niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział XV

   Rzuciłem się na łóżko, nie mogąc złapać tchu. Dochodziła już północ; przez przeszło cztery godziny wrzeszczałem i waliłem pięściami w drzwi. Wszystko na marne.
   Kiedy tylko wróciłem z ojcem do domu, ten zabrał mi telefon.
   -Jeszcze byś zadzwonił do tego… - ojciec wymówił z pogardą, jakby najwyższe obrzydzenie powstrzymywało go od wymówienia imienia “Feliks”.
   -Oddawaj! - zaprotestowałem i rzuciłem się, by odebrać moją własność. Mój tata w odpowiedzi zrobił coś, czego się nie spodziewałem.
   Walną mnie pięścią w twarz.
   Ojciec nigdy mnie nie uderzył. Nigdy. Byłem jego jedynym, ukochanym synem; starałem się zawsze zasłużyć na jego uznanie, a nawet gdy popełniałem pomyłki, co najwyżej lekkim szturchnięciem doprowadzał mnie do porządku. Teraz było inaczej - on się nie oszczędzał. Uderzył mnie najmocniej, jak mógł.
   Upadłem na podłogę z krzykiem; piekący ból rozlał się po całej mojej twarzy i łzy stanęły mi w oczach.
   -Co się dzieje?! - zapytała moja matka, wbiegając do pokoju. Gdy zobaczyła, co się święci, natychmiast zaczęła krzyczeć: - Zostaw Torisa, ty...!
   -Należy mu się - odwarknął. Spojrzał na mnie z wyrzutem. - To… - mówił z trudem - gej.
   Moja mama spojrzała na mnie w szoku. Zdawało mi się, że jej umysł całkowicie zignorował to, co ojciec mi właśnie zrobił; ceniła się dla niej tylko ta jedna, jedyna informacja, którą właśnie otrzymała.
   -Toris? - zapytała cicho. - To prawda? A… a Fela?
   -Fela? Pff - prychnął mój ojciec. - To nie była Fela. To facet, Feliks Łukasiewicz.
   -C-co?! - pokręciła głową z niedowierzaniem. - Nie, to niemożliwe… Toris, nie zrobiłbyś nam tego, prawda? Prawda…?
   Wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. Było mi jej żal, ale jednocześnie czułem złość - dlaczego moi rodzice traktują to jako tragedię?!
   -Mamo… - zacząłem. - Jeśli o to pytasz… To prawda. Jestem z Feliksem.
   Wybuchnęła płaczem. Czułem się podle, ale jednocześnie przecież nie miałem się czego wstydzić!
   -Jak mogłeś… - załkała. - Jak mogłeś nam to zrobić!
   -Nie zrobiłem NIC złego! - wrzasnąłem i poderwałem się na równe nogi. - Czemu traktujecie mnie jak trędowatego tylko dlatego, że kocham chłopaka?!
   -To chore. Po prostu chore - pokręcił głową ojciec. Podszedł do matki i objął ją, patrząc na mnie z wyrzutem; łzy spływały jej po policzkach.
   -Idź się spakować - dodał po chwili. - Dostałem propozycję powrotu na Litwę wczoraj. Ustaliliśmy, że zostajemy w Polsce, ale po tym, co zrobiłeś… - odwrócił wzrok. - Do pokoju.
   -Ale ja… - zaprotestowałem, ale on szybko mi przerwał:
   -Dość już narobiłeś. Do. Pokoju.
   Stałem, wpatrując się w nich z niedowierzaniem. Owszem, byli nietolerancyjni, ale pierwszy raz zrobili coś takiego.
   Z jakiegoś powodu bardziej zabolało mnie to, jak patrzyła na mnie matka, niż uderzenie ojca.



***



   Płakałem.
   Byłem wściekły: na tego Germana, który wydawał się taki przekonujący, że opowiedziałem mu o wszystkim, a on użył tego przeciwko mnie; na moich popierdolonych rodziców, że są w stanie przekreślać ludzi tylko dlatego, że mieli pecha zakochać się w osobie tej samej płci. Ale najbardziej byłem wkurzony na siebie - byłem zbyt głupi i dałem się podpuścić, a teraz jeszcze nie mogłem w żaden sposób powiadomić Feliksa o wszystkim, co się tu działo.
   Ciekawe, co teraz robi, pomyślałem, rzucając się na łóżko. Wpatrywałem się tępo w sufit, próbując wyobrazić sobie jego twarz, duże oczy…
   Do jasnej cholery, czemu musiałem trafić na tak nietolerancyjnych rodziców?! Za co oni niby nienawidzili Feliksa i mnie? Za to, że się kochamy i że nam dobrze razem?
   -Nienawidzę was - warknąłem w pustkę. Bolało mnie wszystko; czułem się, jakbym przebiegł maraton.
   Było mi cholernie źle, a nie mogłem nawet usłyszeć głosu Feliksa.
   Leżałem jeszcze chwilę bezczynnie, po czym ciężko się podniosłem. Spojrzałem na mój pokój; wszystko wokół przypominało mi o Feliksie.



   Czwarta nad ranem
   Może sen przyjdzie
  Może mnie odwiedzisz



   Głos sam wypłynął z mojego gardła; nie miałem zamiaru śpiewać. Naprawdę. Ale tak się stało; to był jeden z moich nawyków - kiedy nie mogłem się wyrazić, śpiewałem.
   Byłem sam, całkiem sam - co mi szkodziło trochę podrzeć mordę? Moi “kochani” rodzice i tak mnie tu zamknęli, więc nie było sensu, bym zachowywał się jak na grzecznego synka przystało.
   Zamknąłem oczy.



   Czemu cię nie ma na odległość ręki?
   Czemu mówimy do siebie listami?
   Gdy ci to śpiewam - u mnie pełnia lata
   Gdy to usłyszysz - będzie środek zimy



   Czemu się budzę o czwartej nad ranem
   I włosy twoje próbuję ugłaskać
  Lecz nigdzie nie ma twoich włosów
   Jest tylko blada nocna lampka
  Łysa śpiewaczka



   Nawet nie zauważyłem, jak z moich oczu popłynęły łzy; mimo to nie przestałem śpiewać, wręcz przeciwnie - jeszcze mocniej i głośniej wydobywałem z siebie głos, aż w końcu prawie zacząłem krzyczeć. Było tak, jakbym mógł wykrzyczeć z siebie cały ból, frustrację, tą idiotyczną beznadzieję świata.



   Śpiewamy bluesa, bo czwarta nad ranem
   Tak cicho, żeby nie zbudzić sąsiadów
  Czajnik z gwizdkiem świruje na gazie
  Myślałby kto, że rodem z Manhattanu



   Czwarta nad ranem...



   Herbata czarna myśli rozjaśnia
   A list twój sam się czyta
   Że można go śpiewać
   Za oknem mruczą bluesa
   Topole z Krupniczej



   I jeszcze strażak wszedł na solo
   Ten z Mariackiej Wieży
   Jego trąbka jak księżyc
   Biegnie nad topolą
   Nigdzie się jej nie spieszy



   Już piąta
   Może sen przyjdzie
   Może mnie odwiedzisz



   Płakałem jak małe dziecko.
   Otworzyłem oczy i całkiem przypadkiem rzuciłem okiem na zegar. Otworzyłem szeroko oczy i zaśmiałem się sucho.
   Było parę minut po piątej rano.
   Magia.



***



   Po nieprzespanej nocy miałem jeszcze gorszy humor niż wcześniej, choć nie sądziłem, że to w ogóle możliwe. W każdym razie, bardzo niechętnie musiałem wziąć się za pakowanie.
   Nigdy nie lubiłem tego robić - zawsze jakoś nic mi się nie mieściło, niezależnie od tego, ile pudeł i walizek miałem do dyspozycji, a teraz jeszcze nie mogłem sobie pozwolić na zabranie jakichś od rodziców, bo, po pierwsze, byłem na nich zbyt wściekły, a po drugie byłem zamknięty w dalszym ciągu w pokoju.
   -Szczyt chamstwa - mruknąłem, zbierając moje manatki z biurka. Ciekawe, jak rodzice mają zamiar mnie zapisać tam do szkoły. Jest przecież środek roku szkolnego! I ciekawe, gdzie będziemy w ogóle mieszkać, bo przecież sprzedali nasz stary dom, a teraz wyjeżdżamy całkowicie bez przygotowania.
   Schyliłem się, by wyjąć spod łóżka rzeczy, które jakimś cudem mogły się tam zawieruszyć; udało mi się znaleźć parę starych koszulek, jakieś długopisy i…
   -Co to jest? - zamarłem, trzymając w ręku mały, niemiłosiernie wymięty kawałek papieru. Jakiś śmieć, uznałem. Wygrzebałem się spod łóżka i już miałem wywalić niepotrzebne rzeczy do kosza, gdy nagle zamarłem.
   Na kartce było coś napisane. Drżącymi rękami wygładziłem papier; widniała na nim prosta wiadomość.
   Kocham cię
   To było pismo Feliksa.
   -Skąd to tu się wzięło? - zapytałem sam siebie. Szczerze, nie miałem pojęcia, jak coś takiego mogło się tu dostać; to było wręcz nieprawdopodobne, by Feliks napisał coś takiego na kartce i zgubił ją akurat w moim pokoju… Chociaż ostatnio działo się dużo nieprawdopodobnych rzeczy.
   Może jak tu spał, to wypadło mu z kieszeni?, zastanawiałem się. A może to jeszcze z tego wieczoru, gdy mu powiedziałem, co do niego czuję?
   Wspomnienia natychmiast napłynęły mi do głowy; słodkie chwile z Feliksem, tylko nasze, na zawsze.
   Dziwne, że takich rzeczy się nie docenia, kiedy się dzieją; potrzeba dopiero czasu, by zacząć za nimi tęsknić, a potem - voila! - dostrzegamy, że takie rzeczy są jednymi z najlepszych, jakie się nam przytrafiły.
   Starannie złożyłem kartkę i wsunąłem do kieszeni. Może i moi rodzice byli w stanie uniemożliwić spotykanie się z Feliksem, ale nie mogli mi zabronić pamiętać.



***



   Jechaliśmy już od paru godzin. Zwykle miło wspominałem każdą podróż autem, ale teraz było inaczej - atmosfera była tak gęsta, że można było ją ciąć nożem; widziałem, jak ojcu bieleją palce, gdy kurczowo zaciska dłonie na kierownicy. Patrzyłem beznamiętnie, jak krajobraz przesuwa się za oknem, boleśnie świadomy, że z każdą chwilą oddalam się coraz bardziej od Feliksa i wszystkich moich przyjaciół.
   Arthur mnie zabije, jęknąłem w duchu. Wolałem nie zastanawiać się, jak zareaguje Anglik, gdy dowie się, że rodzice mnie wywieźli za granicę. Ale najbardziej martwiłem się o Feliksa.
   Jak sobie poradzi całkowicie sam w tej strasznie nietolerancyjnej szkole? Nie - poprawiłem się szybko - to nie problem szkoły. To problem ludzi.
   Czułem się tak źle, że nie ucieszyła mnie nawet perspektywa postoju w jakimś większym mieście.    Rodzice zostawili mnie w aucie, polecając, bym się nie ruszał, a sami poleźli do jakiegoś sklepu robić zakupy. Mało mnie to obchodziło - ledwo dostrzegałem to, co miałem wokół siebie, a to, co robili ci idioci, nie obchodziło mnie w najmniejszym stopniu.
   Wiem, nie powinienem tak się wyrażać o własnych rodzicach. Ale inaczej naprawdę nie potrafiłem w tym momencie.
   Było mi duszno, więc otworzyłem drzwi pasażera; na szczęście rodzice nie pomyśleli o tym, by zamknąć mnie w aucie.
   I wtedy usłyszałem coś.
   Coś bardzo konkretnego.
   -Zaraz spóźnimy się na pociąg! - wrzasnęła jakaś dziewczyna, ciągnąc za sobą chłopaka. Ten westchnął tylko głęboko.
   -Nie śpiesz się tak! Mamy jeszcze mnóstwo czasu, a przecież stacja jest tuż, tuż. Aż tak bardzo śpieszy ci się do tej Warszawy?
   -No jasne! - oburzyła się. - W końcu zostanę modelką!
   Nie obchodziło mnie, co ta babka ma zamiar zrobić ze swoim życiem; wyskoczyłem szybko z auta, zatrzaskując za sobą drzwi, a przyszła modelka i jej kompan spojrzeli na mnie.
   -Gdzie jest ta stacja? - zapytałem szybko.
   -Tuż za rogiem, pierwszy zakręt w lewo, ale…
   -Dzięki! - wrzasnąłem i popędziłem we wskazanym przez niego kierunku.
   Oszalałem.
   -Poproszę bilet na najbliższy pociąg do Warszawy - powiedziałem do pani w kasie.
   -Proszę bardzo, miłego dnia.
   Oszalałem, oszalałem, oszalałem.
   Nie mogłem uwierzyć w to, co robię, nawet gdy siedziałem już w pociągu. I nawet cztery godziny później, gdy dotarłem do Warszawy, wszystko wydawało mi się zbyt nierealne, aby być prawdziwe.
   A już na pewno, gdy zadzwoniłem do domu Feliksa, a on mi otworzył.
   -Toris? - zapytał ze zdziwieniem w głosie.
   -Kocham cię, Feliks. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo.

   I rozpłakałem się.

4 komentarze:

  1. Jak dobrze, że zajrzałam. *-* A co do rozdziału to tak mi się smutno zrobiło kiedy Toris płakał. Ciekawe co zrobią jego rodzice. Nie mogę się doczekać ciągu dalszego <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezus... popłakałam się... i jeszcze puściłam sobie w tle tą piosenkę ;___; Świetny rozdział, tak po za tym, no bo kto się mną by tam przejmował. Czekam na dalszą część, jak zawsze :) Niech mnie ktoś przytuli... ;-;

    OdpowiedzUsuń
  3. Toris ma przesrane z rodzicami :/ żal mi się go zrobiło. I to jak płakał i ta piosenka...
    Hahahaha no i zwiał ^^ tak trzymać. Ale zastanawia mnie czy on miał w ogóle jakąś kasę przy sobie... no cóż nie ważne ;) ważne że on i Feliks choć przez chwilę mogą być znów razem ^^
    czekam na dalszy rozwój akcji ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ważne ile razy to przeczytam (a zrobił am to już 5 raz) i tak zawsze Rycze, jak małe dziecko ;-;
    To takie smutne, noo...
    Kocham ten rozdział <3
    PS. Nie ma to, jak skomentować po raz drugi xD

    OdpowiedzUsuń