poniedziałek, 23 lutego 2015

Rozdział IV

   -Mówię po raz ostatni. NIE.
   -Cholera, stary! - Arthur szturchnął mnie palcem. - Z takiego głupiego powodu nie chcesz iść na największą imprezę w tym roku szkolnym?
   -Nie o to chodzi! - przewróciłem oczami. - Po prostu nie lubię… takich rzeczy. Za dużo ludzi, no i…
   -Mon cher, jeśli nie lubisz przebywać z dużą grupą ludzi, to jak będzie na koncertach? - Francis uśmiechnął się do mnie lekko.
   Zamarłem z otwartymi ustami. Ma rację. Co to będzie? Wywalą mnie z zespołu, jeśli nie pokażę, że potrafię występować przed publicznością…
   -Ale… - rozpaczliwie szukałem jakiegoś argumentu. - No… przecież nie warto występować na domówce u Feli!
   -A właśnie, że warto! Przecież musimy cię wypromować, stary! - Arthur tylko kręcił głową. - Niby mnie? - zdziwiłem się.
   -Zdurniałeś czy co?! Przecież my jesteśmy jako tako znani, a ty ledwo co do nas dołączyłeś, więc musimy pokazać wszystkim, że jesteś niezły. Jak coś się nie podoba, to wypad!
   -Ej, może nie tak ostro, co? - Francis położył dłoń na moim ramieniu. - Chłopak się stresuje, normalne. Mam ci przypomnieć, co ty odwaliłeś, gdy graliśmy po raz pierwszy w gimnazjum?
   -Tsk… - Zielonowłosy chłopak prychnął i odwrócił się do nas plecami, udając, że nagle znalazł coś naprawdę interesującego w swojej gitarze.
   -Musisz mu wybaczyć - cicho mruknął Kiku. - Bardzo się stresuje, jak wypadniemy, więc…
   -...wyżywa się na wszystkim wokół - dokończył Francis. Kiku wyglądał, jakby nie do końca mu o to chodziło, ale nic nie dodał. Nagle blondyn uderzył się dłonią w czoło.
   -Och, prawie bym zapomniał! - krzyknął teatralnie. - Toris, masz jakieś ubrania, które nadawałyby się na scenę?
   -W sensie…? - Nie do końca wiedziałem, o co mu chodzi. - Nie mam za dużo ubrań na imprezy, jak już mówiłem, nie lubię…
   -Tragedia! - znów teatralnie się załamał. - Ale nie martw się! Braciszek Francis ma dużo ubrań na stanie, może ci jakieś pożyczyć!
   -Braciszek…?
   -To ustalone - wtrącił z kąta Anglik. - Załatwiasz sobie ciuchy i widzimy się jutro u Feli. Masz przyjść godzinę przed czasem, bo nie mam zamiaru sam tego rozkładać. A jak nie przyjdziesz, to przysięgam, że pożałujesz, że się urodziłeś.
   -Uch… P-postaram się… - odpowiedziałem; głos zadrżał mi tak bardzo, że Francis znów się zaśmiał.
   -No i widzisz, Arty, przestraszyłeś go! Toris, olej go.
   -T-tak.

***

   Czas leciał szybko, zbyt szybko, i zanim się obejrzałem, a już musiałem - w za dużych ciuchach Francisa - stawić się na imprezie. Denerwowałem się strasznie - nie tylko tym, że prawdopodobnie mimo zapewnień Francisa wyglądałem jak pajac, ale także występem. Z tego, co zrozumiałem, powinna się zjawić prawie cała nasza klasa i paręnaście osób z innych roczników. Czyli straszne dużo osób jak dla mnie.
   -No, jesteś wreszcie! - Zawołał do mnie Arthur ledwie otworzył mi drzwi. - Cała reszta już jest.
   -Ech, zaczynamy dopiero za półtorej godziny… - zauważyłem nieśmiało, ale ostre spojrzenie zielonowłosego Anglika odebrało mi chęć do jakiegokolwiek więcej protestu.
   -Jest gospodarz… Ee, w senie Fela? - zapytałem, schylając się, by rozsznurować wysokie do kolan buty.
   -Nie ma, przyjdzie później… Co ty robisz z tymi butami?! Chcesz w skarpetkach występować na scenie?!
   -Przepraszam, przepraszam! - Szybko wyprostowałem się i obronnie uniosłem ręce do góry.
   -Nie przepraszaj, tylko pomóż z tym sprzętem!
   Dom Feliksa był… wielki. Niby powinien być lustrzanym odbiciem mojego domu, skoro był to bliźniak, ale… Był wysprzątany na wysoki połysk, a wszystkie sprzęty były delikatne, małe i stylowe, jakby zaprojektowane przez najlepszych projektantów wnętrz.
Ale… Nie było żadnych bibelotów, książek, czegokolwiek - wyglądało to bardziej jak jeden z działów Ikei niż normalne wnętrze domu. Sprawiało to dziwnie puste wrażenie.
Jednak nie było mi dane zbyt długo zastanawiać się nad osobliwościami tego domu, bo zaraz po tym, jak wreszcie znaleźliśmy kabel od wzmacniacza i przećwiczyliśmy parę piosenek, które zamierzaliśmy dziś zagrać, zaczęli schodzić się pierwsi goście.
   -Uch… Alfred, naprawdę nie wiem, czy…
   -Ee tam! Mattie, nie martw się tak bardzo! Będzie all right!
   Do sali weszli dwaj chłopacy z naszej klasy - tego z kurtką lotniczą z numerem 50 na plecach rozpoznawałem, ale tego drugiego - nazywanego Mattie’m - nijak nie pamiętałem. Ledwo pierwszy chłopak zobaczył Arthura, uśmiechnął się.
   -Siemka, Arthur! - zawołał z wielkim uśmiechem godnym hollywoodzkiej gwiazdy. - Gracie dzisiaj?
   -Nie, tak tylko pomyślałem, że fajnie będzie stać na scenie z gitarą w ręku - Anglik przewrócił oczami. - No jasne, że gramy, idioto!
   -Ej, nie jesteś miły! - warknął tamten i z obrażoną miną pognał do innego pokoju. Zaraz jednak odkrzyknął:
   -Hahaha, a tu jest żarcie! Chodź, Mattie!
   Nawet nie zauważyłem, kiedy tamten zniknął mi sprzed oczu.
   Wkrótce pojawiło się więcej osób, które rozwaliły się na kanapach i krzesłach. I...tak. Wreszcie nadszedł i on.
   -Siemka! Fajnie, że wpadliście! - pomachał nam Feliks. Tym razem miał na sobie kusą bluzkę na ramiączkach odsłaniającą brzuch oraz spódniczkę mini, która aż raziła w oczy kolorowym brokatem.    Zaraz za nim do sali wszedł Gilbert, z uśmiechem, który przywodził na myśl zadowolonego wilka, właśnie przegryzającego gardło ofierze.
   -Zaczynać? - zapytał rzeczowo Arthur, starając się przekrzyczeć tłum. Feliks tylko kiwnął głową.
   -Powodzenia! - powiedział. Po czym spojrzał prosto na mnie. Szybko odwróciłem wzrok.
   Arthur włączył mikrofony.
   -Witam, ludzie! - powiedział z pewnym siebie uśmiechem. - Tu zespół “Heta”, będziemy dla was dzisiaj grać! Więc zamknąć mordy, zaczynamy!
   Tak jak ustaliliśmy, przekazał mi mikrofon i zaczął grać “Monster” Skilleta.
   Czułem, jak pocą mi się ręce, jak mimo wszystkich prób uspokojenia się drżę na całym ciele; mogłem przysiąc, że wszyscy patrzyli się prosto na mnie.
   Nie spieprz tego, nie spieprz tego...
   Zamknąłem oczy.



   The secret side of me
   I'll never let you see
   I keep it caged but I can´t control that
   So stay away from me, the beast is ugly
   I feel the rage and I just can´t hold that…



   Tłum poczuł muzykę i natychmiast pary zaczęły tańczyć, w tym Fela i Gilbert tuż pod samą sceną. Dziwiłem się, że nie przeszkadzał im ryk głośników.



   ...I feel it deep within
   It´s just beneath the skin
   I must confess that I feel like a monster…



   Światła, gorąco, tańczący ludzie, wszystko to sprawiało, że czułem się… Dziwnie. Traciłem kontrolę, coś wyrywało się ze mnie razem z piosenką. Coś się działo.



   I must confess that I FEEL LIKE A MONSTER!



   Wydarłem się na całe gardło, co zaskoczyło wszystkich, nie wyłączając mnie. Arthur jakby zgrał się ze mną i z całej siły uderzył w struny; gitara zawyła dziko, jakby i ona darła się razem ze mną.
   Wszyscy byli zachwyceni.
   Zaledwie zabrzmiały ostanie akordy, a już wszyscy zaczęli wiwatować. Byłem w siódmym niebie, podobnie jak reszta zespołu; nie mieliśmy jednak zamiaru spocząć na laurach i już po paru sekundach zaczęliśmy grać Animal I have become.
   Szykowała się ciekawa noc.



***

   -Boże… pod koniec myślałem, że umrę, tak mnie nadgarstki nawalały - mruknął Arthur, potrząsając rękami. Kiku przyglądał się z najwyższą uwagą, jak didżej podskakuje energicznie na scenie, którą przed paręnastoma minutami zajmowaliśmy my. Francis gdzieś się zmył - prawdopodobnie zauważył jakąś ładną dziewczynę czy coś - ja natomiast nie mówiłem nic z tej prostej przyczyny, że całkowicie zdarłem sobie gardło.
   Ludzie wszędzie tańczyli dziko, darli się, a gdzieniegdzie widziałem obściskujące się parki. Było dla mnie zdecydowanie za tłoczno, za duszno… W sumie mógłbym się chyba już zmyć.
   -A-arthur- wychrypiałem - Chyba już pójdę…
   -Ani mi się waż! - warknął zielonowłosy; w półmroku wyglądał jeszcze bardziej władczo niż zwykle.    -Musimy dbać o wizerunek! Znajdź sobie dziewczynę czy coś.
   Już miałem coś odpowiedzieć moim łamiącym się głosem, gdy nagle ktoś z pełną siłą wbił mi łokieć w brzuch, aż się zatoczyłem.
   -Oj, Arty, tutaj jesteś! - rozpoznałem głos “hollywoodzkiej gwiazdy”. - Wszędzie cię szukałem!
   -Spadaj, Alfred! - Arthur pomógł mi wstać. - Widzisz, co robisz, idioto?!
   -Oj… sorki - chłopak rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym znowu skierował swój wzrok na Arthura. -Chodź, pogadamy!
   -Spadaj, debilu! - bronił się Anglik, ale Alfred już ciągnął go gdzieś na bok, poza zasięg mojego wzroku.
   -Kiku… - zawołałem, ale nigdzie nie mogłem zauważyć Japończyka.
   Co, on też się zmył?, pomyślałem z goryczą. Cóż, nie miałem zamiaru tu być ani chwili dłużej; adrenalina, która dodawała mi energii na scenie, zniknęła, pozostawiając po sobie tylko puste zmęczenie. Skierowałem się do drzwi wyjściowych.
   -Nie! Przestań! - rozpoznałem nagle głos Feliksa. Natychmiast odwróciłem się w kierunku dźwięku; zobaczyłem uchylone drzwi. Nie należę do osób, które lubią podsłuchiwać innych, ale w tej sytuacji…
   -Cholera, czemu nie?! -rozległ się zirytowany głos Gilberta. Podszedłem bliżej; przez szparę zobaczyłem, że Gilbert przyciska Feliksa do ściany, jednocześnie wkładając rękę pod jego koszulkę. Nie wyglądało na to, żeby Feliksowi się to podobało.
   -M-mówiłam, nie jestem gotowa! - zapiszczał crosdresser, wyraźnie przerażony.
   -Gdzieś to mam! Chodzimy ze sobą od roku, jak możesz jeszcze nie być gotowa? - Gilbert kontynuował, nie zważając na protesty Feliksa. -To nie taka wielka sprawa, Jezu!
   -Gilbert, przestań! - Feliks prawie płakał.
   Zaraz, czy Gilbert chce…
   Moje oczy rozszerzyły się, gdy tylko zrozumiałem, do czego zmierza ta scena.
   Przecież nie jest idiotą - zaraz odkryje, że jego Fela to Feliks!
   A ja nie mogłem nic zrobić. Stałem jak skamieniały, przyglądając się temu bezmyślnie, aż…
   -Ups, sorki.
   Ktoś mnie popchnął tak, że wpadłem na drzwi, otwierając je na oścież. Zdołałem się przytrzymać klamki, by nie upaść. Gdy się wyprostowałem, spotkałem natychmiast zirytowane spojrzenie Gilberta, a Feliks, nie tracąc ani chwili, przebiegł obok mnie i gdzieś uciekł. Zostałem sam z wściekłym metalowcem w pokoju.
   Ups.
   -W-wiesz… to nieładnie molestować kobiety…
   Cios pięścią w twarz niemal odebrał mi przytomność; zdołałem się utrzymać na nogach tylko dzięki temu, że oparłem się o ścianę. Nie na długo.
   Coraz mocniejsze ciosy spadały na mnie, a ja nie mogłem zrobić niczego innego jak dać się kopać, leżąc na podłodze, a wierzcie mi; nie ma nic przyjemnego w byciu okładanym glanami.
   Haha, przypomniał mi się dowcip; będę zawsze przy tobie, kiedy upadniesz…
   ...kopnięcie w brzuch wydarło mi powietrze z płuc...
   ...powiedziała podłoga…
   -Co tu się dzieje?! - rozpoznałem głos Francisa. - Gilbert co ty robisz?! Chcesz trafić do pudła?!
   Nie usłyszałem odpowiedzi, ale białowłosy metalowiec musiał sobie pójść, bo nie spadło na mnie więcej ciosów.
   -E-ej… - głos Francisa drżał. - Nic ci nie jest, stary?
   -Nie, jest w porządku - odparłem pewnie zachrypniętym głosem. Zaraz potem przed oczami zrobiło mi się ciemno.
   -Ej, nie umieraj mi tutaj! - w głosie Francisa wyraźnie było słychać histerię. Na głowę wylał mi coś zimnego. Parsknąłem i zamrugałem oczami.
   -Możesz wstać?
   -T-tak, jasne…
   Podał mi rękę, a ja, opierając się na niej, zdołałem jakoś się podnieść, ale czułem się okropnie.
   No cóż, przed chwilą pobił mnie chłopak Feliksa…
   Zakaszlałem i oparłem się na jego ramieniu.
   -Cholera, zostawić cię na chwilę samego i już odstawiasz takie rzeczy… - jęknął Francuz. - Uch, to krew? Chodź, musimy cię ogarnąć, zanim odstawię cię do domu.


***


   Francis pomógł mi się nie utopić w umywalce. Okazało się, że przegryzłem sobie wargę, a dzięki Gilbertowi krew rozmazała mi się po całej twarzy, co nie było zbyt groźne; o wiele bardziej martwiły mnie siniaki na całym ciele - niektóre nabrały ciemnofioletowej, okropnej barwy. Francuz zasugerował, żebym udał, że jestem chory przez jakiś czas.
   -Lepiej, żebyś się nie pokazywał w szkole w takim stanie, bo będzie afera - poradził mi.
   Zdecydowałem się posłuchać jego rad. Ubrałem się i wyszedłem na dwór. Chłodne powietrze przynosiło ulgę po spędzeniu paru godzin w zaduchu i gorącu.
   -Um… Toris…
   Odwróciłem się i zgadnijcie, kto wyszedł za mną z domu.
   -Czego? - warknąłem do Feliksa. Ten skulił się w sobie.
   -Ja… Dziękuję.
   Popatrzyłem na niego; w lekkim, wyzywającym ubraniu, z rozmazanym makijażem wyglądał, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić. Zawahałem się, a potem lekko przytuliłem go. Zesztywniał, zaskoczony, ale zaraz się rozluźnił.

   -Nie ma sprawy - odpowiedziałem.

------
Jeej, udało mi się wrzucić wcześniej, niż myślałam! ^^ Jak zawsze zapraszam do komentowania. Miłego wieczoru!

4 komentarze:

  1. Nie spodziewałam się tak szybko napiszesz. Ciekawi mnie to coraz bardziej ^^
    Toris taki bohaterski (przypadek trochę, ale bohater i tak), łupi Gilbert, pfff tak potraktować kobietę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Doczekałam się *_* A tak w ogóle to trochę skisłam jak Arthur powiedział: "Tu zespół “Heta”, będziemy dla was dzisiaj grać! Więc zamknąć mordy, zaczynamy! " XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, tego właśnie można było się spodziewać po Arthurze xD Bardzo dziękuję za komentarze! :)

      Usuń
  3. Yay, rozdział!
    Dzięki bogom za facebooka, bo bym tu weszła dopiero za dwa dni ;--;
    Świetne, jak zawsze.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń