Zazdrość to jeden z objawów niewiary w samego
siebie.
Alfred Aleksander Konar
_________
SZYBKA NOTKA: piosenka to "Flesh", autor: Simon Curtis i proponuję ją włączyć, kiedy pojawi się jej tekst w opowiadaniu. Myślę, że pomoże wpasować się w klimat :)
________
Zamknąłem się w
pokoju i zakopałem się w miękkiej pościeli, ale nie mogłem zasnąć. Przewracałem się
z boku na bok, modląc się w duchu, bym jak najszybciej odpłyną do krainy snów.
Nie chciałem, nie mogłem o tym myśleć. Ale...
Jeśli Alfred
pracuje w takim miejscu, to może mam jakąś szansę?
Tyle, że w takim
wypadku Alfred nie mógł mieć żadnej godności.
Nie chcę znać takiej osoby.
Westchnąłem sam do siebie. Proszę państwa, oto właśnie widzicie przykład osoby, która odrzuca swoją miłość dlatego, że się sprzedaje. Albo raczej próbuje odrzucić. Tyle tylko, że chyba nawet nie “odrzucam” tej miłości, bo przecież to tylko moje pobożne błagania. Nie mogę mieć pewności, czy Alfred mnie... lubi. Czy chce mnie tak, jak ja jego.
Ta niepewność, ciągła niepewność jest w tym wszystkim najgorsza – gramy w jakąś dziwną odmianę podchodów, gdzie wszyscy wszystko ukrywają I mają jakieś ukryte cele w tym, co robią. Niczego nie powiemy sobie w prost, bo bardzo łatwo możemy przegrać. I...
Puk, puk.
Podniosłem głowę. Alfred pukał do drzwi delikatnie, nieśmiało, jakby nie był do końca
Puk, puk –
powtórzyło się.
- Arthur? -
zapytał łagodnym głosem, zupełnie do niego niepasującym. - Mogę wejść?
- Będzie trudno
– warknąłem spod kołdry dostatecznie głośno, by mnie usłyszał. - Zamknąłem
drzwi.
- Mam zapasowe
klucze.
- W razie
gdybym zabarykadował się w środku I nie chciał wyjść?
- Mhm. Coś w
ten deseń.
- Dzięki za
zaufanie - prychnąłem.
- To… Mogę?
- Okej, właź -
mruknąłem beznamiętnie. Właściwie nie miałem wyboru; co mi by dało, gdybym
dalej się obrażał?
Wstałem z łóżka
i podszedłem do drzwi. Alfred jakoś nie kwapił się do ich otworzenia, więc
wyciągnąłem rękę do klamki…
I
dostałem drzwiami w twarz.
- Aua,
idioto! - wrzasnąłem. - Uważaj, do jasnej cholery!
- Przepraszam,
nie wiedziałem, że nagle zechce ci się wstać z łóżka…
- Tsk.
Obróciłem się
do niego plecami i usiadłem na łóżku, zakładając nogę na nogę. Dalej nie
patrzyłem mu w oczy.
- O czym chcesz gadać? - powiedziałem z udawaną
obojętnością. Alfred zaczerwienił się lekko.
- Chcę
tylko, żebyś wiedział, że nawet jeśli pracuję w takim miejscu, to jeszcze nie
znaczy, że jestem… no wiesz.
- Przypuśćmy,
że nie wiem. Do cholery, jesteś już dorosły, mów po ludzku.
- Arthur,
ja nie jestem… gejem, okej? Tak tylko mówię. Nie chcę, żeby to wlazło miedzy
nas. Dalej chcę się z tobą przyjaźnić, dobra?
To zabolało
nawet bardziej niż uderzenie drzwiami w twarz. Nie miałem już żadnego powodu,
by tu być; Alfred już na starcie dal mi wielki znak stopu.
- To…
dobrze - powiedziałem w końcu, uśmiechając się tak przekonująco, jak tylko
moglem. - Coś jeszcze?
- W
takim razie zostaniesz? - Alfred spojrzał na mnie badawczo, niemal… błagalnie.
O cholera, jeśli Alfred zaczyna błagać, to sprawa jest poważna. Bardzo poważna.
O co może mu chodzić? Zjawiam się nagle po paru latach, a on za wszelką cenę
chce utrzymać mnie przy sobie. Dlaczego? Jeśli nie to, co powiedział przed
chwilą, mógłbym nawet pomyśleć, że...
Pokręciłem
gwałtownie głową.
- Ej,
wszystko w porządku? - zapytał mnie ze zmartwioną miną.
Nie. Nic nie jest w porządku.
- Tak.
Jestem tylko trochę zmęczony…
- Och…
Okej, nie będę ci już przeszkadzał.
Podszedł do
drzwi. Ja wtuliłem twarz w poduszkę.
- Ej,
Arthur…?
- Czego?
- Dobranoc.
- ...branoc
- mruknąłem niewyraźnie.
Alfred wyszedł,
zostawiając mnie samego z moimi myślami.
***
Musiałem
wydostać się stąd jak najszybciej.
Obudziłem się
wcześniej, tak, że zdołałem złapać Alfreda, gdy wychodził do “pracy”.
Dwadzieścia sześć.
To codzienne
odliczanie zaczynało już wchodzić mi w nawyk.
- A więc
wyjeżdżasz - powiedział Alfred niemal ze smutkiem. Niemal.
- Na to wygląda
- wzruszyłem ramionami. - Już nie będę ci więcej zawracał głowy.
Będę wreszcie mógł nie patrzeć na twój cholerny ryj, nie będę musiał
słuchać tego irytującego głosu i nie będę musiał kłamać ci prosto w oczy,
modląc się, żebyś przypadkiem nie użył mózgu. Kończ już to gadanie o niczym,
chcę już stąd iść!
- Szkoda…
Wziąłeś kartkę z moim numerem, nie?
- Jasne -
skłamałem gładko. Wyżej wspomniana kartka była teraz mniej więcej w tysiącu
częściach i z pewnością przemierzała spokojnie kanały Nowego Jorku.
- Dzięki za
wszystko - powiedziałem i uśmiechnąłem się najsłodziej, jak potrafiłem. Alfred
uniósł jedną brew, ale odwzajemnił uśmiech. - Bardzo mi pomogłeś.
- Nie ma
sprawy. W końcu jesteśmy kumplami, nie?
- Taak…
Kumplami, do
jasnej ciasnej. Niech Alfred wsadzi sobie tych “kumpli” w…
On naprawdę nie
potrafi czytać między wierszami. Całym moim ciałem wysyłałem mu sygnały, by się
wreszcie odczepił, ale on wyraźnie był albo ślepy, albo głupi. Powinien
wreszcie się nauczyć, żeby nie gadać bezmyślnie tego, co ślina na język
przyniesie.
- Dobra, już
się będę zbierać - powiedziałem, zaciskając kurczowo dłoń na rączce walizki.
Alfred odprowadził mnie do drzwi. Na odchodne rzuciłem:
- Do widzenia!
- Co tak
formalnie? - zaśmiał się. - Do zobaczenia!
Po moim trupie, pomyślałem, ale na głos nie powiedziałem nic.
***
I znów byłem na
zatłoczonej ulicy, i znów powtarzałem w myślach, jak bardzo nienawidzę tego
miasta. Kupiłem sobie mapę turystyczną w jakimś pobliskim kiosku, co znacznie
ułatwiło mi życie. Zdołałem namierzyć jakiś hotel, który wyglądał zachęcająco.
Wybrałem się do niego, załatwiłem sobie pokój - nawet nie było tak źle, jak
sobie wyobrażałem. Mieli nawet jakąś restaurację na parterze ze specjalnymi
zniżkami dla klientów hotelu, a że robiłem się głodny stwierdziłem, że pójdę
tam na obiad.
Usiadłem,
wziąłem sobie menu i wybrałem coś z niego. Nie musiałem czekać długo na
kelnera, co byłoby dobrą rzeczą gdyby nie to, że rozpoznałem gościa.
Jasne włosy
pozornie niedbale spięte w kucyk. Ciemnoniebieskie oczy. Zalotny uśmieszek,
zawsze przyklejony do jego twarzy.
- Francis?! -
niemal wrzasnąłem. Zamrugał parę razy, jakby dopiero teraz mnie zauważył.
- Arthur! Kopę
lat! - posłał mi szeroki uśmiech. - Co tutaj robisz?
- Jestem
przejazdem… W sumie za niedługo się stąd wynoszę, więc…
- A tam, nie
gadaj głupot! - przerwał mi. - Jak cię znalazłem, to muszę cię oprowadzić,
zanim wyjedziesz. No i musimy pójść na jakąś kolację, opowiesz mi dokładnie co
i jak się z tobą działo!
Już chciałem
odruchowo odmówić, ale powstrzymałem się. W sumie co mi szkodzi? Pogadanki ze
starym znajomym nie mogą być takie złe, prawda?
- Okej -
uśmiechnąłem się do niego.
- A tak poza
tym - ciągnął Francis - to wiesz, że jest tu jeszcze Alfred?
- Tak, wiem.
Nawet u niego nocowałem.
- Uuu…
- Przestań. I
nie patrz na mnie takim wzrokiem! Nic przecież się nie stało.
- Ohonhon… -
zaśmiał się ze śpiewnym, francuskim akcentem. - Nic nie mam na myśli, a ty już
się bronisz… Ciekawe. Ale mówiąc “tutaj” mam na myśli tą restaurację.
Potrzebowałem
chwili, żeby uświadomić sobie, co tak właściwie powiedział.
- W sensie…
jako kelner?
- Oui.
- TERAZ?!
- Tak. I nie
krzycz, jak chcesz, to go zawołam. - Nabrał powietrza w płucach i wrzasnął: -
ALF-!
- Cicho! -
syknąłem. - Oszalałeś, idioto?! Nie wołaj go!
- Niby czemu? -
zapytał Francis, przechylając lekko głowę w wyrazie łagodnego zdziwienia.
- Nie twoja
sprawa - warknąłem.
Francis zaśmiał
się perliście.
- Jesteś
cholernie zabawny, wiesz? Za to cię lubię!
Niby w którym momencie próbowałem cię rozśmieszyć?, chciałem zapytać, ale ugryzłem się w język. Nie mam teraz czasu na
gadanie; muszę się stąd wydostać, zanim Alfred mnie zauważy…
Zobaczyłem, jak
wychodzi z salki obok i kieruje się do jakiegoś stolika. Szybko zasłoniłem się
menu.
Muszę stąd iść, muszę, muszę…
Już miałem
wstać od stołu, gdy nagle wpadłem na pomysł.
- Ej, Francis…
Kojarzysz taki klub, “Millenium”?
- Tak. Co w
związku z nim?
- Myślałem, czy
mógłbyś mi go pokazać.
Uśmiech.
- Dla ciebie
zawsze, mon dieu.
***
Naprawdę za
cholerę nie mam pojęcia, co mi odbiło.
Jaki debil
prosi swojego starego kumpla, żeby zagrał go ze sobą do baru dla gejów,
lesbijek i nie-wiadomo-czego?! Żeby było śmieszniej - ze striptizem. A jakby to
jeszcze nie wystarczało, to pracuje tam wasz wspólny znajomy. I bynajmniej nie
w roli barmana.
A tak na
marginesie, Francis wiedział.
- Co?!
- Arthur, nie
drzyj się. Coś ty się taki krzykliwy zrobił?!
- Przepraszam,
po prostu… - przerwałem, szukając słów. - I nie przeszkadza ci to? W sensie…
jednak jest to trochę dziwne, nie?
Francis tylko
wzruszył ramionami.
- Niech zarabia
tak, jak chce. Kim ja jestem, żeby mu mówić, co ma robić? Zresztą chyba nawet
to lubi.
- Lubi? -
prychnąłem. - Jakoś ciężko mi w to uwierzyć.
- To tylko moja
opinia - odpowiedział dyplomatycznie Francis.
W chłodnym,
nocnym powietrzu nie było aż tak czuć spalinami jak za dnia; niebo było
całkowicie czarne, bez najmniejszych śladów jakichkolwiek gwiazd. Jako że
“Millenium” nie było zbyt daleko, zdecydowaliśmy się na pójście piechotą -
droga była najprostszą z możliwych, tak, że nie było szans, żebyśmy się
zgubili.
W końcu
stanęliśmy przed klubem z pięknie wykaligrafowanym napisem na szyldzie:
“Millenium Night Club”.
- To chyba
tutaj - stwierdziłem wielce inteligentnie. Oczywiście,
że tutaj. Wygląda ci to na spożywczak?
Francis otworzył
przede mną drzwi tak, jakbym był kobietą. Chciałem go za to zganić, ale nie
mogłem; w ustach zaschło mi tak, że nie potrafiłem nic powiedzieć - to pewnie
kwestia zdenerwowania.
Weszliśmy do
środka i natychmiast zostałem zaatakowany przez ogłuszającą muzykę, oślepiające
światła i tłum ludzi - śmiejących się, tańczących, całujących się. Nie
brakowało par tych samych płci - na przykład tam: pod drzwiami łazienki
obmacywały się jakieś dwie dziewczyny.
Francis
szarpnął mnie za ramię, przerywając moje gapienie się na wszystko i wszystkich.
- Trzymaj się
blisko mnie! - na poły usłyszałem, na poły domyśliłem się, o co mu chodzi. -
Zaraz się zacznie.
Zacznie? Co się
zacznie?
Przez te
migające światła nic nie widziałem, dlatego byłem bliski paniki, kiedy tylko
nie umiałem znaleźć w tłumie Francisa. W końcu po prostu złapałem go za rękę,
by się nie zgubić. Uśmiechnął się do mnie lekko i chyba chciał coś powiedzieć,
ale w tym momencie muzyka ucichła, a światła przestały migać jak opętane,
skupiając się na scenie - nie widziałem jej wcześniej. chociaż może słowo
“scena” nie do końca to opisuje - zwykle to słowo kojarzy się z porządnym
parkietem, przestronnym i miłym dla oka, a tutaj był to prostokąt o nie
większej powierzchni niż sześć metrów kwadratowych.
I oczywiście z
rurą na środku. Jezus Maria…
- Proszę o
uwagę! - mówiła przez mikrofon jakaś blondynka w różowej sukience. - Za chwilę
wystąpi ktoś, na kogo wszyscy czekaliśmy! Przed państwem… - zawiesiła
teatralnie głos - Alfred F. Jones!
Sala
eksplodowała oklaskami i okrzykami. Blondyna zeszła ze sceny, a wtedy pojawił
się on.
Nie był jakoś
wyzywająco ubrany - mia na sobie białą koszulę z krótkim rękawem i czarne
spodnie na szelkach, słowem: nic, co sugerowałoby, co będzie robić. Ale jednak…
Ale jednak było
w nim coś wyzywającego, magnetycznego - coś nieokreślonego, ale bardzo
pociągającego.
I wszyscy to
widzieli.
Z głośników
popłynęła muzyka…
This is not the way into my heart, into my head
Into my brain, into none of the above
This is just my way of unleashing the feelings
deep inside of me
This spark of black that I seem to love
We can get a little crazy just for fun, just for
fun
Don't even try to hold it back, just let go
Tie me up and take me over till you're done,
'til I'm done
You got me feeling and I'm ready to blow…
I… łał. Całe
jego ciało pracowało gdy wyginał się do tyłu, gwałtownie ruszał się do rytmu,
tańczył. Szybko jego ciało pokryło się potem, który błyszczał w blasku
reflektorów. Oblizał usta - wyglądało to strasznie wyzywająco. Zrobiło mi się
gorąco.
Push up to my body, sink your teeth
into my flesh
(Get undressed, t-taste the flesh)
Bite into me harder, sink your teeth
into my flesh
(Pass the test, t-taste the flesh)
Hold me up against the wall
Give it 'til I beg, give me some
more
Make me bleed, I like it rough
Like it rough, rough, rough…
Niedbałym
ruchem pozbył się koszulki. Tłum zaczął wiwatować, krzyczeć jego imię.
- AL-FRED!
AL-FRED!
A on tańczył
roztaczając wokół siebie to niewytłumaczalne pożądanie…I, cholera, chciałem go,
tak bardzo chciałem…
Jak on może tak
tańczyć?! Jak on może nie być mój?!
Tłum zwariował.
Wszyscy to widzieli, wszyscy odczuwali to w ten sam sposób - to samo
podniecenie.
Nagle zalała
mnie fala nienawiści - nagłej, niechcianej, ale bardzo silnej. Ścisnąłem
mocniej dłoń Francisa.
- ALFRED! -
wrzasnąłem i jakimś cudem mnie usłyszał; jego oczy rozszerzyły się gwałtownie.
Uśmiechnąłem się do niego słodko.
Pociągnąłem
Francisa za rękę. Obrócił się i spojrzał na mnie pytająco.
Ująłem jego
twarz w dłonie i przycisnąłem moje usta do jego ust.
…Hold my hands above my head and
push my face into the bed
' Cause I'm a screamer baby, make me
a mute
You put your hand upon my neck and
feel the pulse beat-beat-beat-beat
It's like a trigger getting ready to
shoot…
Jaka świnia!
OdpowiedzUsuńKuffffffffffffffa! Wkurwił mnie!
A bit fajny xD
Ale z Arthura gnój! Debil! Pedał! ŚWINIA po prostu!
No dobra, każdy tu jest pedałem, przynajmniej główni bohaterowie, ale... no ;-;
Zrobiło mi się strasznie przykro Alfreda ;_____;
Czekam oczywiście na kolejną część :3