-
Straciliśmy świat i świat stracił nas, co o tym myślisz,
Tristanie mój miły?
- Miła, kiedy Ciebie mam z sobą, i czegóż mi trzeba? Gdyby i wszystkie światy były z nami, widziałbym tylko jedną Ciebie.
- Miła, kiedy Ciebie mam z sobą, i czegóż mi trzeba? Gdyby i wszystkie światy były z nami, widziałbym tylko jedną Ciebie.
Dzieje
Tristana i Izoldy
Czas
zwolnił.
Chociaż…
Nie, nie do końca; czułem, jakby nie tyle zwolnił, co
przestawał istnieć. Jakby nigdy nic się nie wydarzyło –
ciągle ta jedna, wiecznie trwająca chwila – jedyna, prawdziwa
rzeczywistość. Jakby nic oprócz tego nie istniało, tylko oczy
Oliviera, szeroko otwarte, z rozszerzonymi źrenicami, tak bezdennie
czarnymi, że wydawały się pochłaniać całe światło z
otoczenia. I ból, na początku delikatny, narastający stopniowo,
kiedy ostrze wwierca się w moje ciało, rozcinając tkanki,
rozplatając mnie powoli na części.
I
w jakiś sposób było to dziwnie… właściwe. Całe moje ciało
podpowiadało mi, że tak właśnie miało to wyglądać. Że taka
powinna być moja…
...śmierć?
Potrząsam
gwałtownie głową, wracając z powrotem do rzeczywistości. Mój
oddech staje się o wiele szybszy, niż powinien.
-
NIE! - słyszę, jak powietrze przecina krzyk Alfreda. Olivier
odskakuje ode mnie tak szybko, że prawie nie zauważam tego ruchu.
Patrzę
na mój brzuch i widzę rękojeść wbitego we mnie noża. Mojego
noża. Tego samego, którym zabiłem…
Wokół
rany moja koszula przesiąka krwią.
Czuję,
że kręci mi się w głowie.
-
Ej. Ej! Arthur! - Alfred pomaga mi usiąść i pstryka palcami przed
oczami. Mrugam gwałtownie. - Nie umieraj mi tutaj!
-
Nie mam zamiaru – warczę. Dotykam rękojeści noża na moim
brzuchu, ale zanim zdążę wyjąć go z mojego ciała, Alfred mówi:
-
Nie rób tego! Wszystko jeszcze pogorszysz.
-
Przecież nie mogę tego tak zostawić! - protestuję.
-
Wykrwawisz się! Możesz umrzeć! - Potrząsa mną lekko. Bardziej
wyczuwam niż widzę, jak bardzo jest wystraszony; jego wzrok
bezwiednie kieruje się na mój brzuch.
Jest
przerażony. Ja natomiast jestem dziwnie spokojny.
-
Umierałem już wiele razy – mówię i chwytam mocno rękojeść.
Zagryzam wargi i wyciągam ostrze z brzucha. Wychodzi powoli,
opornie, a całe moje ciało protestuje, przeszywane bólem.
Natychmiast czuję, że po moim ciele spływa fala krwi.
-
Skończyliście już? - Olivier ze znużeniem patrzy nonszalancko na
swoje paznokcie, udając, że nic a nic go nie obchodzimy. - Wygodnie
ci tam na podłodze, Artie?
Zaciskam
zęby. Z ostrza noża kropla mojej krwi spada na ziemię.
-
Pomóc ci… - zaczyna Alfred, ale ignoruję go i próbując
zapomnieć o bólu wstaję o własnych siłach.
-
Brawo! - Olivier uśmiecha się szyderczo. - No, może nie jesteś
tak słaby, jak myślałem.
-
Spierdalaj.
-
No, no, no… - Dalej się uśmiecha, ale musiałbym być idiotą,
żeby nie wyczuć poirytowanego tonu w jego głosie. - Co za język.
Szkoda, że nie mogę ci go obciąć.
-
Tylko spróbuj – mówię. Mam nadzieję, że nie brzmi to tak
żałośnie, jak myślę.
Kolejna
salwa śmiechu.
-
Ta cała sytuacja jest baaardzo ironiczna, nie uważacie? - Przekręca
lekko głowę. - Kto cię teraz broni, Arthur? I dlaczego, mhm? -
Jego wzrok przenosi się na Alfreda. - Co ci to daje? Chcesz dobrać
się naszemu małemu Arthurowi do dupy, jak już ze mną skończycie?
Widzę,
jak Alfred zaciska mocno pięści; tylko siła woli powstrzymuje go
jeszcze przed rzuceniem się na Oliviera.
-
Zamknij się – mówi przez zaciśnięte zęby. Olivier unosi brew.
-
Och, trafiłem? No cóż… - Wzrusza ramionami. - Zgwałć go
jeszcze raz, jeśli chcesz.
Alfred
rzuca się w kierunku Oliviera. Tamten stoi spokojnie, bez mrugnięcia
okiem, bez żadnego okazywania strachu, czekając na niego.
-
ALFRED, ZOSTAW GO! - krzyczę z całych sił.
I
faktycznie – Alfred zamiera wpół kroku i obraca do mnie głowę.
-
Arthur, co… - zaczyna, ale szybko milknie. Wiem, o co mu chodzi. To
zabrzmiało, jakbym chronił... Oliviera.
Moje
ciało znów przeszywa fala bólu; krzywię się mimowolnie.
-
To... nie twoja sprawa – mówię. - Ciebie nie powinno tu być.
-
Co?! O czym ty…
-
To nie twoja walka. - Patrzę na niego twardo. - To nie tak powinno
być. Wplątałeś się w to przeze mnie, ale nie możesz robić
wszystkiego za mnie. To moja walka. I nie chcę, żeby coś ci
się stało.
Bo
wciąż pamiętam, kim kiedyś byłeś i mimo wszystko zależy mi. To
głupie, ale mi zależy.
-
Słuchaj go. - Olivier kiwa głową. - Nie musisz umierać. Ale jeśli
będziesz mi wchodzić w drogę, zrobię to bez wyrzutów sumienia.
-
Idź gdzie indziej. Do innego świata.
-
Potrzebuję medalionu.
-
Mam medalion… - mówię i sięgam do szyi.
Łańcuszka
nie ma.
Przeszywa
mnie fala lęku.
-
Ale… - Podnoszę wzrok i napotykam uśmiech Oliviera. - Ty…!
-
Powinieneś bardziej uważać na swoje rzeczy. - Przechyla lekko
głowę i podrzuca medalion. - I co teraz, hmm?
-
Czemu to zrobiłeś?
-
Byłoby nudno, gdyby ten tutaj – wskazuje brodą Alfreda –
uciekł. Zresztą… Teraz masz kolejny powód, żebym mnie zabić.
-
Nie potrzebuję medalionu.
-
Ty nie. On – tak. - Olivier szczerzy się jeszcze bardziej. - On
nie może przenieść się przez samobójstwo, bo po prostu tego nie
potrafi. Utknie gdzieś pomiędzy.
Coś
mi nie pasuje.
-
Ale przecież… Zabił się w swojej Pierwszej Linii i…
-
On ma rację – mówi cicho Alfred. - Ledwo co udało mi się
wydostać z… z tamtego miejsca. Nie jestem taki jak ty, nie mogę…
- Gubi się w słowach. Bierze głęboki oddech: - Muszę mieć ten
medalion, żeby wydostać się z tego świata.
-
Przecież nie musimy się stąd wydostawać! - krzyczę. - Możemy tu
zostać i…
-
Jesteś tak tępy czy tylko udajesz? - mówi Olivier, mierząc mnie
chłodnym spojrzeniem błękitnych oczu. - Co ci mówiła
organizacja?
-
Nie wiem, o co ci…
-
Zmieniłeś coś – przerywa mi. - Sprawiłeś, że coś potoczy się
inaczej, niż powinno być w tej Linii, prawda? Arthurowi w tym
świecie wydarzy się coś innego, niż miało się wydarzyć.
Zepsułeś ciągłość tej Linii. Bo jeśli światów jest
nieskończenie wiele, to ta Linia jest taka sama jak inna. A tak nie
może być, więc… - rozkłada ręce - …ten świat wkrótce
połączy się z drugim. Ale wątpię, by ktokolwiek to przeżył.
Czuję
mdłości.
-
Kiedy… te światy się połączą? - pytam.
-
Cóż, według mnie… - Wznosi oczy do góry. – Pewnie za jakieś
pięć minut.
Poczułem,
że kolana się pode mną uginają.
-
PIĘĆ MINUT?!
Olivier
uśmiecha się szyderczo.
-
Nie widzisz? - mówi, wskazując na okno.
Nie
kłamie. Mój oddech staje się szybszy, kiedy widzę, co się dzieje
za szybą.
Niebo
staje się czarne. Powoli, jakby ktoś zrywał zewnętrzną powłokę
tego świata, niebo zamienia się w czarną otchłań.
To
tylko kwestia czasu, zanim wszystko zniknie.
-
Możesz uciec, jeśli chcesz – wzrusza ramionami. - Ale twój
ukochany Alfred zostanie tutaj. Chyba że zdecydujesz się jednak
spróbować zabrać mi tę błyskotkę. - Podrzuca medalion i łapie
go szybkim ruchem.
Zabij
go. Zabij. On nas niszczy.
Czuję
się słaby. Jestem słaby.
Krew
skapuje na ziemię.
Czy
to ma w ogóle sens? Czemu nie miałbym zostawić tu Alfreda, żeby
zdechł? Zasłużył na to. Zasługuje na jak najokropniejszą
śmierć.
I
wtedy spojrzenie moich oczu spotyka się z oczami Alfreda i wiem, że
on by zrozumiał. Wie, że mogę tego chcieć, że mam prawo go
nienawidzić. Nie chce tego, ale zaakceptuje mój wybór.
Bo
mnie kocha. Bezsensownie, niszcząc siebie, ale kocha jakąś chorą
odmianą miłości.
Przełykam
ślinę. Może razem dalibyśmy radę jakoś wyrwać Olivierowi
medalion z rąk…
-
Nawet o tym nie myśl – odzywa się Olivier i mierzy mnie karcącym
spojrzeniem. - To nieładnie.
-
Skąd wiesz, co…
-
Jestem tobą – uśmiecha się. - No i jesteś przewidywalny jak
cholera.
Znów
przełykam ślinę.
Tik,
tak, tik, tak; czasu jest coraz mniej.
Nie
mam wyboru: jeśli chcę się stąd wydostać razem z Alfredem,
muszę…
Zaciskam
dłoń na rękojeści noża.
-
Zgadzam się – mówię głośno.
Uśmiech
Oliviera staje się jeszcze szerszy.
-
Dobry chłopiec.
-
Alfred – zwracam się do niego; patrz na mnie pytającym wzrokiem.
- Cokolwiek by się stało… Nie wtrącaj się.
-
Ale…
-
Nie wtrącaj się – powtarza Olivier. - Bo inaczej zabiję go,
zanim zdążysz cokolwiek zrobić. Wiesz, że potrafię.
Czuję
się słabo. Jest mi niedobrze.
Olivier
nonszalanckim krokiem podchodzi do mnie. Całe moje ciało spina się
instynktownie.
-
Pamiętaj, sam tego chciałeś – mówi z uśmiechem.
Porusza
się tak szybko, że ledwie jestem w stanie unieść rękę
trzymającą nóż; wiem, że wyglądam żałośnie, wiem, że nic
nie wiem o walce, ale nie mogę się poddać, nie, kiedy…
Chwyta
mnie za przegub i wykręca rękę do tyłu; krzyczę z bólu i
wypuszczam nóż. Podcina moje nogi, a ja upadam twarzą na ziemię.
Próbuję
wstać, ale Olivier kopie mnie prosto w twarz. I znów. Znów. Znowu.
Krzyczę,
czując, jak trafia mój poraniony brzuch. Cały świat zawęża się,
tak, że czuję tylko ten okropny, przeszywający ból…
-
Jesteś żałosny! - słyszę syk Oliviera. Kopnięcie. -
Bezużyteczny. - Kopnięcie. - Myślałem, że wytrwasz trochę
dłużej. Kogo ty chcesz uratować w ten sposób?! - Kopnięcie,
kopnięcie, kopnięcie.
Zwijam
się w kłębek i próbuję nie wybuchnąć płaczem.
Jestem
żałosny. A on jest za silny. Nie dam rady. Czas się kończy, a ja
nie jestem w stanie nikogo uratować, nawet siebie.
-
Rycz sobie! Teraz nikt nie może cię uratować, to okazuje się,
jaki jesteś słaby, co?!
Przez
załzawione oczy widzę Alfreda, jak stoi, skamieniały, bez żadnego
ruchu, z czystym przerażeniem wpatrując się w Oliviera.
-
Wstań! Wstań, do kurwy nędzy! - wrzeszczy Olivier. Kolejne
kopnięcie w brzuch; wydaję z siebie wysoki skowyt. Nie mogę, nie
wytrzymam, nie dam rady, nie…
Łzy
spływają mi po twarzy.
-
Przepraszam – mówię cicho, tak cicho, że na pewno nikt poza mną
tego nie słyszy. - Przepraszam.
Nie
mogę nikogo uratować. Alfred też nie może.
Alfred.
Przed
oczami staje mi jego uśmiech, jeszcze wtedy, kiedy nic złego się
między nami nie działo, jeszcze w Pierwszej Linii, milion lat temu.
Potem to, co się stało.
Jego
strach, niepewność, miłość. Nasze własne uczucia. To, że we
wszystkich Liniach coś nas łączyło – zawsze i wszędzie,
jakbyśmy byli złączeni jakąś nicią.
Gdy
się teraz poddam, zniszczę to wszystko.
Olivier
znów mnie kopie, ale tym razem jestem przygotowany.
Chwytam
go za nogę; traci równowagę, upada. Widzę nóż w zasięgu mojej
ręki; łapię go i rzucam się na Oliviera, zanim ten zdąży wstać.
Znów
łapie mnie za nadgarstek; uderzam go pięścią w twarz, a on wydaje
z siebie krzyk, puszcza mnie.
Unoszę
nóż.
Zabij
go. Zabij.
I
oni
chcą, żebyś mnie zabił. Wiedzą, że będę cię szukać. Ale czy
naprawdę sądzisz, że tobie pozwolą żyć?
Moja
ręka zamiera. Coś… Co… Ale…
-
Po co to wszystko?! - pytam nagle.
Mógł
mnie zabić na samym początku. Nie ma mowy o błędzie; jest rasowym
zabójcą. Jeśli chciałby mnie uśmiercić, mógł to zrobić w
każdej chwili. Chciał, żebym przeżył… i… Zabił go.
-
Dlaczego?! - znowu pytam. Olivier uśmiecha się do mnie. Z nosa leci
mu krew.
-
Zabij mnie. Zrób tak, jak oni chcą.
-
Czemu chcesz, żebym cię zabił?! - wrzeszczę. - Nic nie rozumiem!
Nie rozumiem!
-
Nie musisz. - Przez jego twarz przebiega grymas bólu. - Zabij mnie,
a będziesz mógł uciec. Czas ci się kończy.
I
nagle rozumiem.
-
Nie – mówię dobitnie. - Nie zrobię tego.
-
Popierdoliło cię? - Strużka krwi spływa mu po policzku. - Po
prostu to zrób. Inaczej wszyscy zdechniemy.
-
Nie jestem taki, jak ty. Nie będę następnym Olivierem.
Odrzucam
nóż gdzieś daleko.
-
Nie chcę stać się tobą. Mam dosyć zabijania. Mam dosyć bólu,
cierpienia, które sam powoduję i które mi się podoba. Nie chcę
taki być. Nie mogę żyć w ten sposób. A jeśli chcesz, zabij
mnie. Ale Alfreda do tego nie mieszaj, bo pomimo tego, co zrobił,
wciąż jest lepszym człowiekiem niż ja.
Olivier
patrzy się na mnie pustymi oczami. Otwiera usta, ale nie wydobywa
się z nich żaden dźwięk.
-
Odmawiam bycia mordercą.
Widzę
demona w jego oczach, jak patrzy na mnie, ocenia, grozi wieloma
rodzajami okropnej śmierci, ale ja się nie boję. Wykrwawiam się,
wszystko mnie boli, czuję, że mogę zemdleć w każdej chwili – a
wciąż mój umysł uparcie odmawia odczuwania strachu.
Widzę
w jego kieszeni medalion i zabieram go. Jego oczy śledzą każdy mój
ruch.
Heroicznym
wysiłkiem wstaję. Całe moje ciało mówi mi, że umieram; Alfred
natychmiast podbiega do mnie, pomaga mi stać. Daję mu medalion.
-
Uciekaj – mówię krótko.
-
Ale…
-
Znajdziesz mnie. Wiem, że mnie znajdziesz – uśmiecham się do
niego najlepiej, jak potrafię w obecnym stanie. - Proszę.
Ma
niepewną minę, ale kiwa głową. Wkłada na szyję medalion, coś w
nim zmienia, a potem – puf - bez żadnego błysku, żadnego
dźwięku po prostu znika.
Upadam
na ziemię.
Ledwie
mam siłę oddychać. Czuję przejmujące zimno, które powoli
ogarnia całe moje ciało.
Za
oknem prawie całe niebo zostało pożarte przez ciemność.
-
A więc domyśliłeś się – mówi Olivier i chichocze chrapliwie.
-
Tak – odpowiadam. Zmuszenie moich strun głosowych, by stworzyły
jakikolwiek dźwięk prawie wyczerpuje całą moją siłę. - Nie
wypuszczą mnie stąd. Nawet gdybym się zabił…
-
… to nie uciekniemy. - Mógłbym przysiąc, że się uśmiecha. - A
więc czekamy tylko na całkowitą ciemność.
-
Tak.
Organizacja nie miała zamiaru pozwolić mi żyć; nienawidzi mnie tak samo, jak
Oliviera – tak samo zmieniałem światy i powodowałem ich śmierć.
Tak samo zabijałem, tak samo czerpałem z tego przyjemność.
-
Szkoda ci go? - pyta Olivier. - Alfreda?
-
Kocham go.
-
Ach.
Kolejne
sekundy upływają nam w ciszy, a ja czuję, że umieram. Zawsze
myślałem, że w chwili śmierci będę czuł panikę i nie będę
mógł pogodzić się z losem, ale teraz… Teraz jestem spokojny.
-
Boisz się? - pyta mnie Olivier.
-
Tak.
-
Ha. Ja też.
-
Miło umiera się w towarzystwie.
-
Cała przyjemność po mojej stronie.
Chichoczemy
oboje.
-
Czemu oddałeś medalion Alfredowi? - pytam.
Olivier
wzdycha.
-
Pomyślałem, że tylko on jeden jest jeszcze w stanie jakoś żyć
po tym wszystkim.
Pokiwałbym
głową, ale nie mam siły.
Tylko mały skrawek nieba pozostał jeszcze błękitny.
Zamykam
oczy.
Przepraszam,
Alfred. Mam nadzieję, że się jakoś odnajdziesz tam, gdzie jesteś.
Zimno
przejmuje całe moje ciało.
Całe
światło zniknęło, a świat umarł.
___________________
To ostatni rozdział. Będzie epilog.
Ciao!
O matko :o epickie!! Normalnie brak mi słów. I jak mógł?? Tak po prostu sobie umiera zaraz po tym, jak przyznaje, że kocha Alfreda?? No niby się domyślałam, że tak to się właśnie skończy, ale nadal... no cóż pozostaje mi tylko czekać na epilog :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)