Błąd
uczynił zwierzę człowiekiem. Czyżby prawda miała zrobić z
człowieka zwierzę?
Fryderyk
Nietzsche
Dźwięki
na ulicy znacznie różnią się od tych, które znam – turkotanie
dorożek, rozmowy ludzi, nawoływanie się nawzajem; warczenie
silników aut są bardziej wyjątkiem, niż regułą.
Ale
podoba mi się tutaj, nawet bardzo: mężczyźni ubrani w eleganckie,
staromodne surduty, kobiety w wyszukanych sukniach… Coś pięknego.
I te kamienice!
Piękny
świat.
-
Nieźle, co? - pyta mnie Olivier z uśmiechem. Gdyby nie jego różowe
włosy, bylibyśmy prawie nie do odróżnienia. Kiwam głową.
-
To jeden z najładniejszych światów, w jakim byłem – przyznaję.
- Podobało mi się jeszcze w Trzeciej Linii, ale…
Alfred
patrzący się na mnie ze złością. „Muszę
tu zostać, poradzić sobie sam z moim światem. Nie uciekać, jak
ty.”
Urywam
wpół zdania, wzdrygam się lekko. Olivier uważnie lustruje mnie
wzrokiem.
-
Złe wspomnienia?
-
Mhm – potakuję.
-
W
sumie powinienem ci pogratulować – uśmiechnął się. - Sporo
przeszedłeś, a mimo to wciąż dobrze się trzymasz. Nie
histeryzujesz, nie płaczesz, nie masz wyrzutów sumienia.
-
Co się stało, to się nie odstanie – ucinam krótko.
Obcasy
stukają głośno
o bruk.
-
Chciałbyś może wiedzieć coś o tych Liniach? - pyta się mnie.
Obracam się gwałtownie.
-
Ty… Wiesz, co się dzieje?! Jak?!
-
Mówiłem już: śledziłem cię. - Znów na jego wargach pojawia się
delikatny uśmieszek. - Chcąc nie chcąc, musiałem trochę się
podowiadywać.
-
Powiedz mi w takim razie, co się stało z Alfredem w mojej Trzeciej
Linii – mówię szybko. - W tym świecie przyszłości, tym z
ARCHEO…
Olivier
unosi jedną brew do góry.
-
Po pierwsze: nie mów o „świecie przyszłości”, bo to twój
punkt widzenia; nie ma czegoś takiego jak przyszłość czy
przeszłość, nie tutaj. A po drugie… - zawiesza na chwilę głos
i znów lustruje mnie wzrokiem. - Na pewno chcesz wiedzieć?
-
Tak – odpowiadam niemal automatycznie. I najśmieszniejsze jest to,
że naprawdę tak myślę.
Olivier
może mówić sobie, co chce, ale nie mogę wyrzucić z pamięci tego
pełnego pogardy wzroku Alfreda. Już nie mogę mu pomóc… Ale mogę
przynajmniej dowiedzieć się, co było dalej.
Choćby
to miało boleć.
Olivier
patrzy na mnie przez chwilę, po czym daje za wygraną.
-
Po tym, jak się… Przeniosłeś… załamał się. Zapomniał o tej
dziewczynce, Glowing Child. Obudziła się i zabiła go.
-
Skąd to wszystko wiesz? - pytam.
Uśmiech.
-
Wiem więcej, niż mogłoby ci się wydawać.
Mogłem
się tego spodziewać, prawda? Jasne,
że Olivier nie powie mi tego, co dla niego jest niewygodne. Ale...
Mogłem pomyśleć przez chwilę, co
robię. Ale to nie ja wybrałem świat, w którym się znalazłem;
nie mogłem tam też zostać. To nie moja wina.
-
To nie moja wina – mówię cicho, tak cicho, że Olivier nie ma
prawa mnie słyszeć. Mimo tego odwraca głowę i patrzy na mnie.
-
Arthur… Może i tak miał umrzeć. Zresztą to tylko jedna z wielu
Linii; w którejś i tak z pewnością umiera. Nie przejmuj się tym.
-
Łatwo ci mówić – warczę. - Tobie jakoś nadzwyczaj łatwo
przychodzi mordowanie ludzi.
Odwraca
wzrok.
-
Chcesz wiedzieć, dlaczego to tak wygląda? - pyta.
-
Em… Co?
-
Wszystko. - Macha ręką, jakby chciał ogarnąć całą ulicę. -
Dlaczego to wygląda na zupełnie inne czasy niż na przykład twoja
Pierwsza Linia.
-
To nie dlatego, że coś stało się w przeszłości, że…
-
Nie – przerywa mi szybko. - To dlatego, że czas płynie trochę
inaczej w każdym innym świecie. Właśnie dzięki temu mogłem
wszystko tu przygotować; po prostu opuściłem świat parę minut
przed tobą. I zyskałem parę dni.
-
Dziwne. – Kręcę głową. - Jeśli światów jest nieskończenie
wiele, to w takim razie zawsze będzie jakiś, w którym żyję,
prawda?
-
Tak. Inaczej rzecz ujmując… Jesteśmy właściwie nieśmiertelni,
Arthur. - Obdarza mnie niepewnym uśmiechem. - Tak długo, jak
będziemy podróżować, będziemy żyć.
-
Cholerna ironia. – Odwzajemniam uśmiech. - Czemu w ogóle mnie
zabrałeś na zewnątrz? Nie musimy się ukrywać, czy coś?
-
A po co? Przecież i tak się dowiedzą, że tu jesteśmy. - Wzrusza
ramionami. - Nie, nie o to chodzi. Chciałem ci opowiedzieć o
paru rzeczach.
-
Na przykład?
-
Na przykład dlaczego, jak zauważyłeś lub nie, to miejsce w każdej
z Linii wyglądają tak samo – mówi Olivier i pokazuje palcem
budynek. Bibliotekę.
Znów.
Znów tu przyszliśmy właściwie bezwiednie.
-
Powiedz mi, proszę.
-
To informacje, Arthur.
-
Informacje…?
-
Wszystko zbudowane jest z informacji. A miejsca, w których zbiera
się informacje, są… Inne.
-
Nie rozumiem.
-
Kiedyś zrozumiesz. Bo pomyśl: jak odbierasz świat? To sygnały –
informacje – docierające do ciebie, do twojego mózgu. Innymi
słowy cały świat, który jesteś w stanie pojąć, składa się z
informacji. I właśnie miejsca, w których znajduje się dużo
informacji, jak komputery i książki, nie dają się tak łatwo
zmieniać. A jeśli jest ich wystarczająco dużo, to potrafią
istnieć niemal niezależnie od Linii i pojawiają się w każdym
świcie.
-
To brzmi sensownie – mówię, choć dalej niewiele rozumiem. Może
po prostu jestem idiotą.
-
Właśnie dlatego jestem pewien, że Drugi obserwuje takie miejsca.
Podróżnicy zawsze do nich trafiają, coś ich tam przyciąga…
-
Chcesz, żebym teraz tam poszedł? - przerywam mu.
-
Tak. - Patrzy się na budynek. - Na pewno ktoś z tej organizacji
czeka, aż tu przyjdziesz. Może będzie chciał nawiązać kontakt.
-
Więc… co mam zrobić?
-
Będę na zewnątrz. Po prostu wyprowadź tą osobę na zewnątrz, a
zresztą już sobie poradzę.
Kąciki
jego ust bezwiednie wyginają się ku górze. Nie podoba mi się ten
uśmiech. Obiecuję sobie, że cokolwiek się stanie, nie pozwolę mu
zabić kogokolwiek… jeśli nie będzie to naprawdę konieczne.
-
Em, więc… - zaczynam niepewnym głosem. - To… może już pójdę…?
Nic
nie odpowiada. Uznaję to za potwierdzenie. Zmuszam nogi, by ruszyły
się z miejsca i powoli zbliżam się do drzwi biblioteki.
To
dziwne uczucie, widzieć ten budynek w tym świecie. To znaczy… W
mojej Pierwszej Linii spędzałem tu dużo czasu, więc zdołałem
przywyknąć do tego miejsca; patrzenie na coś tak znajomego dziwnie
mnie uspokajało.
Ale
nigdy nie podejrzewałem, że rozwiązanie tej dziwnej zagadki było
właśnie takie. To niemal tak, jak w powieściach fantasy –
pewne miejsca, siedliska jakichś tajemnych mocy mają zawsze
specjalny status i jakieś niezwykłe właściwości.
Uśmiechnąłem
się pod nosem. Taaak, zdecydowanie czytam za dużo fantastyki.
Biorę
głęboki wdech i wchodzę do środka.
Chociaż
wnętrze nie jest idealnie takie samo, jak w Pierwszej i Trzeciej
Linii, to i tak czuję ten specyficzny klimat tego miejsca, trudny do
zdefiniowania.
Informacje
wędrują w powietrzu, przebiega
mi przez myśl.
Niemal
automatycznie kieruję się do mojego ulubionego działu; nie
spodziewam się wiele, i słusznie – tam, gdzie zwykle znajdowały
się moje ukochane sagi, teraz widzę jakieś opasłe woluminy
poukładane alfabetycznie – jak to w bibliotece bywa – ale bez
żadnych oznaczeń, które mówiłyby mi, czy to słowniki, czy
jakieś encyklopedie.
Biorę
pierwszą z brzegu książkę do ręki. To prawdziwa cegła, waży
chyba ponad dwa kilo. Otwieram ją na losowej stronie i widzę mapy,
a właściwie szkice map. To musi być jakiś pamiętnik podróżnika
czy coś. W sumie ciekawe jak to jest – codziennie szkicować mały
kawałek świata, nie wiedząc, co jest dalej. Cóż, podróżowanie
w ten sposób pewnie
ma wiele zalet. Nie przyczepi się do ciebie psychopata, nie będzie
cię ścigać drugi, no i nie zniszczysz życia przypadkowym osobom.
Tak, to na pewno pewne ułatwienie życia.
-
Przepraszam, ale… - Dziewczęcy głos wyrywa mnie z rozmyślań;
podnoszę wzrok zza pamiętnika i widzę ładną, ciemnowłosą
dziewczynę. Popatrzyła na mnie, przerwała wpół zdania i zaśmiała
się.
-
Ach, to ty, Arthur! - Obdarzyła mnie uroczym uśmiechem. - Co, dalej
czytasz te starocie?
-
Najwyraźniej – mruknąłem. Znów zachichotała.
-
Ech, wyszedłbyś gdzieś zamiast znów odgradzać się od świata
jakimiś zapleśniałymi zapiskami sprzed wieku…
-
Em… - Nie miałem zielonego pojęcia, co powiedzieć; w końcu
zdołałem wydukać: - Co sugerujesz?
-
Ty. Ja. Bar na Waterloo Road. – Mrugnęła do mnie. Powiedzieć, że
byłem zdezorientowany, to mało powiedziane. - Co, chyba nie
odmówisz starej przyjaciółce?
-
J-jasne. - Mój głos zatrząsł się żałośnie; denerwowałem się
bardziej, niż rozmawiając z psychopatą.
Kurczę,
była ładna. Bardzo. I nie była ubrana w suknie, jak większość
kobiet; miała spodnie w paski i wysokie kozaki z co najmniej
pięciocentymetrowymi obcasami, a mimo to dalej była niższa ode
mnie. Dodatkowo było w niej coś… Nieustraszonego…?
Tak, chyba tak można to ująć; coś w jej spojrzeniu, postawie, w
jakiej stała, sugerowało to, że nie boi się nikogo i niczego. I
jeśli będzie trzeba, pobije największego chojraka rak mocno, że
będzie błagał o litość.
Chyba
teraz rozumiecie, dlaczego nie mógłbym jej odmówić nawet gdybym
chciał. A w tej chwili zdecydowanie nie chciałem.
-
Jej! - cieszy się i chwyta mnie za dłoń. - Chodź, no, przebieraj
żesz nogami szybciej, bo prędzej się ściemni, niż tam dojdziemy!
Nie
mam pojęcia, jak może poruszać się tak szybko na tak wysokich
obcasach, ale fakt faktem: muszę niemal biec, żeby dotrzymać jej
kroku. Na szczęście trochę zwalnia, gdy tylko wychodzimy na
brukowaną ulicę, widocznie jest świadoma zagrożenia skręcenia
sobie karku, jeśli dalej poruszałaby się z niezmienioną
prędkością.
Nie
wiem, jak to się stało, że splatamy palce.
-
Heh, dobrze, że udało mi się wreszcie cię wyciągnąć – mówi
cicho. - Prawie w ogóle ostatnio nie masz dla mnie czasu. Wiesz w
ogóle, jak się jeszcze nazywam?
Cholera.
-
Emm…
-
Amelia! Amelia Jones! - Szturcha mnie żartobliwie.
Amelia
Jones. Alfred miał na nazwisko Jones.
Czy
to możliwe, żeby…
Przyglądam
się jej uważnie. Ma brązowe włosy, nie blond, ale gdyby się
chwilę zastanowić… Jej oczy są niemal dokładnie takie same, jak
Alfreda.
Alternatywna
bliźniaczka Alfreda.
Zauważa,
że się jej przyglądam, i uśmiecha się zawadiacko.
-
Co, Arthur?
-
Em, nic. - Szybko odwracam wzrok.
-
Och, chyba wiem, o co ci chodzi! - mówi, a jej uśmiech jeszcze się
poszerza. - Ale wiesz, nie
możemy siać publicznego zgorszenia. Ooo… No, chodź!
Ciągnie
mnie za sobą do jakiejś bocznej uliczki. Panuje to półmrok, ale
teraz nie bardzo potrafię się skupić na otoczeniu.
-
Amelia, co ty…
Zanim
zareagować w jakikolwiek sposób, robi coś, co kompletnie mnie
zaskakuje.
Pochyla
się gwałtownie i całuje mnie.
Czuję
się tak, jakby mój mózg zamienił się w gąbkę.
Niepewnie
kładę ręce na jej ramionach, przyciągam ją mocniej do siebie.
Jej usta są słodkie i miękkie, i…
Słyszę
strzał, a Amelia bezwładnie osuwa się na ziemię.
-
Widzę, że nieźle się bawisz.
Olivier
uśmiecha się szyderczo i chowa pistolet.
Przez
chwilę nie mogę wypowiedzieć słowa.
-
Ty… - Ledwo jestem w stanie mówić. - Zabiłeś ją?!
-
A widzisz tu krew? - Olivier przewraca oczami. - Oczywiście, że
nie. Tylko ją… obezwładniłem.
-
Co jej zrobiłeś?!
-
Nie krzycz. - Mierzy mnie zimnym spojrzeniem. - Pewnie nie obchodzi
cię mój geniusz w projektowaniu tego pocisku… W każdym razie:
nic jej nie będzie, jest tylko trochę otumaniona.
Patrzę
na niego próbując wybadać, czy nie żartuje. Naprawdę, w jego
przypadku bym się nie zdzielił, gdyby zaraz uśmiechnął się i
powiedział coś w rodzaju: „Nie, tak serio, to ona nie żyje.”
Na
szczęście tylko przewraca oczami i próbuje podnieść z ziemi
ciało Amelii.
-
Mógłbyś mi pomóc? - mówi spokojnie, ale mogę wyczuć
zniecierpliwienie w jego głosie.
-
Um, jasne. - Pochylam się, łapię dziewczynę z drugiej strony. Nie
jest ciężka, ale przytaszczenie jej do domu stanowiłoby jakieś
wyzwanie.
Amelia
mruczy coś niewyraźnie.
-
Spokojnie, jestem tu – szepczę jej do ucha.
Czuję
na sobie badawcze spojrzenie Oliviera.
Podnosimy
ją do góry i staramy się taszczyć ją tak, by wyglądało to
najmniej podejrzanie. Dziwię się, że ludzie nie zareagowali, gdy
usłyszeli wystrzał z pistoletu – cóż, może to tutaj na
porządku dziennym… może.
Za
każdym razem, gdy mijamy kogoś, mamroczemy rzeczy w stylu:
-
Mówiłem jej, żeby tyle nie piła…
-
Amelia, trzymaj się, jesteśmy już niedaleko…
-
No, prawa, lewa, prawa, lewa…
I
tak dalej.
Żeby
było nam jeszcze milej, zaczyna mżyć.
Jakimś
cudem udaje nam się przyprowadzić ją do naszej (mojej?) kamienicy
bez przymusowej przesiadki na posterunku policji. I może lepiej dla
policjantów – Olivier wyraźnie nie jest
w nastroju do żartów.
Taszczmy
Amelię do salonu – pokoju, w którym ja wcześniej byłem
przywiązany, i dajemy ją na ten sam fotel. Olivier, nucąc coś pod
nosem, wyciąga skądś linę i zabiera się do krępowania
dziewczyny, która wydaje się w tej chwili, delikatnie rzecz biorąc,
średnio przytomna.
-
Na pewno nic jej nie będzie?
-
Pytasz o to chyba po raz setny – warczy Olivier. - Odpowiedź dalej
się nie zmieniła: tak, jeśli tylko wykaże się minimalną
inteligencją, to będzie w
stanie rozgryźć, że ten nóż wbity w chleb na stoliku może pomóc
jej uwolnić się z lin.
-
Skąd w ogóle możesz mieć pewność, że ona jest z organizacji? -
pytam. - Przecież może po prostu żyć w tym świecie.
-
I dlatego poszła tu za tobą?
-
Nie wiem, może mnie, ech, lubi… Czy coś.
-
Pf – prycha Olivier. - Głupia.
-
Przepraszam, co?!
Mimo
że nie widzę jego twarzy mógłbym przysiąc, że Olivier
przewrócił oczami.
-
Nawet jeśli nie jest z organizacji - tak nawiasem mówiąc,
pompatyczne słowo, nie sądzisz? - w każdym razie ktoś
obserwuje to miejsce i da znać Drugiemu, co się dzieje; że
porwałeś jakąś dziewczynę, ale ci uciekła, bla bla bla… Nudy.
- Zaciska mocno więzy; niemal mnie boli, gdy widzę, jak bardzo
wpijają się w jej delikatną skórę. - Zwrócisz na siebie uwagę,
a to o to chodzi.
-
Czy naprawdę musimy to robić? - pytam, ale bez przekonania.
-
Cóż, możemy ją jeszcze zabić…
-
Wykluczone – przerywam mu. Obraca się i patrzy na mnie z
nieukrywanym zaskoczeniem.
-
Zależy ci na niej?
Nie
odpowiadam. Olivier patrzy się na mnie jeszcze chwilę, po czym
wzdycha głęboko.
-
Dobrze, nie było pytania. Chodźmy stąd, zanim się obudzi.
Schodzimy
na dół, do kuchni. Ten dom
jest naprawdę duży – dwa piętra i parter; pokój z Amelią
znajduje się na samej górze. Siadam
przy stole, a Olivier krząta się przy jedzeniu; zauważyłem, że
zawsze coś gotuje, gdy tylko się denerwuje.
Gdy
zaczyna siekać warzywa z gwałtownością czystego sadysty uznaję,
że powinienem coś powiedzieć, albo skończę jako dodatek do
sałatki.
-
Olivier?
-
Mhm?
-
Jeśli… Jeśli naprawdę to, co mówiłeś o czasie między
światami działa… To czy byłoby możliwe wysłanie wiadomości do
przeszłości?
Na
chwilę przestaje znęcać się nad warzywami, ale zaraz powraca do
robienia sałacie małego holokaustu.
-
Co masz na myśli?
-
Czy mógłbym wysłać wiadomość do innej Linii?
-
Teoretycznie tak. Po co?
-
Chcę coś powiedzieć sobie z przeszłości,
-
Mogę wiedzieć, co?
-
Nie.
Olivier
wzdycha.
-
Cóż… Nie mogę ci powiedzieć, kiedy dokładnie
ta wiadomość mogłaby do ciebie – przeszłego ciebie – dojść,
ale dałoby się to zrobić. Masz!
Rzuca
mi telefon – stare, sfatygowane urządzenie – a mnie ledwo udaje
się je złapać.
-
Uch, dzięki – mówię i skupiam się na wiadomości.
Co
mam napisać? Jak mogę ostrzec przeszłego siebie przed podróżami?
-
Pisz jak najmniej słów, to większa szansa, że nic się z nią nie
stanie po drodze – dorzuca jeszcze Olivier.
Super.
Więcej komplikacji.
W
końcu powoli moje palce wystukują wiadomość.
NIE
ROB TEGO
Po
chwili namysłu dodaję jeszcze:
NIE
ROB TEGO, NIE IDŹ DALEJ
Wysyłam
wiadomość i oddaję telefon Olivierowi.
-
Mogę dzięki temu zmienić przeszłość, teraźniejszość… Coś
w tym stylu?
-
Wątpię. Szansa, że ta wiadomość w ogóle dotrze, jest bardzo
mała. To, że będzie zdatna do odczytania, jest o wiele mniejsza.
Przecież
gdybym dostał jakąś zaszyfrowaną wiadomość, to za wszelką cenę
starałbym się ją odszyfrować, prawda?,
przebiega mi przez głowę.
Prawda?
I
nagle coś do mnie dociera. Nagle zaczynam się śmiać.
Olivier
obraca się ze zdziwieniem na twarzy, a ja nie mogę się opanować.
-
Ja… Ja już dostałem tą wiadomość! - mówię pomiędzy atakami
histerycznego chichotu.
Tak.
Druga Linia. Wiadomość od nieznanego numeru. To było to!
Jestem
idiotą, ja mogłem zapomnieć o czymś takim! Gdybym tylko się
zastanowił, pomyślał przez chwilę… Przecież musiał istnieć
jakiś sposób na odszyfrowanie tego! Zostałbym w Drugiej Linii i
nic by się nie stało, a Alfred…
ŁUP.
Śmiech
zamiera mi na ustach,
-
Co to było?
-
Nie mam pojęcia – przyznaje Olivier. - Coś spadło z góry, z
piętra…
-
Gdzieś w domu?
-
Nie, na ulicę.
Patrzymy
na siebie i jestem pewien, że myślimy o tym samym.
O
nie. Nie, nie, nie!
Wybiegam
z domu i zamieram.
Brązowe
loki Amelii są posklejane krwią, która rozlewa się kałużą
dookoła jej głowy. Patrzę w górę i widzę otwarte okno; musiała
stanąć na parapecie i spróbować tędy uciec …
Tyle
że parapet był mokry od mżawki, a ona miała te piekielne obcasy.
Znów
zaczynam się histerycznie śmiać, nie mam pojęcia dlaczego; łzy
płyną mi po policzkach, a ja nie mogę przestać rechotać!
-
Arthur, idź do domu – mówi Olivier powoli. - Idź do domu,
proszę.
Nie
wiem, czemu go słucham. Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć;
po prostu słucham go i chowam się w kuchni, a mój ni to śmiech,
ni to płacz odbija się echem od ścian, wraca do moich uszu, wierci
mi dziurę w mózgu.
-
To moja wina… moja wina… - mamroczę do siebie. - Znów moja
wina…
Mimo
tego całego hałasu, jaki robię, słyszę wyraźnie, jak Olivier
ciągnie ciało Amelii do jednej z łazienek. Po chwili wraca i opada
na krzesło koło mnie.
Pomału
zaczynam się uspokajać.
-
Cholera – mówi Olivier.
-
Cholera – zgadzam się.
Krótki
moment ciszy. W końcu znów dobywam z siebie głos, już prawie
całkiem opanowany:
-
Co masz zamiar zrobić z jej… No wiesz.
-
Ciałem?
-
Mhm.
Rzuca
mi spojrzenie, które bardzo, bardzo mi się nie podoba.
-
Jak masz zamiar zrobić coś chorego, to się nie zgadzam – mówię
szybko.
Na
jego twarzy pojawia się delikatny uśmiech.
-
Myślałem o czymś bardziej w rodzaju czarnego humoru – odpowiada,
a ja widzę, jak demon w jego oczach szczerzy do mnie kły.
-
Masz jakieś wino, wódkę, cokolwiek? - pytam.
Mruga,
zaskoczony, ale kiwa głową i szybko otwiera i podaje mi butelkę
czerwonego trunku oraz kieliszek. Ignoruję kieliszek, chwytam
butelkę i wypijam pół duszkiem.
Olivier
patrzy się na to wielkimi oczami.
-
Dobra. - Czuję, jak alkohol zaczyna mi buzować w żyłach, a ciepło
rozlewa się po moim ciele. Uśmiecham się prawie bez trudu. - Co
mam robić?
Olivier
unosi jedną brew, ale odwzajemnia uśmiech.
O
Jezu, będę tego żałował, Tyle że mnie to w tej chwili zupełnie
nie obchodzi.
Demon
zaczyna objaśniać mi plan, a mój zdrowy rozsądek odpływa coraz
dalej.
-------
Sprzedałam duszę tej historii. Serio.
Dziękuję za komentarze! Ciao! :)
Sprzedaż duszy chyba w tym przypadku nie jest taka zła jak się wydaje ;)
OdpowiedzUsuńOh, ale się porobiło. Co to za plan? Przerywać nie zdradzając nam szczegółów tego planu? To działa na ciekawość, a ciekawość to pierwszy stopień do piekła 3:)
Kurde... Alfred też co chwile ginie... on też jest w to zamieszany? I ciągle nie wiem kim jest Drugi... tzn. wydaje mi się, że to ta osoba, o której myślę, że jest Drugim, ale to może być błędem, więc pozostaję przy "nie wiem kim jest Drugi"
Czekam na ciąg dalszy :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń