Jeb.
-A
tam, nie narzekaj - pokręcił głową. - Nie moja wina, że tyle nam
nawalili w tym tygodniu. Coż, trochę będziesz musiał nadgonić
materiał, ale jesteś bystry, więc powinieneś dać sobie radę.
-Heh,
dzięki - uśmiechnąłem się. - I jeszcze dziękuję za to, że o
mnie pomyślałeś i przyniosłeś mi te papiery.
Zielonowłosy
spojrzał na mnie z wyższością.
-Muszę
dbać o mój zespół. Jeślibyś opuścił się w nauce, mógłbyś
być zestresowany, a wtedy mógłbyś nawalić nam podczas prób,
później koncertów, i mielibyśmy, delikatnie rzecz ujmując,
przerąbane.
Zamrugałem
oczami, zaskoczony. Arthur spojrzał na mnie i roześmiał się.
-Co,
zaskoczony?
-Nie,
po prostu… - pokręciłem głową. - Nie spodziewałem się, że aż
tak bardzo dbasz o nasz zespół.
-Jesteśmy
dobrzy. Nawet bardzo - Anglik momentalnie spoważniał. - Nie
chciałbym zmarnować takiej szansy.
-Dla
siebie czy dla nas?
Wymsknęło
mi się to przypadkiem; wcale nie miałem zamiaru zadawać takiego
pytania - no, sami przyznacie, że brzmiało to chamsko. A Arthur był
osobą, która nie zasługiwała na chamstwo - był naprawdę
inteligentny, do tego miał silny charakter; może niezbyt
charyzmatyczny, ale jego logiczne argumenty potrafiły niejednego
przekonać. O mało co nie zostałby nawet przewodniczącym klasy,
ale przez swoje zielone włosy niewielu nauczycieli go doceniało -
widzieli w nim tylko głupiego, zbuntowanego dzieciaka. Nie można
się było bardziej mylić co do niego. W końcu przewodniczącym
został jeden Niemiec… A tak, nazywał się Ludwig. Zapamiętałem
to, bo jest bratem Gilberta, ale w ogóle nie jest do niego podobny -
aż dziwne było, że to właśnie Ludwig jest młodszy. W porównaniu
z nim Gilbert zachowywał się jak niedorozwinięty.
Ach,
ale odszedłem od tematu.
Arthur
spojrzał na mnie poważnie. Patrzył mi prosto w oczy przez jakieś
dziesięć sekund, aż zacząłem się zastanawiać, czy wyskoczenie
przez okno nie będzie dobrym pomysłem, po czym spuścił wzrok ze
smutnym uśmiechem.
-Cóż…
- powiedział powoli. - Zawsze marzyła mi się kariera solowa. Ale
teraz, z zespołem, który naprawdę zna się na tym, co robi,
musiałbym być idiotą, żeby nie wykorzystać szansy, jaką
dostaliśmy - i wy, i ja.
-Uch…
To fajnie.
-Wielce
elokwentna odpowiedź, geniuszu. - Anglik przewrócił oczami.
-Weź…
Naprawdę nie ma nic inteligentniejszego, co mógłbym powiedzieć w
takiej sytuacji.
-Można.
Zawsze możesz zadeklamować jakiś wiersz albo coś. Albo możesz
powiedzieć, jak się czujesz po tygodniu nicnierobienia w domu.
-Już
jestem w pełni zdrów - odpowiedziałem. Tak rzeczywiście było;
większość moich siniaków już zniknęła, a ja sam czułem się
nieźle. Byłem gotowy pójść do szkoły w następnym tygodniu…
Ale
najpierw weekend.
Po
tym, jak Feliks wyszedł z mojego domu cały wściekły o coś, czego
do tej pory nie potrafiłem rozgryźć, nie odezwał się do mnie ani
słowem. Uznałem to za dobry znak. Ostatnio w jego towarzystwie
czułem się nazbyt swobodnie, a to źle wróży. Ten chłopak
przyciągał problemy jak magnes, a ja miałem jak na razie dosyć
problemów.
-A
właśnie, Toris… - zagadnął mnie znów Anglik.
-Hmmm?
-Gilbert
kazał ci przekazać, że jak następnym razem zbliżysz się do jego
dziewczyny, to poleżysz sobie znacznie dłużej. W szpitalu.
No
właśnie. Wiedziałem, że o czymś zapomniałem.
Ten
idiota… Prze niego miałem jeszcze więcej niepotrzebnych
problemów. Nie to, że się go bałem - nie zrozumcie mnie źle -
ale masochistą też nie jestem, więc perspektywa obicia mi twarzy
przez Gilberta (ponownie) nie była dla mnie zbyt ciekawa. Ale, z
drugiej strony, miałem teraz wymówkę, by móc jakoś unikać tego
crossdressera - wystarczy, że mu powiem, że Gilbert mnie
“poprosił”, bym się do niego nie zbliżał, i po sprawie. Miał
u mnie dług wdzięczności, więc powinien zrozumieć i dać mi
święty spokój. Idealnie.
...a
może nie?
-Ej,
ziemia do Torisa! - Arthur pomachał mi dłonią przed twarzą.
Zamrugałem, zaskoczony. - Żyjesz jeszcze?
-Uch…
T-tak, oczywiście! Przepraszam, zamyśliłem się. - Pokręciłem
głową. Był najwyższy czas, żeby się ogarnąć; sprawę Feliksa
mogłem odłożyć na później. - Mówiłeś coś ważnego?
-Można
tak to ująć - wzruszył ramionami. - Mamy wycieczkę w przyszłym
tygodniu, od poniedziałku do środy. Całe trzy dni bez szkoły.
-Iii…?
- zapytałem.
-I
musisz jechać, bo inaczej będziesz miał normalne lekcje, tyle że
z klasą Gilberta.
To
faktycznie była patowa sytuacja; nie miałem wyjścia, jak pojechać
ze wszystkimi.
Nie
bardzo lubię wycieczki szkolne; zawsze za dużo jest na nich hałasu,
nie wspominając o głupich pomysłach kochanych kolegów. Jedyny
raz, kiedy byłem na obozie, był w podstawówce - wtedy w nocy
wysmarowano wszystkie moje rzeczy pastą do butów. Szczoteczkę do
zębów też. Połowa moich rzeczy nadawała się do wyrzucenia. No
ale cóż, jak mus, to mus.
-Dobra,
pojadę - odpowiedziałem pewnie. - Coś jeszcze?
-Co
jest pomiędzy tobą a Felą?
Prawie
spadłem z łóżka.
-C-co
to niby za pytanie?! - wrzasnąłem.
-Heh…
- Anglik uśmiechnął się demonicznie. - Prawie wszyscy wiedzą o
tym lub podejrzewają to.
-Nic
między nami nie ma! NIC! - krzyknąłem jeszcze raz.
-Jezu,
nie wrzeszcz. - Anglik poprawił kosmyk wpadający mu do oka i
kontynuował:
-Cała
szkoła zauważyła, że ty i Fela… Ech… Dogadywaliście
się
na
imprezie, a potem oboje nie przychodziliście do szkoły. To
normalne, że ludzie coś podejrzewają, zwłaszcza że Fela jeszcze
przed tym wydarzeniem jawnie olewała Gilberta, bo chciała cię
odprowadzić do domu… Czy coś w tym rodzaju. - Jeszcze bardziej
poszerzył swój uśmiech. Czułem, jak moje policzki płoną.
-T-to
nie tak! Po prostu… Ja…
-Acha…
Nie pomyślałem o tym - mruknął do siebie Anglik. Otworzyłem
szerzej oczy.
-Co
masz na myśli?
-Może
to ONA do ciebie zarywa? - zapytał Arthur, dalej jakby pogrążony w
swoich myślach. - Wtedy wszystko miałoby sens… Jak myślisz,
Toris?
-No…
- Chciałem mu odpowiedzieć, że to bzdura, ale nie mogłem się na
to zdobyć. Jakby się dobrze zastanowić, w sumie nawet nie byłoby
to takie głupie - przecież wszystko to, co powiedział Arthur, było
prawdą. Ale… ale Fela to naprawdę Feliks! Z drugiej strony,
chodził z Gilbertem od roku, i nie wahał się go całować, trzymać
się z nim za ręce… gdyby naprawdę nic ich nie łączyło, nie
byłby w stanie tak dobrze grać.
I
znowu - jeśli kochał Gilberta, to czemu od jakiegoś czasu spędzał
więcej czasu ze mną? Może faktycznie ten zielonowłosy punk miał
rację?
Uch,
sytuacja robi się naprawdę nieprzyjemna,
pomyślałem.
Przecież
przed chwilą dowiedziałem się, że Gilbert zrobi wszystko, by mnie
utrzymać z dala od Feliksa. A jeśli to, co wymyślił Arthur, jest
prawdą, to…
-...mam
przejebane. - dokończyłem na głos. Arthur wzdrygnął się.
-Ej,
nie przeklinaj, jeszcze nie jest tak źle - pocieszył mnie. - Wiesz
co? Możesz wybadać na tym całym wyjeździe, o co w tym wszystkim
chodzi, i potem mi opowiesz, OK?
-To
niesprawiedliwe! - zaprotestowałem. - A czemu ty mi nie opowiesz w
takim razie o swoim życiu miłosnym?!
-Bo
go nie mam - walnął prosto z mostu Arthur, ale ja nie miałem
zamiaru poddać się tak łatwo.
-Nie
możliwe! Na pewno jakaś dziewczyna ci się podoba.
-Nie.
-Uuuu…
- zabuczałem. - Chłopak?
-NIE,
IDIOTO! - wybuchł Anglik. Jego uszy zaczerwieniły się na
końcówkach.
-Hahaha,
zgadłem? - zażartowałem znowu. Arthur wyglądał na wściekłego.
-Nie!
Nawet nie żartuj! - wydarł się. Zamarłem.
-Ej,
Artie, co jest? - zapytałem poważniejszym tonem. To było do niego
niepodobne; zwykle nie zachowywał się w taki
sposób.
Był osobą, którą bardzo ciężko wyprowadzić z równowagi, więc
dlaczego teraz tak się wściekł?
-Jesteś…?
- zapytałem cicho.
-Czym?
-No…
No wiesz.
Popatrzył
na mnie, wściąż wściekły.
-Nie
- powiedział, już o wiele bardziej spokojnie - ale nie lubię, gdy
rozmawia się na takie tematy. Czaisz?
-Uch,
jasne.
***
Zgadnijcie,
z kim siedziałem w busie.
-Siemka
Toris! - uśmiechnął się Feliks. Był ubrany w tradycyjny dla
niego strój - glany, spódnica (tym razem w kratę) oraz ciemnoszara
koszulka z długimi rękawami.
-Feliks…
Nie znowu - jęknąłem. Przed chwilą wpadłem na Arthura, który z
kamienną twarzą wytłumaczył mi, że, niestety, Kiku wolał zostać
w domu i grać w jakieś cholerne horrory, zamiast uratować
przyjaciela i siedzieć z nim w autokarze, a potem dzielić z nim
pokój.
Ach,
z pokojem to w ogóle była porąbana sprawa; na początku Arthur
miał być z Francisem, a ja z Kiku, ale, jak już wspomniałem, Kiku
to idiota i mnie wystawił, a Francis poszedł sobie do jakiejś
dziewczyny. Oboje stwierdziliśmy z Arthurem, że w takim razie będziemy razem
w pokoju. Ale potem okazało się, że Alfred - ten gość z imprezy,
który mnie popchnął - zaklepał sobie z nim miejsce. Potem
było już za późno na zmianę…
Nie
pomogło to, że próbowałem protestować, pogadać z Feliksem -
olał sprawę całkowicie i nie miał zamiaru mnie wysłuchać, choć
dla mnie była to sprawa życia i śmierci. Widać Feliks wciąż nie
wiedział o tym, że jego chłopak będzie mnie próbować zabić,
gdy tylko wrócę z wycieczki - a mnóstwo osób z jego paczki było w
naszej klasie.
-Oficjalnie
już nie żyję - jęknąłem znowu, ale warkot silnika autokaru
zagłuszył moje słowa. Feliks z zachwytem na twarzy wpatrywał się
w okno.
I
tak minęła nam podróż. Przynajmniej mi, bo szybko zasnąłem;
zawsze mam tak, gdy szykuje mi się jakakolwiek dłuższa podróż -
nie liczy się dla mnie, czy lecę samolotem, jadę autem czy
cokolwiek innego, po prostu nie umiem powstrzymać senności. Między
innymi dlatego nie lubię jeszcze wyjeżdżać na wycieczki, bo
wtedy, gdy śpisz jesteś jeszcze bardziej narażany na ataki idiotów
z markerem.
Ale,
cóż, sen dał mi trochę czasu na wytchnienie od tego wszystkiego,
co działo się w tej porąbanej szkole.
Obudziło
mnie potrząsanie za ramię; to Feliks z wielkim uśmiechem nachylał
się nade mną.
-Ej,
śpiący królewiczu! Wsta-je-my! - przeciągnął sylaby swoim
słodkim jak cukier głosem. Gdyby
dźwięki miały kolory, jego głos byłby różowy,
pomyślałem.
Posłusznie
wstałem, ubrałem na siebie kurtkę, którą ściągnąłem na czas
jazdy autem, po czym zabrałem swój bagaż, pomagając przy okazji
Feliksowi ściągać swój z półki.
Spojrzałem
przez okno; było już ciemno, ale dalej mogłem zobaczyć, że
wszędzie jest biało od śniegu - zupełnie inaczej niż w
Warszawie. Ośrodek, w którym zostaliśmy ulokowani, miał trzy
piętra, na każdym po parę pokoi. Ja z Feliksem zajęliśmy duży,
dwuosobowy pokój na najwyższym piętrze - mieliśmy nawet do
dyspozycji własną łazienkę, co, jak się szybko okazało, było
bardzo fajną rzeczą.
Feliks
wyżył się artystycznie na moje twarzy.
-Cholera
jasna, Feliks!
-Hahaha,
dopiero teraz się zorientowałeś! - Blondyn nie umiał się
powstrzymać od śmiechu.
-To
nie
jest
śmieszne - warknąłem,
po czym poszedłem
ogarniać twarz do łazienki. Tusz bardzo ciężko schodził, ale
jakoś zdążyłem się z nim uporać. Usłyszałem, że ktoś coś
woła, ale nie zdążyłem dokładnie zrozumieć wszystkiego.
-Fela,
o co chodzi? - zapytałem, podnosząc głos. Nie zapominałem, że
tutaj muszę nazywać go tym imieniem - byłoby naprawdę
nieciekawie, gdybym teraz zdradził wszystkim jego tajemnicę.
-Nic!
- odwrzasnął crossdresser - Mamy tylko się umyć, coś zjeść i
iść spać! Cisza nocna od dziesiątej!
Spojrzałem
na zegarek. Była dopiero dziewiąta, czyli spokojnie ze wszystkim
powinienem zdążyć.
Szybko
wytarłem twarz. Od razu zobaczyłem, jak Feliks rozkłada - a
właściwie rozrzuca - wszystkie swoje rzeczy, gdzie popadnie.
Westchnąłem i podniosłem jeden z jego różowych staników z
podłogi.
-Ej,
nie rozwalaj się tu tak - zwróciłem mu uwagę. Odburknął coś w
odpowiedzi.
-Co?
- zapytałem.
-Och,
tu jest! - wrzasnął, po czym odwrócił się do mnie. - Ech, nic,
idę się myć - dodał, po czym zabrał swoją kosmetyczkę i
otulony swoim puchatym, różowym ręcznikiem skierował się do
łazienki.
-Feliks...
zacząłem.
-Hmm?
- odwrócił się do mnie w drzwiach łazienki.
-Gilbert
powiedział mi, żebym się do ciebie nie zbliżał. Więc wiesz...
Nie
dokończyłem. Feliks popatrzył na mnie oczami pełnymi
niedowierzania; jakby ściemniały, stały się ponure.
-J-jasne
– odpowiedział w końcu, spuszczając wzrok. Wyglądał, jakby
bardzo chciał trzasnąć drzwiami, ale nie zrobił tego; zamknął
drzwi tak cicho, jakby bał się, żeby mnie nie zdenerwować.
Czułem
się jak ostatni cham.
Ułożyłem
się wygodnie na łóżku i sięgnąłem po książkę, ale czytanie
jakoś mi nie szło. Patrzyłem na zegarek. Minęło dziesięć
minut… piętnaście… trzydzieści.
Co
on tam robi?,
pomyślałem w myślach. Wstałem i zapukałem do drzwi łazienki.
-Ej,
Fela, żyjesz?
Nic.
Żadnej odpowiedzi. Załomotałem mocniej.
-Fela?
Feliks?!
Dalej
cisza.
Może
coś mu się stało,
pomyślałem.
Zemdlał
czy coś… powinienem to sprawdzić.
-Fela,
wchodzę! - ostrzegłem i nacisnąłem klamkę. Drzwi były otwarte,
co mnie dość zdziwiło - przecież każdy normalny człowiek zamyka
się w łazience, gdy idzie się kąpać, prawda?
Wszedłem
powoli do środka i zamarłem.
W
wanie leżał z zamkniętymi oczami Feliks. Nie byłoby w tym nic
dziwnego, gdyby woda nie była czerwona.
I
gdyby na podłodze nie leżały żyletki.
Dum dum DUUUN. Ciekawi, co będzie dalej? :D Zapraszam do komentowania!
Nareszcie kolejna część! Jak zwykle super.
OdpowiedzUsuńOczywiście, zabije za te końcówkę ;-;
Znajdę twój adres, przyjadę i ukatrupię własnymi rękoma ;^;
I teraz czekać na kolejną część... Weny życzę ^^
Jak dobrze, że pomyślałam żeby tu zajrzeć *-*
OdpowiedzUsuń