czwartek, 5 marca 2015

Rozdział VI

   Jeb.
   -Arthur, odwaliło ci? - zapytałem grzecznie leżąc na łóżku. - Rozwalisz mi biurko.
   -A tam, nie narzekaj - pokręcił głową. - Nie moja wina, że tyle nam nawalili w tym tygodniu. Coż, trochę będziesz musiał nadgonić materiał, ale jesteś bystry, więc powinieneś dać sobie radę.
   -Heh, dzięki - uśmiechnąłem się. - I jeszcze dziękuję za to, że o mnie pomyślałeś i przyniosłeś mi te papiery.
   Zielonowłosy spojrzał na mnie z wyższością.
   -Muszę dbać o mój zespół. Jeślibyś opuścił się w nauce, mógłbyś być zestresowany, a wtedy mógłbyś nawalić nam podczas prób, później koncertów, i mielibyśmy, delikatnie rzecz ujmując, przerąbane.
   Zamrugałem oczami, zaskoczony. Arthur spojrzał na mnie i roześmiał się.
   -Co, zaskoczony?
   -Nie, po prostu… - pokręciłem głową. - Nie spodziewałem się, że aż tak bardzo dbasz o nasz zespół.
   -Jesteśmy dobrzy. Nawet bardzo - Anglik momentalnie spoważniał. - Nie chciałbym zmarnować takiej szansy.
   -Dla siebie czy dla nas?
   Wymsknęło mi się to przypadkiem; wcale nie miałem zamiaru zadawać takiego pytania - no, sami przyznacie, że brzmiało to chamsko. A Arthur był osobą, która nie zasługiwała na chamstwo - był naprawdę inteligentny, do tego miał silny charakter; może niezbyt charyzmatyczny, ale jego logiczne argumenty potrafiły niejednego przekonać. O mało co nie zostałby nawet przewodniczącym klasy, ale przez swoje zielone włosy niewielu nauczycieli go doceniało - widzieli w nim tylko głupiego, zbuntowanego dzieciaka. Nie można się było bardziej mylić co do niego. W końcu przewodniczącym został jeden Niemiec… A tak, nazywał się Ludwig. Zapamiętałem to, bo jest bratem Gilberta, ale w ogóle nie jest do niego podobny - aż dziwne było, że to właśnie Ludwig jest młodszy. W porównaniu z nim Gilbert zachowywał się jak niedorozwinięty.
   Ach, ale odszedłem od tematu.
   Arthur spojrzał na mnie poważnie. Patrzył mi prosto w oczy przez jakieś dziesięć sekund, aż zacząłem się zastanawiać, czy wyskoczenie przez okno nie będzie dobrym pomysłem, po czym spuścił wzrok ze smutnym uśmiechem.
   -Cóż… - powiedział powoli. - Zawsze marzyła mi się kariera solowa. Ale teraz, z zespołem, który naprawdę zna się na tym, co robi, musiałbym być idiotą, żeby nie wykorzystać szansy, jaką dostaliśmy - i wy, i ja.
   -Uch… To fajnie.
   -Wielce elokwentna odpowiedź, geniuszu. - Anglik przewrócił oczami.
   -Weź… Naprawdę nie ma nic inteligentniejszego, co mógłbym powiedzieć w takiej sytuacji.
   -Można. Zawsze możesz zadeklamować jakiś wiersz albo coś. Albo możesz powiedzieć, jak się czujesz po tygodniu nicnierobienia w domu.
   -Już jestem w pełni zdrów - odpowiedziałem. Tak rzeczywiście było; większość moich siniaków już zniknęła, a ja sam czułem się nieźle. Byłem gotowy pójść do szkoły w następnym tygodniu…
   Ale najpierw weekend.
   Po tym, jak Feliks wyszedł z mojego domu cały wściekły o coś, czego do tej pory nie potrafiłem rozgryźć, nie odezwał się do mnie ani słowem. Uznałem to za dobry znak. Ostatnio w jego towarzystwie czułem się nazbyt swobodnie, a to źle wróży. Ten chłopak przyciągał problemy jak magnes, a ja miałem jak na razie dosyć problemów.
   -A właśnie, Toris… - zagadnął mnie znów Anglik.
   -Hmmm?
   -Gilbert kazał ci przekazać, że jak następnym razem zbliżysz się do jego dziewczyny, to poleżysz sobie znacznie dłużej. W szpitalu.
   No właśnie. Wiedziałem, że o czymś zapomniałem.
   Ten idiota… Prze niego miałem jeszcze więcej niepotrzebnych problemów. Nie to, że się go bałem - nie zrozumcie mnie źle - ale masochistą też nie jestem, więc perspektywa obicia mi twarzy przez Gilberta (ponownie) nie była dla mnie zbyt ciekawa. Ale, z drugiej strony, miałem teraz wymówkę, by móc jakoś unikać tego crossdressera - wystarczy, że mu powiem, że Gilbert mnie “poprosił”, bym się do niego nie zbliżał, i po sprawie. Miał u mnie dług wdzięczności, więc powinien zrozumieć i dać mi święty spokój. Idealnie.
   ...a może nie?
   -Ej, ziemia do Torisa! - Arthur pomachał mi dłonią przed twarzą. Zamrugałem, zaskoczony. - Żyjesz jeszcze?
   -Uch… T-tak, oczywiście! Przepraszam, zamyśliłem się. - Pokręciłem głową. Był najwyższy czas, żeby się ogarnąć; sprawę Feliksa mogłem odłożyć na później. - Mówiłeś coś ważnego?
   -Można tak to ująć - wzruszył ramionami. - Mamy wycieczkę w przyszłym tygodniu, od poniedziałku do środy. Całe trzy dni bez szkoły.
   -Iii…? - zapytałem.
   -I musisz jechać, bo inaczej będziesz miał normalne lekcje, tyle że z klasą Gilberta.
   To faktycznie była patowa sytuacja; nie miałem wyjścia, jak pojechać ze wszystkimi.
   Nie bardzo lubię wycieczki szkolne; zawsze za dużo jest na nich hałasu, nie wspominając o głupich pomysłach kochanych kolegów. Jedyny raz, kiedy byłem na obozie, był w podstawówce - wtedy w nocy wysmarowano wszystkie moje rzeczy pastą do butów. Szczoteczkę do zębów też. Połowa moich rzeczy nadawała się do wyrzucenia. No ale cóż, jak mus, to mus.
   -Dobra, pojadę - odpowiedziałem pewnie. - Coś jeszcze?
   -Co jest pomiędzy tobą a Felą?
   Prawie spadłem z łóżka.
   -C-co to niby za pytanie?! - wrzasnąłem.
   -Heh… - Anglik uśmiechnął się demonicznie. - Prawie wszyscy wiedzą o tym lub podejrzewają to.
   -Nic między nami nie ma! NIC! - krzyknąłem jeszcze raz.
   -Jezu, nie wrzeszcz. - Anglik poprawił kosmyk wpadający mu do oka i kontynuował:
   -Cała szkoła zauważyła, że ty i Fela… Ech… Dogadywaliście się na imprezie, a potem oboje nie przychodziliście do szkoły. To normalne, że ludzie coś podejrzewają, zwłaszcza że Fela jeszcze przed tym wydarzeniem jawnie olewała Gilberta, bo chciała cię odprowadzić do domu… Czy coś w tym rodzaju. - Jeszcze bardziej poszerzył swój uśmiech. Czułem, jak moje policzki płoną.
   -T-to nie tak! Po prostu… Ja…
   -Acha… Nie pomyślałem o tym - mruknął do siebie Anglik. Otworzyłem szerzej oczy.
   -Co masz na myśli?
   -Może to ONA do ciebie zarywa? - zapytał Arthur, dalej jakby pogrążony w swoich myślach. - Wtedy wszystko miałoby sens… Jak myślisz, Toris?
   -No… - Chciałem mu odpowiedzieć, że to bzdura, ale nie mogłem się na to zdobyć. Jakby się dobrze zastanowić, w sumie nawet nie byłoby to takie głupie - przecież wszystko to, co powiedział Arthur, było prawdą. Ale… ale Fela to naprawdę Feliks! Z drugiej strony, chodził z Gilbertem od roku, i nie wahał się go całować, trzymać się z nim za ręce… gdyby naprawdę nic ich nie łączyło, nie byłby w stanie tak dobrze grać.
   I znowu - jeśli kochał Gilberta, to czemu od jakiegoś czasu spędzał więcej czasu ze mną? Może faktycznie ten zielonowłosy punk miał rację?
   Uch, sytuacja robi się naprawdę nieprzyjemna, pomyślałem. Przecież przed chwilą dowiedziałem się, że Gilbert zrobi wszystko, by mnie utrzymać z dala od Feliksa. A jeśli to, co wymyślił Arthur, jest prawdą, to…
   -...mam przejebane. - dokończyłem na głos. Arthur wzdrygnął się.
   -Ej, nie przeklinaj, jeszcze nie jest tak źle - pocieszył mnie. - Wiesz co? Możesz wybadać na tym całym wyjeździe, o co w tym wszystkim chodzi, i potem mi opowiesz, OK?
   -To niesprawiedliwe! - zaprotestowałem. - A czemu ty mi nie opowiesz w takim razie o swoim życiu miłosnym?!
   -Bo go nie mam - walnął prosto z mostu Arthur, ale ja nie miałem zamiaru poddać się tak łatwo.
   -Nie możliwe! Na pewno jakaś dziewczyna ci się podoba.
   -Nie.
   -Uuuu… - zabuczałem. - Chłopak?
   -NIE, IDIOTO! - wybuchł Anglik. Jego uszy zaczerwieniły się na końcówkach.
   -Hahaha, zgadłem? - zażartowałem znowu. Arthur wyglądał na wściekłego.
   -Nie! Nawet nie żartuj! - wydarł się. Zamarłem.
   -Ej, Artie, co jest? - zapytałem poważniejszym tonem. To było do niego niepodobne; zwykle nie zachowywał się w taki sposób. Był osobą, którą bardzo ciężko wyprowadzić z równowagi, więc dlaczego teraz tak się wściekł?
   -Jesteś…? - zapytałem cicho.
   -Czym?
   -No… No wiesz.
   Popatrzył na mnie, wściąż wściekły.
   -Nie - powiedział, już o wiele bardziej spokojnie - ale nie lubię, gdy rozmawia się na takie tematy. Czaisz?
   -Uch, jasne.



***



   Zgadnijcie, z kim siedziałem w busie.
   -Siemka Toris! - uśmiechnął się Feliks. Był ubrany w tradycyjny dla niego strój - glany, spódnica (tym razem w kratę) oraz ciemnoszara koszulka z długimi rękawami.
   -Feliks… Nie znowu - jęknąłem. Przed chwilą wpadłem na Arthura, który z kamienną twarzą wytłumaczył mi, że, niestety, Kiku wolał zostać w domu i grać w jakieś cholerne horrory, zamiast uratować przyjaciela i siedzieć z nim w autokarze, a potem dzielić z nim pokój.
   Ach, z pokojem to w ogóle była porąbana sprawa; na początku Arthur miał być z Francisem, a ja z Kiku, ale, jak już wspomniałem, Kiku to idiota i mnie wystawił, a Francis poszedł sobie do jakiejś dziewczyny. Oboje stwierdziliśmy z Arthurem, że w takim razie będziemy razem w pokoju. Ale potem okazało się, że Alfred - ten gość z imprezy, który mnie popchnął - zaklepał sobie z nim miejsce. Potem było już za późno na zmianę…
   Nie pomogło to, że próbowałem protestować, pogadać z Feliksem - olał sprawę całkowicie i nie miał zamiaru mnie wysłuchać, choć dla mnie była to sprawa życia i śmierci. Widać Feliks wciąż nie wiedział o tym, że jego chłopak będzie mnie próbować zabić, gdy tylko wrócę z wycieczki - a mnóstwo osób z jego paczki było w naszej klasie.
   -Oficjalnie już nie żyję - jęknąłem znowu, ale warkot silnika autokaru zagłuszył moje słowa. Feliks z zachwytem na twarzy wpatrywał się w okno.
   I tak minęła nam podróż. Przynajmniej mi, bo szybko zasnąłem; zawsze mam tak, gdy szykuje mi się jakakolwiek dłuższa podróż - nie liczy się dla mnie, czy lecę samolotem, jadę autem czy cokolwiek innego, po prostu nie umiem powstrzymać senności. Między innymi dlatego nie lubię jeszcze wyjeżdżać na wycieczki, bo wtedy, gdy śpisz jesteś jeszcze bardziej narażany na ataki idiotów z markerem.
   Ale, cóż, sen dał mi trochę czasu na wytchnienie od tego wszystkiego, co działo się w tej porąbanej szkole.
   Obudziło mnie potrząsanie za ramię; to Feliks z wielkim uśmiechem nachylał się nade mną.
   -Ej, śpiący królewiczu! Wsta-je-my! - przeciągnął sylaby swoim słodkim jak cukier głosem. Gdyby dźwięki miały kolory, jego głos byłby różowy, pomyślałem.
   Posłusznie wstałem, ubrałem na siebie kurtkę, którą ściągnąłem na czas jazdy autem, po czym zabrałem swój bagaż, pomagając przy okazji Feliksowi ściągać swój z półki.
   Spojrzałem przez okno; było już ciemno, ale dalej mogłem zobaczyć, że wszędzie jest biało od śniegu - zupełnie inaczej niż w Warszawie. Ośrodek, w którym zostaliśmy ulokowani, miał trzy piętra, na każdym po parę pokoi. Ja z Feliksem zajęliśmy duży, dwuosobowy pokój na najwyższym piętrze - mieliśmy nawet do dyspozycji własną łazienkę, co, jak się szybko okazało, było bardzo fajną rzeczą.
   Feliks wyżył się artystycznie na moje twarzy.
   -Cholera jasna, Feliks!
   -Hahaha, dopiero teraz się zorientowałeś! - Blondyn nie umiał się powstrzymać od śmiechu.
   -To nie jest śmieszne - warknąłem, po czym poszedłem ogarniać twarz do łazienki. Tusz bardzo ciężko schodził, ale jakoś zdążyłem się z nim uporać. Usłyszałem, że ktoś coś woła, ale nie zdążyłem dokładnie zrozumieć wszystkiego.
   -Fela, o co chodzi? - zapytałem, podnosząc głos. Nie zapominałem, że tutaj muszę nazywać go tym imieniem - byłoby naprawdę nieciekawie, gdybym teraz zdradził wszystkim jego tajemnicę.
   -Nic! - odwrzasnął crossdresser - Mamy tylko się umyć, coś zjeść i iść spać! Cisza nocna od dziesiątej!
   Spojrzałem na zegarek. Była dopiero dziewiąta, czyli spokojnie ze wszystkim powinienem zdążyć.
Szybko wytarłem twarz. Od razu zobaczyłem, jak Feliks rozkłada - a właściwie rozrzuca - wszystkie swoje rzeczy, gdzie popadnie. Westchnąłem i podniosłem jeden z jego różowych staników z podłogi.
   -Ej, nie rozwalaj się tu tak - zwróciłem mu uwagę. Odburknął coś w odpowiedzi.
   -Co? - zapytałem.
   -Och, tu jest! - wrzasnął, po czym odwrócił się do mnie. - Ech, nic, idę się myć - dodał, po czym zabrał swoją kosmetyczkę i otulony swoim puchatym, różowym ręcznikiem skierował się do łazienki.
   -Feliks... zacząłem.
   -Hmm? - odwrócił się do mnie w drzwiach łazienki.
   -Gilbert powiedział mi, żebym się do ciebie nie zbliżał. Więc wiesz...
   Nie dokończyłem. Feliks popatrzył na mnie oczami pełnymi niedowierzania; jakby ściemniały, stały się ponure.
   -J-jasne – odpowiedział w końcu, spuszczając wzrok. Wyglądał, jakby bardzo chciał trzasnąć drzwiami, ale nie zrobił tego; zamknął drzwi tak cicho, jakby bał się, żeby mnie nie zdenerwować.
   Czułem się jak ostatni cham.
   Ułożyłem się wygodnie na łóżku i sięgnąłem po książkę, ale czytanie jakoś mi nie szło. Patrzyłem na zegarek. Minęło dziesięć minut… piętnaście… trzydzieści.
   Co on tam robi?, pomyślałem w myślach. Wstałem i zapukałem do drzwi łazienki.
   -Ej, Fela, żyjesz?
   Nic. Żadnej odpowiedzi. Załomotałem mocniej.
   -Fela? Feliks?!
   Dalej cisza.
   Może coś mu się stało, pomyślałem. Zemdlał czy coś… powinienem to sprawdzić.
   -Fela, wchodzę! - ostrzegłem i nacisnąłem klamkę. Drzwi były otwarte, co mnie dość zdziwiło - przecież każdy normalny człowiek zamyka się w łazience, gdy idzie się kąpać, prawda?
   Wszedłem powoli do środka i zamarłem.
   W wanie leżał z zamkniętymi oczami Feliks. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby woda nie była czerwona.

   I gdyby na podłodze nie leżały żyletki.




Dum dum DUUUN. Ciekawi, co będzie dalej? :D Zapraszam do komentowania!

2 komentarze:

  1. Nareszcie kolejna część! Jak zwykle super.
    Oczywiście, zabije za te końcówkę ;-;
    Znajdę twój adres, przyjadę i ukatrupię własnymi rękoma ;^;
    I teraz czekać na kolejną część... Weny życzę ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dobrze, że pomyślałam żeby tu zajrzeć *-*

    OdpowiedzUsuń