środa, 18 lutego 2015

Rozdział III

Arthur przedstawił mnie reszcie zespołu - Anglik był gitarzystą; Francis, chłopak o jasnych włosach i uśmiechu modela, którego widziałem wcześniej w grupce wzajemnej adoracji Gilberta, perkusistą, a Kiku, niepozorny chłopak o wschodnich rysach, basistą.
-Znasz AC/DC? - zapytał się mnie Arthur, kiedy tylko skończyłem witać się z nowo poznanymi kolegami.
-Co to za pytanie? - prychnąłem. - Oczywiście, że znam.
-Dobrze. Gdybyś nie znał, na pewno nie mógłbyś zostać naszym wokalistą, nawet gdybyś miał najlepszy głos na świecie. - Arthur kiwnął głową. - To nam coś zaśpiewasz, my zagramy, no i zobaczymy, czy do nas pasujesz.
-Ee.. Jak? - zapytałem. - Tak po prostu dacie mi tekst i każecie śpiewać?
-No, a co myślałeś? To nie przedszkole. Trzymaj. - Wcisnął mi zadrukowane kartki; rzuciłem okiem na tytuł. Highway to hell.
Boże, pomyślałem. Natychmiast dopadł mnie stres; nienawidziłem występować publicznie. Nawet przed tak małą ilością osób, ale wciąż… Co, jeżeli zawalę?
-Dobra, jedziemy z koksem - powiedział Anglik i zanim zdążyłem zaprotestować, chwycił swoją gitarę i zagrał akord. Głośniki ryknęły tak głośno, że aż się skuliłem, ale Arthur i reszta najwidoczniej bawili się świetnie.
Weszła perkusja. Za chwilę ja. O Boże, Boże…


Living easy, loving free
Season ticket on a one-way ride…

Na początku drżał mi głos, ale po chwili na miejscu strachu zjawiło się coś innego. Nie wiedziałem co, ale nie było tak nieprzyjemne, więc śpiewałem dalej.

...I'm on the highway to hell
On the highway to hell
Highway to hell
I'm on the highway to hell...

Nie było źle, to muszę przyznać. Podobało mi się brzmienie mojego głosu podgłośnionego dziesiątki razy przez mikrofon, a także reszta zespołu dawała czadu; każdy robił to, co miał robić co najmniej dobrze. Oprócz Arthura. Od niego aż bił talent, gdy grał akordy, solówki i całą resztę - nie wiem, nie znam się na tym, ale nawet ja musiałem zauważyć, że jest w swoim żywiole.

...And I'm going down, all the way down
On the highway to hell.

Arthur poderwał ostatni raz gitarę i zapadła cisza.
-I… jak? - zapytałem nieśmiało.
Arthur, Francis i Kiku spojrzeli po sobie. Potem, jakby telepatycznie podjęli decyzję między sobą, uśmiechnęli się.
-Witaj w zespole - Francis klepnął mnie po ramieniu. - Arty, naprawdę miałeś nosa co do niego! Ma chłopak talent!
-S-serio? - wydukałem. - Uch, dzięki.
-Od teraz możesz czuć się pełnoprawnym członkiem zespołu “Heta” - oznajmił oficjalnie Kiku. Jego twarz nie zmieniła wyrazu ani na chwilę.
-Z tobą uda nam się rozkręcić zespół - Arthur był w siódmym niebie.
-Może coś jeszcze zagramy? - zapytałem. Wszyscy, nawet Kiku, potaknęli.
-Dawaj. “Back in Black”!
***

-Że WHAT?!
-Mein Gott, co to jest?
Wszyscy patrzyli się w kartki jakby miały się na nich rzucić. Zdezorientowany usiadłem szybko koło Feliksa. Ten uśmiechnął się do mnie.
-Siemka, Toris.
-Cześć - rzuciłem od niechcenia. - Czemu wszyscy płaczą?
Chłopak w spódnicy wyszczerzył do mnie zęby.
-Mamy przeanalizować wiersz, a potem go przeczytać.
Jęknąłem. Nie byłem zbyt dobrym humanistą nawet w swojej ojczyźnie, a co dopiero w Polsce.
-Masz kartkę dla mnie? - zapytałem, modląc się w duchu, żebyśmy nie musieli korzystać z tego samego egzemplarza.
-Nie, a co?
Westchnąłem.
-Daj go na środek, spróbuję coś…
Zamarłem. Zobaczyłem tytuł wiersza, a to wystarczyło bym się załamał.
Wiersz, w którym syczy cały czas.
Znałem to - mama dawała mi go na przećwiczenie słownictwa i wymowy. I jak o tej pory ani razu nie udało mi się powiedzieć poprawnie choćby jednej zwrotki. A przecież litewski jest bardziej zbliżony do polskiego niż taki, powiedzmy, angielski. Biedny Arthur, pomyślałem.
-Szc… Szcz… - cała klasa, nie przejmując się nauczycielką, próbowała bezskutecznie wypowiedzieć w poprawny sposób wiersz. A właśnie - chyba zapomniałem wspomnieć, że Zdzisia (właściwie pani Zdzisława Mielonka), która była naszą wychowawczynią, uczyła nas także polskiego.
Była to jedna z takich nauczycielek, które miały w sobie “to coś” - bynajmniej nie pozytywnym tego słowa znaczeniu. Każdy zna przynajmniej jedną taką nieszczęsną osóbkę, która, nieważne jakby się starała, nie jest w stanie utrzymać klasy w spokoju. Zdzisia była jedną z takich osób, ba - gdyby byłyby kiedykolwiek organizowane wybory na “najbardziej kiepską nauczycielkę”, wygrałaby je bez problemu.
-Pogrzało ją? - usłyszałem szept bliźniaków z loczkami. - Przecież to klasa, w której większość osób jest z innych krajów!
Nauczycielka musiała to usłyszeć, bo przewróciła oczami.
Feliks obok mnie rozwalił się na krześle z tym swoim irytującym uśmieszkiem.
-Scz.. Szc… - próbowałem bezskutecznie coś wymówić. Bez sukcesów.
-To przecież totalnie proste! - jęknął. - Już zupełnie nie mogę słuchać, jak ty, jakby, próbujesz to wypowiedzieć. Dawaj kartkę.
Wyrwał mi kartkę papieru z rąk i wstał z krzesła, zwracając na siebie uwagi większości klasy.
-Szczepan Szczygieł z Grzmiących Bystrzyc
przed chrzcinami chciał się przystrzyc.
Sam się strzyc nie przywykł wszakże,
więc do szwagra skoczył: Szwagrze!...
Idealną polszczyzną przeczytał resztę teksu. No cóż - w końcu był Polakiem, więc miał łatwiej, czyż nie?
Gdy tylko skończył, ukłonił się teatralnie, a klasa odruchowo zaczęła klaskać. Nawet nauczycielka spojrzała na niego z uznaniem. W sekundę później zabrzmiał dzwonek, a cała klasa rzuciła się do wyjścia.
-Wszyscy mają nauczyć się tego wiersza na pamięć! - krzyknęła nam jeszcze na odchodne, a cała klasa jęknęła. - Oczywiście, Fela nie musi - uśmiechnęła się do Feliksa, a ten odwzajemnił uśmiech.
Pupilek, pomyślałem.
Szybko skierowałem swoje kroki do szatni - polski był ostatnią lekcją w tym dniu. Chciałem jak najszybciej dostać się do domu; dzisiaj nie mieliśmy żadnych zajęć dodatkowych, wliczając w to próby zespołu, bo Francis miał jakieś tam bardzo ważne sprawy na głowie, a granie bez perkusisty nie miało żadnego sensu. Szybko się ubrałem i zanim ktokolwiek zdążył mnie zatrzymać, wyszłem ze szkoły.
Powietrze było mroźne; czuć było w nim zapowiedź nadciągającej zmiany pory roku. Jasne, ciepłe dni jesieni przeminęły; teraz zaczynała się jej deszczowa i zimna pora. Nigdy nie lubiłem jesieni, może dlatego, że nie przepadałem za deszczowymi dniami. Chociaż w sumie i te miały jakieś swoje plusy; nie trzeba było wychodzić gdzieś z rodzicami, mogłem siedzieć spokojnie w swoim pokoju, czytać do woli i…
-Tooooooriiiis!
Do jasnej cholery, czy on się nie może choć na chwilę ode mnie odczepić?!
Feliks podbiegł do mnie i szybko wyrównał ze mną krok, szczerząc się głupkowato.
-Czemu ode mnie uciekasz? - zapytał, poprawiając włosy uciekające spod czapki. Tak na marginesie, musiało mu być zimno latać teraz z gołymi nogami - nie miał pod spódnicą nawet rajstop.
-Odwal się - warknąłem. - Nie możesz być teraz gdzie indziej? Na przykład z Gilbertem? To twój chłopak, prawda?
-Czemu tak nagle zależy ci, żeby się mnie pozbyć?
-Bo… Ech… - zająknąłem się.
-No widzisz. Nie masz nawet argumentów, żeby tak twierdzić.
-Mam, tylko mi nie pozwoliłeś ich powiedzieć!
-Pozwoliłaś - poprawił mnie szybko. - Nie mów tak do mnie, kiedy jesteśmy w pobliżu szkoły.
-Niby czemu? - prychnąłem. - A, to mi przypomina, że wciąż nie odpowiedziałeś - specjalnie podkreśliłem tą sylabę głosem - mi na pytanie; dlaczego powiedziałeś mi już na wstępie, że jesteś facetem? Nikt inny o tym nie wie, nawet Gilbert.
-Uznajmy, że wydawałeś się… godny zaufania - Feliks posłał mi lekki uśmieszek.
-Ach…
Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko odgłosami naszych nierównych kroków na chodniku.
Aż tu nagle…
-Ej, wydaje mi się, czy kropi? - zapytał Feliks, wystawiając rękę w górę i wpatrując się w szare, zachmurzone niebo.
Ciepła kropla spadła mi na kark.
-Uch, nie. Zaraz się rozpada.
Zaledwie powiedziałem te słowa, nad nami zagrzmiało tak potężnie, że oboje podskoczyliśmy.
-Cholera! - wrzasnąłem i rzuciłem się biegiem.
-Ej, poczekaj! - wrzasnął za mną Feliks.
Coraz więcej kropel rozbijało się na mnie, wsiąkając w kurtkę, ale nie zwracałem na to uwagi. Moim umysłem zawładnęła tylko jedna myśl; by jak najszybciej dostać się do domu. Na szczęście nie było daleko, więc szybko wyciągnąłem klucze z kurki i wepchnąłem je do zamka, przekręciłem, i wlazłem do domu.
Gorzej, że Feliks za mną.
-Twoich rodziców nie ma? - zapytał się, rozglądając po przedpokoju. Zamarłem.
-Czemu ZNOWU włazisz mi do domu nieproszony? - warknąlem. Moja irytacja była coraz większa.
-No weź… Mógłbyś okazać choć trochę współczucia, wiesz? - przewrócił oczami. Zabrał się do rozsznurowania swoich glanów - przypuszczałem, że zajmie mu to jeszcze trochę czasu.
Wzniosłem oczy do góry.
-Boże, czy ty to widzisz… - westchnąłem.
-Jeśli patrzy, to pewnie nie jest zawiedziony - uśmiechnął się Feliks zza zasłony jasnych włosów, gdy rozwiązywał buty. Prychnąłem, ale mój rozsądek wyrzucił już z moich myśli pomysł wywalenia Feliksa za drzwi, gdy jest burza, więc zdecydowałem, że przynajmniej spróbuję być miły.
-Zrobię ci herbatę - zaoferowałem. - Jak ściągniesz te buciory, to przyjdź do mnie.
-To nie buciory! To glany bojowe! Plus dziesięć do lansu!
Szybko nastawiłem wodę na herbatę w czajniku. Urządzenie posłusznie zaświeciło diody na czerwono, sygnalizując, że działa. Na całe szczęście. Zapatrzyłem się w szybę, po której spływały strugi deszczu, gdy nagle znów pojawiła się błyskawica. Zaraz potem rozległ się huk.
Podskoczyłem i krzyknąłem. Tak blisko! Niemal poczułem na sobie uderzenie.
-Toris, co się dzieje?!  Oparzyłeś się?
Feliks wbiegł do pokoju z na wpół rozwiązanym glanem, patrząc się na mnie badawczo.
-N-nie - wyjęczałem, po czym szybko skarciłem go: - Nie powinieneś mi włazić do domu z brudnymi buciorami, wiesz?
-Ech… Wydarłeś twarz tak bardzo, że myślałby kto, że cię obdzierają ze skóry, a ty…
Dalszą część jego wypowiedzi zagłuszył kolejny huk. Skuliłem się mimowolnie.
Feliks zamrugał oczami i otworzył usta. Po dłuższej chwili zdołał powiedzieć tylko:
-...ach.
-Czego znowu? - warknąłem, jeszcze bardziej agresywnie niż wcześniej. Czajnik wydał z siebie wysoki dźwięk, sygnalizując, że woda się zagotowała, ale ani ja, ani Feliks nie zwróciliśmy na to uwagi.
-Boisz się burzy? - zapytał miękkim tonem Feliks.
-I co z tego? - prychnąłem.
-Nic… po prostu… - Feliks wyraźnie nie wiedział, co powiedzieć. Wpatrywał się w swoje buty przez dłuższą chwilę.
-Ja też się bałem burzy… Jak byłem mały - powiedział. Przewróciłem oczami.
-Nie pomagasz.
-Chodzi o to… - Feliks podniósł głowę i rozłożył ręce. Zamrugałem ze zdziwienia.
-Co?
-Przytulanie zawsze mi pomagało na strach - odparł z niezachwianą pewnością. Uśmiechnąłem się do niego z wyższością.
-To głupie. Ja… - znowu walnął piorun, ale zanim zdążyłem krzyknąć, całym ciałem uderzył mnie Feliks, obejmując przy okazji w pasie, co zdziwiło mnie tak bardzo, że zapomniałem o strachu.
-Feliks, przestań.
-Nie! Jak będziesz się bał, możesz zrobić coś głupiego.
Spróbowałem się wyrwać z jego uścisku, ale bezskutecznie; trzymał mnie mocno jak imadło. Nie miałem pojęcia, jak w takiej małej istotce może być tyle siły. Mimo woli zauważyłem, że jest ciepły, przyjemnie ciepły, jak łaszący się kot.
-Przestań, cholera!
-Nie!
-Dzieciaki, co robicie?
O ścianę opierał się mój ojciec i patrzył na nas z uśmiechem. Spłonąłem rumieńcem.
-Cz-cześć, tato…
-Dzień dobry - przywitał się Feliks, nie wypuszczając mnie z uścisku.
-Widzę, że się dobrze bawisz z Felą. Może byś tak zrobił jej herbatę?
-Miałem zamiar - jęknąłem. - Ale widzisz…
-Nie pozwolę Torisowi nic zrobić teraz, bo on się totalnie boi burzy i jeszcze się poparzy wrzątkiem czy coś - przerwał mi Feliks. Bardzo chciałem go walnąć.
Tata zaśmiał się.
-No. Miło, że przynajmniej tak szybko przyprowadzasz swoją dziewczynę do domu.
-Ona nie jest moją dziewczyną! - niemal krzyknąłem. - Po prostu.. Byla burza, a ona mieszka daleko, więc pomyślałem, że…
-Toris. - Mój ojciec poszerzył swój uśmiech. - Przecież ona mieszka obok.
Punkt dla ciebie, tato.
-To robimy tą herbatę czy nie? - zapytał Feliks.
-Ech, tak - potaknąłem.
Jakieś pół godziny później przejaśniło się i Feliks wrócił do swojego domu. Na odchodnym zaprosił mnie jeszcze na imprezę.
W swoim domu.

Powiedziałem, że się zastanowię, ale miałem już gotową odpowiedź.

7 komentarzy:

  1. Aż zapisałam sobie linka do opowiadania. Czekam na kolejne rozdziały *~*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeej, ktoś komentuje! :D Bardzo dziękuję, zmotywowałaś mnie do pisania ^^ Ciao!

      Usuń
    2. Myślę, że będę każdy rozdział komentowała ^^ Zapowiada się naprawdę ciekawie

      Usuń
  2. Jeeez...
    Kocham cię.
    Proszę, pisz dalej.
    Masz mnie.
    Jeden (zapewne przypadkowy) błąd na 4 rozdziały.
    Jesteś cudowna >.<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję ^^ Napisz mi, gdzie jest ten błąd, to poprawię :)

      Usuń
    2. Błąd-nie-błąd, przeczenie, rzuciło mi się w oczy bo reszta taka idealna.
      Rozdział II, trzeci akapit, "znosi c".
      Tak. Więc tylko tyle.
      Kiedy można spodziewać się nowego rozdziału?

      Usuń
    3. Już poprawiłam, nowy rozdział za jakieś 3-4 dni :)

      Usuń