sobota, 14 listopada 2015

Nieskończoność minus jeden - Bezkres


   A błądzić jest rzeczą ludzką, a wybaczyć... no, to już może tylko miłość.
Richard Paul Evans, Obiecaj mi


   Muzyka gra głośno, ogłusza mnie. Jest okropnie duszno, wszyscy naokoło mnie śmieją się, bawią, piją, tańczą; jakaś dziewczyna mruga do mnie, a ja uśmiecham się w odpowiedzi.

   I don't wanna tonight
   I don't wanna be cruel
   I don't wanna deny
   Failure is my favorite thing

   Ktoś szarpie mnie za ramię. Alfred. Mówi coś do mnie, ale przez hałas nie jestem w stanie nic usłyszeć, więc tylko wskazuję na moje uszy i kręcę głową. Unosi wzrok do góry, pokazuje schody na piętro. Przewracam oczami, ale idę za nim na górę.
   Czuję, jak podłoga drży od basów. Jezu, naprawdę głośno… Ciekawe, jak bardzo niszczę sobie bębenki w uszach.
   - O co chodzi? - pytam, gdy wreszcie jesteśmy w jego pokoju. Cholera, język mi się plącze…
   - Piłeś? - odpowiada pytaniem na pytanie. Wzruszam ramionami w odpowiedzi.
   - Tak jest łatwiej. Wiesz, otwierasz się, łatwiej ci jest być zabawnym i zarywać do dziewczyn. No, głównie chodzi o to, że zaczynają cię wreszcie zauważać.
   - Trudno cię nie zauważyć – prycha. - Masz świecącą w ciemności farbę do włosów.
   Uśmiecham się z zadowoleniem i przeglądam w lustrze na obok szafy Alfreda.
   - No, i chyba nieźle to wygląda – mówię ni do niego, ni do siebie. - Chyba to tak już zostawię.
   - Pff.
   - Co? - Odwracam się i widzę Alfreda, który z trudem próbuje powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. - Bawi cię to, że raz w życiu wyglądam zajebiście?
   - Wystroiłeś się jak pajac!
   - Wcale nie. Zresztą muszę jakoś wyglądać… To w sumie duża impreza. Chyba pół szkoły się zlazło. I wszyscy na twoje urodziny!
   - Cóż, na brak popularności nie narzekam. - Wzrusza ramionami.
   - Powinieneś sobie wreszcie znaleźć dziewczynę. I przy okazji mi.
   - Arthur, bełkoczesz jak cholera – mówi, kręcąc głową. - Siadaj.
   - Nie ma po co. Idealnie sobie radzę. - Odwracam się na pięcie, kłaniam się z szerokim uśmiechem i prawie się wywalam.
   - Serio, siadaj. - Alfred zmusza mnie, bym usiadł na łóżku, ale nie umie ukryć lekkiego uśmiechu. - Wiesz, powinienem cię częściej upijać i nagrywać to, co wyprawiasz. Stałbyś się gwiazdą internetu!
   - Tja… - Próbuję wstać, ale Alfred dalej mnie przytrzymuje. - W ogóle, po co mnie tu przyprowadziłeś? Psujesz mi plan przejęcia władzy nad tą imprezą.
   Alfred milknie na chwilę; dalej słyszę, jak na dole gra muzyka, czuję rytm całym ciałem.

   Indesicion is annoying not
   As annoying as
   Your sharp tounge

   Siada obok mnie.
   - Arthur?
   - Co?
   - Ile kończę dzisiaj lat?
   Przesyłam mu sarkastyczny uśmieszek.
   - Aaa, takie pytanie kontrolne, żeby sprawdzić, czy mój mózg jeszcze pracuje? - Patrzę na niego wzrokiem pełnym wyższości. - Łatwe. Dzisiaj stuka ci osiemnastka! I uprzedzając następne pytanie, dwa razy dwa to cztery.
   Parska śmiechem, patrzy gdzieś w bok.
   - No co? Prawda. - Naburmuszam się.
   - Nie, nic… - mówi powoli. - Tylko…
   - Tylko co?
   - Arthur… Jesteś moim przyjacielem, nie?
   Unoszę brwi.
   - No… wygląda na to, że tak. Co w związku z tym?

   Pierce my lips
   Don't shred me down to strips

   Wyraźnie zbiera się do powiedzenia czegoś. Po minucie nie wytrzymuję i wypalam:
   - Jeśli masz zamiar teraz się rozkleić i zacząć pieprzyć o tym, że jak miałeś dziewięć lat umarł ci chomik i dalej nie umiesz się z tym pogodzić, to proszę, zamknij się i zachowaj tą informację dla siebie do czasu, aż będę czuł się na siłach poprowadzić jednoosobową grupę wsparcia.
   - Arthur, proszę!
   Zaciska usta ze zdenerwowaniem.
   - O co chodzi? - pytam z niepokojem. - Zabiłeś kogoś? Jak tak, to pomogę ci chować ciało.
   Znów parska śmiechem.
   - Cholera. Chyba nie mogę… - Kręci głową, a ja coraz mniej rozumiem, co się dzieje. - Mógłbyś po prostu na chwilę się zamknąć?
   - Nie.
   - To… Zamknij na chwilę oczy, okej?
   - Em… okej?
   Wykonuję polecenie.

   You're way to good at it
   You're way to good at it
   
   Muzyka. Rytm. To wszystko jest takie przewidywalne, takie…
   Gwałtownie upadam plecami na łóżko.
   - Cholera, o co ci…
   Otwieram oczy.
   Zanim zdążę cokolwiek zrobić, Alfred całuje mnie, mocno, gwałtownie; nie mogę się ruszyć, próbuję go odepchnąć, kopnąć, cokolwiek, ale nie mogę, nie daję rady…
   Smakuje alkoholem, gorzko, ostro, obrzydliwie.

   Escape me
   Escape me
   Bottles under tires
   Forget about friends

   Rytm, tekst, muzyka, słowa.
   Wreszcie odsuwa głowę, łapie oddech.
   - Co, do cholery?! - Wrzeszczę mu w twarz. - Co to miało być?!
  Próbuję wstać, ale nie mogę; leży na mnie, a jest za ciężki, bym mógł go z siebie zrzucić.

   Black out tendencies
  Forget about the future

   - Arthur, ja… - Jego oddech śmierdzi piwem, chce mi się rzygać. - Ja…
   Próbuję go uderzyć, ale łapie mnie za rękę i przytrzymuje ją; jest dużo silniejszy ode mnie.
   Zaczynam się bać.
   - Ja… - Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Jego źrenice rozszerzają się gwałtownie, tak, że praktycznie zasłaniają całą tęczówkę.
   Widzę w nich coś dziwnego, coś, co zupełnie do niego nie pasuje.
   - Chyba cię kocham.
   Pluję mu w twarz.
   Łapie mnie za włosy; krzyczę z niespodziewanego bólu. Obraca mnie na brzuch, wykręca ręce, wciska moją twarz w poduszkę. Kopię i drę się jak opętany. Nie puszcza mnie.
   To się nie może dziać. Po prostu nie może. Alfred to mój przyjaciel, ufamy sobie, obgadujemy dziewczyny, wygłupiamy się…
   Nagle w mojej głowie pojawia się myśl, zupełnie niespodziewana, zupełnie bez sensu.
   On nie… On chyba nie…
   Próbuję odwrócić głowę, ale trzyma mnie mocno; muszę uspokoić oddech, bo inaczej się uduszę.
   Słyszę muzykę. Rytm.
   Słyszę brzęk metalowego zapięcia od paska.
   Nie. To się nie dzieje. Nie ma prawa. Nie dzieje się. Nie może. Nie. Nie.
   Miotam się, udaje mi się odwrócić głowę; nabieram powietrza w płuca i krzyczę, krzyczę jak jeszcze nigdy w życiu…

   From another breakup
   Forgetting who you were

   - Krzycz, ile chcesz. I tak nikt cię nie usłyszy.
   - Co ty robisz?! CO TY ROBISZ?! ZOSTAW MNIE! BO CIĘ ZABIJĘ!
   Parska śmiechem. Jest ode mnie dużo silniejszy i o tym wie.
   Panika wypełnia całe moje ciało.
   - PRZESTAŃ! PRZESTAŃ!!!
   Nie mogę go powstrzymać, nie mogę nic zrobić, nie mogę…
   Zsuwa ze mnie spodnie, kładzie dłoń na moich biodrach. Całą dolną połowę mojego ciała przeszywa ból.
   ON… ON…
   Alfred wydaje z siebie cichy jęk.
   NIE. NIE. NIE.
   - PRZESTAŃ! PROSZĘ! PROSZĘ!
   Dlaczego nikt nie słyszy?! Dlaczego nikt nie przychodzi?!

   Escape me
   Escape me
   Bottles under tires
   Forget about friends

   Rytm. Ból. Jęk Alfreda.
   - Arthur… Arthur…
   To się nie dzieje. To jakaś chora paranoja. Koszmar. Nie. To nie ja. To się nie dzieje. Nie może.
   Alfred znów wciska moją głowę w poduszkę. Wrzeszczę.
   Płuca palą mnie z braku tlenu. Nie mogę. Nie mogę…
   Łzy wsiąkają w poduszkę, a ja umieram, czuję, że umieram.
   - Arthur… Kocham cię…
   Już nic nie chcę. Chcę tylko umrzeć. Boże, dlaczego mnie nie zabijesz?!
   Uduszę się. Wiem to. Uduszę się.
   Okropny ból. Rytm. Jęki.
   To nie ja. To lalka. Mnie tu nie ma. Nie mogłoby być. To wszystko niemożliwe.
   Nie chcę słyszeć, czuć tego wszystkiego.
   Nie walczę już. Po co? Lepiej poczekać jeszcze chwilę, aż wreszcie umrę.
   Głos Alfreda staje się wyższy, oddech krótszy.
   Kłam mi jeszcze.
   - Kocham cię… Kocham…
   Pochyla się, wbija swoje zęby w moją szyję. Próbuję nabrać powietrza, ale poduszka skutecznie mi to uniemożliwia: czuję, że mdleję z braku tlenu.
   Coś spływa między moimi nogami; nie chcę wiedzieć, co.
   Alfred puszcza mnie.
   Obracam głowę, nabieram gwałtownie haust powietrza.
   Widzę, jak się uśmiecha – tak, jak zwykle. Jakby nic się nie stało. Jakby właśnie… Jakbym ja…
   Kopię go najmocniej, jak potrafię; szybko wciągam na siebie spodnie i wybiegam na korytarz, potykam się, upadam; słyszę muzykę, ludzie śmieją się, nic nie słyszeli, nic nie wiedzą, jest tu duszno, muszę wyjść, muszę, muszę, MUSZĘ…
   - Ej, co jest? - Ktoś pyta się mnie, ignoruję go, nie chcę, muszę się stąd wydostać, całe moje ciało boli…
   Nie wiem, jakim cudem udaje mi się doczołgać do domu. Nie zwracam na nic uwagi.
   Upewniam się, że dokładnie zamknąłem drzwi. Idę do łazienki. Szybko zdzieram z siebie ubrania.
   Widzę, że moje spodnie przesiąkły… czymś.
   Nie chcę wiedzieć.
   Wchodzę pod prysznic. Chcę usiąść. Nie mogę. Po wewnętrznej stronie moich ud spływają kropelki krwi… i…
   Rzygam. Śmierdzę alkoholem.
   Jak Alfred.
   Zaczynam histerycznie płakać; nie mogę przestać. Cieknie mi z nosa, stoję we własnych rzygowinach i płaczę.
   Jestem żałosny.
   Tak, to prawda. Jesteś żałosny. Jesteś małą, męską dziwką. Podobało się? Nie? Rycz sobie dalej. Tylko to potrafisz robić, prawda? Wyć i narzekać. Oczywiście, że tak musiało się to skończyć. Myślałeś, że ktoś cię polubi, tak? Chciałeś, żeby ktoś cię pokochał, tak? Proszę bardzo. Dostałeś miłość w najczystszym wydaniu. I co? Podobało się?
   - ZAMKNIJ SIĘ! - krzyczę i uderzam pięścią w ścianę; tracę równowagę na śliskiej powierzchni i wywalam się.
   Tak, dalej narzekaj, tak, krzycz! Bardzo ci to pomogło, prawda, ty mała kurwo? Leż sobie, żryj swoje rzygi. Widać tylko na to zasługujesz.
   Poziom wody podnosi się, zakrywa mój nos, usta, uszy. Nic nie słyszę. Nic nie czuję.
   Proszę bardzo. Zdychaj sobie. Utop się. Ucieknij. Zostaw to tak. Wszystkim będzie lepiej.
   - Wiem – próbuję powiedzieć, ale z moich ust wydobywają się tylko bąble powietrza.
   Umrę. I co z tego? Zasługuję na to. Zasługuję, bo…
   Co, chcesz to tak zostawić, kurwo? Brawo. Idealnie. To pokazuje, jaki jesteś głupi.
   Niby dlaczego? Przecież i tak nie mogę nic zrobić.
   Możesz zabić tego skurwysyna.
   Mogę… co?
   Wszystko ciemnieje mi przed oczami, płuca błagają o tlen.
   Zabić go. Zabić. Zjeść. Niech krzyczy. Ale nikt nie przyjdzie. Zabijesz go i nikt nie przyjdzie mu pomóc.
   Nie mogę… on jest…
   ...skurwielem, przez którego leżysz we własnej krwi i rzygach i czekasz na śmierć. Nie udawaj pierdolonego niewiniątka. Chcesz go zabić. Więc zrób to.
   Unoszę głowę, nabieram powietrza w płuca.
   Wstaję. Obmywam się. Spuszczam wodę z wanny. Patrzę do lustra.
   Nie widzę strachu, tylko czystą, niczym nie zmąconą nienawiść. Oddycham głęboko, spokojnie.
   - Tak – mówię powoli. - Zabiję go.
   To nie są zwykłe słowa; to przysięga. Czuję to.
   Uśmiecham się do swojego odbicia w lustrze.
   - Zabiję go.
   Nagle słyszę dzwonek mojego telefonu. Pochylam się, ból przeszywa moje ciało; skrzywiam się.    Podnoszę urządzenie.
   Wiadomość od Alfreda.
   Nie chcę cię więcej znać.
   Uśmiecham się szeroko i wykręcam jego numer. Jeden, drugi, trzeci sygnał…
   Odbierze, na pewno odbierze. Może pisać takie głupoty, ale na pewno jego sumienie teraz jest w okropnym stanie; kto wie, może nawet ma jakieś… wyrzuty sumienia?
   Na samą myśl chce mi się śmiać.
   Czwarty, piąty sygnał… i…
   Odebrał.
   - Tak? - mówię spokojnym głosem.
   Słyszę, jak w tle gra muzyka.
   - Arthur… Ja… Przepraszam… Nie wiem, co we mnie wstąpiło… Ja…
   Twoje pieprzone przeprosiny nic nie zmienią i doskonale o tym wiesz, debilu.
   - Spokojnie, Al. - Używam najsłodszego tonu, na jaki mogę się zdobyć. - Rozumiem.
   - Przepraszam, naprawdę przepraszam, ja chciałem tylko…
   - Rozumiem. Naprawdę rozumiem, Alfred. I… - zawieszam na chwilę głos.
   - I?
   - I… - Nabieram powietrza. - …nawet mi się to podobało.
   Błagam, żeby się na to nabrać, musiałby być skończonym idiotą… prawda?
   - N-naprawdę? - W jego głosie jest nutka nadziei. Jakby łudził się, że nie do końca spieprzył.
   Debil. Kompletny debil. Po prostu brak słów. I ty byłeś w stanie przyjaźnić się z kimś tak głupim?!
   - Naprawdę. - Po raz pierwszy w życiu tak idealnie panuję nad swoim głosem; czuję się kompletnie wypruty z jakichkolwiek emocji. - I… wiesz…
   Kłam jeszcze.
   -...ja też cię kocham – dokańczam. Odczekuję jakieś dziesięć sekund, żeby moje słowa nabrały odpowiedniej siły. - Tylko to wszystko wydarzyło się tak szybko, że wpadłem w panikę, i…
   - Tak, rozumiem. - Alfred próbuje mnie uspokoić. Żałosne. - Przepraszam.
   - Nie musisz przepraszać… - Jezu, ale pierdolę. - Wiesz… Jeśli chcesz… Możesz do mnie przyjść.
   - Teraz?!
   - Nie, w przyszłym tygodniu. No oczywiście, że teraz! - O, proszę, odpowiednia dawka ironii. Słyszę śmiech Alfreda.
   - Dobrze. Przyjadę do ciebie za paręnaście minut… wiesz.
   - Okej.
   - Kocham cię.
   - Ja też cię kocham. I… - Waha się. - Naprawdę wszystko w porządku?
   - Naprawdę – kłamię. - Czy dzwoniłbym do ciebie, gdyby tak nie było?
   - No… w sumie… - Śmieje się nerwowo. - To… do zobaczenia?
   - Do zobaczenia.
   Rozłączam się. Znów patrzę do lustra.
   Muszę się przygotować. To będzie długa noc. Och, jak długa…

***


   Gdybym wtedy wiedział. Gdybym od początku wiedział, za co go zabiłem, nie byłbym tak… Miły. Niewinny. Rozumiejący. Prostoduszny.
   Nienawidzę go. Jestem tego pewien. Ale nie jest to ta sama nienawiść, która pchnęła mnie do tego, by przybić go do stołu i wyciąć mu serce. Ta nienawiść nie jest gwałtowna; to dojrzałe, udomowione, ucywilizowane uczucie, które nie potrzebuje krwi i flaków. To o wiele bardziej wyrafinowana forma nienawiści. O wiele bliższa różnym innym uczuciom. Uczuciom, których nie jestem do końca pewien.

***


   Powinienem obudzić się na statku, na łóżku; Alfred powinien na mnie patrzeć z mieszaniną strachu, niepewności i nadziei, a ja powinienem uśmiechnąć się do niego najsłodziej, jak potrafię, a potem…
   To się nie dzieje. Zamiast tego jestem… gdzie indziej. Ale poznaję to miejsce.
   Witraże. Sklepienie, które wydaje się niknąć w mroku. Nieskończona, głęboka cisza.
   Jestem w katedrze.
   W pierwszej ławce, tuż przed ołtarzem ktoś siedzi. Od razu rozpoznaję różowe włosy.
   Olivier.
   Robię krok do przodu i natychmiast słyszę szelest papieru; na podłodze są setki, tysiące zdjęć i ręcznie zapisanych kartek papieru. Olivier też musiał to usłyszeć – każdy dźwięk odbija się od ścian, stając się tysiąc razy mocniejszy – ale nie odwraca się.
   Czeka na mnie.
   Przechodzę drogę, która wydaje się wiecznością, i siadam obok niego. W ciszy słyszę jego oddech; spokojny, miarowy, i idealnie zsynchronizowany z moim.
   - Nie powinno cię tu być – mówi, wpatrzony w ołtarz. Szukam tego, co obserwuje.
   - Gdzie my w ogóle jesteśmy? I co ty tu robisz?
   - Ja? - Patrzy na mnie z uśmiechem. - Chyba można powiedzieć, że tu utknąłem.
   - Utknąłeś?
   - No. - Znów ten lekko zażenowany uśmiech. - Nie umarłem, ale i nie żyję. Po prostu… - Kręci głową. - Może domyślasz się, gdzie jesteś?
   - Mam parę pomysłów, ale wszystkie są absurdalne.
   - Nie ma absurdalnych pomysłów. Absurd to norma, normy narzuca ci społeczeństwo, możemy więc spokojnie uznać, że wszystkie twoje pomysły są tak samo prawdopodobne.
   - W takim razie… - zaczynam powoli. - Czy jesteśmy w mojej głowie?
   - Bingo! - Olivier klaszcze; dźwięk odbija się od ścian. - Tak. Jesteś w Bezkresie, stanie pośrednim.
   - Pośrednim między czym a czym?
   - Między świadomością i nieświadomością, między życiem a śmiercią… Jak już mówiłem, nie powinno cię tu być.
   - Ciebie też.
   - Cóż, ja się tu jak na razie dość dobrze bawię, więc mogę jeszcze chwilkę zostać. – Wzrusza ramionami.
   - Bawisz się? - Unoszę brwi ze zdziwienia. - Niby co jest tu takiego interesującego? To po prostu... katedra.
   - Twój umysł cały czas się zmienia – odpowiada - Cóż… w sumie nasz umysł. Ale miło jest zobaczyć jakieś twoje co ciekawsze wspomnienia.
   - Że co?! - Czuję, jak płoną mi policzki; czy Olivier mógł naprawdę zobaczyć wszystko, co dzieje się w mojej głowie? Bo jeśli tak… Uch.
   Patrzy na mnie i parska śmiechem.
   - Spójrz pod nogi, Arthur.
   Kartki. Zdjęcia.
   Podnoszę jedną z zapisanych kartek.
   Dwunasty września. Dzisiaj nic nowego w szkole – tak samo nudno, jak zawsze. Ale Alfred pokazał mi dzisiaj coś ciekawego; słuchaliśmy muzyki na głośnikach tak głośno, że myślałem, że ogłuchnę, ale on uważa, że właśnie w ten sposób powinno się słychać rocka. Dziwny gość… Ale lubię go.
   Bardzo.
   - To coś jak pamiętnik? - pytam.
   - To cały zapis twojego umysłu; wszystkie wspomnienia, uczucia, tłumione myśli. Tutaj jest wszystko, Arthur… Sny, o których zapomniałeś, ludzie, których mijałeś na ulicy… Każde, najmniejsze nawet drgnienie twojego serca.
   - Masz na myśli… miłość?
   - Czy to nie zabawne, że potrzeba zaledwie siedmiu sekund, aby się zakochać, ale życie zmienia się wtedy raz na zawsze? Bo w końcu każde najmniejsze zauroczenie nas wzbogaca, pomaga nam zrozumieć coś o nas samych…
   - Tak myślisz?
   - Tak myślę.
   Patrzymy na siebie w milczeniu. On wie o wszystkim.
   - Nienawidzisz go – stwierdza.
   - Tak.
   - Ale bardziej nienawidzisz siebie.
   - Niby dlaczego? - prycham.
   - Bo go kochasz. - Uśmiecha się lekko. - Zacząłeś go kochać dużo wcześniej, zanim to się stało. Ale nie potrafiłeś zrozumieć, dlaczego nie przestałeś go kochać nawet po tym, co ci zrobił. Zamknąłeś to głęboko, głęboko w sobie, stłumiłeś to… Ale nikt nie jest w stanie oszukiwać samego siebie w nieskończoność.
   Gładzi delikatnie mój policzek.
   - Biedy Arthur. Biedny, mały Arthur, sadysta i psychopata, morderca i kanibal… Co czułeś, gdy go zabijałeś?
   No właśnie. Co ty były za uczucia?
   - Czułem ulgę… Ale też… Nie wiem, jak to opisać… - Szukam odpowiednich słów. - Jakbym zabił część siebie. Ale i tak było to przyjemne.
   Kiwa głową.
   Pochyla się tak, że nasze nosy prawie się stykają; jego wielkie, jasnoniebieskie oczy wbijają się w mój umysł, paraliżując każdą myśl. Chciałbym uciec, ale nie mogę się ruszyć.
   - Chciałbym cię zabić – mówi powoli, beznamiętnie.
   - Dlaczego?
   - Bo nic nie irytuje mnie bardziej, niż ktoś taki, jak ty. Szukasz sensu. Zastanawiasz się nad takimi pierdołami, jak „dlaczego”, „po co”, „czy tak można”, „czy to dobre, czy złe”. To wkurwiające. - Jego usta wykrzywiają się, jakbym właśnie podstawił mu pod nos coś śmierdzącego. - Zrobiłeś tyle obrzydliwych rzeczy, a nadal próbujesz zasłużyć sobie na etykietkę „dobrego człowieka”. Jesteś hipokrytą. Ignorantem. Boisz się prawdy. Boisz się robić to, co sprawia ci przyjemność, masz wyrzuty sumienia, a mimo to… Nawet gdy już odkryłeś, że zemsta goi wszystkie twoje rany, to nadal chcesz mu wybaczyć. Ponieważ go kochasz – Cedzi ostanie słowa.
   - To nie moja wina. I nie wiem, czy go kocham. Po prostu…
   - Po prostu nie chcesz zrobić mu krzywdy. Nie chcesz sprawiać mu więcej bólu. Przestraszyłeś się sam siebie tak bardzo, że nie jesteś w stanie obawiać się kogokolwiek i czegokolwiek innego.
   - To nieprawda! I nie rozumiem, po co mi to mówisz.
   - Bo oni chcą, żebyś mnie zabił. - Uśmiecha się.
   - Organizacja? Czemu?
   - To pętla. Nigdy nie było jednego Oliviera. Stałem się nim. Nauczyłem się. I chcą, żebyś mnie zabił. Żebym nie nauczył cię, że jesteś mną.
   - Czyli… ja też...?
   - Posłuchaj, Arthur. To ważne. - Mówi powoli, spokojnie i wyraźnie, jakby chciał być pewien, że to dokładnie zapamiętam. - Pilnuj się. Oni mają władzę nad wszystkimi światami, nad każdym czasem i przestrzenią. I chcą, żebyś mnie zabił. Wiedzą, że będę cię szukać. Ale czy naprawdę sądzisz, że tobie pozwolą żyć?
   - Skąd ty to wszystko wiesz?!
   - Jesteś w Bezkresie, Arthur… Dodatkowym świecie. W swoim umyśle. W takim razie powinieneś zapytać nie skąd ja to wiem, ale skąd ty to wiesz? - Znów wyszczerza do mnie zęby.
   - Czy ty… nie żyjesz? - pytam się powoli, a on parska śmiechem.
   - Żyję. Jak najbardziej żyję.
   - Więc… Jak…?
   - Oj Arthur, Arthur… - Olivier przekrzywia głowę. - Kto powiedział, że jestem prawdziwy?
   Pstryka palcami przed moim nosem.
   - Wracaj do rzeczywistości.

   Katedra rozpada się na milion kawałków. 

*******

Uch-huh. Zbliżamy się już pomału do końca. Jakieś dwa-trzy rozdziały... I kuniec.
Tak teraz obliczyłam, że jeśli uda mi się napisać tyle, ile chcę, to ten fic będzie miał już długość krótkiej książki. :D
A tekst z piosenki to "Escape me"  DJ Tiesto feat. C.C. Sheffield. (Tak szczerze, to nie polecam, ale potrzebowałam jakiejś muzyki, która mogłaby być puszczana na imprezie xD )
Dziękuję za komentarze i do następnego! Ciao! Arrivederci!

2 komentarze:

  1. Ja to ta z syndromem yandere XDD
    I tego to się kompletnie nie spodziewałam. Kompletnie. Myślałam że będzie źle ale nie aż tak. Mój mózg to ziemniaczana papka. Rozmawiałaś kiedyś z ziemniaczaną papką?

    OdpowiedzUsuń
  2. O żesz w mordę :o twoja głowa jest fabryką zajebistej fabuły. Wszystko jest dokładnie przemyślane i nie ma momentów o których "zapomniano" lub w których coś nie zostało wyjaśnione. Wszystko ma seoj cel i przyczynę. Każdy rozdział pozostawia po sobie nutkę tajemniczości i aż krzyczy "czekaj na następny bo to nie koniec niespodzianek" czuję się jak krytyk :')
    Szkoda, że to już dobiega końca, ale na pewno nas czymś jeszcze za skoczysz ;)
    Pozdrawiam i dobranoc :*

    OdpowiedzUsuń