poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozdział II

   A potem w końcu mogłem odpocząć przez resztę dnia? Oczywiście, że nie.
   Fela Łukasiewicz wysłał ci zaproszenie do znajomych.
   Nienawidzę Facebooka.
   Mogłem odrzucić zaproszenie, ale co to by mi dało? Jeśli bym go zablokował, zrobiłaby się afera - Feliks nie wyglądał na kogoś, kto trzymał język za zębami.
   Odłożyłem telefon na moje biurko, a sam usadowiłem się wygodniej na łóżku. Miałem zamiar przeczytać jakąś książkę po polsku - tak w ramach szlifowania języka - ale gdy tylko sięgnąłem po opasłe tomiszcze Dzienników gwiazdowych moja komórka piknęła. Ktoś przysłał mi wiadomość.
Dobra, to nie musiał być on, może jacyś moi znajomi z mojej dawnej szkoły przypomnieli sobie o mnie. Na przykład Edward von Bock albo Raivis Galante, którzy chodzili ze mną do szkoły na Litwie. Obiecali, że będą pisać, więc to na pewno oni.
   Tak, na pewno.
   No oczywiście, że nie.
   Fela pisze: Cześć, Toris.
   Nie, nie odpiszę mu na to, pomyślałem i wyciszyłem telefon. Pogrążyłem się w lekturze, choć co chwilę musiałem sięgać do słownika, by sprawdzić znaczenia co trudniejszych słów. Było jeszcze dość wcześnie - miałem dużo czasu i miałem zamiar wykorzystać go z pożytkiem.
   Miałem zamiar.
   Przerwał mi dzwonek do drzwi.
   Moja mama pobiegła otworzyć drzwi, a ja odłożyłem książkę na bok. Kto mógł przychodzić do nas o tej porze? Rodzice nie mieli chyba jeszcze tu żadnych znajomych, ja z resztą też…
   Chyba że…
   No chyba sobie jaja robisz!
   -Toris, jakaś dziewczyna do ciebie!
   Zbiegłem po schodach najszybciej jak potrafiłem i stanąłem oko w oko z moim koszmarem.
   -Siema, Toris! - Feliks zamachał do mnie z wielkim uśmiechem na twarzy. Dalej był ubrany w różowe ciuchy, które strasznie kontrastowały ze spokojnymi, jasnobeżowymi ścianami w domu.
   -Uch… cześć, Fela - przywitałem się bez entuzjazmu.
   -Jesteś koleżanką Torisa? - zapytała się mama, a gdy Feliks pokiwał głową, uśmiechnęła się do niego lekko. -To świetnie! Toris, może zaprowadzisz ją do swojego pokoju? Zrobię wam herbatę.
   -Nie, naprawdę nie trzeba… - zaoponował Feliks, sprawiając, że uśmiech na twarzy mojej mamy jeszcze się poszerzył.
   -Fela, jesteś naszym gościem! Czuj się jak u siebie w domu.
   -D-dziękuję…
   Zarumienił się zupełnie jak dziewczyna. Grał idealnie. Zaczynałem go za to podziwiać.
   -Choć, tędy do mojego pokoju.
   Gdy tylko zamknąłem za nami drzwi, a Feliks opadł na krzesło przy biurku, wypaliłem bez ogródek:
   -Po cholerę tu przyszedłeś?! O co tu chodzi? Nie powinieneś był być gdzieś z Gilbertem? I czemu ubierasz się jak dziewczyna?!
   -Jeeej, powoli! - Feliks uciszył mnie machnięciem ręki. Założył nogę na nogę w bardzo dziewczęcy sposób i wskazał głową moje łóżko. - Może ty usiądziesz?
   Posłusznie wykonałem polecenie, ale uderzyło mnie trochę to, jak się rządził nawet w moim własnym domu. A przed chwilą, przy mojej mamie był takim aniołkiem!
   -Ech, stary, naprawdę nie muszę ci się ze wszystkiego tłumaczyć, wiesz? - Feliks przewrócił oczami.
   -Musisz.
   -Bo co?
   -Bo powiem wszystkim , że naprawdę jesteś facetem.
   Feliks zbladł.
   -Nie zrobisz tego.
   -Zrobię, chyba że mi o wszystkim opowiesz.
   Feliks nadał policzki i znowu przewrócił oczami, ale wiedziałem, że dal już za wygraną.
   -Czemu ubieram się jak dziewczyna? - zamyślił się jak filozof nad problemem egzystencjalnym. - A kto to wie? Po prostu te ciuchy są wygodniejsze, a faceci fajniejsi. Tak jest fajniej.
   -O-okej - mruknąłem - ale czemu tu jesteś?!
   -Stary, nie krzycz! - podniósł głos Feliks. - Gilbert miał coś do załatwienia, a ja nie chciałem się nudzić sam w domu, to napisałem do ciebie na fejsie, a ty totalnie mnie zignorowałeś jak się zapytałem o to, czy mogę do ciebie przyjść, to, tak jakby, pomyślałem, że nie masz nic przeciwko, to przyszedłem.
   To prawie miało sens. Pokiwałem głową.
   -Jeszcze coś - zacząłem znowu. - Czemu mi powiedziałeś od razu, że jesteś facetem, a innym nie? No i czy ty wypychasz sobie stanik?
   To ostatnie wydostało się z moich ust, zanim zdążyłem o tym pomyśleć. Kiedy uświadomiłem sobie, co powiedziałem, poczułem, jak płoną mi policzki. Feliks wyglądał przez chwilę na zaskoczonego, a potem zaśmiał się.
   -Ech, faceci! - zaśmiał się, jakby jego to nie dotyczyło. - Jak jesteś taki ciekawy, to ci pokażę.
I zanim zdążyłem zareagować, podszedł do mnie i podniósł bluzkę do góry, wystawiając na światło dzienne różowy, koronkowy stanik wypchany… czymś.
   -Toris, przyniosłem herba…
   O cholera.
   Mama weszła do pokoju.
   Moja twarz zrobiła się jeszcze bardziej czerwona niż przedtem.
   -Mamo, to nie…
   -To… to może nie będę wam przeszkadzać - mruknęła.
   I wyszła.
   Feliks zaczął się śmiać, a ja ukryłem twarz w dłoniach.

***

   Do jasnej cholery, to nie było śmieszne.
   -Mamo, to naprawdę jest tylko przyjaciółka!
   -Jaka… bezwstydna - mruknęła jakby do siebie, oburzona. Po tym jak Feliks szybko zwinął się z domu, pozostawiając mnie samym, moja kochana mamusia natychmiast poprosiła mnie na słówko. Miałem nadzieję, że nie wpadnie jej do głowy uczyć mnie o “pszczółkach i kwiatkach”, bo jak do tej pory była na idealnej drodze do tego.
   Tata zaśmiał się z fotela.
   -Dobrze, że interesuje się dziewczynami. A ta wcale nie jest najgorsza, szczerze mówiąc.
   -TATO!
   -No dobrze, już koniec, tylko sobie żartowałem - tato przewrócił oczami i wrócił do oglądania telewizji. W prawej ręce trzymał piwo, a w lewej pilota. Mówił mi, że tak wygląda “typowy polak”, ale jak dotąd nie przekonałem się do tego stwierdzenia. Nie po poznaniu Feliksa.
   -Mam nadzieję, że się zabezpieczacie - dodała mama.
  -MAMO!

***

   Pierwszy, właściwy dzień nauki nie był taki zły, jak oczekiwałem. Udało mi się unikać Feliksa przez całe trzy pierwsze lekcje - dwie matematyki i fizykę. Niby mieliśmy dalej wspólne lekcje, ale nauczyciele stwierdzili, że podzielą nas na grupy - tą matfizową i humanistyczną - i dzięki Bogu. Nie musiałem znosić tego idioty przez całe trzy godziny, bo ta różowa apokalipsa nie mogła za szybko biegać w szpilkach, więc udawało mi się uciec z klasy przed nim. Ale, niestety, po biologii nie poszło już tak łatwo. gdy tylko spakowałem się i wybiegłem z sali, usłyszałem:
   -Toris. To-ris! Hej, nie ignoruj mnie!
   Cholera, wpadłem.
   -Fela - powiedziałem spokojnie. - Cześć.
   -Pfff! - fuknął, przewracając oczami i nadymając twarz. - Unikasz mnie caaały dzień i myślisz, że tego nie widzę?
   -Nie unikam - warknąłem - po prostu nie chce mi się z tobą gadać.
   -Chodzi o to, co zrobiłam wczoraj? - poprawiła sobie pasemko blond włosów. - No ale, hej, to było totalnie zabawne!
   -NIE było.
   -A tam, narzekasz! - znów przewrócił oczami. - Chodź już, spóźnimy się na następną lekcję!
Złapał mnie za rękę. Wyrwałem ją natychmiast. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
   -Ja, ech… - zacząłem, ale nie wiedziałem, co powiedzieć. Bo niby jak miałbym to zrobić? “Proszę, nie łap mnie za ręce, bo jesteś tylko głupim zniewieściałym pedałem w różowych ciuszkach”?
Dobra, to było wredne, nawet jak na mnie.
   -Co… - mruknął Feliks, ale nie skończył.
   Nie skończył, bo w tym momencie ktoś pociągnął mnie za łokieć tak mocno, że - chcąc nie chcąc - zrobiłem parę kroków do przodu. Potem kilkanaście. Ani się obejrzałem, a już maszerowałem obok tego gościa z zielonymi włosami.
   -Pomogłem? - rzucił od niechcenia, puszczając moją rękę.
   -Yhm - odpowiedziałem wielce inteligentnie. - Dzięki.
   -Nie ma sprawy - odpowiedział szybko i uśmiechnął się lekko do mnie. Sprawiał naprawdę sympatyczne wrażenie pomimo tych potarganych ciuchów i dziwnego koloru włosów.
   -Jesteś z zagranicy? - zapytałem się, byle tylko kontynuować rozmowę.
   -Tak, konkretnie z Anglii. Arthur jestem. Nazwisko pewnie pamiętasz ze sprawdzania obecności?
   -Ech… nie - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Spodziewałem się, że będzie zawiedziony, ale nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie; rozpromienił się jeszcze bardziej.
   -Kirkland. Ze staroangielskiego - “Kirk”, czyli kościół, i “land” - ziemia, teren. Czaisz?
   -Ta - znowu bardzo wielce inteligentna odpowiedź. - Znasz jeszcze kogoś, kto jest z zagranicy?
   Tym razem wytrzeszczył na mnie oczy.
   -Chodzisz do tej szkoły i nie wiesz?
   -Czego nie wiem?
   -Przecież to jest szkoła właśnie dla dzieciaków z innych krajów!
   Tym razem to ja wytrzeszczyłem oczy.
   -Serio? - potaknął tylko. Fajnie, rodzice nawet o tym nie raczyli mi wspomnieć. A może to miała być niespodzianka? Jeśli tak, to naprawdę dziwna.
   -Hej, robisz coś dziś? - zapytał się nagle Arthur.
   -Nie, a co? - zapytałem się bezwiednie.
   -Musisz i tak zapisać się do jakiegoś klubu, więc czemu nie dołączysz do nas? Mamy zespół, ale nasz wokalista odszedł, więc teraz poszukujemy kogoś na zastępstwo. Ty masz fajny głos, może się nadasz, ale na pewno będziemy wiedzieli dopiero, gdy faktycznie nam coś zaśpiewasz.
   -Co…? A-ale ja nie umiem śpiewać! - zaprotestowałem.
   -Ile razy ja to już słyszałem… Słuchaj, musisz i tak gdzieś się zapisać, więc co ci szkodzi? Chyba nie chcesz zapisać się do klubu sportowego czy coś, don’t you?
   Tu mnie miał; był tylko jeden przedmiot, w którym sobie nie radziłem - wychowanie fizyczne.
   -Skąd wiesz? - zapytałem podejrzliwie.
   -Widać to po budowie ciała.
   -Czemu przyglądasz się mojej budowie ciała?!
   -Bo… Czemu zadajesz takie pytania?!
   -A nie mogę?!
   -Nie!
   Popatrzyliśmy na siebie przez chwilę, oboje lekko podenerwowani. Zaśmialiśmy się w tej samej chwili.
   -Skończmy ten temat, co?
   -Zgoda - potaknąłem.
   Gdy zadzwonił dzwonek, zdałem sobie sprawę, że właśnie zdobyłem pierwszego przyjaciela w tej szkole.



2 komentarze:

  1. No nic, nie mam do siebie siły... Czy ja w ogóle dał am kiedyś komentarz? XD
    Strasznie, mega, bardzo, uwielbiam, jak Toris poznaje Arthura :DO
    Kocham tą scenę :)
    Biedna Fela/Feliks, taki porzucony na środku korytarza >.<

    OdpowiedzUsuń