić na zabranie jakichś od
rodziców, bo, po pierwsze, byłem na nich zbyt wściekły, a po
drugie byłem zamknięty w dalszym ciągu w pokoju.
-Szczyt
chamstwa - mruknąłem, zbierając moje manatki z biurka. Ciekawe,
jak rodzice mają zamiar mnie zapisać tam do szkoły. Jest przecież
środek roku szkolnego! I ciekawe, gdzie będziemy
w ogóle mieszkać, bo przecież sprzedali nasz stary dom, a teraz
wyjeżdżamy całkowicie bez przygotowania.
Schyliłem
się, by wyjąć spod łóżka rzeczy, które jakimś cudem mogły
się tam zawieruszyć; udało mi się znaleźć parę starych
koszulek, jakieś długopisy i…
-Co
to jest? - zamarłem, trzymając w ręku mały, niemiłosiernie
wymięty kawałek papieru. Jakiś
śmieć, uznałem.
Wygrzebałem się spod łóżka i już miałem wywalić niepotrzebne
rzeczy do kosza, gdy nagle zamarłem.
Na
kartce było coś napisane. Drżącymi rękami wygładziłem papier;
widniała na nim prosta wiadomość.
Kocham
cię
To
było pismo Feliksa.
-Skąd
to tu się wzięło? - zapytałem sam siebie. Szczerze, nie miałem
pojęcia, jak coś takiego mogło się tu dostać; to było wręcz
nieprawdopodobne, by Feliks napisał coś takiego na kartce i zgubił
ją akurat
w
moim pokoju… Chociaż ostatnio działo się dużo
nieprawdopodobnych rzeczy.
Może
jak tu spał, to wypadło mu z kieszeni?,
zastanawiałem się. A
może to jeszcze z tego wieczoru, gdy mu powiedziałem, co do niego
czuję?
Wspomnienia
natychmiast napłynęły mi do głowy; słodkie chwile z Feliksem,
tylko nasze, na zawsze.
Dziwne,
że takich rzeczy się nie docenia, kiedy się dzieją; potrzeba
dopiero czasu, by zacząć za nimi tęsknić, a potem - voila! -
dostrzegamy, że takie rzeczy są jednymi z najlepszych, jakie się
nam przytrafiły.
Starannie
złożyłem kartkę i wsunąłem do kieszeni. Może i moi rodzice
byli w stanie uniemożliwić spotykanie się z Feliksem, ale nie
mogli mi zabronić pamiętać.
***
Jechaliśmy
już od paru godzin. Zwykle miło wspominałem każdą podróż
autem, ale teraz było inaczej - atmosfera była tak gęsta, że
można było ją ciąć nożem; widziałem, jak ojcu bieleją palce,
gdy kurczowo zaciska dłonie na kierownicy. Patrzyłem beznamiętnie,
jak krajobraz przesuwa się za oknem, boleśnie świadomy, że z
każdą chwilą oddalam się coraz bardziej od Feliksa i wszystkich
moich przyjaciół.
Arthur
mnie zabije,
jęknąłem w duchu. Wolałem
nie zastanawiać się, jak zareaguje Anglik, gdy dowie się, że
rodzice mnie wywieźli za granicę. Ale najbardziej martwiłem się o
Feliksa.
Jak
sobie poradzi całkowicie sam w tej strasznie nietolerancyjnej
szkole?
Nie
-
poprawiłem się szybko - to
nie problem szkoły. To problem ludzi.
Czułem
się tak źle, że nie ucieszyła mnie nawet perspektywa postoju w
jakimś większym mieście. Rodzice zostawili mnie w aucie,
polecając, bym się nie ruszał, a sami poleźli do jakiegoś sklepu
robić zakupy. Mało mnie to obchodziło - ledwo dostrzegałem to, co
miałem wokół siebie, a to, co robili ci idioci, nie obchodziło
mnie w najmniejszym stopniu.
Wiem,
nie powinienem tak się wyrażać o własnych rodzicach. Ale inaczej
naprawdę nie potrafiłem w tym momencie.
Było
mi duszno, więc otworzyłem drzwi pasażera; na szczęście rodzice
nie pomyśleli o tym, by zamknąć mnie w aucie.
I
wtedy usłyszałem coś.
Coś
bardzo konkretnego.
-Zaraz
spóźnimy się na pociąg! - wrzasnęła jakaś dziewczyna, ciągnąc
za sobą chłopaka. Ten westchnął tylko głęboko.
-Nie
śpiesz się tak! Mamy jeszcze mnóstwo czasu, a przecież stacja
jest tuż, tuż. Aż tak bardzo śpieszy ci się do tej Warszawy?
-No
jasne! - oburzyła się. - W końcu zostanę modelką!
Nie
obchodziło mnie, co ta babka ma zamiar zrobić ze swoim życiem;
wyskoczyłem szybko z auta, zatrzaskując za sobą drzwi, a przyszła
modelka i jej kompan spojrzeli na mnie.
-Gdzie
jest ta stacja? - zapytałem szybko.
-Tuż
za rogiem, pierwszy zakręt w lewo, ale…
-Dzięki!
- wrzasnąłem i popędziłem we wskazanym przez niego kierunku.
Oszalałem.
-Poproszę
bilet na najbliższy pociąg do Warszawy - powiedziałem do pani w
kasie.
-Proszę
bardzo, miłego dnia.
Oszalałem,
oszalałem, oszalałem.
Nie
mogłem uwierzyć w to, co robię, nawet gdy siedziałem już w
pociągu. I nawet cztery godziny później, gdy dotarłem do
Warszawy, wszystko wydawało mi się zbyt nierealne, aby być
prawdziwe.
A
już na pewno, gdy zadzwoniłem do domu Feliksa, a on mi otworzył.
-Toris?
- zapytał ze zdziwieniem w głosie.
-Kocham
cię, Feliks. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo.
Jak dobrze, że zajrzałam. *-* A co do rozdziału to tak mi się smutno zrobiło kiedy Toris płakał. Ciekawe co zrobią jego rodzice. Nie mogę się doczekać ciągu dalszego <3
OdpowiedzUsuńJezus... popłakałam się... i jeszcze puściłam sobie w tle tą piosenkę ;___; Świetny rozdział, tak po za tym, no bo kto się mną by tam przejmował. Czekam na dalszą część, jak zawsze :) Niech mnie ktoś przytuli... ;-;
OdpowiedzUsuńToris ma przesrane z rodzicami :/ żal mi się go zrobiło. I to jak płakał i ta piosenka...
OdpowiedzUsuńHahahaha no i zwiał ^^ tak trzymać. Ale zastanawia mnie czy on miał w ogóle jakąś kasę przy sobie... no cóż nie ważne ;) ważne że on i Feliks choć przez chwilę mogą być znów razem ^^
czekam na dalszy rozwój akcji ;)
Nie ważne ile razy to przeczytam (a zrobił am to już 5 raz) i tak zawsze Rycze, jak małe dziecko ;-;
OdpowiedzUsuńTo takie smutne, noo...
Kocham ten rozdział <3
PS. Nie ma to, jak skomentować po raz drugi xD