poniedziałek, 5 października 2015

Nieskończoność minus jeden - Szósta Linia, część druga

Błąd uczynił zwierzę człowiekiem. Czyżby prawda miała zrobić z człowieka zwierzę?
Fryderyk Nietzsche


   Dźwięki na ulicy znacznie różnią się od tych, które znam – turkotanie dorożek, rozmowy ludzi, nawoływanie się nawzajem; warczenie silników aut są bardziej wyjątkiem, niż regułą.
   Ale podoba mi się tutaj, nawet bardzo: mężczyźni ubrani w eleganckie, staromodne surduty, kobiety w wyszukanych sukniach… Coś pięknego. I te kamienice!
   Piękny świat.
   - Nieźle, co? - pyta mnie Olivier z uśmiechem. Gdyby nie jego różowe włosy, bylibyśmy prawie nie do odróżnienia. Kiwam głową.
   - To jeden z najładniejszych światów, w jakim byłem – przyznaję. - Podobało mi się jeszcze w Trzeciej Linii, ale…
   Alfred patrzący się na mnie ze złością. „Muszę tu zostać, poradzić sobie sam z moim światem. Nie uciekać, jak ty.”
   Urywam wpół zdania, wzdrygam się lekko. Olivier uważnie lustruje mnie wzrokiem.
   - Złe wspomnienia?
   - Mhm – potakuję.
   - W sumie powinienem ci pogratulować – uśmiechnął się. - Sporo przeszedłeś, a mimo to wciąż dobrze się trzymasz. Nie histeryzujesz, nie płaczesz, nie masz wyrzutów sumienia.
   - Co się stało, to się nie odstanie – ucinam krótko.
   Obcasy stukają głośno o bruk.
   - Chciałbyś może wiedzieć coś o tych Liniach? - pyta się mnie. Obracam się gwałtownie.
   - Ty… Wiesz, co się dzieje?! Jak?!
   - Mówiłem już: śledziłem cię. - Znów na jego wargach pojawia się delikatny uśmieszek. - Chcąc nie chcąc, musiałem trochę się podowiadywać.
   - Powiedz mi w takim razie, co się stało z Alfredem w mojej Trzeciej Linii – mówię szybko. - W tym świecie przyszłości, tym z ARCHEO…
   Olivier unosi jedną brew do góry.
   - Po pierwsze: nie mów o „świecie przyszłości”, bo to twój punkt widzenia; nie ma czegoś takiego jak przyszłość czy przeszłość, nie tutaj. A po drugie… - zawiesza na chwilę głos i znów lustruje mnie wzrokiem. - Na pewno chcesz wiedzieć?
   - Tak – odpowiadam niemal automatycznie. I najśmieszniejsze jest to, że naprawdę tak myślę.
   Olivier może mówić sobie, co chce, ale nie mogę wyrzucić z pamięci tego pełnego pogardy wzroku Alfreda. Już nie mogę mu pomóc… Ale mogę przynajmniej dowiedzieć się, co było dalej.
   Choćby to miało boleć.
   Olivier patrzy na mnie przez chwilę, po czym daje za wygraną.
   - Po tym, jak się… Przeniosłeś… załamał się. Zapomniał o tej dziewczynce, Glowing Child. Obudziła się i zabiła go.
   - Skąd to wszystko wiesz? - pytam.
   Uśmiech.
   - Wiem więcej, niż mogłoby ci się wydawać.
   Mogłem się tego spodziewać, prawda? Jasne, że Olivier nie powie mi tego, co dla niego jest niewygodne. Ale...
   Mogłem pomyśleć przez chwilę, co robię. Ale to nie ja wybrałem świat, w którym się znalazłem; nie mogłem tam też zostać. To nie moja wina.
   - To nie moja wina – mówię cicho, tak cicho, że Olivier nie ma prawa mnie słyszeć. Mimo tego odwraca głowę i patrzy na mnie.
   - Arthur… Może i tak miał umrzeć. Zresztą to tylko jedna z wielu Linii; w którejś i tak z pewnością umiera. Nie przejmuj się tym.
   - Łatwo ci mówić – warczę. - Tobie jakoś nadzwyczaj łatwo przychodzi mordowanie ludzi.
   Odwraca wzrok.
   - Chcesz wiedzieć, dlaczego to tak wygląda? - pyta.
   - Em… Co?
   - Wszystko. - Macha ręką, jakby chciał ogarnąć całą ulicę. - Dlaczego to wygląda na zupełnie inne czasy niż na przykład twoja Pierwsza Linia.
   - To nie dlatego, że coś stało się w przeszłości, że…
   - Nie – przerywa mi szybko. - To dlatego, że czas płynie trochę inaczej w każdym innym świecie.    Właśnie dzięki temu mogłem wszystko tu przygotować; po prostu opuściłem świat parę minut przed tobą. I zyskałem parę dni.
   - Dziwne. – Kręcę głową. - Jeśli światów jest nieskończenie wiele, to w takim razie zawsze będzie jakiś, w którym żyję, prawda?
   - Tak. Inaczej rzecz ujmując… Jesteśmy właściwie nieśmiertelni, Arthur. - Obdarza mnie niepewnym uśmiechem. - Tak długo, jak będziemy podróżować, będziemy żyć.
   - Cholerna ironia. – Odwzajemniam uśmiech. - Czemu w ogóle mnie zabrałeś na zewnątrz? Nie musimy się ukrywać, czy coś?
   - A po co? Przecież i tak się dowiedzą, że tu jesteśmy. - Wzrusza ramionami. - Nie, nie o to chodzi. Chciałem ci opowiedzieć o paru rzeczach.
   - Na przykład?
   - Na przykład dlaczego, jak zauważyłeś lub nie, to miejsce w każdej z Linii wyglądają tak samo – mówi Olivier i pokazuje palcem budynek. Bibliotekę.
   Znów. Znów tu przyszliśmy właściwie bezwiednie.
   - Powiedz mi, proszę.
   - To informacje, Arthur.
   - Informacje…?
   - Wszystko zbudowane jest z informacji. A miejsca, w których zbiera się informacje, są… Inne.
   - Nie rozumiem.
   - Kiedyś zrozumiesz. Bo pomyśl: jak odbierasz świat? To sygnały – informacje – docierające do ciebie, do twojego mózgu. Innymi słowy cały świat, który jesteś w stanie pojąć, składa się z informacji. I właśnie miejsca, w których znajduje się dużo informacji, jak komputery i książki, nie dają się tak łatwo zmieniać. A jeśli jest ich wystarczająco dużo, to potrafią istnieć niemal niezależnie od Linii i pojawiają się w każdym świcie.
   - To brzmi sensownie – mówię, choć dalej niewiele rozumiem. Może po prostu jestem idiotą.
   - Właśnie dlatego jestem pewien, że Drugi obserwuje takie miejsca. Podróżnicy zawsze do nich trafiają, coś ich tam przyciąga…
   - Chcesz, żebym teraz tam poszedł? - przerywam mu.
   - Tak. - Patrzy się na budynek. - Na pewno ktoś z tej organizacji czeka, aż tu przyjdziesz. Może będzie chciał nawiązać kontakt.
   - Więc… co mam zrobić?
   - Będę na zewnątrz. Po prostu wyprowadź tą osobę na zewnątrz, a zresztą już sobie poradzę.
   Kąciki jego ust bezwiednie wyginają się ku górze. Nie podoba mi się ten uśmiech. Obiecuję sobie, że cokolwiek się stanie, nie pozwolę mu zabić kogokolwiek… jeśli nie będzie to naprawdę konieczne.
   - Em, więc… - zaczynam niepewnym głosem. - To… może już pójdę…?
   Nic nie odpowiada. Uznaję to za potwierdzenie. Zmuszam nogi, by ruszyły się z miejsca i powoli zbliżam się do drzwi biblioteki.
   To dziwne uczucie, widzieć ten budynek w tym świecie. To znaczy… W mojej Pierwszej Linii spędzałem tu dużo czasu, więc zdołałem przywyknąć do tego miejsca; patrzenie na coś tak znajomego dziwnie mnie uspokajało.
   Ale nigdy nie podejrzewałem, że rozwiązanie tej dziwnej zagadki było właśnie takie. To niemal tak, jak w powieściach fantasy – pewne miejsca, siedliska jakichś tajemnych mocy mają zawsze specjalny status i jakieś niezwykłe właściwości.
   Uśmiechnąłem się pod nosem. Taaak, zdecydowanie czytam za dużo fantastyki.
   Biorę głęboki wdech i wchodzę do środka.
   Chociaż wnętrze nie jest idealnie takie samo, jak w Pierwszej i Trzeciej Linii, to i tak czuję ten specyficzny klimat tego miejsca, trudny do zdefiniowania.
   Informacje wędrują w powietrzu, przebiega mi przez myśl.
   Niemal automatycznie kieruję się do mojego ulubionego działu; nie spodziewam się wiele, i słusznie – tam, gdzie zwykle znajdowały się moje ukochane sagi, teraz widzę jakieś opasłe woluminy poukładane alfabetycznie – jak to w bibliotece bywa – ale bez żadnych oznaczeń, które mówiłyby mi, czy to słowniki, czy jakieś encyklopedie.
   Biorę pierwszą z brzegu książkę do ręki. To prawdziwa cegła, waży chyba ponad dwa kilo. Otwieram ją na losowej stronie i widzę mapy, a właściwie szkice map. To musi być jakiś pamiętnik podróżnika czy coś. W sumie ciekawe jak to jest – codziennie szkicować mały kawałek świata, nie wiedząc, co jest dalej. Cóż, podróżowanie w ten sposób pewnie ma wiele zalet. Nie przyczepi się do ciebie psychopata, nie będzie cię ścigać drugi, no i nie zniszczysz życia przypadkowym osobom. Tak, to na pewno pewne ułatwienie życia.
   - Przepraszam, ale… - Dziewczęcy głos wyrywa mnie z rozmyślań; podnoszę wzrok zza pamiętnika i widzę ładną, ciemnowłosą dziewczynę. Popatrzyła na mnie, przerwała wpół zdania i zaśmiała się.
   - Ach, to ty, Arthur! - Obdarzyła mnie uroczym uśmiechem. - Co, dalej czytasz te starocie?
   - Najwyraźniej – mruknąłem. Znów zachichotała.
   - Ech, wyszedłbyś gdzieś zamiast znów odgradzać się od świata jakimiś zapleśniałymi zapiskami sprzed wieku…
   - Em… - Nie miałem zielonego pojęcia, co powiedzieć; w końcu zdołałem wydukać: - Co sugerujesz?
   - Ty. Ja. Bar na Waterloo Road. – Mrugnęła do mnie. Powiedzieć, że byłem zdezorientowany, to mało powiedziane. - Co, chyba nie odmówisz starej przyjaciółce?
   - J-jasne. - Mój głos zatrząsł się żałośnie; denerwowałem się bardziej, niż rozmawiając z psychopatą.
   Kurczę, była ładna. Bardzo. I nie była ubrana w suknie, jak większość kobiet; miała spodnie w paski i wysokie kozaki z co najmniej pięciocentymetrowymi obcasami, a mimo to dalej była niższa ode mnie. Dodatkowo było w niej coś… Nieustraszonego…? Tak, chyba tak można to ująć; coś w jej spojrzeniu, postawie, w jakiej stała, sugerowało to, że nie boi się nikogo i niczego. I jeśli będzie trzeba, pobije największego chojraka rak mocno, że będzie błagał o litość.
   Chyba teraz rozumiecie, dlaczego nie mógłbym jej odmówić nawet gdybym chciał. A w tej chwili zdecydowanie nie chciałem.
   - Jej! - cieszy się i chwyta mnie za dłoń. - Chodź, no, przebieraj żesz nogami szybciej, bo prędzej się ściemni, niż tam dojdziemy!
   Nie mam pojęcia, jak może poruszać się tak szybko na tak wysokich obcasach, ale fakt faktem: muszę niemal biec, żeby dotrzymać jej kroku. Na szczęście trochę zwalnia, gdy tylko wychodzimy na brukowaną ulicę, widocznie jest świadoma zagrożenia skręcenia sobie karku, jeśli dalej poruszałaby się z niezmienioną prędkością.
   Nie wiem, jak to się stało, że splatamy palce.
   - Heh, dobrze, że udało mi się wreszcie cię wyciągnąć – mówi cicho. - Prawie w ogóle ostatnio nie masz dla mnie czasu. Wiesz w ogóle, jak się jeszcze nazywam?
   Cholera.
   - Emm…
   - Amelia! Amelia Jones! - Szturcha mnie żartobliwie.
   Amelia Jones. Alfred miał na nazwisko Jones.
   Czy to możliwe, żeby…
   Przyglądam się jej uważnie. Ma brązowe włosy, nie blond, ale gdyby się chwilę zastanowić… Jej oczy są niemal dokładnie takie same, jak Alfreda.
   Alternatywna bliźniaczka Alfreda.
   Zauważa, że się jej przyglądam, i uśmiecha się zawadiacko.
   - Co, Arthur?
   - Em, nic. - Szybko odwracam wzrok.
   - Och, chyba wiem, o co ci chodzi! - mówi, a jej uśmiech jeszcze się poszerza. - Ale wiesz, nie możemy siać publicznego zgorszenia. Ooo… No, chodź!
   Ciągnie mnie za sobą do jakiejś bocznej uliczki. Panuje to półmrok, ale teraz nie bardzo potrafię się skupić na otoczeniu.
   - Amelia, co ty…
   Zanim zareagować w jakikolwiek sposób, robi coś, co kompletnie mnie zaskakuje.
   Pochyla się gwałtownie i całuje mnie.
   Czuję się tak, jakby mój mózg zamienił się w gąbkę.
   Niepewnie kładę ręce na jej ramionach, przyciągam ją mocniej do siebie. Jej usta są słodkie i miękkie, i…
   Słyszę strzał, a Amelia bezwładnie osuwa się na ziemię.
   - Widzę, że nieźle się bawisz.
   Olivier uśmiecha się szyderczo i chowa pistolet.
   Przez chwilę nie mogę wypowiedzieć słowa.
   - Ty… - Ledwo jestem w stanie mówić. - Zabiłeś ją?!
   - A widzisz tu krew? - Olivier przewraca oczami. - Oczywiście, że nie. Tylko ją… obezwładniłem.
   - Co jej zrobiłeś?!
   - Nie krzycz. - Mierzy mnie zimnym spojrzeniem. - Pewnie nie obchodzi cię mój geniusz w projektowaniu tego pocisku… W każdym razie: nic jej nie będzie, jest tylko trochę otumaniona.
   Patrzę na niego próbując wybadać, czy nie żartuje. Naprawdę, w jego przypadku bym się nie zdzielił, gdyby zaraz uśmiechnął się i powiedział coś w rodzaju: „Nie, tak serio, to ona nie żyje.”
   Na szczęście tylko przewraca oczami i próbuje podnieść z ziemi ciało Amelii.
   - Mógłbyś mi pomóc? - mówi spokojnie, ale mogę wyczuć zniecierpliwienie w jego głosie.
   - Um, jasne. - Pochylam się, łapię dziewczynę z drugiej strony. Nie jest ciężka, ale przytaszczenie jej do domu stanowiłoby jakieś wyzwanie.
   Amelia mruczy coś niewyraźnie.
   - Spokojnie, jestem tu – szepczę jej do ucha.
   Czuję na sobie badawcze spojrzenie Oliviera.
   Podnosimy ją do góry i staramy się taszczyć ją tak, by wyglądało to najmniej podejrzanie. Dziwię się, że ludzie nie zareagowali, gdy usłyszeli wystrzał z pistoletu – cóż, może to tutaj na porządku dziennym… może.
   Za każdym razem, gdy mijamy kogoś, mamroczemy rzeczy w stylu:
   - Mówiłem jej, żeby tyle nie piła…
   - Amelia, trzymaj się, jesteśmy już niedaleko…
   - No, prawa, lewa, prawa, lewa…
   I tak dalej.
   Żeby było nam jeszcze milej, zaczyna mżyć.
   Jakimś cudem udaje nam się przyprowadzić ją do naszej (mojej?) kamienicy bez przymusowej przesiadki na posterunku policji. I może lepiej dla policjantów – Olivier wyraźnie nie jest w nastroju do żartów.
   Taszczmy Amelię do salonu – pokoju, w którym ja wcześniej byłem przywiązany, i dajemy ją na ten sam fotel. Olivier, nucąc coś pod nosem, wyciąga skądś linę i zabiera się do krępowania dziewczyny, która wydaje się w tej chwili, delikatnie rzecz biorąc, średnio przytomna.
   - Na pewno nic jej nie będzie?
   - Pytasz o to chyba po raz setny – warczy Olivier. - Odpowiedź dalej się nie zmieniła: tak, jeśli tylko wykaże się minimalną inteligencją, to będzie w stanie rozgryźć, że ten nóż wbity w chleb na stoliku może pomóc jej uwolnić się z lin.
   - Skąd w ogóle możesz mieć pewność, że ona jest z organizacji? - pytam. - Przecież może po prostu żyć w tym świecie.
   - I dlatego poszła tu za tobą?
   - Nie wiem, może mnie, ech, lubi… Czy coś.
   - Pf – prycha Olivier. - Głupia.
   - Przepraszam, co?!
   Mimo że nie widzę jego twarzy mógłbym przysiąc, że Olivier przewrócił oczami.
   - Nawet jeśli nie jest z organizacji - tak nawiasem mówiąc, pompatyczne słowo, nie sądzisz? - w każdym razie ktoś obserwuje to miejsce i da znać Drugiemu, co się dzieje; że porwałeś jakąś dziewczynę, ale ci uciekła, bla bla bla… Nudy. - Zaciska mocno więzy; niemal mnie boli, gdy widzę, jak bardzo wpijają się w jej delikatną skórę. - Zwrócisz na siebie uwagę, a to o to chodzi.
   - Czy naprawdę musimy to robić? - pytam, ale bez przekonania.
   - Cóż, możemy ją jeszcze zabić…
   - Wykluczone – przerywam mu. Obraca się i patrzy na mnie z nieukrywanym zaskoczeniem.
   - Zależy ci na niej?
   Nie odpowiadam. Olivier patrzy się na mnie jeszcze chwilę, po czym wzdycha głęboko.
   - Dobrze, nie było pytania. Chodźmy stąd, zanim się obudzi.
   Schodzimy na dół, do kuchni. Ten dom jest naprawdę duży – dwa piętra i parter; pokój z Amelią znajduje się na samej górze. Siadam przy stole, a Olivier krząta się przy jedzeniu; zauważyłem, że zawsze coś gotuje, gdy tylko się denerwuje.
   Gdy zaczyna siekać warzywa z gwałtownością czystego sadysty uznaję, że powinienem coś powiedzieć, albo skończę jako dodatek do sałatki.
   - Olivier?
   - Mhm?
   - Jeśli… Jeśli naprawdę to, co mówiłeś o czasie między światami działa… To czy byłoby możliwe wysłanie wiadomości do przeszłości?
   Na chwilę przestaje znęcać się nad warzywami, ale zaraz powraca do robienia sałacie małego holokaustu.
   - Co masz na myśli?
   - Czy mógłbym wysłać wiadomość do innej Linii?
   - Teoretycznie tak. Po co?
   - Chcę coś powiedzieć sobie z przeszłości,
   - Mogę wiedzieć, co?
   - Nie.
   Olivier wzdycha.
   - Cóż… Nie mogę ci powiedzieć, kiedy dokładnie ta wiadomość mogłaby do ciebie – przeszłego ciebie – dojść, ale dałoby się to zrobić. Masz!
   Rzuca mi telefon – stare, sfatygowane urządzenie – a mnie ledwo udaje się je złapać.
   - Uch, dzięki – mówię i skupiam się na wiadomości.
   Co mam napisać? Jak mogę ostrzec przeszłego siebie przed podróżami?
   - Pisz jak najmniej słów, to większa szansa, że nic się z nią nie stanie po drodze – dorzuca jeszcze Olivier.
   Super. Więcej komplikacji.
   W końcu powoli moje palce wystukują wiadomość.
   NIE ROB TEGO
   Po chwili namysłu dodaję jeszcze:
   NIE ROB TEGO, NIE IDŹ DALEJ
   Wysyłam wiadomość i oddaję telefon Olivierowi.
   - Mogę dzięki temu zmienić przeszłość, teraźniejszość… Coś w tym stylu?
   - Wątpię. Szansa, że ta wiadomość w ogóle dotrze, jest bardzo mała. To, że będzie zdatna do odczytania, jest o wiele mniejsza.
   Przecież gdybym dostał jakąś zaszyfrowaną wiadomość, to za wszelką cenę starałbym się ją odszyfrować, prawda?, przebiega mi przez głowę.
   Prawda?
   I nagle coś do mnie dociera. Nagle zaczynam się śmiać.
   Olivier obraca się ze zdziwieniem na twarzy, a ja nie mogę się opanować.
   - Ja… Ja już dostałem tą wiadomość! - mówię pomiędzy atakami histerycznego chichotu.
   Tak. Druga Linia. Wiadomość od nieznanego numeru. To było to!
Jestem idiotą, ja mogłem zapomnieć o czymś takim! Gdybym tylko się zastanowił, pomyślał przez chwilę… Przecież musiał istnieć jakiś sposób na odszyfrowanie tego! Zostałbym w Drugiej Linii i nic by się nie stało, a Alfred…
   ŁUP.
   Śmiech zamiera mi na ustach,
   - Co to było?
   - Nie mam pojęcia – przyznaje Olivier. - Coś spadło z góry, z piętra…
   - Gdzieś w domu?
   - Nie, na ulicę.
   Patrzymy na siebie i jestem pewien, że myślimy o tym samym.
   O nie. Nie, nie, nie!
   Wybiegam z domu i zamieram.
   Brązowe loki Amelii są posklejane krwią, która rozlewa się kałużą dookoła jej głowy. Patrzę w górę i widzę otwarte okno; musiała stanąć na parapecie i spróbować tędy uciec …
   Tyle że parapet był mokry od mżawki, a ona miała te piekielne obcasy.
   Znów zaczynam się histerycznie śmiać, nie mam pojęcia dlaczego; łzy płyną mi po policzkach, a ja nie mogę przestać rechotać!
   - Arthur, idź do domu – mówi Olivier powoli. - Idź do domu, proszę.
   Nie wiem, czemu go słucham. Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć; po prostu słucham go i chowam się w kuchni, a mój ni to śmiech, ni to płacz odbija się echem od ścian, wraca do moich uszu, wierci mi dziurę w mózgu.
   - To moja wina… moja wina… - mamroczę do siebie. - Znów moja wina…
   Mimo tego całego hałasu, jaki robię, słyszę wyraźnie, jak Olivier ciągnie ciało Amelii do jednej z łazienek. Po chwili wraca i opada na krzesło koło mnie.
   Pomału zaczynam się uspokajać.
   - Cholera – mówi Olivier.
   - Cholera – zgadzam się.
   Krótki moment ciszy. W końcu znów dobywam z siebie głos, już prawie całkiem opanowany:
   - Co masz zamiar zrobić z jej… No wiesz.
   - Ciałem?
   - Mhm.
   Rzuca mi spojrzenie, które bardzo, bardzo mi się nie podoba.
   - Jak masz zamiar zrobić coś chorego, to się nie zgadzam – mówię szybko.
   Na jego twarzy pojawia się delikatny uśmiech.
   - Myślałem o czymś bardziej w rodzaju czarnego humoru – odpowiada, a ja widzę, jak demon w jego oczach szczerzy do mnie kły.
   - Masz jakieś wino, wódkę, cokolwiek? - pytam.
   Mruga, zaskoczony, ale kiwa głową i szybko otwiera i podaje mi butelkę czerwonego trunku oraz kieliszek. Ignoruję kieliszek, chwytam butelkę i wypijam pół duszkiem.
   Olivier patrzy się na to wielkimi oczami.
   - Dobra. - Czuję, jak alkohol zaczyna mi buzować w żyłach, a ciepło rozlewa się po moim ciele. Uśmiecham się prawie bez trudu. - Co mam robić?
   Olivier unosi jedną brew, ale odwzajemnia uśmiech.
   O Jezu, będę tego żałował, Tyle że mnie to w tej chwili zupełnie nie obchodzi.
   Demon zaczyna objaśniać mi plan, a mój zdrowy rozsądek odpływa coraz dalej.


-------
Sprzedałam duszę tej historii. Serio. 
Dziękuję za komentarze! Ciao! :)

2 komentarze:

  1. Sprzedaż duszy chyba w tym przypadku nie jest taka zła jak się wydaje ;)
    Oh, ale się porobiło. Co to za plan? Przerywać nie zdradzając nam szczegółów tego planu? To działa na ciekawość, a ciekawość to pierwszy stopień do piekła 3:)
    Kurde... Alfred też co chwile ginie... on też jest w to zamieszany? I ciągle nie wiem kim jest Drugi... tzn. wydaje mi się, że to ta osoba, o której myślę, że jest Drugim, ale to może być błędem, więc pozostaję przy "nie wiem kim jest Drugi"
    Czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń