niedziela, 26 lipca 2015

Ból - One-shot


Rozmyślania o Ivanie ciąg dalszy. Perspektywa Gilberta. Tym razem lekkie +18.
Zapraszam do czytania i komentowania!


   To nie jest miłość. To tylko cena, którą muszę zapłacić.
   - Mmm…
   Będę poświęcać swoje ciało tyle razy, ile będę musiał. Nienawidzę tego, ale wciąż to robię; dla kogo? Dla moich ludzi? Brata?
   - Ach…
   Nienawidzę go, nienawidzę z całego serca. Obrzydza mnie to, co robi, w jaki sposób mnie poniża. Gdybym tylko mógł, zniszczyłbym go.
   - Prusy, pokaż mi swoją twarz – powiedział. Nie odwracam się; czuję na sobie świdrujące spojrzenie jego fioletowych oczu, wbijające się we mnie jak nóż. - Powiedziałem: POKAŻ!
   Łapie mnie za włosy i siłą zmusza, bym na niego patrzył. Boli jak cholera, syczę z bólu. Uśmiecha się triumfalnie.
   - Co, teraz będziesz już grzecznym chłopcem?
   - Pieprz się – warczę.
   Poszerza uśmiech.
   - Wedle życzenia.
   To boli, tak bardzo boli… Czy on naprawdę cieszy się z tego, że zadaje mi ból? Czy naprawdę jest aż takim potworem?
   Jęczy, odchyla głowę do tyłu, przyspiesza. Ból jeszcze się zwiększa, a on to zauważa. Uderza mnie w twarz raz. Drugi. Trzeci. Czuję słodki smak krwi w ustach.
   Pochyla się, całuje mnie, kosztując mojej krwi; jego język w moich ustach sprawia, że chce mi się wymiotować.
   To nie powinno tak być.
   Kończy szybko, tak, jakby usłyszał moje nieme błagania o litość. Pada na mnie, zmęczony.
   Jest zimny jak lód.
   - Kocham cię – mówi. Jak zabawnie brzmią te słowa w jego ustach! Chyba tylko on może gadać takie bzdury, których nie rozumie.
   - Nienawidzę cię – szepczę. - Może i masz mnie teraz, ale to nie potrwa wiecznie. Kiedyś odejdę od ciebie i zemszczę się.
   - Nie pozwolę ci odejść.
   Wbija we mnie paznokcie. Za wszelką cenę nie chcę wydać z siebie żadnego odgłosu, w ciszy znoszę to, jak przejeżdża paznokciami po moim ciele, tworząc podłużne rany. To nic, szybko się zagoją. Zostaną co najwyżej blizny.
  - Kocham cię. Kocham, kocham.
   Czy można powtarzać to tyle razy i ciągle kłamać?
   Krew kapie na prześcieradło.
   Gdy uznaje, że jestem wystarczająco poraniony, wtula się we mnie, otacza ramieniem. Okrywa nas obu kołdrą. Chciałbym odejść, uciec od niego jak najdalej, ale nie mogę się na to zdobyć. Dlaczego? Przecież teraz już nic by mi nie zrobił. Mógłbym spróbować delikatnie wyswobodzić się z jego objęć i zasnąć gdzie indziej, ale nie mogę.
   Jego oddech uspokaja się, zapada w sen.
   Patrzę się na jego szyję pokrytą bliznami. Zwykle jej nie pokazuje – zakrywa ją gruby szalik, prezent od siostry. Kto mu to zrobił i dlaczego? Nigdy się tego nie dowiem. Ale mógłbym… mógłbym zacisnąć ręce wokół tej szyi, patrzyć z satysfakcją, jak rozpaczliwie próbuje nabrać powietrza w płuca. Nie, nie umrze od tego, ale będzie czuł niesamowity ból. Kusząca propozycja. Tylko nie jestem w stanie tego zrobić.
   Nienawidzę go, ale współczuję mu. Bo jeśli faktycznie mnie kocha, to musi go boleć jeszcze bardziej niż mnie.


„Prawdziwa miłość jest raną. I tylko tak ją można odnaleźć w sobie, gdy czyjś ból boli człowieka jako jego ból." 

1 komentarz:

  1. Smutne... aż mnie w żołądku skręciło, serio...
    I do tego ta muzyka w tle, świetny klimat :D
    Chociaż jak zwykle muszę ponarzekać na jedną rzecz - krótko!
    Daj się nacieszyć twoimi dziełami, no!
    Jak się cieszę, że wróciłam do Polski i mogę być na bieżąco :3
    No to co, weny, czasu, chęci życzę i do następnego!

    OdpowiedzUsuń