czwartek, 12 marca 2015

Rozdział VIII

   -Ej, stary, ogarnij się!
   -Ale nic nie zrobiłem! - zaprotestowałem.
   -No właśnie o to chodzi! - warknął Arthur. - Nie śpiewasz jak zawsze.
   -Jak to nie “jak zawsze”? - zapytałem, przewracając oczami. - Czy co, mam jodłować?
   -Ty wiesz, o co mi chodzi! - wydarł się Anglik. - Przepraszam za wyrażenie, ale ten kawałek naprawdę zjebałeś.
   -To może sam zaśpiewasz, jak ci się tak nie podoba?! - kopnąłem wzmacniacz.
   -Hej, uważaj na sprzęt! - żachnął się Francis.
   -Spierdalaj.
   -Ej, o co chodzi? - zapytał spokojnie jak zwykle Kiku.
   Wymruczałem coś w odpowiedzi i odwróciłem się na pięcie w stronę wyjścia.
   -Wróć, jak już będziesz gotowy przeprowadzić jakąś próbę normalnie, dobrze? - zawołał za mną jeszcze Francis. Nie odpowiedziałem, tylko czym prędzej wyszedłem najpierw z pomieszczenia, a potem ze szkoły.
   Krew buzowała mi w żyłach; byłem naprawdę wkurzony… Tylko na kogo?
   -Idiota - powiedziałem do siebie. - Idiota, idiota, idiota…
   Wszystko się skomplikowało od czasu wycieczki. Niby było tak jak wcześniej, ale…
   No tak, wreszcie Feliks się ode mnie odczepił. Tego chciałem od początku, prawda? Czułem się jednak jak śmieć. Wcześniej blondyn wręcz promieniował energią, cały czas się uśmiechał; był ulubieńcem - albo raczej ulubienicą - wszystkich nauczycieli, cieszył się też niemałą popularnością wśród uczniów. Teraz był cały czas przygnębiony, a choć starał się uśmiechać tak jak dawniej, nie bardzo mu to wychodziło. Mnie nie mógł oszukać fałszywym uśmiechem; widziałem zbyt wiele razy, jak jego twarz rozpromieniała się sama z siebie, ot tak. Teraz wszystko to było wymuszone, męczące dla niego.
   Czułem się winny, że spowodowałem coś takiego.
   Nie, nie chodzi mi o to, że mi na nim zależało… To nie było to i dobrze o tym wiedzieliśmy oboje.
   Albo raczej ja wiedziałem.
   Poczekam. Nie musisz się śpieszyć.
   Na co on do cholery czekał? To nie była kwestia czasu, zanim cudownie zakocham się w tym facecie. Nie, nie o to chodziło; po prostu ja nie byłem taki, jak on. Nie lubiłem facetów. Nie lubiłem jego.
   Ale nie mogłem zaprzeczyć, że normalnie, po męsku, lubiłem jego towarzystwo. Był może dziwny, ale przecież nie był złym facetem; miał wszystkie te cechy, które czyniły go dobrym przyjacielem dla każdego. Umiał dogadać się z każdym, nawet z kimś takim jak ja. Było mi go żal, że musiał zakochać się w kimś tak beznadziejnym, jak ja.
   -Wróciłem - rzuciłem, gdy tylko znalazłem się w domu.
   -Witaj, Toris! - przywitała mnie mama. - Obiad już jest na stole, chodź, siadaj, dzisiaj zjemy wszyscy razem…
   Zaczęła trajkotać o czymś w jej pracy - pracowała w bibliotece, co może nie było szczególnie pasjonującym zajęciem, ale dzięki temu miałem nieograniczony dostęp do książek, więc nie narzekałem.
   Usiedliśmy. Tata włączył telewizor i wpatrywał się w monitor, gdy mama nalewała nam zupy. Ja także zwróciłem oczy w stronę ekranu.
    -...ustawa o związkach partnerskich…
   Związki partnerskie?, pomyślałem. Ten temat zainteresowałby Feliksa.
   W mojej głowie uformował się pytanie i nagle, zupełnie bezwiednie, wypaliłem:
   -Ej, tato, mamo… Co myślicie o gejach?
   Potrzebowałem paru sekund, żeby uświadomić sobie, co właśnie powiedziałem. I jak musiało to zabrzmieć.
   Mama zamrugała parokrotnie, zdezorientowana. Tata spiorunował mnie wzrokiem. Przełknąłem ślinę.
   -Nie chodzi o to, że ja… - nie potrafiłem zdobyć się na to, żeby dokończyć to zdanie, więc szybko dodałem: -Mówiliśmy o tym na lekcji, i tak jakoś…
   Chyba to kupili, bo mama odetchnęła z ulgą, a ojciec spowrotem wpatrzył się w ekran telewizora.
   -Ech, Toris… - pokręcił głową mój ojciec. - Co tu jest do powiedzenia? To jest chore i nienormalne.
   -Takich ludzi powinno się leczyć - dorzuciła moja mama. - No, na szczęście wiemy, że ty nie masz problemów z takimi idiotyzmami - zaśmiała się. To było jej ulubione słowo; określała tym wszystko, co według niej było tylko nieważną rzeczą, takim pyłkiem kurzu na wielkiej machinie wszechświata. - Masz tą swoją, jak ona się nazywała…
   -Fela NIE jest moją dziewczyną - warknąłem. Matka zamarła.
   -Jakim tonem ty się odzywasz?!
   -Przepraszam… - mruknąłem. Ta rozmowa zupełnie odebrała mi apetyt. - Zjem później.
   Wstałem od stołu i nie czekając na protesty ze strony mojej rodziny wymknąłem się do mojego pokoju.
   Zamknąłem drzwi i rzuciłem się na łóżko.
   Ciekawe, co by zrobili, gdybym im powiedział, że Fela to tak naprawdę Feliks, pomyślałem.
   Przykryłem się kocem; czułem się beznadziejnie.
   To było niesprawiedliwe. Czemu według mojej rodziny, a w szczególności ojca, lepiej być kimś pokroju Gilberta - kimś, kto by zgwałcił dziewczynę, pobił właściwie za nic inną osobę, niż Feliksem, który po prostu był fajnym chłopakiem, tyle że wolał facetów?
   I co najgorsze nie tylko moi rodzice tak myślą. Większość ludzi też twierdzi, że to chore… Ciekawe, jak jest z rodzicami Feliksa. Czy on to ukrywa?
   Zaraz… Coś mi się nie zgadzało.
   Jak Feliks mógł udawać dziewczynę przed swoimi własnymi rodzicami? Przecież jego własna matka powinna wiedzieć, czy ma syna, czy córkę, prawda?
   Muszę go o to zapytać, pomyślałem, i moja dłoń automatycznie powędrowała do komórki. Już miałem wcisnąć numer do Feliksa, gdy nagle zamarłem.
   Nie mogłem przecież tak po prostu do niego zadzwonić po tym, co się stało, z tak głupim pytaniem. To by było aż za tępe, nawet jak na moje standardy.
   A może mogłem? W końcu raz się żyje…
   -Um, Halo? - zabrzmiał w słuchawce głos Feliksa.
   -E… Cześć. Tu ja, Toris.
   -Ach, Toris! - głos Feliksa ożywił się na chwilę, ale zaraz potem wrócił do obojętności. - Czemu dzwonisz? Zwykle się do mnie nie odzywasz…
   -Ech, widzisz… Ja… - zawahałem się. Teraz po prostu miałem go zapytać? Tak po prostu? - Em… chciałbyś przyjść do mnie pogadać?
   -Jasne… - w jego głosie usłyszałem nutkę entuzjazmu. - Kiedy?
   -Teraz.
   Cisza.
   -Ech? Feliks? - zapytałem, ale odpowiedziała mi tylko cisza. Zaniepokoiłem się; co on tam robił? I czemu się nie rozłączył?
   -Ej, co…
   Ding-dong. Dzwonek do drzwi.
   No, szybko się uwinął.
   -Otwieram, otwieram! - zawołałem i zbiegłem na dół schodami, uprzednio rozłączając się.
   W drzwiach, jak się spodziewałem, stał Feliks; spódnicę miał nieco dłuższą niż zwykle - za kolana - ale w tym samym wściekle różowym kolorze co wcześniej.
   -Siema - uśmiechnął się, ale nie mogłem nie zauważyć, z jakim trudem mu to przyszło.
   -Cześć - odpowiedziałem - wchodź, zrobię ci coś do picia, a ty w tym czasie idź do mojego pokoju.
   Pokiwał głową, ale milczał. Zabrał się do rozsznurowania swoich glanów.
   -Witaj, Fela! - zawołała moja mama, uśmiechając się przyjaźnie do Feliksa. Byłem pewien, że w głębi ducha już mnie ożeniła z Felą…
   Ukryłem się w kuchni i nastawiłem wodę na herbatę. Czekając, aż się zagotuje, przysłuchiwałem się radosnemu trajkotaniu mojej mamy i nieśmiałemu potakiwaniu Feliksa; jednak blondyn okazał się na tyle inteligentny, żeby szybko wyrwać się z jej szponów.
   -Co ta twoja dziewczyna taka wyciszona dzisiaj? - zapytała się mnie moja rodzicielka, zaglądając do mnie do kuchni. Przewróciłem oczami, ale tego nie zauważyła.
   -To nie jest…
   -Oj, Toris, Toris… - przerwała mi mama. - Przecież widzę, jak ona na ciebie patrzy. A jeśli nie chcesz tak miłej i ładnej dziewczyny, to jesteś, przepraszam za kolokwializm, idiotą - uśmiechnęła się. Woda zagotowała się, więc zamiast odpowiadać mogłem po prostu nalać wody do czajniczka.
żeby to było takie proste, pomyślałem. Chciałbym, naprawdę. Gdyby Feliks był dziewczyną, to może faktycznie… Ale świat niestety nie jest tak prosty.
   -Może ona coś do mnie czuje, ale ja... nie. - Odwróciłem się, szukając tacy. Mama pokręciła tylko głową i westchnęła.
   -Nie kłam. Czuję, że ty też masz do niej jakąś sympatię. I trzymam za was kciuki, jakby co. Tata też. - Podała mi tacę. Podziękowałem jej, ale nie mogłem odgonić od siebie myśli, jakim jestem idiotą. Teraz moi rodzice będą chcieli, żebym się z nią - z nim - umawiał.
   Ciekawe, co by zrobili, gdyby się dowiedzieli. Czy zabroniliby mi się z nim spotykać?
   -Powodzenia - dodała mama, gdy wychodziłem już z tacą wyładowana po brzegi talerzami i ciasteczkami. - Pamiętaj, że niektóre rzeczy mają konsekwencje; to, czy zrezygnujesz z ryzyka, zależy od ciebie.
   Ciekawe, co to miało znaczyć.


***



   -Więc, em… - zacząłem. Wielkie oczy Feliksa były skierowane na mnie; nie mrugał chyba przez jakieś dziesięć sekund. To było krępujące.
   -Nie gap się tak, straszysz mnie - mruknąłem. Blondyn zamrugał parę razy i odwrócił wzrok. Ścisnął mocniej gorący kubek herbaty w rękach.
   -Przepraszam. O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
   -Tak się zastanawiałem… Wiem, że zabrzmi to idiotycznie, ale co na to twoi rodzice?
   -W sensie? - zapytał Feliks beznamiętnym tonem. Od momentu, w którym usiedliśmy w moim pokoju z herbatą, nie uśmiechnął się ani razu. Bynajmniej go za to nie winiłem; to bardziej ja czułem się winny. A zresztą o co miałbym go oskarżać? Że nie promieniuje radością jak przedtem? Teraz, znając prawdę, mogłem tylko....
   -Toris?
   -Uch, zamyśliłem się - potrząsnąłem głową. Takie ‘odpływanie’ zdarzało mi się coraz częściej.
   Chodziło mi o to… Czy twoi rodzice naprawdę nie mają nic przeciwko temu, że ubierasz się jak dziewczyna, robisz imprezy w domu, chodzisz z chłopakiem i tak dalej? O-oczywiście, jeśli mogę spytać - dodałem szybko ostatnie zdanie; jedynym, czego mi tu teraz brakowało, był płaczący Feliks - bałem się, że jeśli go za bardzo przycisnę, naprawdę może nie wytrzymać. Patrzyłem więc nieco zaniepokojony, jak zareaguje, ale moje obawy okazały się zupełnie zbędne; blondyn westchnął tylko i wlepił wzrok w sufit.
   -Nie mają nic przeciwko - odpowiedział powoli. - W sumie nie sądzę, żeby ich to w ogóle obchodziło.
   -Ech? - wyrwało się mi. Feliks rzucił mi szybkie spojrzenie, ale pewnie wziął sobie do serca moje poprzednie słowa, bo z powrotem utkwił wzrok w suficie.
   -Ostatni raz widziałem ich jakieś pół roku temu… Cały czas jeżdżą za granicę. Nie mają czasu mieszać się do mojego życia, i dobrze.
   -Serio…? I… nie chciałbyś z tym nic zrobić?
   -Lepiej jest tak, jak teraz - mruknął. Położył na moje łóżko. - Przynajmniej nie sprawiam im zawodu, nie?
   -To… - zacząłem, ale nie widziałem, jak skończyć. Bo i co miałem mu powiedzieć? Oklepany tekst, że rodzice na pewno go kochają i się o niego martwią? Jeśli faktycznie nie widział ich aż przez sześć miesięcy, to oni naprawdę musieli go olewać. Albo bardzo, naprawdę bardzo ciężko pracować, jednak nie sądziłem, że o to chodzi.
   Ale jeśli naprawdę Feliks nie powiedział nikomu o tym, kim naprawdę jest, i chyba nawet jego rodzice nie zauważyli nic dziwnego…
   Dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo Feliks musiał być samotny; całkowicie sam, oszukując wszystkich, tylko dlatego, żeby go nie odrzucili, bo kiedy zaczął grać, nie mógł już przestać.
   Oszukiwał wszystkich.
   Oprócz mnie.
   A ja go odrzuciłem.
   Przełknąłem głośno ślinę.
   -Ej… Feliks? - zapytałem cicho.
   -Hmm? - odpowiedział blondyn, nie ruszając się z łóżka.
   Wstałem z krzesła. Mogłem poczuć na sobie jego spojrzenie. Usiadłem na krawędzi łóżka; blondyn dalej nie ruszył się z miejsca.
   -Przepraszam… Za wszystko.
   Chwyciłem go za dłoń; mogłem poczuć, jak drgnął, zaskoczony. Miał piękne dłonie, o długich, szczupłych palcach, bardzo miękkie, kobiece. Nigdy bym nie uwierzył, że jest facetem, dopóki by mi nie powiedział.
   -Nie musisz - odparł chłodno; za chłodno. To było do niego niepodobne.
   -Muszę… Bo wiesz, jestem idiotą - zaśmiałem się lekko. Trzymałem jego ciepłą dłoń, ale nie śmiałem odwrócić się do niego; bałem się, co mógłbym tam zobaczyć. Nadzieję malującą się na jego twarzy? strach? Wyrzut? Szczerze, to nie wiedziałem, które z tych rzeczy bałem się najbardziej; wszystkie mnie przerażały, bo każda z nich miała określone konsekwencje, które mogły pogrążyć zarówno Feliksa, jak i mnie.
   -Nie jesteś idiotą - mruknął Feliks. Poczułem, jak porusza się na łóżku za mną.
   Bałem się. Co teraz zrobi? Co ja zrobię?
   Objął mnie od tyłu, z wahaniem, delikatnie, jakby bał się, że ucieknę. Nie miałem zamiaru…    Przynajmniej nie teraz.
   -Kocham cię - mruknął Feliks miękko. Przytulił mnie do siebie mocniej.
   -Przepraszam - odpowiedziałem, ale teraz żadne słowa nie miały już żadnego znaczenia; teraz liczyło się tylko to, że on był tak cudownie ciepły, taki żywy, jaki ja nigdy nie mogłem być. Po raz pierwszy poczułem, że coś mnie z nim łączy; może to było to, co moja mama zauważyła, może coś innego, ale w tym momencie po raz pierwszy poczułem, jakbym nie był kompletny. Jakbym całe życie do tej pory był tylko częścią, a teraz nareszcie byłem kompletny.
   -Feliks?
   -Hmm?
   -Kiedy zamierzasz powiedzieć Gilbertowi?
   Zesztywniał, ale się nie cofnął.
   -Wkrótce. Wkrótce… wszyscy się dowiedzą - wyszeptał mi do ucha; łaskotał mnie swoimi ustami.
   -Boisz się, jak zareagują? - zapytałem.
   -Nie… jeśli ty…
   Nie mogłem wytrzymać odwróciłem głowę.
   Jego oczy były piękne; zielone jak wiosna. Nareszcie zniknął z nich ten straszny wyraz; pomalutku odzyskiwały ten dawny blask.
   I uśmiechał się.
   Nie protestowałem, gdy pochylił się w moim kierunku jeszcze bardziej.
   -Kocham cię - powtórzył.
   -Wiem.
   Nie protestowałem, gdy musnął swoimi ustami moje. Delikatnie.
   -Więcej? - zapytał.
   Nie odmówiłem.

   Boże, spraw, bym nigdy nie musiał mu odmawiać. 

2 komentarze:

  1. Jestem prawie pewna, że ich rodzice Torisa przyłapią;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah, początki Torisa i Felixa, jako pary, są takie urocze :3
    Kawai <3
    Kocham ich po prostu :D

    OdpowiedzUsuń