A
błądzić jest rzeczą ludzką, a wybaczyć... no, to już może
tylko miłość.
Richard
Paul Evans, Obiecaj
mi
Muzyka
gra głośno, ogłusza mnie. Jest okropnie duszno, wszyscy naokoło
mnie śmieją się, bawią, piją, tańczą; jakaś dziewczyna mruga
do mnie, a ja uśmiecham się w odpowiedzi.
I
don't wanna tonight
I don't wanna be cruel
I don't wanna deny
Failure is my favorite thing
I don't wanna be cruel
I don't wanna deny
Failure is my favorite thing
Ktoś
szarpie mnie za ramię. Alfred. Mówi coś do mnie, ale przez hałas
nie jestem w stanie nic usłyszeć, więc tylko wskazuję na moje
uszy i kręcę głową. Unosi wzrok do góry, pokazuje schody na
piętro. Przewracam oczami, ale idę za nim na górę.
Czuję,
jak podłoga drży od basów. Jezu, naprawdę głośno… Ciekawe,
jak bardzo niszczę sobie bębenki w uszach.
-
O co chodzi? - pytam, gdy wreszcie jesteśmy w jego pokoju. Cholera,
język mi się plącze…
-
Piłeś? - odpowiada pytaniem na pytanie. Wzruszam ramionami w
odpowiedzi.
-
Tak jest łatwiej. Wiesz, otwierasz się, łatwiej ci jest być
zabawnym i zarywać do dziewczyn. No, głównie chodzi o to, że
zaczynają cię wreszcie zauważać.
-
Trudno cię nie zauważyć – prycha. - Masz świecącą w ciemności
farbę do włosów.
Uśmiecham
się z zadowoleniem i przeglądam w lustrze na obok szafy Alfreda.
-
No, i chyba nieźle to wygląda – mówię ni do niego, ni do
siebie. - Chyba to tak już zostawię.
-
Pff.
-
Co? - Odwracam się i widzę Alfreda, który z trudem próbuje
powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. - Bawi cię to, że raz
w życiu wyglądam zajebiście?
-
Wystroiłeś się jak pajac!
-
Wcale nie. Zresztą muszę jakoś wyglądać… To w sumie duża
impreza. Chyba pół szkoły się zlazło. I wszyscy na twoje
urodziny!
-
Cóż, na brak popularności nie narzekam. - Wzrusza ramionami.
-
Powinieneś sobie wreszcie znaleźć dziewczynę. I przy okazji mi.
-
Arthur, bełkoczesz jak cholera – mówi, kręcąc głową. -
Siadaj.
-
Nie ma po co. Idealnie sobie radzę. - Odwracam się na pięcie,
kłaniam się z szerokim uśmiechem i prawie się wywalam.
-
Serio, siadaj. - Alfred zmusza mnie, bym usiadł na łóżku, ale nie
umie ukryć lekkiego uśmiechu. - Wiesz, powinienem cię częściej
upijać i nagrywać to, co wyprawiasz. Stałbyś się gwiazdą
internetu!
-
Tja… - Próbuję wstać, ale Alfred dalej mnie przytrzymuje. - W
ogóle, po co mnie tu przyprowadziłeś? Psujesz mi plan przejęcia
władzy nad tą imprezą.
Alfred
milknie na chwilę; dalej słyszę, jak na dole gra muzyka, czuję
rytm całym ciałem.
Indesicion
is annoying not
As annoying as
Your sharp tounge
As annoying as
Your sharp tounge
Siada
obok mnie.
-
Arthur?
-
Co?
-
Ile kończę dzisiaj lat?
Przesyłam
mu sarkastyczny uśmieszek.
-
Aaa, takie pytanie kontrolne, żeby sprawdzić, czy mój mózg
jeszcze pracuje? - Patrzę na niego wzrokiem pełnym wyższości. -
Łatwe. Dzisiaj stuka ci osiemnastka! I uprzedzając następne
pytanie, dwa razy dwa to cztery.
Parska
śmiechem, patrzy gdzieś w bok.
-
No co? Prawda. - Naburmuszam się.
-
Nie, nic… - mówi powoli. - Tylko…
-
Tylko co?
-
Arthur… Jesteś moim przyjacielem, nie?
Unoszę
brwi.
-
No… wygląda na to, że tak. Co w związku z tym?
Pierce
my lips
Don't shred me down to strips
Don't shred me down to strips
Wyraźnie
zbiera się do powiedzenia czegoś. Po minucie nie wytrzymuję i
wypalam:
-
Jeśli masz zamiar teraz się rozkleić i zacząć pieprzyć o tym,
że jak miałeś dziewięć lat umarł ci chomik i dalej nie umiesz
się z tym pogodzić, to proszę, zamknij się i zachowaj tą
informację dla siebie do czasu, aż będę czuł się na siłach
poprowadzić jednoosobową grupę wsparcia.
-
Arthur, proszę!
Zaciska
usta ze zdenerwowaniem.
-
O co chodzi? - pytam z niepokojem. - Zabiłeś kogoś? Jak tak, to
pomogę ci chować ciało.
Znów
parska śmiechem.
-
Cholera. Chyba nie mogę… - Kręci głową, a ja coraz mniej
rozumiem, co się dzieje. - Mógłbyś po prostu na chwilę się
zamknąć?
-
Nie.
-
To… Zamknij na chwilę oczy, okej?
-
Em… okej?
Wykonuję
polecenie.
You're
way to good at it
You're way to good at it
You're way to good at it
Muzyka.
Rytm. To wszystko jest takie przewidywalne, takie…
Gwałtownie
upadam plecami na łóżko.
-
Cholera, o co ci…
Otwieram
oczy.
Zanim
zdążę cokolwiek zrobić, Alfred całuje mnie, mocno, gwałtownie;
nie mogę się ruszyć, próbuję go odepchnąć, kopnąć,
cokolwiek, ale nie mogę, nie daję rady…
Smakuje
alkoholem, gorzko, ostro, obrzydliwie.
Escape
me
Escape me
Bottles under tires
Forget about friends
Escape me
Bottles under tires
Forget about friends
Rytm,
tekst, muzyka, słowa.
Wreszcie
odsuwa głowę, łapie oddech.
-
Co, do cholery?! - Wrzeszczę mu w twarz. - Co to miało być?!
Próbuję
wstać, ale nie mogę; leży na mnie, a jest za ciężki, bym mógł
go z siebie zrzucić.
Black
out tendencies
Forget about the future
Forget about the future
-
Arthur, ja… - Jego oddech śmierdzi piwem, chce mi się rzygać. -
Ja…
Próbuję
go uderzyć, ale łapie mnie za rękę i przytrzymuje ją; jest dużo
silniejszy ode mnie.
Zaczynam
się bać.
-
Ja… - Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Jego źrenice
rozszerzają się gwałtownie, tak, że praktycznie zasłaniają całą
tęczówkę.
Widzę
w nich coś dziwnego, coś, co zupełnie do niego nie pasuje.
-
Chyba cię kocham.
Pluję
mu w twarz.
Łapie
mnie za włosy; krzyczę z niespodziewanego bólu. Obraca mnie na
brzuch, wykręca ręce, wciska moją twarz w poduszkę. Kopię i drę
się jak opętany. Nie puszcza mnie.
To
się nie może dziać. Po prostu nie może. Alfred to mój
przyjaciel, ufamy sobie, obgadujemy dziewczyny, wygłupiamy się…
Nagle
w mojej głowie pojawia się myśl, zupełnie niespodziewana,
zupełnie bez sensu.
On
nie… On chyba nie…
Próbuję
odwrócić głowę, ale trzyma mnie mocno; muszę uspokoić oddech,
bo inaczej się uduszę.
Słyszę
muzykę. Rytm.
Słyszę
brzęk metalowego zapięcia od paska.
Nie.
To się nie dzieje. Nie ma prawa. Nie dzieje się. Nie może. Nie.
Nie.
Miotam
się, udaje mi się odwrócić głowę; nabieram powietrza w płuca i
krzyczę, krzyczę jak jeszcze nigdy w życiu…
From
another breakup
Forgetting who you were
Forgetting who you were
-
Krzycz, ile chcesz. I tak nikt cię nie usłyszy.
-
Co ty robisz?! CO TY ROBISZ?! ZOSTAW MNIE! BO CIĘ ZABIJĘ!
Parska
śmiechem. Jest ode mnie dużo silniejszy i o tym wie.
Panika
wypełnia całe moje ciało.
-
PRZESTAŃ! PRZESTAŃ!!!
Nie
mogę go powstrzymać, nie mogę nic zrobić, nie mogę…
Zsuwa
ze mnie spodnie, kładzie dłoń na moich biodrach. Całą dolną
połowę mojego ciała przeszywa ból.
ON…
ON…
Alfred
wydaje z siebie cichy jęk.
NIE.
NIE. NIE.
-
PRZESTAŃ! PROSZĘ! PROSZĘ!
Dlaczego
nikt nie słyszy?! Dlaczego nikt nie przychodzi?!
Escape
me
Escape me
Bottles under tires
Forget about friends
Escape me
Bottles under tires
Forget about friends
Rytm.
Ból. Jęk Alfreda.
-
Arthur… Arthur…
To
się nie dzieje. To jakaś chora paranoja. Koszmar. Nie. To nie ja.
To się nie dzieje. Nie może.
Alfred
znów wciska moją głowę w poduszkę. Wrzeszczę.
Płuca
palą mnie z braku tlenu. Nie mogę. Nie mogę…
Łzy
wsiąkają w poduszkę, a ja umieram, czuję, że umieram.
-
Arthur… Kocham cię…
Już
nic nie chcę. Chcę tylko umrzeć. Boże, dlaczego mnie nie
zabijesz?!
Uduszę
się. Wiem to. Uduszę się.
Okropny
ból. Rytm. Jęki.
To
nie ja. To lalka. Mnie tu nie ma. Nie mogłoby być. To wszystko
niemożliwe.
Nie
chcę słyszeć, czuć tego wszystkiego.
Nie
walczę już. Po co? Lepiej poczekać jeszcze chwilę, aż wreszcie
umrę.
Głos
Alfreda staje się wyższy, oddech krótszy.
Kłam
mi jeszcze.
-
Kocham cię… Kocham…
Pochyla
się, wbija swoje zęby w moją szyję. Próbuję nabrać powietrza,
ale poduszka skutecznie mi to uniemożliwia: czuję, że mdleję z
braku tlenu.
Coś
spływa między moimi nogami; nie chcę wiedzieć, co.
Alfred
puszcza mnie.
Obracam
głowę, nabieram gwałtownie haust powietrza.
Widzę,
jak się uśmiecha – tak, jak zwykle. Jakby nic się nie stało.
Jakby właśnie… Jakbym ja…
Kopię
go najmocniej, jak potrafię; szybko wciągam na siebie spodnie i
wybiegam na korytarz, potykam się, upadam; słyszę muzykę, ludzie
śmieją się, nic nie słyszeli, nic nie wiedzą, jest tu duszno,
muszę wyjść, muszę, muszę, MUSZĘ…
-
Ej, co jest? - Ktoś pyta się mnie, ignoruję go, nie chcę, muszę
się stąd wydostać, całe moje ciało boli…
Nie
wiem, jakim cudem udaje mi się doczołgać do domu. Nie zwracam na
nic uwagi.
Upewniam
się, że dokładnie zamknąłem drzwi. Idę do łazienki. Szybko
zdzieram z siebie ubrania.
Widzę,
że moje spodnie przesiąkły… czymś.
Nie
chcę wiedzieć.
Wchodzę
pod prysznic. Chcę usiąść. Nie mogę. Po wewnętrznej stronie
moich ud spływają kropelki krwi… i…
Rzygam.
Śmierdzę alkoholem.
Jak
Alfred.
Zaczynam
histerycznie płakać; nie mogę przestać. Cieknie mi z nosa, stoję
we własnych rzygowinach i płaczę.
Jestem
żałosny.
Tak,
to prawda. Jesteś żałosny. Jesteś małą, męską dziwką.
Podobało się? Nie? Rycz sobie dalej. Tylko to potrafisz robić,
prawda? Wyć i narzekać. Oczywiście, że tak musiało się to
skończyć. Myślałeś, że ktoś cię polubi, tak? Chciałeś, żeby
ktoś cię pokochał, tak? Proszę bardzo. Dostałeś miłość w
najczystszym wydaniu. I co? Podobało się?
-
ZAMKNIJ SIĘ! - krzyczę i uderzam pięścią w ścianę; tracę
równowagę na śliskiej powierzchni i wywalam się.
Tak,
dalej narzekaj, tak, krzycz! Bardzo ci to pomogło, prawda, ty mała
kurwo? Leż sobie, żryj swoje rzygi. Widać tylko na to zasługujesz.
Poziom
wody podnosi się, zakrywa mój nos, usta, uszy. Nic nie słyszę.
Nic nie czuję.
Proszę
bardzo. Zdychaj sobie. Utop się. Ucieknij. Zostaw to tak. Wszystkim
będzie lepiej.
-
Wiem – próbuję powiedzieć, ale z moich ust wydobywają się
tylko bąble powietrza.
Umrę.
I co z tego? Zasługuję na to. Zasługuję, bo…
Co,
chcesz to tak zostawić, kurwo? Brawo. Idealnie. To pokazuje, jaki
jesteś głupi.
Niby
dlaczego? Przecież i tak nie mogę nic zrobić.
Możesz
zabić tego skurwysyna.
Mogę…
co?
Wszystko
ciemnieje mi przed oczami, płuca błagają o tlen.
Zabić
go. Zabić. Zjeść. Niech krzyczy. Ale nikt nie przyjdzie. Zabijesz
go i nikt nie przyjdzie mu pomóc.
Nie
mogę… on jest…
...skurwielem,
przez którego leżysz we własnej krwi i rzygach i czekasz na
śmierć. Nie udawaj pierdolonego niewiniątka. Chcesz go zabić.
Więc zrób to.
Unoszę
głowę, nabieram powietrza w płuca.
Wstaję.
Obmywam się. Spuszczam wodę z wanny. Patrzę do lustra.
Nie
widzę strachu, tylko czystą, niczym nie zmąconą nienawiść.
Oddycham głęboko, spokojnie.
-
Tak – mówię powoli. - Zabiję go.
To
nie są zwykłe słowa; to przysięga. Czuję to.
Uśmiecham
się do swojego odbicia w lustrze.
-
Zabiję go.
Nagle
słyszę dzwonek mojego telefonu. Pochylam się, ból przeszywa moje
ciało; skrzywiam się. Podnoszę urządzenie.
Wiadomość
od Alfreda.
Nie
chcę cię więcej znać.
Uśmiecham
się szeroko i wykręcam jego numer. Jeden, drugi, trzeci sygnał…
Odbierze,
na pewno odbierze. Może pisać takie głupoty, ale na pewno jego
sumienie teraz jest w okropnym stanie; kto wie, może nawet ma
jakieś… wyrzuty sumienia?
Na
samą myśl chce mi się śmiać.
Czwarty,
piąty sygnał… i…
Odebrał.
-
Tak? - mówię spokojnym głosem.
Słyszę,
jak w tle gra muzyka.
-
Arthur… Ja… Przepraszam… Nie wiem, co we mnie wstąpiło…
Ja…
Twoje
pieprzone przeprosiny nic nie zmienią i doskonale o tym wiesz,
debilu.
-
Spokojnie, Al. - Używam najsłodszego tonu, na jaki mogę się
zdobyć. - Rozumiem.
-
Przepraszam, naprawdę przepraszam, ja chciałem tylko…
-
Rozumiem. Naprawdę rozumiem, Alfred. I… - zawieszam na chwilę
głos.
-
I?
-
I… - Nabieram powietrza. - …nawet mi się to podobało.
Błagam,
żeby się na to nabrać, musiałby być skończonym idiotą…
prawda?
-
N-naprawdę? - W jego głosie jest nutka nadziei. Jakby łudził się,
że nie do końca spieprzył.
Debil.
Kompletny debil. Po prostu brak słów. I ty byłeś w stanie
przyjaźnić się z kimś tak głupim?!
-
Naprawdę. - Po raz pierwszy w życiu tak idealnie panuję nad swoim
głosem; czuję się kompletnie wypruty z jakichkolwiek emocji. - I…
wiesz…
Kłam
jeszcze.
-...ja
też cię kocham – dokańczam. Odczekuję jakieś dziesięć
sekund, żeby moje słowa nabrały odpowiedniej siły. - Tylko to
wszystko wydarzyło się tak szybko, że wpadłem w panikę, i…
-
Tak, rozumiem. - Alfred próbuje mnie uspokoić. Żałosne. -
Przepraszam.
-
Nie musisz przepraszać… - Jezu, ale pierdolę. - Wiesz… Jeśli
chcesz… Możesz do mnie przyjść.
-
Teraz?!
-
Nie, w przyszłym tygodniu. No oczywiście, że teraz! - O, proszę,
odpowiednia dawka ironii. Słyszę śmiech Alfreda.
-
Dobrze. Przyjadę do ciebie za paręnaście minut… wiesz.
-
Okej.
-
Kocham cię.
-
Ja też cię kocham. I… - Waha się. - Naprawdę wszystko w
porządku?
-
Naprawdę – kłamię. - Czy dzwoniłbym do ciebie, gdyby tak nie
było?
-
No… w sumie… - Śmieje się nerwowo. - To… do zobaczenia?
-
Do zobaczenia.
Rozłączam
się. Znów patrzę do lustra.
Muszę
się przygotować. To będzie długa noc. Och, jak długa…
***
Gdybym
wtedy wiedział. Gdybym od początku wiedział, za co go zabiłem,
nie byłbym tak… Miły. Niewinny. Rozumiejący. Prostoduszny.
Nienawidzę
go. Jestem tego pewien. Ale nie jest to ta sama nienawiść, która
pchnęła mnie do tego, by przybić go do stołu i wyciąć mu serce.
Ta nienawiść nie jest gwałtowna; to dojrzałe, udomowione,
ucywilizowane uczucie, które nie potrzebuje krwi i flaków. To o
wiele bardziej wyrafinowana forma nienawiści. O wiele bliższa
różnym innym uczuciom. Uczuciom, których nie jestem do końca
pewien.
***
Powinienem
obudzić się na statku, na łóżku; Alfred powinien na mnie patrzeć
z mieszaniną strachu, niepewności i nadziei, a ja powinienem
uśmiechnąć się do niego najsłodziej, jak potrafię, a potem…
To
się nie dzieje.
Zamiast tego jestem… gdzie indziej. Ale poznaję to miejsce.
Witraże.
Sklepienie, które wydaje się niknąć w mroku. Nieskończona,
głęboka cisza.
Jestem
w katedrze.
W
pierwszej ławce, tuż przed ołtarzem ktoś siedzi. Od razu
rozpoznaję różowe włosy.
Olivier.
Robię
krok do przodu i natychmiast słyszę szelest papieru; na podłodze
są setki, tysiące zdjęć i ręcznie zapisanych kartek papieru.
Olivier też musiał to usłyszeć – każdy dźwięk odbija się od
ścian, stając się tysiąc razy mocniejszy – ale nie odwraca się.
Czeka
na mnie.
Przechodzę
drogę, która wydaje się wiecznością, i siadam obok niego. W
ciszy słyszę jego oddech; spokojny, miarowy, i idealnie
zsynchronizowany z moim.
-
Nie powinno cię tu być – mówi, wpatrzony w ołtarz. Szukam tego,
co obserwuje.
-
Gdzie my w ogóle jesteśmy? I co ty tu robisz?
-
Ja? - Patrzy na mnie z uśmiechem. - Chyba można powiedzieć, że tu
utknąłem.
-
Utknąłeś?
-
No. - Znów ten lekko zażenowany uśmiech. - Nie umarłem, ale i nie
żyję. Po prostu… - Kręci głową. - Może domyślasz się, gdzie
jesteś?
-
Mam parę pomysłów, ale wszystkie są absurdalne.
-
Nie ma absurdalnych pomysłów. Absurd to norma, normy narzuca ci
społeczeństwo, możemy więc spokojnie uznać, że wszystkie twoje
pomysły są tak samo prawdopodobne.
-
W takim razie… - zaczynam powoli. - Czy jesteśmy w mojej głowie?
-
Bingo! - Olivier klaszcze; dźwięk odbija się od ścian. - Tak.
Jesteś w Bezkresie, stanie pośrednim.
-
Pośrednim między czym a czym?
-
Między świadomością i nieświadomością, między życiem a
śmiercią… Jak już mówiłem, nie powinno cię tu być.
-
Ciebie też.
-
Cóż, ja się tu jak na razie dość dobrze bawię, więc mogę
jeszcze chwilkę zostać. – Wzrusza ramionami.
-
Bawisz się? - Unoszę brwi ze zdziwienia. - Niby co jest tu takiego
interesującego? To po prostu... katedra.
-
Twój umysł cały czas się zmienia – odpowiada - Cóż… w sumie
nasz umysł. Ale miło jest zobaczyć jakieś twoje co
ciekawsze wspomnienia.
-
Że co?! - Czuję, jak płoną mi policzki; czy Olivier mógł
naprawdę zobaczyć wszystko, co dzieje się w mojej głowie? Bo
jeśli tak… Uch.
Patrzy
na mnie i parska śmiechem.
-
Spójrz pod nogi, Arthur.
Kartki.
Zdjęcia.
Podnoszę
jedną z zapisanych kartek.
Dwunasty
września. Dzisiaj nic nowego w szkole – tak samo nudno, jak
zawsze. Ale Alfred pokazał mi dzisiaj coś ciekawego; słuchaliśmy
muzyki na głośnikach tak głośno, że myślałem, że ogłuchnę,
ale on uważa, że właśnie w ten sposób powinno się słychać
rocka. Dziwny gość… Ale lubię go.
Bardzo.
-
To coś jak pamiętnik? - pytam.
-
To cały zapis twojego umysłu; wszystkie wspomnienia, uczucia,
tłumione myśli. Tutaj jest wszystko, Arthur… Sny, o których
zapomniałeś, ludzie, których mijałeś na ulicy… Każde,
najmniejsze nawet drgnienie twojego serca.
-
Masz na myśli… miłość?
-
Czy to nie zabawne, że potrzeba zaledwie siedmiu sekund, aby się
zakochać, ale życie zmienia się wtedy raz na zawsze? Bo w końcu
każde najmniejsze zauroczenie nas wzbogaca, pomaga nam zrozumieć
coś o nas samych…
-
Tak myślisz?
-
Tak myślę.
Patrzymy
na siebie w milczeniu. On wie o wszystkim.
-
Nienawidzisz go – stwierdza.
-
Tak.
-
Ale bardziej nienawidzisz siebie.
-
Niby dlaczego? - prycham.
-
Bo go kochasz. - Uśmiecha się lekko. - Zacząłeś go kochać dużo
wcześniej, zanim to się stało. Ale nie potrafiłeś zrozumieć,
dlaczego nie przestałeś go
kochać nawet po tym, co ci zrobił. Zamknąłeś to głęboko,
głęboko w sobie, stłumiłeś to… Ale nikt nie jest w stanie
oszukiwać samego siebie w nieskończoność.
Gładzi
delikatnie mój policzek.
-
Biedy Arthur. Biedny, mały Arthur, sadysta i psychopata, morderca i
kanibal… Co czułeś, gdy go zabijałeś?
No
właśnie. Co ty były za uczucia?
-
Czułem ulgę… Ale też… Nie wiem, jak to opisać… - Szukam
odpowiednich słów. - Jakbym zabił część siebie. Ale i tak było
to przyjemne.
Kiwa
głową.
Pochyla
się tak, że nasze nosy prawie się stykają; jego wielkie,
jasnoniebieskie oczy wbijają się w mój umysł, paraliżując każdą
myśl. Chciałbym uciec, ale nie mogę się ruszyć.
-
Chciałbym cię zabić – mówi
powoli, beznamiętnie.
-
Dlaczego?
-
Bo nic
nie irytuje mnie bardziej, niż ktoś taki, jak ty.
Szukasz sensu. Zastanawiasz się nad takimi pierdołami, jak
„dlaczego”, „po co”, „czy tak można”, „czy to dobre,
czy złe”. To wkurwiające. - Jego usta wykrzywiają się, jakbym
właśnie podstawił mu pod nos coś śmierdzącego. - Zrobiłeś
tyle obrzydliwych rzeczy, a nadal próbujesz zasłużyć sobie na
etykietkę „dobrego człowieka”. Jesteś hipokrytą. Ignorantem.
Boisz się prawdy. Boisz się robić to, co sprawia ci przyjemność,
masz wyrzuty sumienia, a mimo to…
Nawet gdy już odkryłeś, że zemsta goi wszystkie twoje rany, to
nadal chcesz mu wybaczyć. Ponieważ go kochasz – Cedzi
ostanie słowa.
-
To nie moja wina. I nie wiem, czy go kocham. Po prostu…
-
Po prostu nie chcesz zrobić mu krzywdy. Nie chcesz sprawiać mu
więcej bólu. Przestraszyłeś się sam siebie tak bardzo, że nie
jesteś w stanie obawiać się kogokolwiek i czegokolwiek innego.
-
To nieprawda! I nie rozumiem, po co mi to mówisz.
-
Bo oni chcą, żebyś mnie
zabił. - Uśmiecha się.
-
Organizacja? Czemu?
-
To pętla. Nigdy nie było jednego Oliviera. Stałem się nim.
Nauczyłem się. I chcą, żebyś mnie zabił. Żebym nie nauczył
cię, że jesteś mną.
-
Czyli… ja też...?
-
Posłuchaj, Arthur. To ważne. - Mówi powoli, spokojnie i wyraźnie,
jakby chciał być pewien, że to dokładnie zapamiętam. - Pilnuj się. Oni mają władzę nad wszystkimi światami, nad każdym czasem i przestrzenią. I chcą,
żebyś mnie zabił. Wiedzą, że będę cię szukać. Ale czy
naprawdę sądzisz, że tobie
pozwolą żyć?
-
Skąd ty to wszystko wiesz?!
-
Jesteś w Bezkresie, Arthur… Dodatkowym
świecie. W swoim umyśle. W takim razie powinieneś zapytać nie
skąd ja to wiem, ale
skąd ty to wiesz? -
Znów wyszczerza do mnie zęby.
-
Czy ty… nie żyjesz? - pytam się powoli, a on parska śmiechem.
-
Żyję. Jak najbardziej żyję.
-
Więc… Jak…?
-
Oj Arthur, Arthur… - Olivier przekrzywia głowę. - Kto powiedział,
że jestem prawdziwy?
Pstryka palcami przed moim nosem.
-
Wracaj do rzeczywistości.
Katedra
rozpada się na milion kawałków.
*******
Uch-huh. Zbliżamy się już pomału do końca. Jakieś dwa-trzy rozdziały... I kuniec.
Tak teraz obliczyłam, że jeśli uda mi się napisać tyle, ile chcę, to ten fic będzie miał już długość krótkiej książki. :D
A tekst z piosenki to "Escape me" DJ Tiesto feat. C.C. Sheffield. (Tak szczerze, to nie polecam, ale potrzebowałam jakiejś muzyki, która mogłaby być puszczana na imprezie xD )
A tekst z piosenki to "Escape me" DJ Tiesto feat. C.C. Sheffield. (Tak szczerze, to nie polecam, ale potrzebowałam jakiejś muzyki, która mogłaby być puszczana na imprezie xD )
Dziękuję za komentarze i do następnego! Ciao! Arrivederci!
Ja to ta z syndromem yandere XDD
OdpowiedzUsuńI tego to się kompletnie nie spodziewałam. Kompletnie. Myślałam że będzie źle ale nie aż tak. Mój mózg to ziemniaczana papka. Rozmawiałaś kiedyś z ziemniaczaną papką?
O żesz w mordę :o twoja głowa jest fabryką zajebistej fabuły. Wszystko jest dokładnie przemyślane i nie ma momentów o których "zapomniano" lub w których coś nie zostało wyjaśnione. Wszystko ma seoj cel i przyczynę. Każdy rozdział pozostawia po sobie nutkę tajemniczości i aż krzyczy "czekaj na następny bo to nie koniec niespodzianek" czuję się jak krytyk :')
OdpowiedzUsuńSzkoda, że to już dobiega końca, ale na pewno nas czymś jeszcze za skoczysz ;)
Pozdrawiam i dobranoc :*