sobota, 12 grudnia 2015

Nieskończoność minus jeden - Siódma Linia, część druga

- Straciliśmy świat i świat stracił nas, co o tym myślisz, Tristanie mój miły?
- Miła, kiedy Ciebie mam z sobą, i czegóż mi trzeba? Gdyby i wszystkie światy były z nami, widziałbym tylko jedną Ciebie.

Dzieje Tristana i Izoldy


   Czas zwolnił.
   Chociaż… Nie, nie do końca; czułem, jakby nie tyle zwolnił, co przestawał istnieć. Jakby nigdy nic się nie wydarzyło – ciągle ta jedna, wiecznie trwająca chwila – jedyna, prawdziwa rzeczywistość. Jakby nic oprócz tego nie istniało, tylko oczy Oliviera, szeroko otwarte, z rozszerzonymi źrenicami, tak bezdennie czarnymi, że wydawały się pochłaniać całe światło z otoczenia. I ból, na początku delikatny, narastający stopniowo, kiedy ostrze wwierca się w moje ciało, rozcinając tkanki, rozplatając mnie powoli na części.
   I w jakiś sposób było to dziwnie… właściwe. Całe moje ciało podpowiadało mi, że tak właśnie miało to wyglądać. Że taka powinna być moja…
   ...śmierć?
   Potrząsam gwałtownie głową, wracając z powrotem do rzeczywistości. Mój oddech staje się o wiele szybszy, niż powinien.
   - NIE! - słyszę, jak powietrze przecina krzyk Alfreda. Olivier odskakuje ode mnie tak szybko, że prawie nie zauważam tego ruchu.
   Patrzę na mój brzuch i widzę rękojeść wbitego we mnie noża. Mojego noża. Tego samego, którym zabiłem…
   Wokół rany moja koszula przesiąka krwią.
   Czuję, że kręci mi się w głowie.
   - Ej. Ej! Arthur! - Alfred pomaga mi usiąść i pstryka palcami przed oczami. Mrugam gwałtownie. - Nie umieraj mi tutaj!
   - Nie mam zamiaru – warczę. Dotykam rękojeści noża na moim brzuchu, ale zanim zdążę wyjąć go z mojego ciała, Alfred mówi:
   - Nie rób tego! Wszystko jeszcze pogorszysz.
   - Przecież nie mogę tego tak zostawić! - protestuję.
   - Wykrwawisz się! Możesz umrzeć! - Potrząsa mną lekko. Bardziej wyczuwam niż widzę, jak bardzo jest wystraszony; jego wzrok bezwiednie kieruje się na mój brzuch.
   Jest przerażony. Ja natomiast jestem dziwnie spokojny.
   - Umierałem już wiele razy – mówię i chwytam mocno rękojeść. Zagryzam wargi i wyciągam ostrze z brzucha. Wychodzi powoli, opornie, a całe moje ciało protestuje, przeszywane bólem. Natychmiast czuję, że po moim ciele spływa fala krwi.
   - Skończyliście już? - Olivier ze znużeniem patrzy nonszalancko na swoje paznokcie, udając, że nic a nic go nie obchodzimy. - Wygodnie ci tam na podłodze, Artie?
   Zaciskam zęby. Z ostrza noża kropla mojej krwi spada na ziemię.
   - Pomóc ci… - zaczyna Alfred, ale ignoruję go i próbując zapomnieć o bólu wstaję o własnych siłach.
   - Brawo! - Olivier uśmiecha się szyderczo. - No, może nie jesteś tak słaby, jak myślałem.
   - Spierdalaj.
   - No, no, no… - Dalej się uśmiecha, ale musiałbym być idiotą, żeby nie wyczuć poirytowanego tonu w jego głosie. - Co za język. Szkoda, że nie mogę ci go obciąć.
   - Tylko spróbuj – mówię. Mam nadzieję, że nie brzmi to tak żałośnie, jak myślę.
   Kolejna salwa śmiechu.
   - Ta cała sytuacja jest baaardzo ironiczna, nie uważacie? - Przekręca lekko głowę. - Kto cię teraz broni, Arthur? I dlaczego, mhm? - Jego wzrok przenosi się na Alfreda. - Co ci to daje? Chcesz dobrać się naszemu małemu Arthurowi do dupy, jak już ze mną skończycie?
   Widzę, jak Alfred zaciska mocno pięści; tylko siła woli powstrzymuje go jeszcze przed rzuceniem się na Oliviera.
   - Zamknij się – mówi przez zaciśnięte zęby. Olivier unosi brew.
   - Och, trafiłem? No cóż… - Wzrusza ramionami. - Zgwałć go jeszcze raz, jeśli chcesz.
   Alfred rzuca się w kierunku Oliviera. Tamten stoi spokojnie, bez mrugnięcia okiem, bez żadnego okazywania strachu, czekając na niego.
   - ALFRED, ZOSTAW GO! - krzyczę z całych sił.
   I faktycznie – Alfred zamiera wpół kroku i obraca do mnie głowę.
   - Arthur, co… - zaczyna, ale szybko milknie. Wiem, o co mu chodzi. To zabrzmiało, jakbym chronił... Oliviera.
   Moje ciało znów przeszywa fala bólu; krzywię się mimowolnie.
   - To... nie twoja sprawa – mówię. - Ciebie nie powinno tu być.
   - Co?! O czym ty…
   - To nie twoja walka. - Patrzę na niego twardo. - To nie tak powinno być. Wplątałeś się w to przeze mnie, ale nie możesz robić wszystkiego za mnie. To moja walka. I nie chcę, żeby coś ci się stało.
   Bo wciąż pamiętam, kim kiedyś byłeś i mimo wszystko zależy mi. To głupie, ale mi zależy.
   - Słuchaj go. - Olivier kiwa głową. - Nie musisz umierać. Ale jeśli będziesz mi wchodzić w drogę, zrobię to bez wyrzutów sumienia.
   - Idź gdzie indziej. Do innego świata.
   - Potrzebuję medalionu.
   - Mam medalion… - mówię i sięgam do szyi.
   Łańcuszka nie ma.
   Przeszywa mnie fala lęku.
   - Ale… - Podnoszę wzrok i napotykam uśmiech Oliviera. - Ty…!
   - Powinieneś bardziej uważać na swoje rzeczy. - Przechyla lekko głowę i podrzuca medalion. - I co teraz, hmm?
   - Czemu to zrobiłeś?
   - Byłoby nudno, gdyby ten tutaj – wskazuje brodą Alfreda – uciekł. Zresztą… Teraz masz kolejny powód, żebym mnie zabić.
   - Nie potrzebuję medalionu.
   - Ty nie. On – tak. - Olivier szczerzy się jeszcze bardziej. - On nie może przenieść się przez samobójstwo, bo po prostu tego nie potrafi. Utknie gdzieś pomiędzy.
   Coś mi nie pasuje.
   - Ale przecież… Zabił się w swojej Pierwszej Linii i…
   - On ma rację – mówi cicho Alfred. - Ledwo co udało mi się wydostać z… z tamtego miejsca. Nie jestem taki jak ty, nie mogę… - Gubi się w słowach. Bierze głęboki oddech: - Muszę mieć ten medalion, żeby wydostać się z tego świata.
   - Przecież nie musimy się stąd wydostawać! - krzyczę. - Możemy tu zostać i…
   - Jesteś tak tępy czy tylko udajesz? - mówi Olivier, mierząc mnie chłodnym spojrzeniem błękitnych oczu. - Co ci mówiła organizacja?
   - Nie wiem, o co ci…
   - Zmieniłeś coś – przerywa mi. - Sprawiłeś, że coś potoczy się inaczej, niż powinno być w tej Linii, prawda? Arthurowi w tym świecie wydarzy się coś innego, niż miało się wydarzyć. Zepsułeś ciągłość tej Linii. Bo jeśli światów jest nieskończenie wiele, to ta Linia jest taka sama jak inna. A tak nie może być, więc… - rozkłada ręce - …ten świat wkrótce połączy się z drugim. Ale wątpię, by ktokolwiek to przeżył.
   Czuję mdłości.
   - Kiedy… te światy się połączą? - pytam.
   - Cóż, według mnie… - Wznosi oczy do góry. – Pewnie za jakieś pięć minut.
   Poczułem, że kolana się pode mną uginają.
   - PIĘĆ MINUT?!
   Olivier uśmiecha się szyderczo.
   - Nie widzisz? - mówi, wskazując na okno.
   Nie kłamie. Mój oddech staje się szybszy, kiedy widzę, co się dzieje za szybą.
   Niebo staje się czarne. Powoli, jakby ktoś zrywał zewnętrzną powłokę tego świata, niebo zamienia się w czarną otchłań.
   To tylko kwestia czasu, zanim wszystko zniknie.
   - Możesz uciec, jeśli chcesz – wzrusza ramionami. - Ale twój ukochany Alfred zostanie tutaj. Chyba że zdecydujesz się jednak spróbować zabrać mi tę błyskotkę. - Podrzuca medalion i łapie go szybkim ruchem.
   Zabij go. Zabij. On nas niszczy.
   Czuję się słaby. Jestem słaby.
   Krew skapuje na ziemię.
   Czy to ma w ogóle sens? Czemu nie miałbym zostawić tu Alfreda, żeby zdechł? Zasłużył na to. Zasługuje na jak najokropniejszą śmierć.
   I wtedy spojrzenie moich oczu spotyka się z oczami Alfreda i wiem, że on by zrozumiał. Wie, że mogę tego chcieć, że mam prawo go nienawidzić. Nie chce tego, ale zaakceptuje mój wybór.
   Bo mnie kocha. Bezsensownie, niszcząc siebie, ale kocha jakąś chorą odmianą miłości.
   Przełykam ślinę. Może razem dalibyśmy radę jakoś wyrwać Olivierowi medalion z rąk…
   - Nawet o tym nie myśl – odzywa się Olivier i mierzy mnie karcącym spojrzeniem. - To nieładnie.
   - Skąd wiesz, co…
   - Jestem tobą – uśmiecha się. - No i jesteś przewidywalny jak cholera.
   Znów przełykam ślinę.
   Tik, tak, tik, tak; czasu jest coraz mniej.
   Nie mam wyboru: jeśli chcę się stąd wydostać razem z Alfredem, muszę…
   Zaciskam dłoń na rękojeści noża.
   - Zgadzam się – mówię głośno.
   Uśmiech Oliviera staje się jeszcze szerszy.
   - Dobry chłopiec.
   - Alfred – zwracam się do niego; patrz na mnie pytającym wzrokiem. - Cokolwiek by się stało… Nie wtrącaj się.
   - Ale…
   - Nie wtrącaj się – powtarza Olivier. - Bo inaczej zabiję go, zanim zdążysz cokolwiek zrobić. Wiesz, że potrafię.
   Czuję się słabo. Jest mi niedobrze.
   Olivier nonszalanckim krokiem podchodzi do mnie. Całe moje ciało spina się instynktownie.
   - Pamiętaj, sam tego chciałeś – mówi z uśmiechem.
   Porusza się tak szybko, że ledwie jestem w stanie unieść rękę trzymającą nóż; wiem, że wyglądam żałośnie, wiem, że nic nie wiem o walce, ale nie mogę się poddać, nie, kiedy…
   Chwyta mnie za przegub i wykręca rękę do tyłu; krzyczę z bólu i wypuszczam nóż. Podcina moje nogi, a ja upadam twarzą na ziemię.
Próbuję wstać, ale Olivier kopie mnie prosto w twarz. I znów. Znów. Znowu.
   Krzyczę, czując, jak trafia mój poraniony brzuch. Cały świat zawęża się, tak, że czuję tylko ten okropny, przeszywający ból…
   - Jesteś żałosny! - słyszę syk Oliviera. Kopnięcie. - Bezużyteczny. - Kopnięcie. - Myślałem, że wytrwasz trochę dłużej. Kogo ty chcesz uratować w ten sposób?! - Kopnięcie, kopnięcie, kopnięcie.
   Zwijam się w kłębek i próbuję nie wybuchnąć płaczem.
   Jestem żałosny. A on jest za silny. Nie dam rady. Czas się kończy, a ja nie jestem w stanie nikogo uratować, nawet siebie.
   - Rycz sobie! Teraz nikt nie może cię uratować, to okazuje się, jaki jesteś słaby, co?!
   Przez załzawione oczy widzę Alfreda, jak stoi, skamieniały, bez żadnego ruchu, z czystym przerażeniem wpatrując się w Oliviera.
   - Wstań! Wstań, do kurwy nędzy! - wrzeszczy Olivier. Kolejne kopnięcie w brzuch; wydaję z siebie wysoki skowyt. Nie mogę, nie wytrzymam, nie dam rady, nie…
   Łzy spływają mi po twarzy.
   - Przepraszam – mówię cicho, tak cicho, że na pewno nikt poza mną tego nie słyszy. - Przepraszam.
   Nie mogę nikogo uratować. Alfred też nie może.
   Alfred.
   Przed oczami staje mi jego uśmiech, jeszcze wtedy, kiedy nic złego się między nami nie działo, jeszcze w Pierwszej Linii, milion lat temu. Potem to, co się stało.
   Jego strach, niepewność, miłość. Nasze własne uczucia. To, że we wszystkich Liniach coś nas łączyło – zawsze i wszędzie, jakbyśmy byli złączeni jakąś nicią.
   Gdy się teraz poddam, zniszczę to wszystko.
   Olivier znów mnie kopie, ale tym razem jestem przygotowany.
   Chwytam go za nogę; traci równowagę, upada. Widzę nóż w zasięgu mojej ręki; łapię go i rzucam się na Oliviera, zanim ten zdąży wstać.
   Znów łapie mnie za nadgarstek; uderzam go pięścią w twarz, a on wydaje z siebie krzyk, puszcza mnie.
   Unoszę nóż.
   Zabij go. Zabij.
  I oni chcą, żebyś mnie zabił. Wiedzą, że będę cię szukać. Ale czy naprawdę sądzisz, że tobie pozwolą żyć?
   Moja ręka zamiera. Coś… Co… Ale…
   - Po co to wszystko?! - pytam nagle.
   Mógł mnie zabić na samym początku. Nie ma mowy o błędzie; jest rasowym zabójcą. Jeśli chciałby mnie uśmiercić, mógł to zrobić w każdej chwili. Chciał, żebym przeżył… i… Zabił go.
   - Dlaczego?! - znowu pytam. Olivier uśmiecha się do mnie. Z nosa leci mu krew.
   - Zabij mnie. Zrób tak, jak oni chcą.
   - Czemu chcesz, żebym cię zabił?! - wrzeszczę. - Nic nie rozumiem! Nie rozumiem!
   - Nie musisz. - Przez jego twarz przebiega grymas bólu. - Zabij mnie, a będziesz mógł uciec. Czas ci się kończy.
   I nagle rozumiem.
   - Nie – mówię dobitnie. - Nie zrobię tego.
   - Popierdoliło cię? - Strużka krwi spływa mu po policzku. - Po prostu to zrób. Inaczej wszyscy zdechniemy.
   - Nie jestem taki, jak ty. Nie będę następnym Olivierem.
   Odrzucam nóż gdzieś daleko.
   - Nie chcę stać się tobą. Mam dosyć zabijania. Mam dosyć bólu, cierpienia, które sam powoduję i które mi się podoba. Nie chcę taki być. Nie mogę żyć w ten sposób. A jeśli chcesz, zabij mnie. Ale Alfreda do tego nie mieszaj, bo pomimo tego, co zrobił, wciąż jest lepszym człowiekiem niż ja.
   Olivier patrzy się na mnie pustymi oczami. Otwiera usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk.
   - Odmawiam bycia mordercą.
   Widzę demona w jego oczach, jak patrzy na mnie, ocenia, grozi wieloma rodzajami okropnej śmierci, ale ja się nie boję. Wykrwawiam się, wszystko mnie boli, czuję, że mogę zemdleć w każdej chwili – a wciąż mój umysł uparcie odmawia odczuwania strachu.
   Widzę w jego kieszeni medalion i zabieram go. Jego oczy śledzą każdy mój ruch.
   Heroicznym wysiłkiem wstaję. Całe moje ciało mówi mi, że umieram; Alfred natychmiast podbiega do mnie, pomaga mi stać. Daję mu medalion.
   - Uciekaj – mówię krótko.
   - Ale…
   - Znajdziesz mnie. Wiem, że mnie znajdziesz – uśmiecham się do niego najlepiej, jak potrafię w obecnym stanie. - Proszę.
   Ma niepewną minę, ale kiwa głową. Wkłada na szyję medalion, coś w nim zmienia, a potem – puf - bez żadnego błysku, żadnego dźwięku po prostu znika.
   Upadam na ziemię.
   Ledwie mam siłę oddychać. Czuję przejmujące zimno, które powoli ogarnia całe moje ciało.
   Za oknem prawie całe niebo zostało pożarte przez ciemność.
   - A więc domyśliłeś się – mówi Olivier i chichocze chrapliwie.
   - Tak – odpowiadam. Zmuszenie moich strun głosowych, by stworzyły jakikolwiek dźwięk prawie wyczerpuje całą moją siłę. - Nie wypuszczą mnie stąd. Nawet gdybym się zabił…
   - … to nie uciekniemy. - Mógłbym przysiąc, że się uśmiecha. - A więc czekamy tylko na całkowitą ciemność.
   - Tak.
   Organizacja nie miała zamiaru pozwolić mi żyć; nienawidzi mnie tak samo, jak Oliviera – tak samo zmieniałem światy i powodowałem ich śmierć. Tak samo zabijałem, tak samo czerpałem z tego przyjemność.
   - Szkoda ci go? - pyta Olivier. - Alfreda?
   - Kocham go.
   - Ach.
   Kolejne sekundy upływają nam w ciszy, a ja czuję, że umieram. Zawsze myślałem, że w chwili śmierci będę czuł panikę i nie będę mógł pogodzić się z losem, ale teraz… Teraz jestem spokojny.
   - Boisz się? - pyta mnie Olivier.
   - Tak.
   - Ha. Ja też.
   - Miło umiera się w towarzystwie.
   - Cała przyjemność po mojej stronie.
   Chichoczemy oboje.
   - Czemu oddałeś medalion Alfredowi? - pytam.
   Olivier wzdycha.
   - Pomyślałem, że tylko on jeden jest jeszcze w stanie jakoś żyć po tym wszystkim.
   Pokiwałbym głową, ale nie mam siły.
   Tylko mały skrawek nieba pozostał jeszcze błękitny.
   Zamykam oczy.
   Przepraszam, Alfred. Mam nadzieję, że się jakoś odnajdziesz tam, gdzie jesteś.
   Zimno przejmuje całe moje ciało.
   Całe światło zniknęło, a świat umarł.


___________________

To ostatni rozdział. Będzie epilog.
Ciao!

1 komentarz:

  1. O matko :o epickie!! Normalnie brak mi słów. I jak mógł?? Tak po prostu sobie umiera zaraz po tym, jak przyznaje, że kocha Alfreda?? No niby się domyślałam, że tak to się właśnie skończy, ale nadal... no cóż pozostaje mi tylko czekać na epilog :)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń