piątek, 24 lipca 2015

Trzydzieści dni - Rozdział II



Jeżeli pamiętamy, że wszyscy jesteśmy pomyleni, to tajemnice znikają, a życie staje się zrozumiałe.
Mark Twain



   Kolację zjedliśmy w ciszy; dopiero później zaczęły się pytania.
   Alfred zrobił mi kawę. Skrzywiłem się, gdy tylko jej aromat do mnie dotarł.
   - Przecież wiesz, że nienawidzę kawy – warknąłem do niego. On tylko się roześmiał.
   - Myślałem, że gust poprawił ci się z wiekiem, ale cóż… Ty chyba jesteś przypadkiem beznadziejnym.
   - Chyba ty, skoro jesteś w stanie pić to świństwo – prychnąłem. - Herbata jest dużo lepsza. Smakuje dobrze, ma swoją historię, tradycję…
   - Uch, na kilometr czuć, że jesteś Anglikiem – przewrócił oczami Alfred. - I co, jesz cokolwiek oprócz fish and chips?
   Westchnąłem.
   - Wyobraź sobie, że tak.
   - Na przykład ciasta? - wyszczerzył do mnie zęby. - Kupiłeś cały tort… Jakaś szczególna okazja, o której nie wiem?
   - Nieszczególnie. - Upiłem łyk kawy, ale smakowała tak okropnie, jak zawsze. - Po prostu… Taki kaprys.
   - Kaprys, powiadasz… - pokręcił głową. - A to ponoć ja jestem nienormalny.
   - Raz w życiu mogę, prawda? - warknąłem.
   Raz w życiu. Raz.
   Ten tort był chyba ostatnim, który miałem kupić w moim życiu. Zostało mi mniej nić dwadzieścia osiem dni. Czy mam powiedzieć o tym Alfredowi?
   Nie, lepiej nie. Przynajmniej nie teraz.
   - Ej, co jest?
   - Nic – odpowiedziałem szybko. Nieco za szybko. Uniósł jedną brew; zorientował się, że coś kręcę.
   - No wiesz, mi możesz powiedzieć! Przecież jesteśmy kumplami, nie?
   - Nie widzieliśmy się ładnych parę lat, mam prawo być sceptyczny.
   - Pfff… - Alfred wydął policzki. - Ukrywanie sekretów bynajmniej nie pomoże nam w zbliżeniu się do siebie. No, powiedz cokolwiek!
   - Na przykład?
   - Na przykład… - zamyślił się. - O, wiem! Co robiłeś przez te wszystkie lata? Zostałeś tą gwiazdą rocka? - uśmiechnął się.
   Acha… zapamiętał to głupstwo.
   Kiedyś, dawno, dawno temu, kochałem muzykę. Żyłem nią. Nie wyobrażałem sobie życia bez gitary i byłem pewien, że w przyszłości będę grał zawodowo, ale cóż… życie skorygowało moje zamiary. 
    Pokręciłem głową z obojętnością.
   - Nie, wyrosłem z tego – zapatrzyłem się na beżowy płyn w filiżance. - Jakoś tak się złożyło, że wylądowałem w takiej dużej firmie, Eier Electronics. Znasz?
   - Nie.
   - W każdym razie… No, nic przyjemnego. Głownie zajmowałem się sprzedażą AGD. Nudy.
   - W takim razie dlaczego to robisz?
   Teraz to ja spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Myślałem, że żartuje, ale nie; mówił najzupełniej szczerze.
   - Trzeba z czegoś żyć – powiedziałem. - Jako gitarzysta za Chiny ludowe bym się nie utrzymał.
   - Z twoim talentem? - Alfred pokręcił głową z drwiącym uśmieszkiem. - Wątpię. Wymiatałeś, chłopie!
   - Nie przesadzaj – fuknąłem. - Takie brzdąkanie nie ma nic wspólnego z porządnym, zawodowym graniem. I…
   - A tam, narzekasz – przerwał mi. - Przez takie myślenie…
   - Co, zmarnowałem sobie życie?
   - Nie, tego nie powiedziałem. Ale życie to nie tylko zarabianie pieniędzy, przecież nie musisz być milionerem. Chyba ważniejsze jest, by robić co się chce, nie?
   - Zanim zaczniesz mnie pouczać lepiej powiedz, niby w jaki sposób ty żyjesz z tego, co chcesz – warknąłem.
   Alfred zaczerwienił się lekko.
   - Jestem kelnerem – powiedział, a ja zaśmiałem się drwiąco.
   - Ha, i niby to jest to twoje wielkie marzenie? - wyszczerzyłem się do niego. Jak na razie jeden: zero dla mnie.
   Chłopak naburmuszył się.
   - A jeśli tak, to co? - zacisnął wargi w wyrazie buntu. Wyglądało to bardzo dziecinnie, ale Alfred często zachowywał się jak dzieciak – to po prostu leżało w jego naturze.
   Może właśnie dlatego był tak beznadziejny w sprawach uczuciowych.
   - Taa… Brzmi fascynująco – skwitowałem krótko.
   - Ej, to nie było miłe.
   - Nie miało być. Mam być miły czy szczery?
   - Przestań już – mruknął. Uśmiechnąłem się zwycięsko. Dwa do zera.
   - Dobrze, jeśli już skończyłeś wykład, to pójdę spać – powiedziałem i wstałem od stołu. - Tylko nie zeżryj całego tortu.
   - Arthur, czy mógłbyś choć na chwilę przestać obrażać wszystko w swoim otoczeniu?
   - Przecież jeszcze nic złego nie powiedziałem. Dobrze, skoro tak bardzo chcesz, to specjalnie dla ciebie powtórzę: Nie zeżryj całego ciasta, idioto. I nie obrażam wszystkiego, tylko ciebie.
   - Pfff!
   Obróciłem się na pięcie i pomaszerowałem do pokoju, w którym miałem spać, próbując szeroki uśmiech, jaki pojawił się na mojej twarzy.
   Walnąłem się na łóżko, ale nie chciało mi się jeszcze spać. Co mogę teraz jeszcze zrobić?
Hmm. Umycie się nie jest chyba takim złym pomysłem, nie?
   Wygrzebałem z walizki wszystkie potrzebne drobiazgi i wyszedłem z pokoju w poszukiwaniu łazienki, co okazało się nie takim prosty zadaniem. To mieszkanie naprawdę było ogromne.
   Otworzyłem na chybił trafił jakieś drzwi. Pudło, jakaś sypialnia. Następne. Może tym razem trafię…? A nie, to tylko garderoba.
   Ile on ma tych pokoi?, pomyślałem zirytowany, naciskając klamkę kolejnych drzwi. Bingo; to była łazienka, tyle że…
   - Aaaa!
   - Przepraszam, przepraszam! - wrzasnąłem i odwróciłem się szybko.
   - Kurde, stary! - mruknął Alfred. - Puka się.
   - Kurde, stary! - naśladowałem go. - Zamyka się drzwi!
   - Od paru lat mieszkam sam, odzwyczaiłem się już od tego, ze ktoś bez pytania wbija mi do łazienki.
   - Dobra, przepraszam jeszcze raz – mruknąłem. Usłyszałem, jak Alfred gramoli się spod prysznica; mokre stopy plasnęły cicho o posadzkę.
   - Już możesz się odwrócić – powiedział.
   Gdy tylko na niego spojrzałem, zaparło mi dech. Dosłownie.
   Był owinięty w pasie ręcznikiem, tak, że idealnie widać było jego tors. Alfred zmienił się od czasu, gdy go ostatnio widziałem – ale zdecydowanie na lepsze. Pod skórą wyraźnie rysowały się idealnie wyrobione mięśnie, a woda ściekająca po jego ciele bynajmniej nie niszczyła efektu.
   - Ej, jeśli chcesz, to już możesz się wykąpać.
   - Co…? A, tak, racja – głos Alfreda wyrwał mnie z rozmyślań. Ile się na niego gapiłem? Minutę? Dwie minuty?
   - No… - mruknąłem. - To dobranoc.
   - Branoc – odpowiedział Alfred.
   Zamknąłem za nim drzwi i jak najszybciej wlazłem do kabiny prysznicowej. Lunęły na mnie strugi tak zimnej wody, że aż się wzdrygnąłem.
   Uspokój się, uspokój się.
   Nie mogę dać się z równowagi, po prostu nie mogę. Alfred za nic nie może się domyślić, że ja… ja…
   Przekręciłem kurek jeszcze bardziej i lodowata woda zaatakowała moje ciało z nową zawziętością. 
   Cicho, cicho. Uspokój się. Nic się nie stało. Za bardzo dramatyzuję.
   Ale wciąż latały mi po głowie pytania: Co by było, gdyby Alfred coś zauważył? Co, jeśli zauważy, co do niego czuję? Jak zareaguje, gdy się dowie.
   Uderzyłem lekko głową w kafelki. Nie ma co się teraz tym przejmować – pożyjemy, zobaczymy. 
   Nie będę przecież płakać na zapas, prawda?
   Drżąc z zimna wytarłem się, ubrałem i poczłapałem do pokoju, zastanawiając się, czy moje spotkanie z Alfredem było błogosławieństwem, czy przekleństwem.


***


   Następnego dnia obudziłem się w dobrym humorze. No, na tyle dobrym, na ile może być wesoła osoba, która wie, że umrze.
   Dwadzieścia siedem!
   Najchętniej zostałbym w łóżku na resztę dnia, ale nie mogłem pozwolić sobie na ten luksus – teraz liczyła się dla mnie każda sekunda, każdy oddech. Po co marnować czas na sen, skoro mogę przeznaczyć go na coś innego?
   Niechętnie wygrzebałem się z łóżka i skierowałem się do kuchni, by coś przegryźć. 
   - Alfred? - zawołałem. Cisza. No cóż, bądź co bądź był to zwykły, roboczy tydzień, więc pewnie był w pracy.

   Na lodówce znalazłem karteczkę:
Dobry! Ja się zbieram, wrócę późno. Żarcie czeka w zamrażalniku. NIE PRÓBUJ SAM GOTOWAĆ, JASNE? Miłego dnia!

   Prychnąłem. Jeszcze mi będzie mówił, co mam robić.
   - Po moim trupie! - powiedziałem do siebie i zacząłem wyciągać z lodówki produkty, których będę potrzebować.


***


   Cóż… Chyba nie do końca tak miały wyjść te naleśniki, ale były zjadliwe, a to się liczy, nie? Jeśli tylko zalać spaleniznę dużą ilością miodu, to nic nie czuć. Magia!
   Pałaszując śniadanie, nagle zauważyłem coś dziwnego. Jakiś nowy dźwięk…? Nie, wręcz przeciwnie – raczej zupełny brak jakiegokolwiek dźwięku.
   Zupełna, absolutna cisza; wszystko, co robiłem, brzmiało dziesięć razy głośniej niż zwykle.
   Jak Alfred mógł wytrzymać w takich warunkach? Mnie już zaczynał pomału szlag trafiać, a on przecież żył tu nie od wczoraj… Może po prostu lubi ciszę?
   Nie wytrzymałem; poderwałem się z krzesła przy stole. Musi tu być jakieś radio czy telewizor, który mógłbym włączyć, żeby nie było tak zupełnie cicho.
   Może to zabrzmi głupio, ale dalej bałem się być sam w domu. Tak, ja, dorosły facet. Ale założę się, że gdyby was trójka braci ciągle straszyła opowieściami, co czai się po katach, kiedy nie patrzę, też mielibyście taką traumę. Zostało mi to do teraz; kiedy jestem sam, muszę słyszeć cokolwiek, bo inaczej zaczynam nasłuchiwać i byle dźwięk może mnie przestraszyć. Dobrze, że Alfred o tym nie wie – na pewno żartowałby ze mnie bez przerwy.
   Kurczę, gdzie on trzyma radio?, zastanawiałem się. Mimowolnie spojrzałem przez ramię – już zaczynałem schizować. W salonie nic nie było, co mnie zdziwiło – stać go na utrzymanie tak wielkiego mieszkania, ale nie na telewizor? Nie, to bez sensu. Może po prostu trzyma wszystko w jakimś innym pokoju?
   I znowu zacząłem łazić, otwierając drzwi na chybił trafił. W końcu znalazłem jakiś pokój, który najprawdopodobniej był jego sypialnią – był tu telewizor. Włączyłem go i odetchnąłem; może i leciały jakieś głupie reklamy, ale lepsze to niż nic. Rozejrzałem się po pomieszczeniu.
   - Boże, ale syf – mruknąłem. Alfred wyraźnie był osobą, która wyznaje filozofię „jeśli da się przejść od drzwi do łóżka, to jest tu porządek”.
   Hm… Skoro i tak nie mam nic do roboty, to chyba mógłbym tu posprzątać.
   Zakasałem rękawy i zabrałem się do segregowania komiksów, wrzucania brudnych ubrań do prania i ścierania kurzy z szafek. Szło mi ciężko – kiedy ostatnim razem ktoś tu sprzątał?! - ale byłem zadowolony z efektów. Po pewnym czasie zostało mi już tylko zamieść podłogę. Wygrzebałem skądś miotłę i zgarnąłem cały syf na środek pokoju. Pochyliłem się, by wyjąć rzeczy spod łóżka.
   Był tam karton, który Alfred wyniósł z pokoju, w którym spałem. 
   Kusiło mnie, by zaglądnąć do środka, co w nim jest. Pewnie same śmieci… Ale jednak… Przecież nic się nie stanie, prawda? 
   Otworzyłem pudło i zamarłem.
   Były tam plakaty ze zdjęciem Alfreda. Uśmiechał się uwodzicielsko, mrużąc oczy… Ale nie to było najgorsze. A może najlepsze?
   „Millenium – nowy bar dla LGBT! Od 22 występy”
   Występy? Jakie występy? 
   Biorąc pod uwagę cały plakat, mogłem pomyśleć sobie tylko jedną rzecz.


***


     Zmierzył mnie zmęczonym spojrzeniem.
   - O co chodzi. Arthur? - spytał i ziewnął. Skrzyżowałem ręce.
   - Znalazłem te plakaty, Alfred – powiedziałem beznamiętnie. Natychmiast zbladł.
   - Grzebałeś w moim pokoju?!
   - Robiłem porządek i przy okazji je znalazłem – wzruszyłem ramionami. - Serio, Al? A robiłeś mi wykłady o tym, żebym robił co chcę, bla bla bla.
   - Mogę ci wszystko wyjaśnić…
   - Raczej trudno będzie – prychnąłem. - No, mów. Jestem ciekawy, jak będziesz mi tłumaczyć, dlaczego pracujesz w klubie ze striptizem.
   Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale szybko zrezygnował. Uśmiechnąłem się drwiąco.
   - Co, zatkało? Nie umiesz ubrać w ładne słówka tego, że jesteś dziwką?!
   - Arthur, to nie tak!
   Ale ja już nie słuchałem.
   - Wynoszę się stąd, rozumiesz?! - wrzasnąłem. - Nie chcę być w gości u kogoś takiego!
   - Arthur! - zawołał za mną Alfred. Zignorowałem go. - Hej, Arthur! - Chwycił mnie za ramię.    - Hej, spójrz na mnie!
   - Czego? - warknąłem.
   - Po prostu… Jest późno. Możesz jeszcze tu zostań na noc, a jutro pójdź, gdzie chcesz. Dobrze?
   Nie odpowiedziałem. Zapatrzyłem się gdzieś w punkt nad jego ramieniem. - Halo, Arthur?
   Ścisnął mocniej moje ramię, jakby chcąc się upewnić, że kontaktuję. Syknąłem i natychmiast mnie puścił.
   - Niech ci będzie – powiedziałem beznamiętnie. - I tak nie chce mi się łazić po całym mieście szukając noclegu.
   Spojrzałem mu w oczy. Były błękitne jak niebo, ale niejednolite – na górze tęczówka była nieco ciemniejsza, jakbym patrzył na niebo tuż przed wschodem słońca. W tych oczach się zakochałem.
   I te oczy patrzyły na mnie uwodzicielsko z plakatu, który z wściekłością podarłem tuż przed twarzą Alfreda.
   Nie płakałem. Po prostu… czułem pustkę.
   I to było o wiele gorsze.

   Nie tylko ja miałem swoje sekrety.


_______
Doberek!
Jak myślicie, lepiej, żebym wrzucała częściej krótsze rozdziały, czy rzadziej, ale dłuższe?
Ciao! :D

2 komentarze:

  1. Na czacie chyba coś nie ten teges, więc napiszę tu...
    Liebster Blog Award, czy jak mu tam!
    No to na moim blogu znajdziesz nominację: http://opowiadaniazkrainypiewotniaka.blogspot.com/
    Parę godzin temu wróciłam z wakacji i już zabieram się do nadrabiania twojego bloga (między innymi xD)
    Zaraz przeczytam, ale na razie sprawdź sobie i jakbyś chciała to odpowiedz na LBA
    Bye!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No oke, teraz przeczytałam :3
      I... no...
      Nie spodziewałam się tego. Ale czy Arthur nie powinien się, no nwm, cieszyć, że ten jest gejem? No bo przecież sam go kocha...
      Chociaż, jakby się tak jakby nad tym zastanowić... no nwm, jakoś dziwnie to odebrał, jak dla mnie. Powinien chociaż wysłuchać Alfreda, dlaczego pracuje tam, a nie gdzie indziej, może idą za tym większe sprawy.
      A Arthur też mu pewnej ważnej rzeczy nie powiedział. I to nawet dwóch.
      Miłość i życie to chyba jedne z ważniejszych rzeczy na ziemi, prawda?
      Ukrywać fakt, że się kogoś kocha, jest gorszy troszku, od kłamstwa. A śmierć... no to wiadomo, powinno się o takich rzeczach informować.
      Nie do końca wiem, co mógłby teraz zrobić Anglia, przecież przyjechał tu dla niego. To strasznie smutne, jak odliczasz te dni, ale i klimatyczne...
      Aż mnie w żołądku ścisnęło :/
      No nic mi nie pozostaje, prócz czekania na kolejny rozdział :3
      I widziałam jeszcze One-Shota, to se muszę przeczytać <3
      To co, do następnego!

      Usuń